Cezary MICHALSKI

 

UWOLNIĆ MALEŃCZUKA UWOLNIĆ SIEBIE

 




Chciałbym, żeby w katolickiej telewizji umiano się modlić za Jerzego Urbana...

(z wywiadu Roberta Tekieli dla dziennikarki "Gazety Wyborczej")

 

W telewizji Roberta Tekieli ludzie będą się modlić do Jerzego Urbana...

(jak to zrozumiała dziennikarka "Gazety Wyborczej")

 


Dziennikarz pisma muzycznego przeprowadza wywiad z Maciejem Maleńczukiem. Pyta: co właściwie oznacza Homo Twist? Co oznacza homo, dodaje, spodziewając się usłyszeć jakiś kawałek dobrego mniejszościowego dyskursu, za który pochwali go redaktor naczelny. Maleńczuk zwraca w stronę dziennikarza twarz, która mogłaby należeć do jakiegoś przedwcześnie postarzałego gitowca, i odpowiada spokojnie: "homo" to znaczy po łacinie człowiek, a Homo Twist to taki ludzki taniec.

Słucham kasety Maleńczuka. Ma rację. Otaczają mnie religie Wschodu i Zachodu. Wybór jest osądzaniem innych, zatem: może lepiej nie wybierać. Może lepiej próbować pozostać kimś, kto zachowuje w sobie świadectwo najpowszechniejsze. Całą prawdę. Wraz z obrazem innych, którzy dokonali wyborów za cenę zrezygnowania z różnych części prawdy.

Dlaczego chciałbym, żeby Maleńczuk dokonał wyboru, żeby się nawrócił? Bo wtedy może i ja bym się nawrócił, nawróciłaby się znów jakaś część mnie samego, może ta bardziej wartościowa, mniej przesiąknięta ideologią i resentymentem. A Maleńczuk stoi na straży tej części mnie. Nie tylko wtedy, kiedy jeżdżę po Warszawie samochodem słuchając w kółko jego kasety, ale przede wszystkim wówczas, kiedy zastanawiam się, czy mój wybór nie jest zdradą mnie samego sprzed dokonania wyboru. A tu ciągle pojawia się jakiś nowy koleś, który ma na mnie haka. Zna mnie sprzed wyboru, kiedy byłem lżejszy, nieznośnie lekki, bardziej szczery, bardziej bezwzględny. Krzywdzenie innych przychodziło mi z jeszcze większą łatwością. Zna mnie sprzed wyboru, kiedy było mi przyjemniej.

Maleńczuk jest dla mnie wystarczająco obiektywny. Jego świadectwo jest wystarczająco pełne, jego wrażliwość jest wystarczająco symetryczna. Jakiegoś Michnika, który mówi do mnie: odppppieprz się od generała Jaruzelskiego, ale nie spróbowałby powiedzieć do siebie: Adasiu, odppppieprz się od generała Moczara, bo wtedy zrozumiałby, jak takie gierki bolą innych; jakiegoś maczo, który źle reaguje tylko na feministki, albo jakąś feministkę, która źle reaguje tylko na maczo - wszystkich takich bym spuścił po brzytwie. Zrobiłbym to łatwo, zbyt łatwo, ta łatwość byłaby moim kolejnym kłopotem. Ale Maleńczuk jest, dzięki Bogu, mocniejszy. Jego świadectwo mnie zatrzymuje. Lewak, który chodził na zadymy krakowskie i pamięta o tym. Choć nie kocha "czarnych", ojców rodzin, Mariana Krzaklewskiego i innych przedstawicieli polskiej prawicowości, których ja bronię - chcę umieć bronić, chcę żeby pozwolili mi siebie bronić - to nie zaśpiewa w żabim chórze Michnika, Kwaśniewskiego i Małachowskiego. Nie zaśpiewa, bo pamięta. Niesie w sobie świadectwo własnego zderzenia ze ścianą. Zaśpiewa raczej jako solista. Zaśpiewa Czerwone Tango, zaśpiewa Nelsona Mandelę, gdzie dziewczęcy chórek naśladuje chórki Murzynek z world music Petera Gabriela, objeżdżającego USA, DDR i Soweto. Naśladuje, żeby prześladować.

Jeśli ktoś zwalnia się wobec mnie z obiektywizmu, z wrażliwości na moje świadectwo, wtedy mi łatwiej zwolnić się z obiektywizmu wobec niego, łatwiej zwolnić się z wrażliwości wobec jego fobii. Maleńczuk nie zapewnia mi takiego luksusu. Tym bardziej kłopotliwe jest dla mnie to, co nas różni.

Jak to się dzieje, że przeżywamy takie samo doświadczenie, w czasie którego wiemy, że rzeczywistość jest obiektywna, że drzewo, mur, milicyjna pałka, książka, pejzaż, drugi człowiek - istnieją. A następnie oddalają nas od siebie teoretyczne języki. Wybory wartości. Nawrócenia, religie. Otaczają nas religie Wschodu i Zachodu. Wybieramy pomiędzy Titowem przecinającym niebo nad Krakowem, a zakonnicami wędrującymi od zawsze krakowskimi ulicami pod wezwaniem rozmaitych świętych.

Klękamy przed Titowem albo przed Bogiem, ale zawsze klękamy jeden przeciw drugiemu, jeden plecami do drugiego.

Marcin Świetlicki mówi w czasie jednej z krakowskich imprez o kilku ludziach z brulionu, których znał, ale o których stara się zapomnieć, bo wybrali inną religię. Mówi o nich, mówi o nas ironicznie: "prawdziwi aryjczycy". Odpycha się nogami, zasłania się kolejnymi warstwami języka (swojego wyspecjalizowanego w poezji, czyli w perswazji, języka) od tej części prawdy, którą niosą w sobie jego "ideowi przeciwnicy". Ideowi przeciwnicy robią to samo. Ja, "prawdziwy aryjczyk", mówię o Świetlickim ironicznie: "ten biedny, starzejący się lewak".

Pewna mądra osoba, którą proszę o wyjaśnienie mojego problemu, tłumaczy mi, że języki teoretyczne zostały wypracowane po to, abyśmy mogli sobie zakomunikować odmienność naszych doświadczeń. Tracimy cząstkę własnego doświadczenia, własnych przywiązań, aby uczestniczyć w doświadczeniu ogólnym, choćby na poziomie teorii. Ja na to mówię: tracimy swoje doświadczenia i nie zyskujemy nic w zamian. Bo zamiast uczestniczyć w doświadczeniu powszechnym, ludzkim, uczestniczymy w nasiąkniętym teorią doświadczeniu lewaków przeciw doświadczeniu prawaków, w doświadczeniu konserwatystów przeciw doświadczeniu radykałów, w doświadczeniu Europejczyków przeciw doświadczeniu narodowców... Zamiast większego poczucia wspólnoty uzyskujemy większe poczucie podziałów niżby wynikało z głębokości różnych naszych realnych doświadczeń. Bo nasze realne doświadczenia nie są wcale tak różne jak nasze ideologie. Przecież ja, "czysty aryjczyk" Świetlickiego także spotkałem kaprala z jego wierszy. Znam porąbany urok ogrodu koncentracyjnego i mnie także pod wulkanem urodziło się dziecko.

Co zrobić, aby chrześcijaństwo, aby doświadczenie i spotkanie z tym, co najpowszechniejsze, bo skierowane do wszystkich i wszystkim dostępne, nie stało się w nas tylko kolejnym teoretycznym językiem, oddzielającym nas od innych. Co zrobić, aby chrześcijaństwo nie stało się jedną z religii Wschodu i Zachodu, wśród których uwięziono Maleńczuka. Co zrobić, żeby uwolnić Maleńczuka, żeby uwolnić siebie.

Trudno jest mi ćwiczyć odpowiedź na to pytanie na sobie. Zbyt mało wiem o sobie i o swoich reakcjach. Wolę ćwiczyć na Maleńczuku. Wiem o nim więcej, jestem w końcu na zewnątrz niego, widzę jego zachowania, jego behawior. Dowcip behawioralny. Spotyka się dwóch behawiorystów i jeden mówi do drugiego: dzień dobry, jak się dzisiaj czuję?

Na pytanie jak się dzisiaj czuję jako chrześcijanin i jako facet, który opuścił rockowy świat mocnych przekroczeń i zideologizowanej wrażliwości, na to pytanie może mi odpowiedzieć tylko Maleńczuk i jego reakcje na mnie. Są złe.

 

Tacy są

chcą mówić w imieniu narodu

cóż widzą

zza pancernych szyb samochodu...

 

Kiedyś był

powiedzmy taki jak ja

zbrzydł i utył

ale za to forsy ma...

ale za to ma pieniądze...

z nim już dzisiaj

nie pogadasz...

 

Zamiast ze mną rozmawiać, podejrzewa mnie; mówi mi coś o władzy - że chcę władzy. A ja rzeczywiście chcę tej władzy. Przecież już głośne mówienie jest władzą, a ja chcę mówić głośno, głośno i wyraź / nie. Mówi mi coś o zdradzie. Że zdradziłem. A więc źle się czuję. Bo to znaczy, że ja w sobie ukryty jestem nie dość dobry, nie dość czysty. Że chrześcijaństwo we mnie podszyte jest "pałerem" mojej potrzeby dominacji. Że nawet jeśli nie pretenduję do czystości, to i moja nieczystość jest zbyt zakłamana. Jeśli chcę dotrzeć do Maleńczuka, jeśli mam być przez niego usłyszany i zrozumiany, muszę się jeszcze bardzo, bardzo poprawić.

Emily Dickinson, cytowana przez Maleńczuka, rockowego wokalistę i Lisickiego, chrześcijańskiego eseistę. Obaj cytują ją dobrze. Żaden z nich nie fałszuje znaczenia używanych przez siebie cytatów. Ta poezja to ich wspólne doświadczenie, którego podobieństwo powinni, muszą odnaleźć.

Jedyny wiersz Kawafisa, który mogę czytać codziennie, tak jak Maleńczuk swoją Emily Dickinson.

 

MIRIS. ALEKSANDRIA 340 PO CHR.

 

Gdy dowiedziałem się o nieszczęściu: że Miris nie żyje,

poszedłem do jego domu, chociaż zazwyczaj unikam

odwiedzania domów chrześcijan, zwłaszcza

kiedy się tam odbywają pogrzeby albo wesela

 

Zatrzymałem się w korytarzu.

Nie chciałem wchodzić głębiej, bo od razu zauważyłem,

że krewni zmarłego patrzą na mnie

z wyraźnym zakłopotaniem i niechęcią.

 

(...) Jakieś staruszki, niedaleko mnie, rozmawiały szeptem

o ostatnim dniu jego życia:

na jego wargach ciągle imię Jezusa,

w rękach - krzyż.

Potem czterej kapłani chrześcijańscy

weszli do pokoju i z wielką żarliwością

wypowiadali modlitwy, błaganie zwrócone do Jezusa,

a może do Maryi (nie znam dokładnie ich obrzędów).

 

Oczywiście wiedzieliśmy o tym, że Miris jest chrześcijaninem

Od pierwszej chwili, gdy przed dwoma laty

stał się jednym z nas - wiedzieliśmy o tym.

Ale żył zupełnie tak samo, jak my.

Był ze wszystkich najbardziej oddany rozkoszom,

z lekkim sercem trwonił pieniądze.

Zgoła nie troszcząc się, co świat pomyśli,

z zapałem rzucał się w nasze nocne bójki

na ulicach i drogach, kiedy nasza banda

natknęła się na bandę przeciwną.

O religii swojej nigdy nic nie mówił.

Pamiętam jednak: kiedyś powiedzieliśmy,

że zaprowadzimy go do świątyni Serapisa.

Zdaje się, że uraził go żart.

Tak, teraz dobrze to pamiętam.

I  jeszcze dwa wypadki przychodzą mi na myśl:

któregoś dnia laliśmy wino w ofierze dla Posejdona -

on wtedy odsunął się od nas, odwrócił oczy.

A kiedy innego dnia, w uniesieniu ducha,

jeden z nas rzekł: "Obyśmy zawsze wszyscy

byli pod łaskawą opieką wielkiego,

wszechpięknego Apollina" - Miris szepnął

(inni tego nie dosłyszeli): "Z wyjątkiem mnie".

 

Kapłani chrześcijańscy głośno mówili modlitwy

w intencji duszy chłopca.

Obserwowałem, z jak natężoną uwagą,

z jaką troskliwością o właściwe formy

praktykowanych przez nich obrzędów - przygotowywali wszystko.

co jest potrzebne do chrześcijańskiego pogrzebu.

I nagle ogarnęło mnie dziwne wrażenie:

w jakiś niejasny sposób zacząłem odczuwać,

że Miris odchodzi daleko ode mnie.

Chrześcijanin, oto jest teraz zjednoczony

ze swymi. A ja jestem obcy,

bardzo obcy. I jeszcze inna wątpliwość

ogarnęła mnie niespodzianie: może mnie tylko łudziła

moja namiętność? Może zawsze byłem dla niego obcy?

Wybiegłem na ulicę, aby uciec ze strasznego domu,

zanim oni zabiorą mi i przemienią -

swoim chrześcijaństwem - wspomnienie Mirisa.

 

(tłumaczył Zygmunt Kubiak)

 

Zobacz Maleńczuk, ci chrześcijanie są prawie tacy jak ty i wcale nie chcą się od ciebie oddalać. Języki oddzielają nas od siebie, religie Wschodu i Zachodu przesłaniają wspólne doświadczenie. A jednak warto doznać czegoś i potwierdzić swoim wyborem coś, co na początku wydaje się pogrzebem, rezygnacją z pełni. A potem trzeba pochylić coraz niżej głowę nad studnią swojego wyboru, aby na jej dnie dostrzec innych i siebie samego sprzed wyboru. I ocalić pełnię prawdy.

Chrześcijaństwo nie zamyka. To grzech zamyka na pełnię i na innych za pomocą każdego poręcznego narzędzia. Także za pomocą chrześcijaństwa. Ufam Maleńczukowi. Jeśli on się nawróci, jeśli on się uwolni, jeśli on wybierze, to ta część mnie samego, do której nie mam dostępu, wybierze także. Także ona się nawróci. Także ja się uwolnię. Przecież kiedy latem 1981 roku przyjechałem z sopockiego "Popsession" do Krakowa, gdzie na murach wisiały ulotki "Uwolnić Maleńczuka", kiedy przyjechałem do Krakowa obwieszony idiotycznymi koralikami, z "ptakiem grzmotu", podarowanym mi przez Patryka, polskiego Indianina z Torunia, polującego dzisiaj na bizony w krainie wielkich łowów, gdzieś w Nadrenii-Westwalii, kiedy zatem przyjechałem do tego Krakowa, to nie tylko grzeszyłem. Była w tym także jakaś część zwichrowanej prawdy. Przecież nawet komunizm to "błąd miłości bliźniego" (bo robotnicy byli krzywdzeni), nawet nazizm (bo Niemcy zostali upokorzeni), przecież nawet Jerzy Urban to przestraszone dziecko, które zabija ze strachu. Jeśli Maleńczuk się nawróci, dotrę do tamtej prawdy. Ukorzę się także przed nią. Dzisiaj potrafię traktować ją wyłącznie za pośrednictwem podkutych butów ideologicznej perswazji. Bo ja też się boję, jestem może odważny jak dla Jacka Podsiadły, ale za mało odważny jak dla Maleńczuka. Przyznaję się do tego, przyznaję się do tego pierwszy, bo chcę zrobić coś, czego w 1981 roku nie potrafiłem. Chcę uwolnić Maleńczuka. Uwolnić siebie.

 

1998

 

Cezary MICHALSKI

 

P.S. [po przeczytaniu Tylko prawda jest skuteczna]

Robercie, ten tekst jest próbą odpowiedzi na część twoich pytań, chociaż kiedy go pisałem mogłem się ich tylko domyślać. Nie zgadzam się z tobą w jednym. Braku miłości do zwierząt nie uda się zastąpić teorią praw zwierząt, tak samo jak braku miłości do ludzi nie udało się zastąpić teorią praw ludzi. I dlatego nie zgadzam się do końca z Krzyśkiem Grabowskim. Nasi przodkowie, autorzy Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, mogli jeszcze o tym nie wiedzieć. My mamy już obowiązek wiedzieć.










bruLion - wybór tekstów