Batory
warszawkowy
Rozmawiał Tomasz Kwaśniewski
Nigdy nie miałam wrażenia, że
należę do jakiejś nieformalnej grupy. Może to tak wygląda, ale
ja tych tak zwanych znanych ludzi znam jako normalnych kumpli.
To, że się znamy i lubimy, odróżnia nas mam nadzieję od
"warszawki", która często używa znajomości, by się
podlansować.
Beata
Sadowska jako dziennikarka "Vivy" i prezenterka MTV musi
wiedzieć, co w trawie piszczy. Spotyka znanych, rozmawia,
bywa.
Tomasz Kwaśniewski: Do jakiego liceum
chodziłaś?
- Dobre pytanie, zwłaszcza jeśli chodzi
o "warszawkę". Chodziłam do Batorego i mimo że z liceum
pozostało mi zaledwie kilka znajomości, ludzi ze szkoły cały
czas spotykam na imprezach. Do Batorego przylgnęło określenie
"warszawka".
Cóż to takiego ta "warszawka"?
- Mnie to słowo kojarzy się fatalnie. Grupa snobów,
zbiorowisko próżnych ludzi, którym nie chodzi o zabawę, ale o
to, by się lansować. Szczególnie rzucają się w oczy, gdy są
poza Warszawą. Pamiętam, jak byłam w Krakowie na festiwalu
reklamowym. Siedziałam w knajpie, gdy nagle drzwi się
otworzyły z hukiem i weszli. Kasa i szpan. Głośne śmiechy,
rozmowa, totalne chamstwo. "Może dryneczek" - proponowali co
fajniejszym dziewczynom. Przyjechaliśmy tu na festiwal. Z
Warszawy!". Ble.
"Warszawka" to grupa snobów, którzy
chodzą do modnych miejsc, którzy lubią się pokazywać na
imprezach, na których jest dużo znanych i modnie ubranych
ludzi.
Czyli "warszawka" istnieje?
- Z
pewnością. Najlepszy dowód to fakt, że gdzie nie pójdziesz,
spotykasz zawsze tych samych ludzi. Jeżdżą do Dębek, do
Sopotu, do Kazimierza, bo chcą się pokazać, bo chcą bywać. To
ich różni od tych, co jeżdżą do Dębek z jakiegoś powodu, bo
Między Nami robi balangę, na której gra Smolik, bo po prostu
lubią w Kazimierzu zjeść śniadanie
Gdzie można
spotkać "warszawkę"?
- Dobrym przykładem jest
Szparka. Tam chodzą ci, co chcą się podlansować. Tam bywa
"warszawka" prawniczo-reklamowa. Tam są ładnie ubrane panie w
nieodłącznym pełnym makijażu.
Oczywiście ktoś mógłby
powiedzieć, że Między Nami jest klasycznym miejscem, gdzie
spotyka się "warszawka". Być może, ale nie dla mnie. Ja tam
chodzę, żeby pogadać z przyjaciółmi, żeby zjeść
pomidorową.
Czyli grupa przyjaciół?
-
Też, ale w większości znajomi. Przyjaciół mam niewielu. To, że
się znamy i lubimy, odróżnia nas mam nadzieję od "warszawki",
która często używa znajomości, by się podlansować.
To
idiotyczne, ale zdarza się, że ktoś mówi do mnie, że poznał
mojego przyjaciela. Pytam, o kogo chodzi. Wtedy pada nazwisko,
którego nigdy wcześniej nie słyszałam. Słabe, co? To samo na
przeróżnych rautach, na które chodzę choćby z racji
uprawianego zawodu. Wchodzę, a tu nagle ktoś się na mnie
rzuca, całuje w policzek i mówi: "cześć Beatko". Patrzę i nie
poznaję. Czasem myślę, że może to moja wina. Może z kimś
gadałam i teraz zapomniałam. Może tak być, dlatego nie robię
przedstawienia i grzecznie odpowiadam:
"cześć".
Zaliczasz siebie do "warszawki"?
- Nigdy nie miałam wrażenia, że należę do jakiejś
nieformalnej grupy. Może to tak wygląda, ale ja tych tak
zwanych znanych ludzi znam jako normalnych kumpli. Jak Marcin
Meller organizuje wyjazd do Gizowa, gdzie jadą jego znajomi i
ich dzieci, to nie mam wrażenia, że biorę udział w czymś
specjalnym, co stawia mnie na lepszej pozycji niż innych. Po
prostu jedziemy, gramy w paintball, bawimy się. Normalny
weekend, a nie nadymanie się, jacy to my jesteśmy
fajni.
WARSZAWKA!!!