Gazeta Wyborcza - 13-11-2003

 

Batory warszawkowy

Rozmawiał Tomasz Kwaśniewski 

 

Nigdy nie miałam wrażenia, że należę do jakiejś nieformalnej grupy. Może to tak wygląda, ale ja tych tak zwanych znanych ludzi znam jako normalnych kumpli. To, że się znamy i lubimy, odróżnia nas mam nadzieję od "warszawki", która często używa znajomości, by się podlansować.
Beata Sadowska jako dziennikarka "Vivy" i prezenterka MTV musi wiedzieć, co w trawie piszczy. Spotyka znanych, rozmawia, bywa.

 

Tomasz Kwaśniewski: Do jakiego liceum chodziłaś?

- Dobre pytanie, zwłaszcza jeśli chodzi o "warszawkę". Chodziłam do Batorego i mimo że z liceum pozostało mi zaledwie kilka znajomości, ludzi ze szkoły cały czas spotykam na imprezach. Do Batorego przylgnęło określenie "warszawka".

Cóż to takiego ta "warszawka"?

- Mnie to słowo kojarzy się fatalnie. Grupa snobów, zbiorowisko próżnych ludzi, którym nie chodzi o zabawę, ale o to, by się lansować. Szczególnie rzucają się w oczy, gdy są poza Warszawą. Pamiętam, jak byłam w Krakowie na festiwalu reklamowym. Siedziałam w knajpie, gdy nagle drzwi się otworzyły z hukiem i weszli. Kasa i szpan. Głośne śmiechy, rozmowa, totalne chamstwo. "Może dryneczek" - proponowali co fajniejszym dziewczynom. Przyjechaliśmy tu na festiwal. Z Warszawy!". Ble.

"Warszawka" to grupa snobów, którzy chodzą do modnych miejsc, którzy lubią się pokazywać na imprezach, na których jest dużo znanych i modnie ubranych ludzi.

Czyli "warszawka" istnieje?

- Z pewnością. Najlepszy dowód to fakt, że gdzie nie pójdziesz, spotykasz zawsze tych samych ludzi. Jeżdżą do Dębek, do Sopotu, do Kazimierza, bo chcą się pokazać, bo chcą bywać. To ich różni od tych, co jeżdżą do Dębek z jakiegoś powodu, bo Między Nami robi balangę, na której gra Smolik, bo po prostu lubią w Kazimierzu zjeść śniadanie

Gdzie można spotkać "warszawkę"?

- Dobrym przykładem jest Szparka. Tam chodzą ci, co chcą się podlansować. Tam bywa "warszawka" prawniczo-reklamowa. Tam są ładnie ubrane panie w nieodłącznym pełnym makijażu.

Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że Między Nami jest klasycznym miejscem, gdzie spotyka się "warszawka". Być może, ale nie dla mnie. Ja tam chodzę, żeby pogadać z przyjaciółmi, żeby zjeść pomidorową.

Czyli grupa przyjaciół?

- Też, ale w większości znajomi. Przyjaciół mam niewielu. To, że się znamy i lubimy, odróżnia nas mam nadzieję od "warszawki", która często używa znajomości, by się podlansować.

To idiotyczne, ale zdarza się, że ktoś mówi do mnie, że poznał mojego przyjaciela. Pytam, o kogo chodzi. Wtedy pada nazwisko, którego nigdy wcześniej nie słyszałam. Słabe, co? To samo na przeróżnych rautach, na które chodzę choćby z racji uprawianego zawodu. Wchodzę, a tu nagle ktoś się na mnie rzuca, całuje w policzek i mówi: "cześć Beatko". Patrzę i nie poznaję. Czasem myślę, że może to moja wina. Może z kimś gadałam i teraz zapomniałam. Może tak być, dlatego nie robię przedstawienia i grzecznie odpowiadam: "cześć".

Zaliczasz siebie do "warszawki"?

- Nigdy nie miałam wrażenia, że należę do jakiejś nieformalnej grupy. Może to tak wygląda, ale ja tych tak zwanych znanych ludzi znam jako normalnych kumpli. Jak Marcin Meller organizuje wyjazd do Gizowa, gdzie jadą jego znajomi i ich dzieci, to nie mam wrażenia, że biorę udział w czymś specjalnym, co stawia mnie na lepszej pozycji niż innych. Po prostu jedziemy, gramy w paintball, bawimy się. Normalny weekend, a nie nadymanie się, jacy to my jesteśmy fajni.






WARSZAWKA!!!