Polityka - nr 15/2003
SŁAWOMIR MIZERSKI
Towarzystwo spółka akcyjna
Afera Rywina ugruntowała przekonanie, że na przeszkodzie w budowie prawdziwie demokratycznego państwa stoi poważna siła - zblatowana, powiązana nieformalnymi układami warszawska elita, czyli Towarzystwo. Kto to jest? Czy prawdziwe Towarzystwo pokrywa się z tym opisywanym przez plotkarskie media i w gruncie rzeczy przez nie stworzonym po to, żeby mieć o czym pisać?
Zdaniem obserwatorów życia salonowego, Towarzystwo uformowało się na początku
lat 90. z nowych elit politycznych wyłonionych przy Okrągłym Stole, wpływowych
przedsiębiorców, powracającej do życia publicznego arystokracji oraz elity
artystycznej.
Jolanta Kwaśniewska, Dominika Kulczyk-Lubomirska z mężem Janem Lubomirskim na
Balu Arystokracji w Wiśniczu.
Paliwem napędzającym życie towarzyskie stały się pieniądze pierwszej
generacji polskiego biznesu, który - zachłyśnięty szybkim sukcesem - szukał
dla siebie godnej oprawy. W masowej świadomości Towarzystwo ugruntowuje swoją
pozycję, gdy na rynku pojawiły się kolorowe magazyny. Czytając publikowane w
nich kroniki można się dowiedzieć, kim są ludzie z Towarzystwa, gdzie
Towarzystwo bywa, w co jest ubrane, jak się bawi oraz jaki szlachetny cel
aktualnie wspiera. Na zdjęciach prawie zawsze jest ono uśmiechnięte, je, tańczy,
siedzi na koniach, pali cygara.
- Warszawska elita stała się atrakcyjnym obiektem medialnym. Z ludzi tworzących
tę grupę plotkarskie media stworzyły prawdziwych herosów - przyznaje A.B., właściciel
agencji public relations, od lat zajmującej się organizacją prestiżowych
imprez towarzyskich.
Doły, średniacy i śmietanka
Czy Towarzystwo to zamknięty zwarty monolit, czy raczej towarzyska mgławica
skupiona wokół rozmaitych osób i miejsc?
- Dają się niewątpliwie zauważyć pewne grupy, np. wąska elita
intelektualno- artystyczna spotykająca się przy okazji premier, wernisaży czy
jubileuszy, show- biznes związany z telewizją i kolorową prasą, świat mody,
reklamy i public relations, wreszcie średni i wielcy przedsiębiorcy, w pobliżu
których zawsze spotkać można polityków i znanych prawników. Ale pewne osoby
widać na każdej ważnej imprezie. Co więcej, ta impreza jest ważna właśnie
dlatego, że one tam są - mówi A.B.
Towarzystwo - struktura z pozoru amorficzna, o nieczytelnym rozmazanym konturze
- ma budowę ściśle hierarchiczną, jasną dla każdego, kto się w niej
porusza. Sam dół, towarzyski plankton, to usiłujące wejść w bankietowy
obieg biznesowe pionki, mniej znani aktorzy seriali, prezenterzy telewizyjni
oraz średni szczebel show-biznesu i agencji reklamowych. Wyżej plasują się
stali bywalcy salonów: znani artyści, średni biznes, pośledniejsi politycy i
urzędnicy oraz tzw. postaci (o których nikt nie potrafi powiedzieć, czym się
aktualnie zajmują poza bywaniem). Dostrzec tu można także modne nazwiska, które
odniosły spektakularny sukces lub z jakichś powodów zostały wylansowane
przez media. Jakiś czas temu ozdobą bankietów były gwiazdy programu
"Big Brother", dzisiaj królami przyjęć są pary aktorskie grające
główne role w serialach: "Na dobre i na złe" oraz "Kasia i
Tomek", a także kreatorzy mody tacy jak Maciej Zień i Arkadius. Znawcy
tematu przewidują, że już niedługo pożądanymi towarzysko osobistościami
staną się członkowie sejmowej komisji do zbadania afery Rywina.
Czołówka Towarzystwa to gwiazdy biznesu, ludzie rządzący ogólnopolskimi
mediami, arystokracja, artystyczna śmietanka i polityczne vipy z premierem i
prezydentem na czele. - Warszawska towarzyska karuzela to nie więcej niż dwieście
osób, których nazwiska ma w swoim komputerze każda agencja organizująca życie
towarzyskie. Z tego około pięćdziesięciu to nazwiska szczególnie pożądane
na każdej imprezie. To jest prawdziwe Towarzystwo - mówi redaktor naczelna
plotkarskiego magazynu.
- Warszawka to ludzie pieniądza, zwłaszcza kobiety, które koło tego pieniądza
są. Na przykład żony znanych biznesmenów mające fundacje. Imprezy tych
fundacji dają okazję, żeby się pokazać - mówi Jerzy Iwaszkiewicz,
felietonista pisma "Viva!". Filarami Towarzystwa są postacie biznesu:
Jan Kulczyk, Wojciech Fibak, państwo Gościmscy, Niemczyccy, Starakowie, Obrębscy,
a także szef Prokomu Ryszard Krauze, prezes Polsatu Zygmunt Solorz. Dużo bywają
artyści: Janusz Morgenstern, Janusz Głowacki, Krzysztof Penderecki z żoną,
Małgorzata Potocka, Krzysztof Kolberger, Beata Tyszkiewicz, Ewa Wiśniewska,
Jan Englert z Beatą Ścibakówną i Gustaw Holoubek z Magdaleną Zawadzką.
Do najintensywniej chodzących polityków należy elita SLD: Józef Oleksy,
Jerzy Jaskiernia, Marek Borowski, Ryszard Kalisz i były minister skarbu Wiesław
Kaczmarek. Chodzą także państwo Rosati, minister kultury Waldemar Dąbrowski
i szefowa Kancelarii Prezydenta Jolanta Szymanek-Deresz. Prezydent Kwaśniewski
i jego żona bywają teraz mniej, za to prawdziwym lwem salonowym jest premier
Miller. - Ostatnio trochę wyhamował, ale był okres, kiedy nie przepuszczał
żadnej okazji, czy chodziło o premierę filmową, otwarcie restauracji czy
letniego ogródka. Wraz z żoną starał się być wszędzie - mówi
dziennikarka rubryki towarzyskiej jednego z dzienników.
Ostatniego sylwestra premier i jego małżonka spędzili w Zakopanem na wielkiej
imprezie zorganizowanej przez biznesmena Jerzego Staraka i jego żonę.
"Mieszkaliśmy w pięknym hotelu Litwor. Rzeczywiście, wzięliśmy udział
w kolacji sylwestrowej. (...) Goście musieli przebrać się w stroje góralskie.
Moja żona wystąpiła w przepięknym stroju góralskim, ja też - z ciupagą -
opowiadał premier pismu "Viva!", dodając: - Tego wieczoru wraz z całą
grupą 'górali' odwiedziliśmy jeszcze trzy miejsca, gdzie bawili się nasi
przyjaciele, bo im to obiecaliśmy".
Kod dostępu
Generalnie na salonach króluje lewica. Do Towarzystwa nie należą politycy PSL,
a prawica wypadła z salonów w końcu lat 90. po spektakularnej klęsce
wyborczej AWS. Dziś jej się nie zaprasza, bo niewiele znaczy, zresztą przeważnie
byli to ludzie spoza Warszawy. Z wyjątkiem Andrzeja Olechowskiego rzadko bywają
politycy z Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości.
Są ludzie, którzy ze względu na pozycję i wpływy mogliby być gwiazdami
Towarzystwa, a mimo to dystansują się od niego (np. prezes radia RMF Stanisław
Tyczyński). Z kolei inni do Towarzystwa nie pasują, salon ich omija. - Nie mówi
się o tym, ale się to czuje. Działa tu jakiś kod. Towarzystwu potrzeba luzu,
a jak ktoś ma naturę misyjną, to jest zamknięty i nie jest towarzyski. Nie
zaprosiłabym na bankiet do siebie pana Leppera czy niektórych polityków
prawicy, bo nie mam z nimi kontaktu psychicznego. Nie polubiłabym ich, czuję
to - przyznaje jedna z czołowych dam warszawskiej elity.
- Są skandaliści, awanturnicy jak poseł Pęk, których generalnie Towarzystwo
odrzuca, bo źle mówią i bywają nieprzyjemni. Na ważną premierę takiego Pęka
nie dam, bo będzie to źle odebrane. Ale tam gdzie spotyka się biznes związany
z produkcją rolną już tak - mówi właściciel agencji promocyjnej.
Chętnych pragnących dołączyć do Towarzystwa nie brakuje. Niedawno Jerzy
Urban publicznie przyznał, że na jeden z urządzanych przez siebie bankietów
zaprosił ważnych gangsterów z Pruszkowa. "Ludzie z miasta" zawsze
szukali kontaktów z elitą. - To było trudne, bo Towarzystwo ich nie akceptowało,
brakowało im dojścia. Ale od pewnego czasu widzę tych ludzi na imprezach.
Pojawiają się u boku eleganckich kobiet, które mają pozycję na salonach. Te
kobiety stały się dla nich wygodnym narzędziem towarzyskiej ekspansji - mówi
A.B.
Na bankietowym szlaku
O tym, kto jak wysoko plasuje się w towarzyskiej hierarchii, decyduje ranga
imprez, na jakie jest zapraszany. Bywanie wszędzie to błąd, oznaka słabości
lub braku rozeznania. Dla ludzi z show-biznesu wielką gratką będzie premiera
"Pianisty" czy bankiet po premierze "Don Giovanniego" w
Teatrze Wielkim, ale już nie impreza zorganizowana przez podupadający miesięcznik
"Sukces". Wytrawni bywalcy chętnie pojadą na turniej tenisowy Prokom
Open do Sopotu otrzeć się o wielki biznes i wielką politykę, ale nie na
turniej tenisowy KGHM, gdzie królują brzuchaci prezesi spółek
nomenklaturowych, a na bankiecie uwijają się pośledniejsze gwiazdy telewizji
i prokurator Kaucz. - Każdy poważny biznesmen wie, że prestiżowe imprezy
robi Polska Rada Biznesu, a Business Centre Club to taki klub dla ubogich, mogący
zrobić wrażenie tylko na przedsiębiorcach z prowincji - mówi A.B.
Towarzysko najniżej sklasyfikowane są branżowe przedsięwzięcia
sponsorowane: pokazy mody, otwarcia mniej ważnych restauracji, bankiety z
okazji wprowadzenia na rynek nowych modeli aut, kremów, kolekcji bielizny. -
Zwykle są to nachalne akcje promocyjne konkretnych produktów, podczas których
można się nieźle najeść i napić - śmieje się dziennikarka kolorowego
dwutygodnika. Przychodzi na nie głównie towarzyska druga liga: prezenterzy
telewizyjni, tzw. branża, styliści, biznesowe płotki, mniej znani aktorzy. Jeśli
pojawią się gwiazdy popularnej telenoweli czy znani wokaliści, można
podejrzewać, że zostali na imprezę zakontraktowani jako atrakcja wieczoru.
Wyżej notowane są otwarcia bardziej snobistycznych lokali, ważne premiery,
imprezy niektórych pism kobiecych. Ważnych gości może przyciągnąć ponowne
otwarcie restauracji Belvedere po zmianie wystroju wnętrza, pokaz najnowszej
kolekcji Ewy Minge czy Arkadiusa, wieczór ostrygowy w lokalu La Boheme lub bal
wydany przez dużą bogatą firmę zagraniczną. Jeszcze bardziej prestiżowe są
imprezy biznesowe oraz okolicznościowe przyjęcia w ambasadach dużych państw
wydawane z okazji świąt narodowych. Tam selekcja jest ostra, nie widać dołów
show-biznesu, zamiast tego obecna jest artystyczna śmietanka, prezesi dużych
firm, szefowie opiniotwórczych mediów oraz wielu polityków. Część z tych
osób spotyka się także na samym szczycie imprezowej piramidy, którą tworzą
np. bankiety w Pałacu Prezydenckim, wytworne imprezy w klubie Cavallo w Łazienkach
(własność pani Starakowej), bal arystokracji na zamku w Wiśniczu, zamknięte
spotkania w należącym do Zbigniewa Niemczyckiego hotelu Bryza w Juracie.
Niezwykle prestiżowym i trudno dostępnym miejscem jest klub w Pałacyku Sobańskich,
gdzie regularnie spotyka się biznesowa czołówka skupiona w Polskiej Radzie
Biznesu, dopraszając do swojego grona najbardziej wpływowych polityków.
Ważnym elementem pejzażu towarzyskiego są prywatne imprezy świata biznesu,
np. doroczna impreza plenerowa u biznesmena Januarego Gościmskiego w jego
dworze w Marynkach pod Warszawą, na której bywa premier, elita SLD, świat
biznesu, znani adwokaci, artyści, lekarze, a nawet biskup Sławoj Leszek Głódź.
- Mój mąż, miłośnik koni, wpadł na pomysł, aby swoje imieniny połączyć
z tradycyjnym biegiem konnym św. Hubertusa i wymyślił bieg św. Januarego, po
którym odbywa się wielki bankiet w ogrodzie - opowiada żona biznesmena
Krystyna Pociej- Gościmska. Do Marynek zjeżdża co roku ponad dwieście osób.
Listę gości skrupulatnie ustalają sami gospodarze. Pani Gościmska nie
ukrywa, że każdego roku rośnie liczba osób starających się różnymi
sposobami zdobyć zaproszenie na imprezę u niej.
- Bale, imprezy sponsorowane i pokazy mody to hałaśliwa powierzchnia życia
elity, mająca zaspokoić ciekawość masowego widza. Dyskretne drugie życie
Towarzystwa, zwłaszcza jego części polityczno-biznesowej, toczy się na
prywatnych zamkniętych imprezach. Pełna dyskrecja, z daleka od kamer i mediów
- mówi dziennikarka kolorowego dwutygodnika.
Biznes towarzyski
Na imprezach Towarzystwa bywa się nie dlatego, że się lubi, ale dlatego, żeby
się pokazać, potwierdzić swoją pozycję (nieobecność mogłaby oznaczać,
że nie było się zaproszonym). Imprezy towarzyskie to miejsca zaplatania
misternej sieci kontaktów spajających Towarzystwo. Szukający pracy aktorzy
namierzają producentów, producenci podchodzą ważnych ludzi z telewizji,
biznesmeni zabiegają o dojścia do urzędników, posłów i potencjalnych
klientów.
Dla wielu czołowych ludzi biznesu bywanie to ważny element robienia interesów.
O Janie Kulczyku, gwieździe Towarzystwa, Jerzy Urban w wywiadzie dla
"Przekroju" mówi: "Kulczykowi potrzebne jest to brylowanie na
szczytach władzy po to, żeby uzyskiwać najwyższą wiarygodność w źródłach
wielkiego kapitału, ta wiarygodność pomaga mu ten kapitał pozyskiwać, on
nim następnie może obracać i ta potęga pieniądza powoduje, że staje się
ważnym partnerem rządu".
C.D., szef średniej wielkości spółki medialnej: - Sam się nie udzielam
towarzysko, ale moi ludzie chodzą na imprezy, węszą i skanują rzeczywistość.
Tam łapią kontakty, pomysły. Można powiedzieć, że ponad 40 proc. moich
interesów bierze się z takich działań. Niedawno zatrudniłem geja, fachowca
od sprzedaży reklam. Jest dobrze umocowany towarzysko. Jego zadaniem jest trafić
w struktury zarządcze firm, a w tym biznesie gejostwo jest obecne na wielu
szczeblach.
E.F., producent telewizyjny: - Bez układu towarzyskiego jesteś sam i możesz
sprzedawać najwyżej warzywa na straganie. Dlatego gdy wchodziłem do interesu,
musiałem poznać ludzi ze szczytów telewizji: od dyrektorów programów po
figury takie jak Solorz, Chrabota, Fajks w Polsacie czy szefowie TVP. Kiedy kogoś
znasz i sam jesteś znany, rośnie twoja przydatność i wchodzisz do gry, bo
zawsze łatwiej dać zarobić znajomemu. Pomożesz ty, pomogą i tobie, także
wtedy, gdy idzie o lewy interes. Przyznaję, że poproszony o przysługę przepuściłem
kiedyś przez swoją firmę pieniądze na łapówkę, bo nie mogły one
oficjalnie wyjść z firmy, która ją faktycznie dawała. Pieniądze te szły z
poważnego biznesu do ludzi od polityki.
Wielka gra
W Towarzystwo nie wystarczy wejść, trzeba się w nim także umieć poruszać.
Istnieje cały konglomerat znaków, gestów i słów pokazujący pozycję różnych
osób w hierarchii Towarzystwa. Ta pozycja bywa płynna, zmienia się, dlatego
ruch na scenie towarzyskiej należy umieć obserwować. Każde kolejne
przesilenie rządowe jest jak włożenie kija w mrowisko. Powstaje chaos, w
Towarzystwie robi się nerwówka, dzwonią telefony, wszyscy chcą ustalić, kto
spada, a kto teraz będzie ważny.
Podczas imprez oficjalnych ważne jest już to, kto koło kogo i gdzie jest
sadzany. - W Teatrze Wielkim najbardziej pożądane miejsce to prezydencka loża
na pierwszym balkonie. Ale jeśli siedzisz na dole, to także ważne, w którym
rzędzie - mówi A.B.
Bardzo prestiżowa jest obecność na pokładzie samolotu, którym premier lub
prezydent udaje się w oficjalną delegację zagraniczną. - Najpierw chodzi o
to, żeby w ogóle dostać miejsce. Ale jeszcze istotniejsze, z kim się leci.
Oficjalnie biznes podróżuje w osobnym przedziale. Ale obiektem szczególnego
pożądania jest prywatny przedział prezydenta czy premiera. Najważniejsze
osoby, takie jak Kulczyk, Starak, Niemczycki czy inni szefowie wielkich firm, są
tam dopraszane na drinka i to jest jasny sygnał na temat ich aktualnej pozycji.
Podczas przyjęć i bankietów należy wiedzieć, koło kogo stawać, z kim wdać
się w rozmowę i jak umiejętnie pojawiać się na linii strzału telewizyjnych
kamer i aparatów fotoreporterów. Znalezienie się na wspólnej fotografii lub
w telewizyjnym kadrze z vipem to przedmiot nieustannych zabiegów (mistrzem w
tej konkurencji jest widoczny wszędzie za plecami premiera Millera Tadeusz Iwiński,
zwany z tej racji Plecakiem). Na imprezach, na których pojawia się premier czy
prezydent, bardzo istotne jest, kogo dostrzega (a kogo nie zauważa) wchodząc,
jak się z kim wita, jak długo to powitanie trwa oraz jaka towarzyszy temu
mimika. Niezwykle wymowne jest łamanie kolejki przy powitaniu. Gdy prezydent
zauważa nagle kogoś i idzie ku niemu, znaczy to, że ci, których pomija, są
mniej ważni.
Szczytem marzeń jest znalezienie się na dłużej w ścisłej orbicie Najważniejszej
Osoby, co z pewnością zostanie odnotowane przez resztę Towarzystwa oraz
media. Podczas dużych bankietów tworzy się specjalne salony, w których w
pewnym momencie znikają vipy i najważniejsi goście. - Zwykle jest to premier
lub prezydent, ministrowie, góra biznesu i telewizji plus szczególnie ozdobne
medialnie osoby. Dziennikarze nie mają do tych miejsc dostępu, a goście
dopraszani są po cichu i na ucho. Wejścia zwykle pilnuje ochrona lub BOR, jest
ekstrawyżerka i kameralny nastrój - mówi dziennikarka ogólnopolskiej gazety.
Gdy nie ma osobnego salonu, towarzyskie centra tworzą się mniej lub bardziej
spontanicznie przy stolikach. Stolik składa się z lidera, jego gwardii i
doproszonych nominatów. Nie ma żadnych zasad dopraszania, ale i tak wiadomo,
komu wolno usiąść. Osoba przypadkowa zorientuje się, że powinna odejść.
- Na urodzinach prezesa TVP była zabawna sytuacja, bo powstały dwa centra:
stolik przy prezydencie i stolik przy premierze. Nie bardzo wiadomo było, który
ważniejszy, więc byli tacy, którzy w nerwach biegali od jednego do drugiego.
Powstało wyraźne zamieszanie - opowiada jeden z gości, prywatny producent
telewizyjny.
Show must go on
Jak przyznaje felietonista "Vivy!" Jerzy Iwaszkiewicz, bankietomania
przybrała w kraju rozmiary gigantyczne. - Powstała swoista konkurencja. Za
pomocą bankietów różne firmy czy organizacje zaczęły demonstrować, która
z nich jest bogatsza i ważniejsza na rynku. W tej sytuacji każda okazja do
bankietowania jest dobra. Dwa lata temu w ogrodach przy ulicy Foksal byłem na
uroczystym pokazie Lady B., eleganckiego damskiego pisuaru w cenie 16 tys. zł.
Przybyło kilkaset osób.
Po wybuchu afery Rywina i apelu prezydenta do polityków o ograniczenie aktywności
towarzyskiej na salonach dał się zauważyć pewien zastój. Ministrowie i posłowie
unikają ryzykownych kontaktów w świetle fleszy, żeby przypadkiem nie wejść
na minę. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że jest to sytuacja tymczasowa.
Mocno przedwczesne wydają się być także informacje o towarzyskiej śmierci
Lwa Rywina. Towarzystwo łatwo nie pozbywa się swoich najlepszych ludzi. - On
wciąż jest fragmentem elity. Nie mam żadnych oporów, żeby się z nim
spotykać. Chociaż myślę, że jako człowiek wrażliwy i taktowny w tej
chwili raczej by nie przyszedł - wyznaje jedna z najbardziej prominentnych dam
Towarzystwa.
AFERA RYWINA