PIOTR KŁODKOWSKI - O iluzji wartości uniwersalnych
Znak
O iluzji wartości uniwersalnych
Cywilizacje o fundamentach sięgających tysiącleci nie bardzo są skłonne do
przekształceń na modłę europejską
Iluzja "misji białego człowieka" trwa nadal, tyle że zamieniła się
teraz w ideę szerzenia na wszystkie kontynenty demokracji, rządów prawa,
wolności jednostki bądź praw człowieka. Dla większości osób wywodzących
się z kultury Zachodu są to wartości jak najbardziej uniwersalne, służące
wręcz jako kamienie probiercze do oceny jakości funkcjonowania państw czy,
szerzej, obszarów cywilizacyjnych. Zastrzeżenia mówiące, że ów
uniwersalizm wcale nie jest tak bardzo "uniwersalny" dla państw leżących
chociażby w całkowicie odmiennej kulturowo Azji, uznawane są najczęściej za
przebiegłe maskowanie brzydkich skłonności dyktatorskich czy
fundamentalistycznych.
PIOTR KŁODKOWSKI
W XVIII, XIX i w początkach XX wieku Europejczycy mieli świadomość globalnej
misji. Należało przedstawić "zacofanej reszcie świata" doskonały
wzorzec rozwoju, prawie że świetlaną wizję prowadzącą ku doskonałemu państwu,
rządzonemu według dobrych, sprawdzonych europejskich standardów. Trzeba też
było usunąć pewne elementy zabobonu miejscowej tradycji i pozwolić
egzotycznym ludom posłuchać uzbrojonych w wiedzę nowych gubernatorów
(ewentualnie wicekrólów lub komisarzy). W miarę upływu lat okazywało się,
że owa misja nie jest tak do końca szlachetna, a "tubylcy" wcale nie
są skłonni do przyjmowania założeń cywilizacji powstałej na zupełnie
innych fundamentach. Słońce nad kolejnymi imperiami zaczęło zachodzić, aż
wreszcie cały pomysł nazwano banalnie kolonizacją, która zyski przynosiła głównie
jednej stronie. Mimo częściowej transformacji świadomości Zachodu owo
odwieczne siłowanie się kultur i tradycji nie skończyło się, a jedynie
przybrało bardziej subtelne kształty i znalazło wyraz w słowach, wśród których
"uniwersalizm" odgrywa niebagatelną rolę.
Iluzja "misji białego człowieka" trwa więc nadal, tyle że zamieniła
się teraz w ideę szerzenia na wszystkie kontynenty demokracji, rządów prawa,
wolności jednostki bądź praw człowieka. Dla większości osób wywodzących
się z kultury Zachodu są to wartości jak najbardziej uniwersalne, służące
wręcz jako kamienie probiercze do oceny jakości funkcjonowania państw czy,
szerzej, obszarów cywilizacyjnych. Zastrzeżenia mówiące, że ów
uniwersalizm wcale nie jest tak bardzo "uniwersalny" dla państw leżących
chociażby w całkowicie odmiennej kulturowo Azji, uznawane są najczęściej za
przebiegłe maskowanie brzydkich skłonności dyktatorskich czy
fundamentalistycznych. Wzrost przywiązania do kultur lokalnych, będący
odwrotną stroną procesu globalizacji, zwolennicy przekonania o uniwersalności
kultury zachodniej interpretują jako erupcję "dżihadu", który
uznawany jest obecnie za największe zagrożenie dla Amerykanów i Europejczyków.
Tymczasem cywilizacje o fundamentach sięgających tysiącleci nie bardzo są skłonne
do przekształceń, które oznaczałyby kopiowanie instytucji euroatlantyckich,
a lekarstwo na problemy, z którymi muszą się zmagać, widzą raczej we własnym
dziedzictwie. Sukces ekonomiczny może być doskonałym powodem do podkreślania
wielkości własnej cywilizacji, ale także niepowodzenia skłaniają na ogół
do szukania rozwiązań w swojskim kulturowo świecie. W pierwszym przypadku
wskazać możemy na takie chociażby państwa jak Singapur, Malezja, Tajlandia i
do pewnego stopnia Chiny, w drugim - na kraje należące do obszaru muzułmańskiego.
Obserwując procesy zachodzące we współczesnym świecie, warto zastanowić się
nad trafnością koncepcji kręgów cywilizacyjnych, rozwiniętej przez Samuela
Huntingtona 1. Jego zdaniem tożsamość cywilizacyjna opiera się w dużej
mierze na przynależności konfesyjnej. Stąd też Huntington przeprowadza
podział na cywilizację zachodniochrześcijańską, konfucjańską, muzułmańską
itd. Przenikanie wartości poza krąg cywilizacyjny, w którym powstały, ma
bardzo ograniczony zasięg. Dotyczy to zwłaszcza tych obszarów, które opierają
się na silnych fundamentach kulturowych, kształtujących się w ciągu setek,
a nawet tysięcy lat. Ich ewentualna erozja, innymi słowy: przyjmowanie na stałe
obcych wzorców modyfikujących w dużym stopniu zastaną rzeczywistość
kulturową, jest zjawiskiem podobnie rozciągniętym w czasie. Huntington podkreśla,
że spotkanie cywilizacji poddane jest zasadzie konfliktu - zimna lub wręcz gorąca
wojna grozi obecnie spotkaniu cywilizacji zachodniochrześcijańskiej i prawosławnej
z muzułmańską bądź konfucjańską, hinduskiej z muzułmańską bądź
konfucjańską, a nawet spotkaniu między przedstawicielami wschodniego i
zachodniego chrześcijaństwa. Rzecz jasna, nie chodzi tu o zmagania li tylko ze
względów religijnych, ale o walkę polityczną, gospodarczą bądź kulturową,
która jednak w znacznym stopniu opiera się na interpretacji wzorców postępowania
propagowanych przez przyjęty system religijny lub filozoficzno-etyczny. Wydaje
się, że w ostatnich kilkunastu latach znajdujemy coraz więcej przykładów
raczej wzmacniających tezę Huntingtona aniżeli ją osłabiających. Można to
interpretować jako zmierzch pretensji świata Zachodu do uniwersalizmu zasad
swojej cywilizacji. Poszczególne kręgi cywilizacyjne stają się na tyle silne
pod względem kulturowym, ekonomicznym i militarnym, że mogą bez większych
konsekwencji politycznych bądź gospodarczych odrzucić sądy wartościujące
świata euroatlantyckiego.
Kłopot Zachodu polega również na tym, że powierzchowne spojrzenie na
odmienność mało zrozumiałych dla Europejczyka bądź Amerykanina
"kultur egzotycznych" powoduje błędną ocenę ich możliwości,
stopnia rozwoju i szans wzajemnych kontaktów. Jest to szczególnie istotne w
odniesieniu do Azji, której potencjał kulturowy i ekonomiczny porównywalny
jest z zachodnim, a w perspektywie kilkunastu lat może go nawet przewyższyć.
Paul Bracken pisze:
Przyszłość Azji przedstawiana jest często jako walka między globalizacją
a wstecznym nacjonalizmem. Twierdzi się, że globalizacja - międzynarodowy
proces wiązania ze sobą systemów gospodarczych i kultur - zapewni ludzkości
wspólnotę losu, co z kolei stanie się główną siłą działającą na rzecz
pokoju i stabilności. Wielonarodowe korporacje, ogólnoświatowe sieci
telewizyjne, kwitnące rynki akcji i równie prężny Internet - to wszystko
przejawy globalizacji. Według tej teorii sprzedaż technologii poprzez granice
państwowe jest potężną siłą w służbie pokoju. Im bardziej się
rozszerza, tym bardziej świat robi się bezpieczny. Każda następna antena
satelitarna i każda restauracja McDonald's pomagają w budowaniu nowej klasy średniej,
mocniej zespalającej świat. (...) Zachodni analitycy uwielbiają proste opisy.
Nawet najbardziej skomplikowany problem sprowadzają do binarnego albo, albo.
Chiny są albo przyjacielem, albo wrogiem. Indie wybiorą albo masło, albo
armaty. Globalizacja albo zatriumfuje nad nacjonalizmem, albo mu ulegnie. Lecz
niestety, te proste opcje nie przystają do realiów, które są nieco bardziej
złożone 2.
Innymi słowy: albo tak cenione przez Zachód wartości demokratyczne zwyciężą,
czyniąc nasze życie lepszym i bezpieczniejszym, albo świat pogrąży się w
odmętach nacjonalizmu i religijnego fundamentalizmu, niszcząc bezpowrotnie
dobrobyt i spokój. Z jednej strony wioskowa starszyzna przeciwna jakimkolwiek
zmianom, z drugiej - młodzież słuchająca Michaela Jacksona i łakomie spoglądająca
na obrazki cheeseburgerów w Internecie 3.
Okazuje się jednak, że owa stereotypowa binarność niekoniecznie sprawdza się
w Azji. Dwa największe kraje świata - Indie i Chiny, coraz aktywniejsi i potężniejsi
uczestnicy globalnej gry - nie zamierzają albo nie są w stanie przestrzegać
narzuconych im reguł, ukształtowanych w świecie euroatlantyckim. Indie
stopniowo odchodzą od systemu zachodniej demokracji, niedopasowanej do
kulturowego kształtu ich dziedzictwa, zachowując przy tym jedynie formalne
struktury demokratycznego państwa. Coraz częściej odwołują się do rodzimej
tradycji religijnej, która ma stanowić remedium na współczesne problemy. Ale
Indie są zarazem czołowym uczestnikiem rynku informatycznego i biotechnologii,
zdobywają Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki oraz ekonomii, wydają najwięcej
czasopism i książek w języku angielskim na kontynencie, a także przyciągają
gigantyczną liczbę zachodnich inwestorów. Z kolei Chiny łączą niebywały
rozwój ekonomiczny i coraz bardziej widoczną modę na konsumpcję z
autorytarnym systemem politycznym, który niewiele ma wspólnego z ustrojami
panującymi na Zachodzie. Przywiązanie do wartości narodowych i potępianie
polityki Zachodu (głównie Ameryki) wyrażają w Państwie Środka nie chłopscy
ekstremiści, ale najbardziej wykształcona młodzież, mająca kontakt ze światem
McDonalda, zachodnich idei oraz Internetu. Obydwa państwa - albo, jak trafnie
ocenia to Huntington, dwie ogromne cywilizacje - nie stronią od użycia siły w
polityce wewnętrznej i gotowe są zastosować ją w kontaktach z innymi
obszarami kulturowymi.
Indie i Chiny to filary cywilizacji prawie całej Azji. Większość państw
tego kontynentu znajduje się do dziś pod wpływem kultury indyjskiej bądź
chińskiej, nie wyłączając krajów muzułmańskich, takich jak Indonezja,
Malezja czy Pakistan. Ludność obydwóch gigantów przekracza łącznie 2
miliardy, co oznacza, że co trzeci człowiek w świecie jest Indusem albo Chińczykiem.
Choćby i z tego powodu staranna analiza sytuacji politycznej, ekonomicznej bądź
kulturowej w Indiach i Chinach jest dla Zachodu ważna. Ale jest i drugi,
istotniejszy powód. Obydwa kraje-cywilizacje są symbolem negacji
"uniwersalnych wartości" powstałych w świecie euroatlantyckim.
Dodatkowo jeszcze mogą stać się symbolami zarówno nowego konfliktu na skalę
globalną, jak i sukcesu ekonomicznego wypracowanego mimo odrzucenia
politycznych i społecznych zasad "uniwersalnej" cywilizacji Zachodu.
Filar pierwszy: indyjski eksperyment Zachodu
System demokratyczny formalnie istnieje w Indiach od ponad pół wieku. Republikę
Indii zwie się dumnie największą demokracją świata i pokazuje jako model
innym krajom, zwłaszcza tym, gdzie dominuje religia muzułmańska. Całość
funkcjonowania struktury politycznej nie budzi większych sprzeciwów wspólnoty
euroatlantyckiej, ponieważ, jak się powszechnie sądzi, spełnia ona, do
pewnego stopnia przynajmniej, kryteria "poprawności sprawowania władzy"
i relacji między rządzonymi a rządzącymi. System organizacji państwa jest
widoczną imitacją wzorców zachodnich, co w przypadku Indii wydaje się
naturalnym skutkiem dziedzictwa Imperium Brytyjskiego. Ponad 150 lat panowania
Brytyjczyków musiało z konieczności zaowocować narzuceniem zachodnich wzorców
funkcjonowania administracji, sądownictwa czy idei sprawowania władzy. Indie
były co prawda kolonią, stopniowo jednak świadomie wprowadzano coraz więcej
elementów parademokratycznych. Jak stwierdził lord Macaulay w 1835 roku,
chodziło o "wykreowanie klasy ludzi, którzy pod względem krwi i koloru
skóry byliby Indusami, Anglikami zaś ze względu na smak, poglądy, moralność
oraz intelekt" 4. Co ciekawe, koncept Macaulaya nie tylko przetrwał samo
Imperium, ale stał się kamieniem węgielnym niepodległych Indii.
Pierwszy premier Republiki, Jawaharlal Nehru, mimo iż sam stawał w politycznym
boju przeciw Brytyjczykom, zachował zwyczaje i sposób postrzegania rzeczywistości
godny angielskiego dżentelmena. W swoich pamiętnikach skarżył się często
na alienację w tradycyjnym społeczeństwie indyjskim. Prawie cała ówczesna
elita kraju, kształcona w college'ach organizowanych według wzorów
brytyjskich i z angielskim językiem wykładowym, starała się tak skonstruować
system polityczny, aby wiernie odzwierciedlał wzory zachodnich demokracji, z
niewielkimi jedynie poprawkami uwzględniającymi indyjską rzeczywistość. Nie
do końca wyraźnie wyartykułowanym planem ojców-założycieli było bowiem
odtworzenie świata Zachodu w całkowicie odmiennej kulturowo Azji. Bogactwo
materialne, prawa człowieka, powszechna edukacja czy równość i sprawiedliwość
miały pojawić się wraz z zastosowaniem instrumentów znanych w Anglii.
W ciągu kilkudziesięciu lat trwania owego eksperymentu stopniowo dochodzono
jednak do wniosku, że ideologia obcej cywilizacji w niewielkiej jedynie części
może służyć jako podstawa działania azjatyckiego państwa. Przeniesione
drogą imitacji ramy demokratyczne zaczęły pękać, a dzisiejsze Indie są
niemal karykaturą nowoczesnego stylu demokracji. Co gorsza, procesowi temu
towarzyszy coraz bardziej krwawa przemoc obecna na każdym poziomie działania
struktur państwowych. Jak zauważył Krzysztof Dębnicki: "Niedopasowanie
struktury i treści w systemie politycznym indyjskiej demokracji, sprzyjające
narastaniu przemocy, przejawia się szeregiem czynników (...). Są to:
konflikt, do którego dochodzi na styku stany-władza centralna, konflikt między
sferą polityczną i administracyjną, konflikt związany z zasadą laickości
państwa indyjskiego, specyficzne indyjskie rozumienie roli i miejsca przywódcy
w systemie politycznym kraju oraz miejsce kast w strukturze władzy" 5.
Innymi słowy, dawny plan stworzenia nowoczesnego państwa na wzór
importowanych modeli powoli ulega erozji. W najbliższych kilkunastu latach może
okazać się, że poniesie ostateczną klęskę.
Przyrodzona nierówność ludzka - kasty
Jedną z fundamentalnych przeszkód w implementacji rzekomo uniwersalnego
systemu demokracji w Indiach jest tradycyjna zasada nierówności ludzi.
Przynależność do określonej kasty jest przesądzona już w momencie
narodzin. Sankcja religijna podziału społecznego sięga korzeniami do
kanonicznej dla hinduizmu księgi Rygwedy (1500 r. p.n.e), gdzie pojawia się
dokładny opis ówczesnej stratyfikacji. Późniejsza tradycja religijna wzmocniła
jedynie pierwotny przekaz, łącząc go z teorią reinkarnacji, według której
każdy kształtuje swój przyszły los, rodząc się w lepszej lub gorszej
grupie społecznej w wyniku popełnionych przewin lub zyskanych zasług. Nie ma
więc mowy o jakiejkolwiek "sprawiedliwej rewolucji", która mogłaby
wyzwolić uciemiężonych; sami przecież wypracowali swoją obecną pozycję
wskutek takiego, a nie innego postępowania w poprzednim wcieleniu.
Pojęcie kastowości ma w kulturze zachodniej zabarwienie negatywne, w samych
Indiach jednak system kastowy przyjmowany jest za oczywistość. Fakt, że ma
legitymację religijną, wzmacnia przekonanie o prawomocności podziału społeczeństwa,
w którym znajdują się przedstawiciele braminów, kszatrijów (wojowników),
wajśjów (kupców), śudrów (służby) czy pogardzanych i usytuowanych poza
kastami dalitów - niedotykalnych. Kasta stanowi dla hindusa oparcie
psychologiczne, społeczne, finansowe, a coraz częściej także militarne. Ma
swoich przedstawicieli na rozmaitych szczeblach władzy. Zajmują się oni
lobbyingiem politycznym w celu uzyskania maksimum korzyści dla swojej grupy.
Przekroczenie zasad wyznaczonych przez system kastowy może przynieść
tragiczne konsekwencje. I nie chodzi tu tylko o poziom polityczny ani
ekonomiczny, ale o bardziej fundamentalne sprawy związane chociażby z
tradycyjną instytucją małżeństwa, zawieranego od setek lat zgodnie z regułami
kastowymi.
W sierpniu 2001 roku Agencja Reutera doniosła o wydarzeniu, które co prawda
zbulwersowało świat zachodni, ale nie było niczym niezwykłym w samych
Indiach. W stanie Uttar Pradeś (północne Indie) dwójka zakochanych nastolatków
została publicznie powieszona w obecności członków rodzin za złamanie
kastowego tabu. 19-letnia Vishal pochodziła z wysokiej kasty braminów,
18-letni Sonu z niskiej kasty dżatów. Oboje, wbrew woli rodziców, widywali się,
gwałcąc tym samym jeden z najstarszych nakazów hinduistycznej endogamii.
Rodziny kochanków okazały się niezwykle solidarne i razem z całą społecznością
lokalną dokonały egzekucji, podczas której obecnych było kilkaset osób.
Świeckie prawo penalizujące tego typu postępowanie ma faktycznie niewielki wpływ
na postawy ukształtowane przez tradycję. Wprowadzenie zachodniej ideologii równości
wobec prawa i zakazu dyskryminacji ze względu na urodzenie musiałoby bowiem
oznaczać całkowite zniszczenie fundamentów odwiecznej religii, jak się często
zwie hinduizm. Próby stworzenia "sprawiedliwego hinduizmu" podjęte
przez Mahatmę Gandhiego skończyły się fiaskiem. Kilkadziesiąt lat temu tak
ujął to M. N. Srinivas: "kastowość tak mocno zakorzeniła się w naszym
życiu politycznym i społecznym, że każdy, w tym również przywódcy,
zaakceptował zasadę, iż przynajmniej w rządach stanowych każda główna
kasta musi mieć swojego ministra" 6.
Jeszcze w latach 50. Jawaharlal Nehru, członek jednej z najwyższych kast -
braminów kaszmirskich - zaprogramował odpowiedni kształt parlamentu. Dzięki
Konstytucji Indii członkowie najniższych kast mieli gwarancję odpowiedniej
liczby miejsc w parlamencie, co przekładało się na poparcie "z wdzięczności"
dla członków rządzącej Partii Kongresowej. Co ciekawe, twórcy konstytucji
wykazali się dość niepoprawnym optymizmem, zakładając, że tego typu system
kwotowy będzie potrzebny jedynie na dwadzieścia lat. Indyjska rzeczywistość
okazała się tak samo niezmienna w swojej istocie jak i tysiąc lat temu, a
system podziału polityczno-kastowego coraz mocniej wpisywał się w zasady
prowadzenia polityki. Oddanie głosu na konkretną partię, frakcję polityczną
czy wreszcie polityka oznaczało poparcie interesów własnej kasty. Naturalnie
układ z czasów Nehru musiał ulegać przetasowaniom. Dzięki rozmaitym
zabiegom członkowie kast najwyższych przejęli faktyczną kontrolę nad państwem.
Wybory na szczeblu lokalnym bądź centralnym są faktycznie walką między
poszczególnymi kastami. Próby zastraszania potencjalnych wyborców, nagminne
stosowanie przemocy, wreszcie zabójstwa na zlecenie stały się, zwłaszcza w północnych
Indiach, nieusuwalnym elementem tradycji politycznej. Śmierć kilku, kilkunastu
czy kilkuset osób podczas gorączki wyborczej nie jest obecnie niczym wyjątkowym.
Także co śmielsze próby podważenia dominacji tzw. kast wysokich kończą się
rozlewem krwi. Jeden z najbardziej znanych przykładów łączy się z pracami
komisji sędziego Mandala. Zgodnie z jej zaleceniami 27 proc. miejsc w
administracji publicznej, a także odpowiednia pula miejsc na uczelniach, w
bankach czy urzędach kontrolowanych przez rząd centralny bądź stanowy miała
przypaść członkom tzw. kast upośledzonych, stanowiących ponad 50 proc. społeczeństwa.
Na początku lat 90. premier Vishwanath Pratap Singh zdecydował się na
wprowadzenie w życie postulowanych zmian. Kierował się może nie tyle gorącym
współczuciem (sam należy do wysokiej kasty kszatrijów), ile planem
wykorzystania przyszłego poparcia pogardzanych dalitów, tworząc w ten sposób
"banki głosów wyborczych". Jednak ten dość rewolucyjny krok musiał
wywołać dający się przewidzieć kontratak, i to po raz kolejny zakończony
ofiarami. Zamieszki w kilku stanach, podpalenia, zastraszanie dalitów i - co
istotne - ciche poparcie wielu przedstawicieli administracji dla przywódców
"kastowego buntu" miały finał zgodny z oczekiwaniami. Rząd Singha
upadł, postulat zmian został bezterminowo odłożony, a sędzia Mandal poniósł
konsekwencje swoich planowanych reform, tracąc bezpowrotnie możliwość
kariery 7.
Jak na razie ostatnim aktem polityczno-społeczno-religijnego dramatu stały się
w ostatniej dekadzie rządy wielkohinduskiej partii Bharatiya Janata (BJP), odwołującej
się już otwarcie do zasad hinduizmu. Chociaż politycy BJP dokonali pewnej
redefinicji tzw. hinduizmu politycznego, to jednak ich działalność
podtrzymuje prastary system ukształtowania indyjskiego społeczeństwa, co
zresztą nie może dziwić, jako że większość partyjnych liderów pochodzi z
najwyższych kast. Zachodnie wzorce sprawowania władzy kojarzone z Kongresem są
powoli zastępowane przez nowe koncepcje rządzenia państwem. Siła prastarej
tradycji zwycięża, a w ostatnich latach stała się, obok sporu między
religiami, najważniejszym elementem konfliktu generującego nieustanne
stosowanie przemocy.
Konfliktogenna świeckość państwa
Koncepcja świeckiego państwa nawiązywała do wzorów europejskich, ale była
także ideologiczną reakcją na ówczesne wydarzenia historyczne. Krwawe
okoliczności powstania Pakistanu, państwa oficjalnie muzułmańskiego,
uznawano, nie bez powodu, za zapowiedź hindusko-muzułmańskich walk
religijnych. Świecka republika Indii miała stanowić niejako antytezę idei państwa
opartego na kryterium czysto religijnym. Indie jawiły się jako państwo świeckie,
postępowe i sprawiedliwe (tolerancyjne), Pakistan zaś przedstawiany był jako
twór religijny (w domyśle "fanatyczny"), zacofany i nietolerancyjny.
Ówczesny zamysł ojców-założycieli republiki wiernie opisywał Manmathanath
Gupt w swoim monumentalnym dziele o historii indyjskiego Kongresu:
Faktycznie Pakistan opierał swoje powstanie na wysoce nienaukowej podstawie [avaigyânik
buniyâd], co miało doprowadzić do późniejszych konfliktów. Indie celowo
wybrały zasadę świeckości państwa [dharmnirpeksh râshtr], która miała
praktyczne zastosowanie w życiu politycznym. Przypomnijmy, że w Pakistanie
obowiązuje prawo zakazujące niemuzułmanom obejmowanie najwyższych stanowisk
w państwie. W Indiach tego typu ograniczenia nie obowiązują. Osoby nie będące
wyznawcami hinduizmu zawsze uczestniczyły w sprawowaniu władzy w kraju 8 .
Świeckość państwa indyjskiego należało jednak rozumieć bardziej jako równość
wszystkich religii (sab dharmom kĂŽ samântâ) aniżeli izolację struktur
państwowych od sfery sacrum. Państwo z założenia powinno więc wspierać w równym
stopniu poszczególne odłamy religijne, nie darząc żadnego z nich specjalną
sympatią. Tak rozumiana świeckość znalazła początkowo poparcie nawet u
wielu tradycjonalistów. Hinduizm bowiem cechuje się dużą otwartością
filozoficzną (w przeciwieństwie do społecznej), co w praktyce oznacza, że
czasami akceptuje wzajemnie wykluczające się ścieżki prowadzące ku
wyzwoleniu. Dość szybko jednak okazało się, że sama natura filozoficzna
hinduizmu nie zapobiegnie krwawym walkom międzyreligijnym, w których stroną
było formalnie świeckie państwo. Co więcej, opinie twórców Pakistanu, tak
bardzo krytykowane za "nienaukowość", w dużej mierze okazały się
trafne. Quaid-i-Azam (Mohammad Ali Jinnah), uznawany za ojca państwa
islamskiego na subkontynencie, stwierdził mianowicie, że podział religijny między
wyznawcami hinduizmu i islamu stanowi w istocie różnicę cywilizacyjną, która
uniemożliwia obu społecznościom pokojowe istnienie w jednym państwie. W
przypadku Indii większość hinduistyczna, twierdził, stanowi zagrożenie dla
muzułmańskiej mniejszości, dlatego też wyznawcy Proroka powinni posiadać własne
państwo. (Oczywiście w praktyce okazało się, że sytuacja jest identyczna w
przypadku samego Pakistanu, gdzie tym razem dominująca większość muzułmańska
jest zagrożeniem dla niewielkiej liczebnie wspólnoty hinduistycznej). Innymi słowy,
Mohammad Ali Jinnah, na kilkadziesiąt lat przed Huntingtonem, starał się
udowodnić tezę dotyczącą podziału cywilizacyjnego na przykładzie dwóch
odmiennych grup kulturowych: hindusów i muzułmanów. I chociaż tego typu
argumentacja została odrzucona przez członków indyjskiego Kongresu, to jednak
późniejszy rozwój wypadków historycznych przyznał rację właśnie
Quaid-i-Azamowi. Zwrócił on mianowicie uwagę na oczywisty już dzisiaj fakt,
że różnice religijne nie oznaczają jedynie odmiennych zasad wiary w Boga,
innego kultu, wystroju świątyń czy diety. Chodzi tu także o fundamentalne
kwestie innego podejścia do spraw podziału społecznego (jak chociażby brak
dystynkcji kastowych wśród muzułmanów), zasad rządzenia państwem, idei
tolerancji bądź prawa. Owe bariery cywilizacyjne istniejące w jednym państwie
muszą prowadzić do eskalacji konfliktu i prześladowania mniejszości
naznaczonej stygmatem odmienności. W przypadku gdy owa mniejszość stanowi
spory odsetek populacji i ma dodatkowo oparcie w innych państwach, wysoki
poziom przemocy stosowanej po obydwu stronach może stać się casus belli między
obydwiema cywilizacjami 9.
W Indiach konflikty komunalistyczne (tj. konflikty między różnymi wyznaniami
religijnymi, grupami etnicznymi, społecznymi etc.) zaczęły się niedługo po
uzyskaniu niepodległości. Miejscem szczególnym stał się Kaszmir,
zamieszkiwany w większości przez muzułmanów. Obietnica przeprowadzenia
referendum w sprawie jego przynależności państwowej nie została spełniona
do dzisiaj, a obydwa kraje roszczą sobie pretensje do obszaru, który według
polityków nie ma większej wartości ekonomicznej. W latach 80. doszło do ciągnącego
się po dziś dzień powstania, nazywanego - signum temporis - intifadą.
Kaszmirczycy nie występowali tutaj jako niepokorni obywatele Indii, ale jako członkowie
ummy - muzułmańskiej społeczności zagrożonej w swoim mniemaniu przez
wyznawców hinduizmu, reprezentowanych przez wojsko, policję i rząd stanowy, będący
jedynie przedłużeniem władzy New Delhi. Łączna liczba ofiar kaszmirskiego
powstania sięga do tej pory 50 tysięcy zabitych i setek tysięcy uchodźców.
Mało prawdopodobne, aby w najbliższych latach można było osiągnąć
jakikolwiek kompromis.
Natężenie przemocy międzyreligijnej w Kaszmirze współgra z konfliktami
hindusko-muzułmańskimi w całym kraju. Kongres ze swoją koncepcją "świeckiego
państwa" od dawna oskarżany był przez partie hinduistyczne o
faworyzowanie muzułmanów kosztem większości hinduskiej. Jeden z głównych
zarzutów dotyczył stosowania odmiennego prawa wobec mniejszości religijnych.
Rzecz w tym, że wyznawcy hinduizmu podlegają prawu cywilnemu, które
stanowione jest przez organa świeckiego państwa. Z kolei muzułmanie korzystają
z przywileju odwoływania się do tradycyjnego prawa islamskiego - szari'atu -
regulującego sprawy dotyczące małżeństwa, rozwodów czy własności. Zabieg
ten, jak wierzyli ojcowie niepodległego państwa, miał gwarantować mniejszościom
prawa religijne i pokazać tolerancyjność państwa. W rezultacie znaczna część
wyznawców Proroka głosowała na Kongres, widząc w jego koncepcjach,
teoretycznie przynajmniej, zabezpieczenie przed znacznymi wpływami grup
uznawanych za ekstremalne.
Kulminacją konfliktu stała się szeroko opisywana sprawa meczetu w Ajodhji.
Został on wybudowany przez muzułmańskiego cesarza Babara z dynastii Wielkich
Mogołów w 1528 roku. Jak twierdzą hindusi, znajduje się na miejscu urodzin
boga Ramy - króla i wojownika, inkarnacji Absolutu. W 1947 roku rejon wokół
meczetu był miejscem gorących zamieszek, po których władze lokalne zdecydowały
o jego zamknięciu. Zamierzeniem hindusów było bowiem zburzenie meczetu i
zbudowanie na jego miejscu świątyni hinduistycznej Ram Mandir. Gdy ponownie
otwarto go dla muzułmańskich wiernych, spotkało się to z gwałtownym
protestem zwolenników BJP. Jeden z nich tak przedstawiał problem: "Jeżeli
nie możemy zbudować świątyni w naszym własnym kraju, w miejscu urodzenia
najbardziej czczonego bóstwa, to gdzie mamy ją zbudować? Jeżeli nie możemy
zbudować świątyni na własnej ziemi, to w jakim sensie jesteśmy wolni?"
10. Odpowiedź na to pytanie nadeszła w 1992 roku. Ponad 200 tysięcy
hindusów, śpiewając hymn do Ramy i niosąc flagi ze świętą sylabą OM,
zniszczyło meczet. Doszło do największego przelewu krwi od czasu pogromu sikhów
po śmierci Indiry Gandhi. W sąsiednim Pakistanie muzułmanie dokonali odwetu,
paląc świątynie hinduistyczne i mordując wyznawców hinduizmu.
Politycy głównych partii coraz częściej odwołują się do symboliki
religijnej, co bywa interpretowane jako znak poparcia udzielonego jednej
stronie. Partie uznawane za umiarkowane i świeckie czują się więc zmuszone
do naśladowania ugrupowań uchodzących za skrajne. Stawką jest zyskanie głosów
wyborców coraz bardziej przekonanych, że konflikt międzywyznaniowy jest
nieusuwalnym elementem funkcjonowania państwa i może być rozwiązany jedynie
przemocą. Dowodem na upowszechnianie się takiego przeświadczenia jest coraz
większe poparcie dla BJP. W 1984 BJP zdobyła 2 miejsca w parlamencie, w 1989
już 86, natomiast w 1991 aż 120, co w późniejszym okresie pozwoliło jej
przejąć władzę 11. Dwa lata temu BJP i partie sojusznicze umocniły swoją
pozycję polityczną, zdobywając prawie 300 miejsc. Idea świeckości państwa
traktowana jest przez liderów partii jako przeszkoda w realizacji programu
budowania religijnego państwa dla wszystkich hindusów, czyli większości społeczeństwa.
Lal Krishna Advani, jeden z czołowych polityków BJP, wręcz odwoływał się
do sformułowań skrajnych ekstremistów, którzy postulują usunięcie muzułmanów
z Indii. I chociaż tego typu hasła zostały nieco wyciszone po zdobyciu władzy,
to jednak fundamentalne zmiany w dotychczasowej świeckiej ideologii państwa
prawdopodobnie nastąpią w najbliższym czasie. Można wnioskować, że długofalowym
celem "tradycjonalistów" jest przekształcenie społeczeństwa
zgodnie z regułami panującymi w, jak nazwał to Huntington, cywilizacji
hinduizmu. Oznacza to stopniowe usuwanie zasady świeckości państwa (mimo
pozostawienia formalnych zapisów w konstytucji), powszechną akceptację
sposobu jego funkcjonowania na podstawie podziałów kastowych, wprowadzenie na
stałe symboliki religijnej hinduizmu w działalność polityczną, stopniowe
zastępowanie w administracji języka angielskiego przez języki narodowe
(przede wszystkim język hindi), "orientalizację" elit politycznych
związanych do tej pory z wartościami Zachodu, znaczne ograniczenie roli
mniejszości religijnych (kulturowych) w sferze politycznej (choć w niewielkim
jedynie stopniu - w sferze gospodarczej), ustalenie pola interesów cywilizacji
hinduizmu w relacji z przedstawicielami innych cywilizacji. Faktycznie większość
kroków została już podjęta, a rewolucja tradycjonalizmu rozpoczęła się na
dobre. Dawne wzory działania zachodniej demokracji, które istniały w momencie
tworzenia Republiki, powoli odchodzą w przeszłość.
Globalne uczestnictwo tradycjonalistów
Rzeczywiste zanegowanie paradygmatów zachodnich w organizacji państwa i
skierowanie się ku zasobom własnej tradycji niekoniecznie jednak oznacza odmowę
uczestnictwa w globalnym procesie rozwoju technologii i gospodarki. Wręcz
przeciwnie, powrót do wartości tradycyjnych (nierzadko potępianych przez państwa
cywilizacji euroatlantyckiej) idzie w parze z zadziwiającym zaangażowaniem
Indusów w sferę najnowocześniejszych technologii. Symbolem rozwoju high tech
jest chociażby Bangalore, który dzięki gigantycznym inwestycjom IBM, Motoroli
czy Hewletta-Packarda stał się indyjską wersją Doliny Krzemowej. Przykładowo
AOL Time Warner Inc. w ciągu pięciu lat zainwestuje 100 mln USD, otwierając
filię Netscape'a, Cisco Systems zwiększa swój budżet na budowę centrów
badawczych ze 150 mln do 200 mln USD, natomiast Sun Microsystems ogłosił
podwojenie do roku 2002 funduszy na programy edukacyjne, budowę oraz rozwój
infrastruktury w Madrasie i Hajderabadzie. Dobrze rozwinięta sieć
informatyczna i cenione umiejętności indyjskich informatyków przyciągnęły
do Bombaju czołowe światowe linie lotnicze, które z uwagi na niskie koszty
umieszczają tutaj swoje bazy przetwarzania danych. Co więcej, Indie eksportują
swoich informatyków do Stanów Zjednoczonych i już ponad 260 tysięcy Indusów
pracuje dla Yahoo!, Network Applicance czy Juniper Networks. W 1998 zarządzali
w Sillicon Valley 700 firmami informatycznymi, generując zysk w wysokości 3,5
mld USD, który rok później wzrósł do 60 mld. Obecne w Stanach Zjednoczonych
potężne lobby indyjskie, skupione w IndUS Entrepreneurs, stara się wpływać
na amerykańskie regulacje, które zwiększałyby jeszcze liczbę inwestycji w
samych Indiach. Dodajmy też, że 55 proc. Indusów w Dolinie Krzemowej posiada
tytuł magistra lub doktora, podczas gdy wśród Amerykanów odsetek ten wynosi
15 proc. W samych Indiach corocznie kończy studia 60 tysięcy informatyków, a
w Stanach jedynie 30 tysięcy.
Informatyka stanowi z kolei podstawę rozwoju biotechnologii, w której Indusi również
znajdują się w czołówce światowej. Uniwersytety i wspomagane przez rząd
fundacje kończy co roku tysiąc absolwentów studiów podyplomowych, dzięki
czemu Indie plasują się w światowych rankingach na drugim miejscu za Ameryką.
Zresztą w Stanach Zjednoczonych Indusi stanowią już 15 proc. specjalistów w
tej dziedzinie. W samych Indiach funkcjonuje obecnie ponad 800 firm
biotechnologicznych, przy czym na terenie Bangalore ma powstawać dziesięć
nowych przedsięwzięć miesięcznie.
Zmiana sposobu działania gospodarczego oznacza faktyczne odrzucenie dawnej na
wpół socjalistycznej koncepcji Jawaharlala Nehru, w której państwo miało
decydujący wpływ na planowanie i realizację zadań gospodarczych. Pierwsze
oznaki otwarcia rynku dały się zauważyć podczas rządów Rajiva Gandhiego,
akurat w czasie, kiedy nurt tradycjonalizmu w polityce wewnętrznej przybierał
coraz bardziej na sile. Stopniowo Indie w ciągu kilkunastu lat stały się
atrakcyjnym rynkiem konsumenckim i inwestycyjnym, na którym oprócz firm IT
działają chociażby tacy giganci jak Benetton, Reebok czy Levi Strauss,
wykorzystujący potencjał tradycyjnych warsztatów odzieżowych. Inwestycje
kapitałowe wzrosły w ciągu ostatnich pięciu lat z 7,9 proc. do 9 proc. PKB,
rezerwy zaś walutowe państwa zwiększyły się o półtora miliarda dolarów.
Kołem napędowym biznesu jest klasa średnia licząca prawie ćwierć miliarda
osób mogących dysponować kwotą w wysokości co najmniej 150 miliardów dolarów.
Naturalnie ponad trzy czwarte członków owej klasy pochodzi z wyższych kast
społeczeństwa hinduskiego. Uczestnictwo w globalnej grze ekonomicznej
"nowoczesnej middle class" oznacza więc połączenie coraz większych
aspiracji konsumenckich z prastarą tradycją funkcjonowania społeczeństwa, co
nierzadko może być tożsame z akceptacją zasady ograniczonego stosowania
przemocy. Chodzi tu o podtrzymywanie stanu permanentnego konfliktu wewnętrznego
między poszczególnymi społecznościami kraju, nawet przy zachowaniu zewnętrznych
procedur demokratycznych.
Pełzająca rewolucja tradycjonalistyczno-ekonomiczna ma także swój wymiar międzynarodowy,
co w przypadku Indii nabiera charakteru sporu międzycywilizacyjnego. Rozwój
nowych technologii oznacza bowiem dla kraju przede wszystkim wzmocnienie jego siły
militarnej. Przykładowo jeszcze do lat 90. Delhi musiało korzystać ze zdjęć
satelitarnych dostarczanych przez Moskwę, co uzależniało kraj od polityki
sowieckiej. Dzisiaj Indie uzyskują informacje całkowicie samodzielnie dzięki
własnym satelitom i samolotom rozpoznania. Także stopniowa zmiana układu sił
na coraz ciaśniejszej "szachownicy militarnej w Azji" sprawiła, że
armia indyjska rozciąga swoje zainteresowania w kierunku wschodnim. Rosnąca
potęga i apetyty Chin zmusiły Delhi do stworzenia kolejnego punktu dowodzenia
umieszczonego na Andamanach (1200 km od lądu stałego), którego zadaniem jest
stawienie czoła chińskim siłom morskim. Oczywiście punktem zwrotnym w
obronności było przyjęcie Indii do klubu atomowego w 1998 roku. Sukces został
jednak przyćmiony faktem, że identycznej próby atomowej dokonał także
Pakistan, korzystający z pomocy chińskiej. Tym razem potencjalny konflikt na płaszczyźnie
religijno-kulturowo-politycznej między dwoma państwami, należącymi do dwóch
odmiennych cywilizacji, może mieć reperkusje przekraczające wymiar lokalny.
Jak zauważył Paul Bracken, wojna na większą skalę w Azji, przy obecnych możliwościach
technologicznych wynikających z globalizacji, jest w stanie osiągnąć zasięg
światowy.
Filar drugi: chiński problem
Chiny od wielu lat nie mają na Zachodzie dobrej prasy. Podziwia się, co
prawda, szybki wzrost gospodarczy, ale krytykuje postępowanie wobec Tybetu,
poszczególnych grup religijnych (chrześcijan, muzułmanów z Xinkiangu, niektórych
wyznawców buddyzmu) oraz politycznych dysydentów bądź więźniów stanowiących
tanią siłę roboczą. Stany Zjednoczone oznajmiają wręcz, że Państwo Środka
może stanowić zagrożenie dla przyszłych interesów amerykańskich, a
Europejczycy (jeśli nie robią z Chińczykami dobrych interesów) zwracają
uwagę na koszmarny system polityczny szafujący bez umiaru karą śmierci lub
stosujący zasadę zbiorowej odpowiedzialności chociażby w stosunku do członków
kilkudziesięciomilionowej Falun Gong. Winą obarcza się dość dziwaczny
ideologicznie komunizm, który uniemożliwia wprowadzenie demokracji i
respektowanie praw człowieka. Czasami mówi się również o narastającym
"chińskim nacjonalizmie", który ma stanowić siłę spajającą całość
diaspory chińskiej dysponującej gigantycznym kapitałem finansowym.
Patrząc jednak z innej perspektywy, skonstatujemy, że Chiny mimo ogromnej fali
krytyki przyciągają rekordową liczbę turystów z Zachodu i w najbliższej
przyszłości staną się niedościgłym liderem w dziedzinie turystyki
przyjazdowej. Coraz więcej osób spoza kręgu konfucjańskiego zaczyna zajmować
się kulturą Państwa Środka, widząc w niej poważnego konkurenta dla kultury
zachodniej. Triumfy święci chińskie kino. Obrazu pochodu chińskiej kultury
na Zachodzie dopełnia Nagroda Nobla w roku 2000 dla Gao Xingjiana, która z
kolei narobiła sporego politycznego zamieszania w Pekinie.
Tak więc całość "chińskiego problemu" składającego się z
kilku, mocno ze sobą związanych warstw jest dla zachodniego umysłu niepokojącym
wyzwaniem. Kłopoty pojawiają się zwłaszcza wtedy, gdy próbuje się stosować
miarę europejską do oceny zjawisk powstających w tradycji odległej od
zachodnich norm prawa, etyki i powinności państwa względem swoich obywateli.
W praktyce często stosuje się metodę najprostszej polaryzacji, w której nie
ma miejsca na cieniowanie zjawisk. Zachodnia demokracja albo wschodni komunizm,
prawa człowieka albo bezprawie, wolny rynek albo ekonomiczny centralizm państwa
- wszystkie te ideowe antagonizmy stosowane w opisie odmiennych cywilizacji dają
niewielką podstawę do zrozumienia i, co gorsza, wartościowania. W przeciwieństwie
do Indii cywilizacja chińska nie była zainteresowana wykorzystaniem zachodnich
standardów politycznych i często otwarcie odrzucała niewygodne dla siebie
propozycje. Wychodziła bowiem z założenia, że Chińczycy nie są mieszkańcami
świata uniwersalnych wartości demokratycznych, ale członkami własnej
cywilizacji, bardzo odmiennej od zachodniej.
Pytaniem podstawowym jest chińska droga od komunizmu ku systemowi społecznemu
łączącemu w sobie zarówno elementy globalnej ekonomii, jak i tradycję
specyficznego funkcjonowania społeczeństwa.
Zmienna ideologia narodowa
Inaczej niż w Polsce i innych krajach środkowowschodniej Europy Chińczycy nie
mieli poczucia, że komunizm jest ideologią narzuconą im z zewnątrz. Jak
twierdzi Thomas Haberer, "narodowy charakter chińskiej rewolucji oraz
Komunistycznej Partii Chin zaważył nie tylko na szukaniu własnej, niezależnej
drogi rozwoju, lecz także na zaistnieniu zorientowanej narodowo elity, dążącej
do modernizacji i wzmocnienia Chin" 12. Samo przejęcie władzy przez KPCh
odbyło się bez pomocy z zewnątrz i, co może szokujące dla wielu obserwatorów
z naszej części Europy, uznawane było za swoisty akt wyzwolenia ze stanu półsuwerenności
narzuconego najpierw przez mocarstwa zachodnie, potem przez Japonię. Mao Zedong,
według swojego biografa Rossa Terilla, był nie tylko komunistą, ale przede
wszystkim narodowcem, skłonnym początkowo do współpracy z Kuomintangiem.
Znajdował się też bardziej pod wpływem klasycznej poezji chińskiej i
starych sag aniżeli pism Lenina i Marksa, których "im częściej czytał,
tym mniejszym darzył respektem" 13. Także w tworzonej przez siebie poezji
bohaterskiej odwoływał się do czterech wielkich cesarzy chińskich oraz do Dżyngis-chana,
a wzorem do naśladowania był dla przewodniczącego Qin Shi Huangdi, bezwzględny
twórca cesarstwa chińskiego, pogromca myśli Konfucjusza, ale i budowniczy
Wielkiego Muru. Nawet w trakcie szaleństw ideologicznych i gospodarczych Mao
szukał odpowiedników w historii cesarstwa, mniejszą uwagę przywiązując do
sytuacji w państwach o pozornie podobnym systemie politycznym.
Po jego śmierci potępiono ostatecznie zbrodnie
"wielkiego skoku" i barbarię "rewolucji kulturalnej", ale
nie zrezygnowano w żaden sposób z idei budowania "wielkich Chin"
przy zachowaniu częściowo jedynie zmienionych struktur władzy. Tyle że myślą
przewodnią stały się wówczas słowa Deng Xiaopinga: "nieważne, czy kot
jest biały czy czarny, najważniejsze, aby łowił myszy", co oczywiście
oznaczało stosowanie na wielką skalę ideowego i ekonomicznego pragmatyzmu 14.
Faktycznie rok 1978 stał się początkiem bezprecedensowej rewolucji, porównywanej
z wydarzeniami lat 1911-1912, okresem obalenia cesarstwa. Obecnie Chiny weszły
aktywnie w epokę globalnej ekonomii, ale powróciły zarazem do społecznego
systemu ukształtowanego przez nadal żywą tradycję.
Gloryfikacja zasad konfucjańskich czy też "wartości azjatyckich"
współistnieje z oficjalnymi rządami partii komunistycznej i jest bez wątpienia
metodą wypełnienia próżni ideologicznej powstałej po załamaniu się
maoizmu. Ale metoda ta, chociaż narzucona odgórnie, oznacza naturalne nawiązanie
do istniejących fundamentów kulturowych, od tysiącleci charakteryzujących
chińską cywilizację. Przypisywanie więc obecnej klasie politycznej w ChRL wyłącznie
komunistycznej ideologii, czasami łączonej z przymiotnikiem
"komercyjny", w żaden sposób nie wyjaśnia możliwych wariantów
rozwoju współczesnej cywilizacji chińskiej. Wielu obserwatorom z Zachodu
irytujący wydaje się sam fakt, że upadek muru berlińskiego i załamanie się
całego systemu komunistycznego w Europie nie spowodowały podobnego ciągu
wydarzeń w Chinach. Ale porównywanie wydarzeń na placu Tiananmen do pokojowej
rewolucji w Europie Wschodniej niewiele wyjaśnia. Wzniesiony przez studentów
posąg Bogini Demokracji niósł, co prawda, ogromny bagaż symboliki dla
obserwatorów z Europy czy Ameryki, ale dla większości mieszkańców Chin był
jedynie pustym, całkowicie niezrozumiałym gestem. Owa tragiczna próba
skierowania się ku wartościom Zachodu, podobnie jak w początkach XX wieku,
nie zyskała bowiem poparcia ani wśród uznawanych za liberalnych członków
establishmentu, ani wśród 800 milionów chińskiego chłopstwa. Co jednak
istotne, niepowodzenie "studenckiej rewolucji pokojowej" wcale nie
oznaczało powrotu do "twardego komunizmu" i zaniechania procesu zmian
ekonomicznych czy instytucjonalnych. Nawet pobieżna analiza odmienności sposobów
przemiany - bądź lepiej nawet: rewolucji ideowej czy gospodarczej - między
krajami Europy Wschodniej a Chinami pozwoli uchwycić różnicę pewnych wzorców
docelowych, które stały przed obydwoma obszarami.
W Polsce kluczową rolę odgrywały przemiany w sferze symboli
(pompatycznych deklaracji ideologicznych, pomników, nazw itp.), zaś do
przemian instytucjonalnych przywiązywano o wiele mniejszą wagę. W Chinach
natomiast było odwrotnie i tam przede wszystkim starano się zmienić realne życie
społeczne i gospodarcze oraz ich struktury instytucjonalne, nie przejmując się
zbytnio symbolami i nazwami. Dynamika przemian była z gruntu
odmienna. W Polsce w latach osiemdziesiątych występowało gigantyczne parcie
oddolne do przemian, jednakże gdy zostały już one podjęte w 1989 r. - ruchy
masowe wyciszono, a przebudowę kraju prowadziły elity rządzące. W Chinach
natomiast od początku mamy do czynienia z działaniami odgórnymi i oddolnymi,
ściśle współzależnymi i splątanymi: jedne stymulują drugie 15.
Trzy punkty odniesienia
Dla krajów wschodnioeuropejskich założonym z góry celem był oczywiście
Zachód, naturalna baza kulturowa i wzorzec cywilizacyjny. Ale w przypadku Chin
nie ma możliwości przyłączania się do jakiegokolwiek obszaru kulturowego,
który stanowiłby dla nich wzorzec cywilizacyjny. Może istnieć tożsamość
kulturowa z mniejszymi organizmami państwowymi, znajdującymi się w orbicie wpływów
konfucjanizmu, ale to raczej Chiny, ze względu na swoją wielkość i rolę
cywilizacyjną, są centrum przyciągającym mniejszych partnerów. Pozostaje
jednak problem celu, czyli systemu polityczno-społecznego, ku któremu może
ewoluować chiński komunizm albo, szerzej nawet, całość chińskiej
cywilizacji. Wydaje się, że w analizie całego zjawiska należy brać pod uwagę
trzy punkty odniesienia. Stanowią one rodzaj naturalnego łożyska, którym może
podążać państwo, zanurzone głęboko w tradycji konfucjańskiej, ale i uwikłane
w konflikt ideologiczny między zanikającym komunizmem, nacjonalizmem oraz
wymaganiami gospodarki wolnorynkowej.
Pierwszym punktem odniesienia jest historia. Państwo Środka kontrolowało
znaczną część Azji, promieniowało własną kulturą na miliony obcokrajowców
oraz wytwarzało około jednej trzeciej światowej produkcji jeszcze w połowie
XVIII i pierwszych latach wieku XIX 16. Istotnym elementem chińskiego myślenia
o historii jest przekonanie o ograniczonej zasadzie ekspansji i niewielkim
zainteresowaniu "barbarzyńskim" światem zewnętrznym, co miało
przynieść bardzo małe, w porównaniu z krajami Zachodu, sukcesy
kolonizacyjne.
Drugi punkt to ciągle żywa pamięć o zmaganiach z Zachodem, których symbolem
były upokarzające dla całej cywilizacji chińskiej traktaty zawarte po tzw.
wojnach opiumowych. Faktyczna kontrola potęg europejskich i Stanów
Zjednoczonych trwała aż do czasu rozpoczęcia wojny światowej, która dla Chińczyków
zaczęła się w momencie wkroczenia Japończyków. Jeszcze w latach 30. na
terenie europejskich enklaw w Szanghaju wisiały znaki ostrzegawcze informujące,
że "psom i Chińczykom wstęp wzbroniony", co pamiętane jest bardzo
dobrze mimo upływu czasu 17. Nic dziwnego, że współczesne napomnienia krajów
Zachodu dotyczące łamania przez Chiny praw człowieka spotykają się z ripostą
historyczną i ciągłym przypominaniem dawnego rasizmu, za który Chińczycy
nigdy nie uzyskali zadośćuczynienia.
Świadomość minionego upokorzenia przekracza bariery ideologiczne, stanowi stały
element polityki oraz dyskursu intelektualnego i nieustannie ma wpływ na wizję
przyszłości państwa.
Od wojen opiumowych obsesją chińskich intelektualistów i polityków jest
przywrócenie Chinom należnego im miejsca na arenie międzynarodowej.
Reformatorzy z końca dynastii Qing [mandżurskiej - P.K.], nacjonaliści
Kuomintangu, intelektualiści z Ruchu 4 Maja, komuniści, reformatorzy lat 80. -
wszyscy mają jeden wspólny cel - uczynić z Chin kraj bogaty i potężny. Z
tego punktu widzenia walka o demokratyzację albo o socjalizm to tylko narzędzia
do zbudowania potężnych Chin, który to cel jest wspólny dla rządzących i
opozycji 18.
Owa obsesja wielkości, albo może raczej marzenie o odzyskaniu przez chińską
cywilizację dawnej chwały, cechuje przede wszystkim tych, którzy aktywnie
uczestniczą w procesie globalizacji. Paradoksalnie, antyzachodnie demonstracje
organizowane są nie przez robotników tracących pracę w wyniku
restrukturyzacji, ale przez bogacącą się klasę średnią, mającą dostęp
do Internetu i znającą zasady uniwersalnych wartości propagowanych przez świat
euroatlantycki. Jak dodaje Bea, "pierwszorzędną rolę w ożywieniu
nacjonalizmu odegrali chińscy studenci na Zachodzie, a przede wszystkim w
Stanach Zjednoczonych. To oni stanęli na czele krucjaty antyzachodniej,
rozszaleli się w 1999 r. w Internecie, to oni oskarżają o zdradę każdego,
kto wątpi w prawa Chin do pozycji mocarstwowej".
Trzecim punktem odniesienia jest sukces ekonomiczny "małych smoków",
które mogą stanowić pomost do głębszego jeszcze zaangażowania się Państwa
Środka w gospodarkę globalną. Co jednak bardziej istotne, takie państwa jak
Singapur, Tajwan czy Hongkong stanowią elementy cywilizacji. Renesans wartości
konfucjańskich współtowarzyszy tam rozwojowi ekonomicznemu, a może raczej
stymuluje go. Coraz częściej odrzuca się w tych krajach przekonanie o
uniwersalizmie politycznych bądź społecznych idei Zachodu, wybierając zasady
"czcigodnej przeszłości", uzupełnianej czasami jedynie zewnętrznym,
demokratycznym decorum 19. W Chinach zasada ta funkcjonuje "od
zawsze".
Tak więc Singapur, uznawany za jedno z najbogatszych i najnowocześniejszych państw
świata (PKB na głowę 7 razy wyższy niż w Polsce), świadomie czerpie z
zasad starożytnego konfucjanizmu, co najdobitniej zostało zaprezentowane w
tzw. Białej Karcie, według której "naród ma pierwszeństwo przed wspólnotą,
a społeczeństwo przed jednostką". U podstawy działania całego społeczeństwa
stać ma harmonia obejmująca wszystkich bez wyjątku. W praktyce wygląda to
tak, że państwo, występując jako dobrotliwy rodzic, wskazuje cierpliwie
kierunki działania, począwszy od ekonomii, poprzez naukę języków obcych, kończąc
na życzliwych radach co do mody i liczby dzieci w rodzinie. Naturalnie wszelkie
zasadnicze spory polityczne są zakazane, a funkcjonowanie partii musi znajdować
się pod ścisłą kontrolą. Na marginesie dodajmy, że Singapur uznawany jest
za jeden z najbardziej atrakcyjnych rynków inwestycyjnych świata i razem ze
Szwajcarią dzierży palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o czystość i estetykę,
a także ma jeden z najniższych wskaźników przestępczości na całym globie.
Oczywiście wszelkie sukcesy przypisywane są właśnie zastosowaniu zasad
konfucjanizmu. Nic dziwnego, że dla wielu Chińczyków z kontynentu właśnie
"oswojony kulturowo" Singapur (ewentualnie "testowany"
obecnie Hongkong), a nie Europa czy Ameryka, jest wzorcem, ku któremu należy dążyć
po ostatecznym rozmontowaniu lub może raczej stopniowym przekształceniu chińskiego
komunizmu.
Grzech indywidualizmu i społeczeństwo konfucjańskie
Oskarżanie systemu komunistycznego w Chinach o
zbrodniczość jest do pewnego stopnia tożsame z oskarżeniem cywilizacji chińskiej
o to, że nie spełnia kryteriów wyznaczanych przez odmienną cywilizację
euroatlantycką. Przypomnijmy bowiem, że system zbiorowej odpowiedzialności,
represyjność względem członków rodziny osoby uznanej za przestępcę albo
"naturalny autorytaryzm" sięgający aż do najmniejszych jednostek
organizacyjnych państwa wcale nie były wymysłem komunistycznych ideologów.
Zręby zasad życia społecznego ukształtowały się już w czasach dynastii
Song (X-XIII wiek po Chr.). Zwane były baojia i opierały się na specyficznej
zasadzie piramidy. Tak więc dziesięć rodzin tworzyło jednostkę zwaną pai,
ze starostą na czele, dziesięć zaś owych pai tworzyło z kolei jia mającą
naturalnie swojego zwierzchnika, dziesięć jia tworzyło następny twór zwany
bao. Aby dopełnić doskonałości owego systemu zależności, nakazywano
umieszczenie na drzwiach domu tabliczek ze spisem osób, a wyznaczony naczelnik
przekazywał dane do kolejnej instancji. W tak działającym społeczeństwie
wszyscy musieli czuć się odpowiedzialni za wszystkich. W przypadku popełnienia
przestępstwa przez kogokolwiek z członków baojia pozostali zobowiązani byli
zawiadomić przedstawiciela lokalnych władz. Jeśli nie spełnili tego wymogu,
mogli oczekiwać równie surowej kary jak sam przestępca. W późniejszym
okresie, w czasie panowania ostatniej w Chinach dynastii mandżurskiej, za złamanie
obowiązującego porządku odpowiadał nie tylko ten, kto go naruszył, ale również
cała jego rodzina, a nawet okoliczni mieszkańcy. Na początku XX wieku jeden z
angielskich sinologów porównał naród chiński do bardzo skomplikowanego
mechanizmu zegara, "w którym ząbki jednych trybików doskonale pasują do
innych. Poczynając od cesarza, a kończąc na ostatnim z poddanych, wszyscy
mieszkańcy kraju są ząbkami tego kolosalnego mechanizmu, który można nazwać
narodem chińskim" 20.
Rzecz jasna, nie tylko strach decydował o silnych związkach pomiędzy poszczególnymi
grupami społeczeństwa. Dobrym spoiwem były zasady konfucjanizmu podkreślające
etyczne aspekty postępowania, co najlepiej wyraża istota "pięciu cnót",
takich jak humanitarność, powinność, obyczajność, wiedza i wierność.
Poparta czcigodną tradycją cześć dla rodziców została z kolei przeniesiona
na struktury państwa, co oznaczało, że sam naród stawał się jedną wielką
rodziną oddającą cześć cesarzowi postrzeganemu jako ojciec i matka zarazem.
Z kolei cześć oddawana przodkom stanowiła przedłużenie całego systemu zależności
społecznych poza świat doczesny.
W samym konfucjanizmie znajdziemy koncepcje dotyczące
niezbywalnej godności człowieka, a także sformułowania mówiące o możliwości
detronizacji władzy, która "nie zapewnia poddanym społecznego pokoju i
harmonii". Niemniej jednak te idee nie stały się podstawą systemu prawa,
tak jak i bliżej sprecyzowane koncepcje praw człowieka nigdy nie zostały ujęte
w system prawny cywilizacji chińskiej. Filozofia konfucjańska kładzie bowiem
nacisk nie na autonomię człowieka, ale na hierarchiczny system rang i podporządkowań.
Podstawą całego porządku moralnego jest maksyma: "gdy moja własna osoba
jest w porządku, to porządek panuje także w rodzinie, gdy w rodzinie jest
porządek, panuje on także w państwie, gdy w państwie jest porządek, to porządek
panuje także na świecie" 21. Dodajmy, że ów porządek czy cnotliwa
stabilizacja mogą istnieć jedynie, gdy istnieją ku temu odpowiednie podstawy
materialne. Stąd też hasło niezwykle pragmatycznego Deng Xiaopinga, iż
"bogacenie się jest cnotą", wpisywało się także w pradawny system
konfucjański, zwłaszcza wtedy gdy tuż po śmierci Mao sytuacja ekonomiczna
Chin wydawała się tragiczna.
Obecne zderzenie azjatyckich koncepcji cywilizacyjnych z ideami zachodnimi nie
jest oczywiście niczym nowym. W okresie Republiki Chińskiej wielu
intelektualistów odrzucało tradycyjny system, często kojarzony ze
zdegenerowanym cesarstwem. Przyjmowano za pewnik, podobnie jak w kemalistowskiej
Turcji, że jedynie wprowadzenie sprawnego systemu wartości zachodnich może
stać się szansą szybkiego rozwoju. Okazało się jednak, że sam ojciec-założyciel
republiki Sun Yat-sen daleki był od akceptacji rewolucyjnych zmian, które miałyby
przekształcić tradycyjne społeczeństwo. Mimo że, jak sam twierdził,
znajdował się pod wpływem liberalnych idei amerykańskich, w żaden sposób
nie uznawał prymatu wolności jednostki. Prawa ludu, sugerował, nie są dane
przez naturę, lecz określa je historyczny rozwój. Indywidualna wolność może
natomiast doprowadzić do ogromnego chaosu społecznego i uczynić z ludu
"kopiec sypkiego piasku". Tradycyjna zasada minquan - czyli panowania
ludu - oznaczała więc podporządkowanie praw jednostki "wolności
narodu".
Coraz częściej, zwłaszcza od lat 90., podkreśla się odmienność
cywilizacji Zachodu i konfucjańskiego Orientu, przy czym w głoszeniu chwały
dawnej tradycji przewodzą przywódcy państw odległych od komunistycznej
dyktatury. Lee Kuan Yew, faktyczny twórca potęgi ekonomicznej Singapuru, stał
się wręcz misjonarzem konfucjanizmu, twierdząc, że "wartości podkreślane
przez kulturę azjatycką, takie jak pierwszeństwo interesów grupy nad
interesami jednostki, sprzyjają podejmowaniu zbiorowego wysiłku niezbędnego w
procesie szybkiego rozwoju". W podobnym duchu wypowiadał się premier
Malezji Mahathir czy były prezydent Tajwanu Lee Tenh-hui, który z kolei
twierdził, że korzenie demokracji tajwańskiej sięgają do mądrości Kao Yao
(XXI w. przed Chr.), Konfucjusza (V w. przed Chr.) czy Mencjusza (III w. przed
Chr.). W takiej sytuacji uniwersalizm myśli politycznej Zachodu, łącznie z
prawami człowieka czy wolnością przekonań, stawał się jakby mniej
uniwersalistyczny czy nawet partykularny i niemożliwy do zastosowania w
odmiennej cywilizacji. Co więcej, wielu Chińczyków uznaje, że właśnie ich
system społeczny ma walory uniwersalne, wyraźnie górujące nad tym, co
oferuje Europa czy Ameryka. Samuel Huntington zwrócił uwagę na zasadnicze różnice
dzielące obydwie cywilizacje. W chińskim kręgu kulturowym główną rolę
odgrywają takie wartości jak autorytet, hierarchia, podrzędność praw i
interesów jednostki, znaczenie konsensusu, unikanie konfrontacji czy kwestia
"zachowania twarzy". Ponadto spojrzenie na teraźniejszość dokonuje
się jakby z perspektywy wieków czy tysiącleci, dlatego też priorytet
przyznaje się celom długofalowym. Natomiast w cywilizacji Zachodu dominuje
wiara w wolność, równość, demokrację i indywidualizm, promowanie
rywalizacji, podejrzliwość względem wszelkiego rządu, uświęcanie praw człowieka
czy koncentrowanie się na bezpośrednich zyskach, a nie rozpatrywanie jakiejś
czcigodnej przeszłości.
Przeciwieństwa ideowe mają także praktyczne konsekwencje w materii społecznej.
Przywołajmy pracę Francisa Fukuyamy, który zanalizował problematykę
Wielkiego Wstrząsu, czyli ogromnych zmian, jakie towarzyszyły technologicznym
i gospodarczym zmianom na Zachodzie. Zjawiska takie jak rozpad więzi
rodzinnych, wzrost przestępczości, zanikanie kontaktów wspólnotowych -
innymi słowy, proces osłabiania kapitału społecznego - nie pojawiły się w
wysoko uprzemysłowionych krajach Azji (Singapur, Tajwan, Hongkong, Korea i
Japonia). Liczba przestępstw jest tutaj nadal dużo niższa niż w Stanach
Zjednoczonych i Europie, nie doszło do kryzysu tradycyjnej rodziny, które to
zjawisko stało się udziałem większości krajów zachodnich po 1965 roku.
Trwałość rodziny nuklearnej przejawia się również w niezmiernie niskiej
liczbie nieślubnych dzieci. Wszystko to, jak twierdzi Fukuyama, zadaje kłam
teoriom, że urbanizacja i industrializacja nieuchronnie prowadzą do wyższego
poziomu zachowań przestępczych22 . Te pozytywne tendencje społeczne mogły
zaistnieć, jak sugerował Lee Kuan Yew, jedynie dlatego, że tradycyjne
"wartości azjatyckie" były i nadal są w stanie utrzymać naturalne
więzi w społeczności, która nie aprobuje zachodniej swobody obyczajowej i
zachodniego indywidualizmu.
Instytucjonalnym już przeniesieniem do Chin kontynentalnych zasad
konfucjanizmu, współkształtującego "wartości azjatyckie", było
utworzenie w Pekinie w 1994 roku Międzynarodowego Stowarzyszenia Konfucjańskiego.
Jego przewodniczącym został były wicepremier Gu Mu, honorowym przewodniczącym
zaś Lee Kuan Yew. Tuż przed inauguracją oficjalny "Dziennik Ludowy"
określił konfucjanizm jako "właściwe rozwiązanie, ponieważ jego
areligijny humanizm może stworzyć fundament zasad moralnych i prawdziwych
wartości życia" 23. MichÄŤle Schmiegelow interpretuje to jako powrót
do zasad legalistycznej szkoły konfucjanizmu z epoki dynastii Ming i Qing
przedstawiającej cesarza w roli "ojca ludu", który najlepiej rozumie
troski swoich "synów-poddanych", troszczy się nieustannie o ich
dobrobyt oraz wspomaga postępowanie zgodne z moralnymi cnotami 24. Rzecz jasna
w roli cesarza-menedżera będzie obecnie występował autorytarny rząd (jak w
Singapurze i w Chinach) opierający się na kanonie niezmiennych praw.
Przy tak przedstawianej odmienności cywilizacyjnej nie powinno chyba zbytnio
dziwić, że chrześcijaństwo nie jest postrzegane przez wyznawców
konfucjanizmu lub nawet jego dość luźnych zwolenników jako religia
uniwersalna, przekraczająca granice wszystkich kultur. I nie chodzi tu jedynie
o same Chiny, które nie mogą pogodzić się z faktem, iż nie są w stanie
kontrolować jakiegokolwiek większego ruchu religijnego - nie tylko chrześcijan,
ale także wyznawców Falun Gong, nie wspominając już o tybetańskich
buddystach. Podobnie nastawieni są także przedstawiciele rządów państw
nieuznawanych bynajmniej za czysto dyktatorskie. Lee Kuan Yew stwierdził, że
obecność chrześcijaństwa może zburzyć panującą harmonię w państwie i
przyczynić się do erozji istniejących od setek lat związków społecznych
opartych na "czcigodnej tradycji". Wynika to przede wszystkim z faktu,
że chrześcijaństwo łączone jest w oczywisty sposób z obszarem kulturowym
Zachodu. Niepokój wzbudza szczególnie odpowiedzialność indywidualna, z której
wynika świadomość praw człowieka, a pośrednio cały system faktycznej, a
nie fasadowej demokracji parlamentarnej. Dodajmy jeszcze, że w tradycji chińskiej
istnieje od dawna zwyczaj łączenia rozmaitych wątków pochodzących z
odmiennych religii czy tradycji filozoficznych. Można być więc zarazem
buddystą, taoistą, wyznawcą konfucjanizmu, a do tego gorliwym zwolennikiem
współczesnej technologii. Religia, która wymaga wyłączności, jawi się
niektórym Chińczykom jako zaprzeczenie swoistej demokracji metafizycznej czy
może raczej kultowej, stanowiącej (w przeciwieństwie do demokracji doczesnej)
nieodłączną część ich własnej kultury.
Nowy wielki skok
Próżnia ideologiczna, jaka nastąpiła po okresie maoistowskim, zostaje
stopniowo wypełniana ideą "silnej cywilizacji chińskiej", w której
elementy "azjatyckich wartości" mają wspomagać gigantyczne plany
gospodarcze i własną misję cywilizacyjną. Większość danych wskazuje, że
Chiny stają się graczem globalnej gospodarki, chcącym prowadzić grę na
swoich warunkach, na ogół odmiennych od zachodnich. Jest to możliwe, jako że
państwo dokonuje nowego "wielkiego skoku" - tym razem po to, by osiągnąć
sukces ekonomiczny, potwierdzający siłę własnej cywilizacji.
Tak więc między rokiem 1978 a 1998 obroty handlu zagranicznego w Chinach wzrosły
ponad 16-krotnie, a eksport liczony na głowę mieszkańca - 10-krotnie. Jeśli
potraktować łącznie ChRL wraz Hongkongiem i Makao (będącymi już częściami
Chin kontynentalnych), to okaże się, że zajmują czwarte-piąte miejsce w
handlu światowym, stając się tym samym jednym z głównych graczy.
Eksportowane towary to już nie surowce czy artykuły rolno-spożywcze, jak to
było 20 lat temu, ale wyroby przemysłowe, w tym nowoczesna elektronika. Pod
koniec ubiegłej dekady sektor prywatny wraz ze spółdzielczym wytwarzał 63
proc. wartości sprzedanej produkcji przemysłowej, a łączna liczba przedsiębiorstw
prywatnych przekraczała milion. Ogólna wartość inwestycji w ChRL w ostatniej
dekadzie przekroczyła 150 miliardów dolarów. W ciągu ostatnich 20 lat XX
wieku Chiny osiągnęły średnioroczny wzrost gospodarczy wynoszący 9,8 proc.
(Hongkong - 6,6 proc.; Tajwan - 7,3 proc.), przy średniej na świecie 3,3 proc.
Przy takiej dynamice wzrostu gospodarki sprawą najważniejszą jest edukacja.
Na początku lat 90. niewiele ponad 0,5 proc. mieszkańców Chin mogło pochwalić
się dyplomem wyższej uczelni, ale od kilkunastu lat widać gigantyczny wzrost
liczby instytucji edukacyjnych.
Zauważyć można również pewne zmiany polityczne.
800 milionów chłopów w prawie milionie wiosek korzysta co trzy lata z prawa
wyborów do miejscowych samorządów. Co istotne, autonomia obszarów wiejskich
jest dużo większa aniżeli 20 lat temu, stanowiąc jeden z elementów nowego
systemu regulacji hierarchicznej władzy. Zgodnie z zasadami "chińskiego
społeczeństwa negocjacyjnego" zarejestrowano ponad 1800 zrzeszeń na
poziomie krajowym i ponad 200 tys. na poziomie lokalnym. Mimo kontroli ze strony
centrum pełnią one rolę pośrednika między państwem (rzadziej partią) a
swoimi członkami, którzy artykułują za ich pomocą swoje interesy. Coraz częściej
dzieje się to w sposób dość gwałtowny, poprzez organizowanie demonstracji i
różnych form protestu przed państwowymi urzędami. Z kolei faktyczną niezależnością
cieszą się tajne stowarzyszenia tworzone, podobnie jak setki i tysiące lat
temu, w opozycji do lokalnych i centralnych struktur władzy. W prowincji
Guangdong rekrutują corocznie tysiące nowych adeptów spośród wszystkich
warstw społeczeństwa, w tym członków partii oraz inteligencji. Prowincja ta
była również miejscem, gdzie przeprowadzono jeden z najciekawszych
eksperymentów tworzenia nowego modelu politycznego. W mediach znany był pod
nazwą eksperymentu Shekou. W 1983 roku utworzono Przemysłowy Obszar Shekou,
gdzie wprowadzono znaczne swobody demokratyczne. Celem miało być
przetestowanie modelu rządzenia oraz prowadzenia działalności gospodarczej i
społecznej w specjalnie wykreowanej przestrzeni politycznej. Jednak eksperyment
Shekou, chociaż dobrze przyjęty przez władze centralne, miał ich zdaniem
niewielkie możliwości zastosowania na większą skalę. Przejęcie zewnętrznych
procedur zachodnich demokracji w kraju, w którym wielu obywateli ledwie posługuje
się pismem, mogłoby, jak twierdzono, doprowadzić do formułowania żądań w
sposób uniemożliwiający funkcjonowanie gospodarki. Według słów Denga:
"Chiny nie mogą pozwolić ludziom na organizowanie demonstracji,
kiedykolwiek tylko mają na to ochotę. Gdy będziemy mieć demonstracje 365 dni
w roku, niczego nie będzie można właściwie wykonać i żadne zagraniczne
inwestycje nie pojawią się w kraju. Ścisła kontrola w tej materii nie zniechęci
bynajmniej zagranicznych biznesmenów do inwestowania w Chinach, wręcz
przeciwnie, da im najlepsze gwarancje do prowadzenia interesów" 25.
Tego typu ścisła kontrola, zwana też "politycznym racjonalizmem",
nie oznacza wcale panowania jedynej ideologii ani narzucania jedynego
zuniformizowanego stylu zachowania jednostki w społeczeństwie. Dotyczy to także
delikatnej w Chinach sprawy wyznaniowej. Faktem jest brutalne zduszenie
ogromnego ruchu Falun Gong czy prześladowanie Kościoła katolickiego, ale
faktem jest też, że ponad 100 milionów Chińczyków związanych jest z jakąś
religią (najczęściej formą buddyzmu mahajany). Czynne są nie tylko świątynie
tłumnie odwiedzane przez turystów (jak lamaistyczna Źródła Prawa czy Białych
Chmur w Pekinie, ogromny klasztor Shaolin albo Nefrytowego Buddy w Szanghaju),
ale także tysiące małych ośrodków kultu rozsianych w całym państwie.
Przedstawiciele duchowieństwa zasiadają także w chińskim parlamencie, mają
swoje stowarzyszenia, kongregacje religijne i ośrodki badań.
Zmienia się całkowicie "przestrzeń wizualna". Obecnie wydaje się w
Chinach ponad 2 tysiące gazet i ponad 8 tysięcy czasopism, działa około 2
tysięcy rozgłośni radiowych i telewizyjnych. Ton rynkowi mediów nadają
komercyjne wydawnictwa prywatne, dawna prasa partyjna ma udziały nieprzekraczające
3 proc. całego rynku czytelniczego. Powoli media stają się faktycznie czwartą
władzą.
Silna gospodarka czy rozwijająca się kulturowa przestrzeń działania społeczeństwa
nie są bynajmniej celem samym w sobie. Tak jak i w Indiach gigantyczny postęp
technologiczny idzie w parze z rozwojem siły militarnej, która ma stanowić właściwą
kartę przetargową w sporach z Zachodem czy subkontynentem. Potencjał
militarny Chin, na razie nieporównywalnie słabszy od amerykańskiego, rozwija
się z tak dużą dynamiką, że wkrótce może osiągnąć rozmiary wzbudzające
niepokój nie tylko Zachodu. Jeśli Chiny, dzięki swemu potencjałowi, będą
starały się odgrywać rolę "pierwszego gracza w Azji", eliminując
lub redukując wpływy amerykańskie, indyjskie oraz państw muzułmańskich, to
sytuacja ta - jak sugeruje Paul Bracken - może doprowadzić do wybuchu
"pożaru na Wschodzie". I znów, tak jak w przypadku Indii, tego typu
konflikt przy zaangażowaniu najnowszych technologii miałby wymiar globalny.
Koniec świata zachodnich iluzji?
Wielu polityków, naukowców, działaczy Human Rights
jest przekonanych, że zastosowanie przetestowanego na Zachodzie modelu
demokracji w odmiennych kulturowo krajach i wśród ludności nie bardzo
rozumiejącej zasady jego działania przyczyni się do społecznej stabilizacji
i ekonomicznego rozwoju państwa. Wolne wybory, wielopartyjność, rozdzielenie
religii od państwa, trójpodział władz etc. mają stanowić o rozwoju
cywilizacyjnym państwa. Ich brak oznacza wręcz "cywilizacyjne
zacofanie".
Problem jednak w tym, że - jak widzieliśmy na przykładzie Indii - samo
wprowadzenie zachodnich procedur demokratycznych wcale nie musi oznaczać
istnienia rzeczywistego systemu demokracji. Wydaje się, że nadszedł już czas
na zdefiniowanie systemu, według którego powinien funkcjonować drugi pod względem
wielkości kraj świata. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że
nie będzie to kopia zachodniej demokracji parlamentarnej. Z kolei wyzwania,
przed którymi stoją Chiny - bieda na wsi, korupcja, nieprzejrzystość
procedur prawnych i stosowanie przemocy - mogą być rozwiązane tylko za pomocą
metod rodzimych (często potępianych przez świat Zachodu), a nie
importowanych. W przypadku Chin chodzi tu o swoisty "polityczny
racjonalizm", według określeń Denga, obecny w teorii "jednego
centrum i dwóch zasadniczych punktów" (Yige zhongxin, Liangge jibendian).
W uproszczeniu oznacza to skoncentrowanie się na skuteczności ekonomicznej
oraz otwarcie na wybrane elementy świata zewnętrznego przy zachowaniu
formalnej dominacji panującej ideologii niby-komunistycznej.
W grudniu 1999 Makao zostało oddane Chinom, zniknęła ostatnia kolonia Zachodu
w Azji. W ciągu najbliższych kilkudziesięciu albo nawet kilkunastu lat z
największego kontynentu świata mogą zostać usunięte ostatnie
"uniwersalne" idee polityczne i społeczne rodem z cywilizacji
euroatlantyckiej. Byłby to ostateczny koniec "misji cywilizacyjnej"
Zachodu w Azji i zarazem początek zupełnie nowego rozdziału w historii świata.
Dwa najludniejsze państwa naszego globu - Indie i Chiny - tworzące zarazem
dwie gigantyczne cywilizacje, mogą stać się nośnikami wartości, które
niekoniecznie będą naznaczone stygmatem uniwersalizmu. Co więcej, mogą być
odebrane jako agresywne, nastawione na usprawiedliwienie konfliktu z odmienną
cywilizacją. Odrzucenie w praktyce (Indie) oraz w teorii i praktyce (Chiny)
zachodnich zasad funkcjonowania państwa nie oznacza natomiast zanegowania pełnego
uczestnictwa w globalnej gospodarce, wręcz przeciwnie, obydwie cywilizacje będą
w stanie osiągać sukcesy ekonomiczne przy zachowaniu lub odtworzeniu
tradycyjnych sposobów rządzenia społeczeństwem.
Wśród metod tych znajdą się także te, które muszą wywołać oburzenie
moralne ze strony opinii publicznej Europy i Stanów Zjednoczonych. Krytykując
wzory postępowania, które są sprzeczne z zachodnimi normami etycznymi, musimy
jednak pogodzić się z tym, że potępianie "błędów
cywilizacyjnych" nie będzie miało praktycznego znaczenia. Cywilizacje
hinduizmu i konfucjanizmu nie okażą się bowiem skłonne do przyjmowania
"pouczeń" ze strony tych, którzy nie będą w stanie im zagrozić
bez narażenia się na odwet. Niewykluczone, że będzie to także definitywne
zamknięcie okresu historii, w którym dominowała iluzja o uniwersalizmie wartości
świata Zachodu. I tylko nie wiadomo, czy następujący po nim kolejny rozdział
dziejów będzie lepszy od poprzedniego26.
Post scriptum
Po 11 września koncepcja konfliktu cywilizacyjnego
nabrała tragicznej aktualności. Niewyobrażalny dramat tysięcy Amerykanów
współgrał z erupcją radości wśród grup Palestyńczyków, Irakijczyków,
Libijczyków czy Pakistańczyków z Karaczi. Wydaje się, że "mur
aksjologiczny" między różnymi cywilizacjami i, co za tym idzie, między
odmiennymi systemami wartości nie mógł być wówczas wyższy. Także
solidarność z Ameryką państw wchodzących w skład innych obszarów
kulturowych, jak Chiny czy kraje muzułmańskie, może okazać się bardzo krótkotrwała.
Albowiem przeświadczenie ich liderów, w dużej mierze fałszywe, o "słabości
świata Zachodu", może w dalszej perspektywie przyczynić się do wdrożenia
planów przejęcia kontroli nad poszczególnymi obszarami, do tej pory w jakiś
sposób chronionymi przez międzynarodowy consensus. Tego typu działania muszą
z konieczności doprowadzić do eskalacji przemocy, być może na skalę
nieprzewidywalną do tej pory. Dodatkowo jeszcze decyzje poszczególnych rządów
o bliskiej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi na czas walki z terroryzmem
niekoniecznie odzwierciedlają punkt widzenia miejscowej ludności. W takim
razie konsekwencją chwilowych sojuszy może być destabilizacja w wielu
regionach Bliskiego Wschodu czy - szerzej - Azji.
W najbliższej perspektywie zamiast usilnie propagować zachodni system wolnego
i otwartego społeczeństwa na skalę globalną, powinniśmy się skupić na
obronie naszego, wcale nie uniwersalnego, świata przed nie tylko ideologiczną,
ale wręcz fizyczną agresją tych, którym cywilizacja euroatlantycka jawi się
jako przeciwnik o diabelskim obliczu. Natomiast z państwami należącymi do
odmiennych kręgów kulturowych powinniśmy rozpocząć rzeczywisty dialog, bez
pretensji do naszej wyższości cywilizacyjnej. Kształt tego dialogu może zaważyć
na historii XXI wieku.
PIOTR KŁODKOWSKI , ur. 1964, dr orientalistyki. Wydał:
Homo mysticus hinduizmu i islamu (1998), Jak się modlą hindusi (red. i oprac.,
2000). Publikował we "W Drodze", "Ateneum Kapłańskim",
"Znaku". Organizuje i prowadzi wyprawy kulturowe do krajów
azjatyckich. Wkrótce nakładem Wydawnictwa Znak ukaże się jego książka
Wojna światów.
1 Por. S. Huntington, Zderzenie cywilizacji, tłum. H.
Jankowska, Warszawa 1997.
2 P. Bracken, Pożar na Wschodzie, tłum. Z. Sala, Warszawa 2000, s. 18.
3 Por. B. R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, tłum. H. Jankowska, Warszawa
2000.
4 Sources of Indian Tradition, New York 1958, s. 596.
5 K. Dębnicki, Konflikt i przemoc w systemie politycznym niepodległych Indii,
Warszawa 2000, s. 112.
6 M. N. Srinivas, Caste in Modern India and Other Essays, New Delhi 1962, s. 6.
Szczegółowe omówienie tej problematyki w: K. Dębnicki, op. cit., s. 112-142.
7 Por. K. Mathur, Hindu Assertion, Casteism and Indian Democracy, w: Democracy
in Asia, New York 1997, s. 188-191. Komisja Mandala (Komisja ds. Klas Upośledzonych
- OBC), przedstawiła swój raport w 1980 roku i oceniła, że klasy te stanowią
łącznie 52 proc. populacji indyjskiej. Dopiero w roku 1990, a więc 10 lat później,
Front Narodowy V. P. Singha zajął się wprowadzeniem w życie postulowanych zmian.
8 M. Gupt, Svarâjya ke bâd: Kângres sattâ mem, w: Kângres ke sau
vars, Nai Dilli 1985, s. 174.
9 Por. Speeches and Writings of Mr. Jinnah, vol. II, M. S. Ahmad, Quaid-i-Azam:
Study in Pragmatism; S. A. Khan, Jinnah and Demand for Pakistan, "Journal
of the Pakistan Historical Society", Jan. 1988.
10 Por. G. Pandey, The Civilized and the Barbarian - The New Politics of Late
Twentieth Century India and the World, w: Hindus and Others - The Question of
Identity in India Today, New Delhi 1993.
11 Na korzyść BJP działały też naturalnie i inne czynniki - ogromna
korupcja kojarzona z rządami Kongresu, coraz bardziej widoczna polaryzacja
poziomu życia poszczególnych grup społecznych, co było skutkiem rewolucji
wolnorynkowej, system "łupów politycznych" znów łączony z partią
kongresową itd.
12 T. Haberer, Pomiędzy kryzysem a szansą: nowe społeczne wyzwania ze szczególnym
uwzględnieniem wiejskich Chin, tłum. R. Zalski, Warszawa 2000, s. 70.
13 R. Terill, Mao. Biografia, tłum. J. M. Głoczowski, Warszawa 2001, s.168 i
199.
14 Dodajmy, że inaczej niż chociażby w Związku Sowieckim nigdy nie udało się
ostatecznie przełamać w Chinach oporu chłopstwa, dlatego każda próba
kolektywizacji kończyła się dość spontaniczną dekolektywizacją (najpierw
w roku 1957, później w latach 1961-1962 i 1975-1978). Ostateczny sukces chłopów
oznaczał powrót do uprawy rodzinnej.
15 K. Gawlikowski, Procesy demontażu komunizmu w Chinach i Polsce: mity i
realia, w: Chiny, przemiany państwa i społeczeństwa w okresie reform 1978-2000,
Warszawa 2001, s. 394; por. tego samego autora, Problem "wartości
azjatyckich", "Azja-Pacyfik" 1999, t. 2, s. 221-233.
16 Paul Balroch, International Industrialization Levels from 1750 to 1980,
"Journal of European Economic History", 1 (1982), s. 269-334.
17 Por. C. P. Fitzgerald, Chiny. Zarys historii kultury, tłum. A. Bogdański,
Warszawa 1974.
18 J. Ph. Bea, Czy Chińczycy są nacjonalistami?, artykuł publikowany w "Le
Monde", przedruk w: "Gazeta Wyborcza", 21.05.2001.
19 Ciekawy, i wart omówienia, jest przypadek Tajwanu, próbującego łączyć
wartości konfucjańskie z procedurą demokratyczną.
20 J. MacGowan, Lights and Shadows of Chinese Life, Shanghai 1909, s. 48-49.
21 Cyt. za: Rodzina, naród i świat: etyka globalna jako współczesne wyzwanie
konfucjanizmu, tłum. J. Kowalski, Warszawa 2000, s. 98.
22 F. Fukuyama, Wielki Wstrząs, tłum. H. Komorowska i K. Dorosz, Warszawa
2000, s. 124-130. Przypadek Japonii jest dość specyficzny; kraj ten różni się
(ale nie całkowicie) stylem uprawiania polityki od innych państw południowo-wschodniej
Azji. Huntington zalicza zresztą Japonię do odrębnego obszaru cywilizacji.
23 Zob. F. Ching, "Far Eastern Economic Review", Nov. 10, 1994.
24 M. Schmiegelow, The Meaning of Democracy in Asia, New York 1997, s. 29-30.
25 Deng Xiaoping, Vol. 3, s. 279.
26 Artykuł został napisany przed wydarzeniami 11 września 2001.
11 Września 2001