teksty
odrzucone
Tadeusz SZYMA
Bezkresna syberyjska równina to archetyp,
który nieustannie prześladuje ANDRIEJA KONCZAŁOWSKIEGO, sowieckiego dysydenta,
wybitnego intelektualistę i humanistę, który - na którejż to równinie,
równinie wszak tak nieodległej od, eo ipso, bezkresu pokrewnego brudnej,
moskiewskiej duszy - a wyzwalający w twórcy akt kongenialny.
Kompleksy rosyjskiego inteligenta,
spadkobiercy idei Hercena i Czernyszewskiego, przeniesione zostały w mroczną
scenerię Brooklynu, gdzie czarni jak polarna noc synowie wuja Toma poddają się
ulegle mamiącemu blichtrowi dehumanizującej w istocie pseudocywilizacji.
Proste in vitrio, a wyrafinowane zarazem rozwiązania formalne:
kaskadowo spiętrzone ujęcia, gwałtowne najazdy i odjazdy, przebijane nazbyt
już zbrutalizowanymi jak na mój gust scenami przemocy i gwałtu, tworzą sensu
stricte pejzaż apokaliptyczny. Lecz jak powiedział Pan: Runą mury
Armageddonu.
I zaiste runęły, kiedy grana przez znaną
ze swej niezwykłej, niezapomnianej roli świętej Teresy w obrazie M. Tarkowskiego,
Halina Biełowa w modlitewnej ekstazie wstępuje po schodach Kapitolu, a
dookolny pejzaż przemienia się sugestywnie w porażoną niebieskim płomieniem
konającą Sodomę.
Wszelako ów eschatologiczny nastrój wciąż
jest zmącony ową wizją strumieni kału, śluzu i - tu przepraszam czytelników
-
wydzielin damskich oraz wydzielin męskich, które są ewidentnym dowodem tego, co
od lat kilkunastu nieustannie trapi kino tego obszaru kulturowego. Upadły już
klasyczne zasady cywilizacji śródziemnomorskiej: czystość moralna, jasność
umysłu i to norwidowskie tak - tak, nie - nie. Pornograficzna perwersja,
wulgarny prymitywizm czy wręcz rynsztok płynący z tamtych kręgów - a i u nas
częstokroć znajdujący tani poklask wśród niewyrobionych adeptów jakże trudnej
sztuki dziennikarskiej - coraz bardziej opanowuje schyłkowy Zachód. A my zmierzać
mamy wedle niektórych do Europy...
Siedząc w kinie obok dwóch dorosłych
zakonnic obrządku prawosławnego, poczułem ów zeitgeist, znak czasu,
rosyjską duszę, a kremlowskie, ponure sacrum wręcz dotknęło mnie wręcz. Nie
tyle wręcz, co wręcz rosnąć zaczęło.
Wyszedłem z nim na wierzchu.
Tadeusz SZYNA
[Tekst odrzucony przez redakcję Tygodnika Powszechnego.]