PRESS - nr. 6 / 2005 r.
Ucho w redakcji
Prawo nie pozwala służbom specjalnym werbować agentów spośród kierownictwa mediów publicznych. Szefów mediów prywatnych oraz dziennikarzy
- można. Czy agenci są wśród nas?
Nikt jak dotąd nie ujawnił współpracy dziennikarzy ze służbami specjalnymi. To dość oczywiste
- ani tajne policje, ani ich agenci nie są tym przecież zainteresowani. Faktem jest jednak, że prawo pozwala werbować agentów spośród dziennikarzy, którzy mogą być niekiedy dla tajnych służb bardzo atrakcyjnymi współpracownikami.
Ostatnio głośno komentowano zmiany w prawie telekomunikacyjnym, które na telewizje kablowe nakładają enigmatycznie sformułowane obowiązki związane z obronnością kraju. Szczegółowych przepisów nie ma, ale właściciele kablówek uważają, że może chodzić m.in. o kontrolę korespondencji elektronicznej. Rozmaite służby chciałyby też uzyskać na szeroką skalę wgląd w konta e-mailowe.
Oficjalnie sprawy nie ma
Służby milczą. Porucznik Robert Szczepkowski z Biura Prasowego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zapewnia, że nic nie wie o zatrudnianiu dziennikarzy w Agencji. Pytany o działania operacyjne mające na celu pozyskiwanie w mediach tajnych współpracowników, cytuje fragment ustawy z 1997 roku o ujawnieniu służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach
1944-1990 osób pełniących funkcje publiczne. Zawiera ona zastrzeżenie, kogo ABW nie może pozyskiwać jako agentów: m.in. władz publicznej telewizji, radia, PAP-u i PAI-u na szczeblu centralnym i regionalnym. Dziennikarzy w tym zestawieniu nie ma.
- Ze względu na ograniczenia ustawowe nie udzielamy informacji, czy współpracują z Agencją dziennikarze niewymienieni w tej ustawie
- mówi tajemniczo porucznik Szczepkowski. A pytanie, czy w redakcjach są zakładane podsłuchy lub podglądana poczta elektroniczna, zbywa odpowiedzią, że kontrolą operacyjną przeprowadzaną za zgodą Sądu Okręgowego w Warszawie mogą być objęte osoby popełniające najcięższe przestępstwa godzące w bezpieczeństwo wewnętrzne państwa, a nie poszczególne instytucje.
- Ze względu na ograniczenia prawne ABW nigdy nie informuje opinii publicznej o realizowanych działaniach operacyjnych, takich jak kontrola korespondencji czy podsłuchy
- kończy porucznik. Spekulacje o werbowaniu i podsłuchiwaniu dziennikarzy zdecydowanie ucina również Małgorzata Ossolińska, oficer prasowy Wojskowych Służb Informacyjnych.
- To nie leży w kompetencjach naszej służby. Nie werbujemy, bo po co mielibyśmy to robić?
- stwierdza.
Barbara Uhryn-Markiewicz, rzecznik prasowy ABW w Opolu, mówi o innej współpracy z dziennikarzami:
- Podczas rutynowych szkoleń organizowanych przez firmy zewnętrzne wykładowcami bywają dziennikarze, którzy uczą ludzi ze służb swojego rzemiosła. Poznajemy elementy PR: komu najpierw udzielać informacji, jak przeprowadzać konferencje prasowe
- zdradza opolska rzeczniczka.
Próbują
Krzysztof Kozłowski, od 40 lat redaktor "Tygodnika Powszechnego", pierwszy szef Urzędu Ochrony Państwa, mówi, że w 1990 roku zmieniono styl działania tajnych służb.
- Zostawiliśmy wywiad i kontrwywiad, a pozostałe wydziały SB zlikwidowaliśmy. Utworzono w UOP Wydział Analiz, by zbierał informacje oficjalne: ulotki, prasę, a nie działał przez agenturę
- stwierdza.
Czy mimo to służby specjalne nadal werbują dziennikarzy do współpracy? Wielu twierdzi, że tak. Witold Gadowski, dziennikarz śledczy z TVN-u, opowiada, że próbowano go
- jak to określa: ordynarnie i nieskutecznie - zwerbować, gdy pracował w "Gazecie Polskiej". Jest też przekonany, że do dzisiaj w mediach nie została naruszona agentura Wojskowych Służb Informacyjnych
- jedynej formacji, która nie była po 1989 roku weryfikowana.
W połowie lat 90. do współpracy namawiano też Annę Marszałek z "Rzeczpospolitej".
- To było humorystyczne, bo w środowisku dziennikarskim znaliśmy tego człowieka z UOP-u i śmialiśmy się z niego, gdyż ze wszystkimi po kolei chciał rozmawiać i robił to dość nieudolnie. Wiem, że proponował też współpracę koleżance z "Życia Warszawy" i innemu znanemu dziennikarzowi
- wspomina Marszałek. Co więcej, działo się to w czasie, gdy oficjalnie Gromosław Czempiński, szef UOP-u, deklarował, że podległe mu służby nie chcą wnikać w środowisko mediów.
- Miałam zupełnie inne sygnały - utrzymuje Anna Marszałek. Gdy pojawiły się plotki o jej rzekomej współpracy ze służbami, ograniczyła swoje kontakty do oficjalnych wywiadów z kolejnymi szefami ABW lub WSI.
Była dziennikarka "Gazety Krakowskiej" Karolina Cwynar-Zubała twierdzi, że w latach 90. UOP próbował zwerbować jej koleżankę z innej redakcji, ale nie zgodziła się pójść na układ: informacja za informacje. Cwynar-Zubała pamięta też z tamtego okresu sprawę terrorysty "Gumisia", który dzwonił do
"GK". - Oprócz policji w akcję jego ujęcia byli też zaangażowani ludzie z UOP-u i przynajmniej jeden telefon w redakcji był wtedy na podsłuchu
- twierdzi dziennikarka.
Natomiast Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", wspomina dwa kontakty, które z perspektywy czasu uznaje za próbę werbunku. Pierwszy był na początku lat 90., gdy pracował w krakowskim "Czasie". Spotkał się na kolacji z dawnym znajomym z Ruchu Wolność i Pokój, który wstąpił do UOP-u. Rozmawiali o ostatnich tekstach prasowych: o biznesmenie, który popadł w tarapaty, oraz o związkach dawnej SB z firmami ochroniarskimi.
- Chciałem zapłacić za kolację, ale rozmówca zaprotestował. Zażartowałem, że pewnie zapłaci z funduszu operacyjnego. Potwierdził, że płaci "firma". Byłem oburzony, bo przyjacielskie spotkanie zamienił na służbowy kontakt
- opowiada Czuchnowski. Zerwał znajomość. Drugi przypadek to wezwanie do UOP-u na nieformalne przesłuchanie. Nie podpisał niczego, choć sugerowano, że byłoby to wskazane. Dziennikarz "Wyborczej" przyznaje, że w latach
1999-2000 pracował jako urzędnik w MSWiA przy programie oświęcimskim. Potem wrócił do dziennikarstwa. Twierdzi, że ABW nie próbowała wykorzystać faktu, iż pracował w resorcie.
- Teraz mam pięć spraw o naruszenie tajemnicy państwowej, ale chodzę na przesłuchania do ABW bez emocji
- mówi Czuchnowski.
News za news
Tomasz Szymborski z "Rzeczpospolitej" ostrzega z kolei przed tzw. agentami wpływu w redakcjach.
- Tacy dziennikarze dostają materiały ze służb i publikują je bez sprawdzenia, czy to nie jest gra ze strony ABW
- mówi. Uważa, że takiego agenta pozyskuje się szantażem, np. zatuszowaniem jazdy po pijanemu czy skandalu obyczajowego.
- A potem podrzuca mu się gotowe teksty do druku i grozi palcem, gdyby się ociągał z wypełnieniem swojej roli
- komentuje Szymborski.
- Dając dziennikarzowi tajne materiały, łatwo go zwerbować, mieć na niego haka, a niektóre redakcje nie pytają o źródło pochodzenia wiadomości
- uważa Wojciech Czuchnowski z "GW". Wątpliwości, że niektórzy dziennikarze są na garnuszku służb, nie ma Piotr Pytlakowski z "Polityki". Uważa, że to widać po wiedzy, jaką dysponują. Nie chce jednak wymieniać nazwisk, bo nikt nikogo nie złapał za rękę. Mimo to jest przekonany, że przez ulubionych dziennikarzy UOP, a teraz ABW załatwia swoje interesy.
Z kolei Bertold Kittel, dziennikarz śledczy "Rzeczpospolitej", powątpiewa, by agenci w redakcjach mieli rzeczywisty wpływ na ich funkcjonowanie. Uważa, że ciężko byłoby manipulować taką strukturą, bo jest zbyt liczna, a teksty przechodzą przez ręce sekretarzy redakcji, szefów działów, wielu innych osób, które muszą je zaakceptować.
- Ale przypominam sobie, że pięć lat temu analityk z wywiadu chciał się zatrudnić w dziale zagranicznym dużej gazety i to wyszło na jaw
- opowiada.
Sceptycznie do opowieści o agentach podchodzi Łukasz Starzewski, który od 15 lat pisze w PAP-ie o służbach specjalnych. Uważa, że historie o takich próbach to tylko dodawanie sobie przez dziennikarzy splendoru.
- Służby teraz nie werbują i to ze strachu, że ktoś im podłoży świnię i opublikuje, jak to się odbywa
- uważa Starzewski.
Pluskwy
Anna Marszałek jest przekonana, że służby szukają w mediach współpracowników wśród ochroniarzy, informatyków, którzy mają dostęp do wewnętrznej sieci.
- Spotkałam się nawet z wynoszeniem tekstów przed drukiem - mówi. Jest niemal pewna, że jeden z byłych dziennikarzy Programu III Polskiego Radia współpracował z WSI.
Fotoreporter PAP-u Jacek Bednarczyk pamięta z kolei, jak funkcjonariusze UOP-u podawali się za pracowników telewizji kablowej i filmowali zgromadzenia na Rynku Głównym w Krakowie. Innym razem występowali z plakietką "Dziennika Polskiego". Świadkiem była fotoreporterka gazety. Zaprzestali tych praktyk po interwencji redakcji.
W redakcji "Tygodnika Powszechnego" nadal w ścianie są podsłuchy zamontowane przez
SB. - Zostały nam na pamiątkę - śmieje się Krzysztof Kozłowski. Nie wierzy, że teraz służby specjalne też podsłuchują redakcje.
- Dziennikarze i tak wyniki swoich poszukiwań publikują na łamach i tylko to jest przedmiotem opracowań biura analiz ABW
- zapewnia.
Witold Gadowski z TVN-u twierdzi jednak, że podsłuchiwani są dziennikarze śledczy, choć raczej nie w redakcjach. Uważa, że był obserwowany, nagrywany, śledzony, gdy podczas zbierania materiału o mafii paliwowej przeglądał teczkę znanego polityka w Szczecinie. Natomiast Bertold Kittel z "Rz" podkreśla, że podsłuch w redakcji to tylko przypuszczenia.
- My się czasem kryjemy, zmieniamy telefony, ale po dyskusji w redakcji uznaliśmy, że to bez sensu. Ktoś, kto chciałby nas podsłuchiwać, czytać naszą korespondencję, nie mógłby fizycznie przerobić takiej masy informacji
- przecież to dziennie tysiące e-maili i tysiące godzin rozmów telefonicznych
- mówi. Zupełnie co innego twierdzi Piotr Pytlakowski z "Polityki". - Mam wiedzę graniczącą z pewnością, że dziennikarze są podsłuchiwani i to bez nakazu
- przekonuje. Opowiada, że gdy pisał tekst o asystencie społecznym posła Gruszki, aresztowanym za szpiegostwo, to ABW delikatnie domagała się wglądu w jego prywatną korespondencję e-mailową z
MSZ-etem. - Odpowiedziałem, że chyba chcą za dużo, ale pewnie już sami przejęli tę korespondencję
- przypuszcza.
Chcą więcej
Na podstawie przepisów dotyczących obronności kraju i porządku publicznego policja i służby specjalne mogą w ściśle określonych przypadkach podsłuchiwać obywateli i kontrolować ich korespondencję, w tym elektroniczną. Tomasz Grzegory, prawnik Onet.pl, potwierdza, że w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat ABW prosiła o możliwość przeglądania kilku kont e-mailowych klientów. Sprawdzono podstawę prawną, przeanalizowano powód prośby oraz decyzję sądu i udostępniono dane.
Problem w tym, że służby na całym świecie mają tendencję do rozszerzania swoich wpływów
- zgadza się z tym poglądem nawet Krzysztof Kozłowski. Grzegory przypomina, że w ubiegłym roku ABW próbowała przeforsować nowelizację prawa telekomunikacyjnego i pod pozorem jego dostosowania do prawa unijnego zmusić portale do podpisywania indywidualnych umów z klientami na zakładanie kont poczty elektronicznej. Chodziło o kontrolę, kto z nich korzysta. Internauci zaczęli wtedy wysyłać na skrzynkę e-mailową posła, który oficjalnie firmował te zmiany, nawet po 100 tys. e-maili dziennie i... polityk wycofał się z pomysłu.
- Mamy świadomość, że ABW dalej lobbuje za takimi rozwiązaniami. Na pewno monitorują Internet: fora, czaty. To element białego wywiadu. Ciągle niejasny jest stan prawny dotyczący kontroli korespondencji i o to toczy się gra
- mówi Grzegory. Mariusz Kuziak, dyrektor marketingu Interia.pl, mówi, że portal ściślej współpracuje z policją, a nie ze służbami specjalnymi.
- Jeśli są decyzje prawne odpowiednich organów, to udostępniamy nasze łącza
- wyjaśnia.
Najnowsze zakusy zwolenników większej kontroli służb specjalnych nad firmami mediowymi dotyczą telewizji kablowych. Nowe prawo telekomunikacyjne nakłada na nie poważne obowiązki dotyczące obronności i bezpieczeństwa kraju.
- Zrzucono na nas ciężar finansowania tych zadań, gromadzenia i archiwizacji danych i materiałów, prowadzenia tajnych kancelarii
- mówi Jerzy Straszewski, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Komunikacji Kablowej, która reprezentuje około 140 operatorów (mają prawie 4 mln abonentów).
- Zaskarżono to rozwiązanie do Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty. Czekamy na odpowiedź
- dodaje.
Rzecz w tym, że nie ma jeszcze rozporządzeń wykonawczych ministra infrastruktury, jak to udostępnianie sieci ma wyglądać w praktyce, co i na jakich zasadach trzeba będzie przekazywać służbom. Tymczasem Krzysztof Konstanty, dyrektor zarządzający telewizji Autocom w Krakowie, przyznaje, że jego firma na bieżąco współpracuje z ABW i udostępnia jej zarządzaną przez siebie sieć kont e-mailowych w konkretnych przypadkach podejrzenia naruszenia prawa, np. gróźb pod czyimś adresem, miały możliwość stałego podglądu korespondencji
- obawia się Konstanty. Jak już w tej chwili wygląda współpraca z ABW, nie chce jednak mówić.
- Zostawmy to. My też mamy swoje tajemnice - kończy.
Artur Drożdżak, "Super Express"
Większa dawka top secret