Gazeta Wyborcza - 06-11-2003

 

 

"Księstwo warszawskie"


Rozmawiał Tomasz Kwaśniewski 




Kazimierz Kutz, wicemarszałek Senatu, reżyser: Przyjechałem do Warszawy na początku lat 50. jako świeżo upieczony absolwent filmówki. Przyjechałem nie dość, że z głębokiej prowincji, to jeszcze z Górnego Śląska. Nie miałem pojęcia, że w stolicy istnieje coś takiego jak "warszawka", nikt mi o tym nie powiedział. Musiałem wszystkiego dowiedzieć się sam. Teraz to ja już jestem wyjadacz. Powiem więcej: bez "warszawki" żyć nie mogę.

 


Panie Marszałku, co to takiego ta "warszawka"?

To pojęcie zależy od środowiska. Co innego znaczy wśród artystów, co innego wśród biznesmenów, co innego wśród polityków. Są jednak wspólne mechanizmy.

Jakie?

W historyczno-romantycznym sensie "warszawka" jest reliktem kongresu wiedeńskiego. W "warszawce" słychać walczyk...

Walczyk?

Podczas kongresu wiedeńskiego powstało "księstwo warszawskie" - coś malutkiego, coś pozornie bez znaczenia, a jednocześnie coś silnego, coś co zaczęło wywierać ogromny wpływ. W malutkim księstewku usytuowała się władza, pieniądze, wpływy, dystrybucja dóbr wszelakich, salony. Wszystko!

Więc "warszawka"?

To właśnie taka grupa skupiona wokół władzy, pieniędzy, wpływów, wszelakiego rozdawnictwa. Funkcjonuje w stolicy, bo tu mieści się władza, tu są siedziby firm. "Warszawka" to jest stała struktura nieformalna, koteria podejmująca przeróżne nieujawnione szerzej decyzje, w tym personalne, które potem są realizowane. W "warszawce" ludzie informują się o sprawach, które się faktycznie dzieją, ale które nie leżą na powierzchni.

Jak wyglądała "warszawka" w PRL-u?

To był czysty podział: rządzący - opozycja. Niewątpliwie silniejsza była "warszawka" opozycyjna czerpiąca siłę z oceny moralnej. Kryterium dopuszczenia do "warszawki" było proste: sprzedał się czy się nie sprzedał. Co do "warszawki" rządzącej to mimo że sam termin "warszawka" brzmi pejoratywnie, to oni i tak na niego nie zasługują.

Zostawmy więc rządzących i skupmy się na opozycji.

Były takie miejsca zwane salonami, gdzie się wyrokowało, gdzie się produkowało poglądy, gdzie się wypuszczało plotki, które albo kogoś wywyższały, albo wręcz przeciwnie - pognębiały kompletnie.

W tych salonach każdy każdego bardzo pilnował i oceniał. Czy dobrze się zachował, czy się nie zeszmacił? Cień podejrzenia i ktoś wypadał z towarzystwa. Przecież tam omawiano sprawy, które nie były powszechnie znane. Zdrada mogła mieć poważne konsekwencje.

Gdzie były owe salony?

Na przykład u Stanisława Dygata. Wiem, bo się z nim przyjaźniłem i parę razy na takim spotkaniu byłem.

Czy był jakiś sposób na wejście do "warszawki"?

Trzeba było być dopuszczonym, zaproszonym. Trzeba było coś zrobić, być znanym z prawości, być opozycjonistą, intelektualistą, artystą. Trzeba było mieć na koncie jakieś dokonanie. Inaczej nie było mowy o zaproszeniu.

Gdzie jeszcze spotykała się "warszawka"?

W SPATiF-ie, w "Czytelniku", w "Iskrach". W SPATiF-ie niektórzy mieli swoje stałe stoliki. Na przykład Dygat. Kelnerzy pilnowali, by o stałej porze stolik był wolny. Dygat zasiadał i się zaczynało. Przysiadywali się znajomi, zaczynała się rozmowa. Zawsze ciekawa, zawsze dowcipna. Tym ciekawsza, że to była rozmowa ludzi wolnych. My wiedzieliśmy, że jesteśmy szpiegowani, podsłuchiwani, więc niczego się nie baliśmy. To był ten sznyt. Wielu chciało się przysiąść, ale to nie było proste. Śmieszył mnie ten ceremoniał. Zawsze gdy ktoś chciał się przysiąść, musiał zapytać - grzecznie, jakby wchodził do salonu. Dygat przyjmował albo odrzucał. Potrafił odrzucić bardzo brutalnie.

A wieczorami?

Wieczorami to już cały SPATiF był nasz. Przy każdym stoliku siedział ktoś z "księstwa", ktoś znakomity. Zaczynały się wędrówki od stolika do stolika. Luźne pogawędki, zabawa.

Piło się?

O Jezu Panie! Piło się dużo, wódka była tania. Aż w głowie nie mogło się pomieścić, gdzie mogło być lepiej, w jakim kraju? - tania wódka i prawdziwie wolni ludzie.

Kto bywał na tych wieczornych balach?

Stałymi gośćmi byli Janusz Rymkiewicz, Maklakiewicz, Tyrmand, Minkiewicz. Dygat chodził wcześnie spać, więc wieczorami pauzował. W soboty i w niedziele te wieczorne spotkania potrafiły przerodzić się w potańcówki. Maklakiewicz zasiadał do pianina, a my obtańcowywaliśmy młodziutkie aktorki, co lubiły przychodzić do SPATiF-u. To był raj. Tania wódka, piękne dziewczyny i bajeczne rozmowy. Dla samotnych, czyli dla mnie na przykład, SPATiF był jak dom na emigracji.

A przypadkowi goście? Zdarzało się, że ktoś przypadkowy uczestniczył w balach "księstwa"?

Szatniarz pan Franek czuwał, by nikt przypadkowy nie przychodził. Miał genialną pamięć i genialną intuicję. Wpuszczał tylko tych, co trzeba. Ba! Pan Franek robił więcej. Potrafił podejść i powiedzieć: "Panie Kazimierzu, żona dzwoni, czy pan jest?". Poza tym ostrzegał przed niebezpieczeństwem, pożyczał pieniądze, wymieniał dolary na złotówki. Cudowny człowiek.

"Księstwo" lubiło popołudnia w "Czytelniku"?

Tam swój stolik miał Konwicki. Siadywali przy nim wielcy ówczesnego "księstwa". Przychodził Słonimski, Brandys. Przebywanie z nimi to była głęboka przyjemność. Liczył się dowcip, kpina, celne szyderstwo, błyskotliwa uwaga. Przepustką do stolika były dokonania artystyczne. To było otwarte towarzystwo, które z radością witało każdego, kto coś ciekawego zrobił, a jeśli przy okazji okazywało się, że ten człowiek jest sympatyczny, dowcipny, to już nic więcej nie było trzeba. Warto również powiedzieć, że miejsce przy stoliku nie było dane raz na zawsze. Towarzystwo brało czynny udział w życiu kulturalnym: czytało wszystko, oglądało wszystko i miało na ten temat określone zdanie. Jeśli ktoś się zeszmacił, wypuścił knota, był odstawiany.

Kto nadawał ton?

Skamandryci, Dygat, Minkiewicz. To już wtedy była formacja historyczna. Oni to "stolikowe siedzenie" znali i praktykowali przed wojną: w Ziemiańskiej, w Adrii. To było towarzystwo, dla którego liczył się talent, dowcip, psota. Poza nimi nikt już tego nie potrafi i nie potrafił. Z nimi odeszło to wspaniałe stolikowe siedzenie.

Jak o "warszawce" myśli się na Śląsku?

Jako o tych, którzy trzymają władzę, pieniądze i decydują, co zrobić i na co je wydać. Proszę zauważyć, że pieniądze na szkołę aktorską w Krakowie, ba - nadanie Staremu Teatrowi statusu Narodowego mogło nastąpić dopiero wtedy, gdy krakus został ministrem kultury. Tak po prostu jest. Każdy promuje swoje, a jako że władza jest w Warszawie, więc ci, co u władzy, mieszkają w Warszawie, więc dają pieniądze dla Warszawy, i tak to się kręci.

Gdzie funkcjonuje współczesny salon?

Jak Waldemar Dąbrowski był dyrektorem Opery Narodowej to właśnie ona pełniła funkcję salonu "nowego księstwa warszawskiego". To tam spotykał się biznes, polityka i świat kultury. "Księstwo" spotykało się na tych wszystkich gigantycznych bankietach, uroczystych premierach i pokazach - takich jak na przykład specjalny pokaz "Ogniem i mieczem".

Czy w nowoczesnym salonie nastąpił kompletny melanż biznesu z polityką i kulturą?

To przecież Kulczyk ufundował kwadrygę, która zdobi dach Opery Narodowej. A wie Pan, czyją twarz ma woźnica, który tym wozem powozi?

Nie mam pojęcia. Czyją?

Waldiego oczywiście (śmiech)

Gdzie się przeniósł salon?

Nie wiem, może do Ministerstwa Kultury (śmiech). Poważnie to nie mam pojęcia, bo nie bywam, mimo że dostaję kilkadziesiąt zaproszeń dziennie.

Zupełnie nigdzie Pan nie chodzi?

No dobrze, bywam na przykład w Biznes Klubie, tym przy Ujazdowskich, ale tylko dlatego, że tam organizowane są spotkania z kimś wybitnym: Kołakowski, Kwaśniewski, Janion. Jednym słowem, bywam tam, gdzie wydaje się, że spotkam fajnych ludzi. Teraz na przykład jakoś tak się zdarzyło, że Francuzi rozdają Legie Honorowe. Michnik dostał, Żuławski dostał. Zaprosili - to poszedłem, bo warto.

A gdzie bywają posłowie i senatorowie?

Posłowie poza tym, że należą do partii, klubu i pracują w komisjach należą do grup związanych z różnymi krajami. Kiedy ktoś przyjeżdża z wizytą, to posłowie z danej grupy muszą się nim opiekować, za co zresztą potem jadą z rewizytą. Oczywiście ambasady, zagraniczne placówki kulturalne itd. itp. organizują całą masę rautów, spotkań, imprez. Posłowie lubią bywać. Teraz na przykład było 10-lecie uzyskania niepodległości przez Ukrainę. W dawnym pałacyku architektów przy ul. Foksal balowało ponad 1000 osób.

Czy politycy maja jakieś swoje ulubione lokale?

Po restauracjach nie mają czasu chodzić. Ponoć Platforma spotyka się zawsze w tej samej restauracji, Samoobrona do niedawna spotykała się w Ambasadorze.

A Pan?

Ja do "Czytelnika". Zamawiam kotlet mielony z surówką i gapię się na tych naszych emigrantów, co ściągają do "Czytelnika" w poszukiwaniu straconego czasu.

A jak "księstwo" funkcjonuje w branży filmowej?

Postacią sztandarową jest tu książę Wajda. Kawalerowicz nie miał szans stać się księciem udzielnym, bo miał skazę - był partyjny. Animozje w "księstwie" były zawsze, a miarą dramatów było to, że ten, a nie inny był nominowany do Oscara.

Do tego, żeby zrobić film, potrzebne są pieniądze, skąd je brać?

Tu salony nie decydują. No, może salon bogaczy. Tylko że oni będą chcieli zarobić i dobrego filmu nie zrobią, a machulszczyzna mnie nie interesuje. Mogą dać pieniądze, jeśli poprosi o to ktoś z nazwiskiem i najlepiej jeśli będzie miał zamiar sfilmować lekturę szkolną. Firma lubi firmę.

Pozostaje...

... telewizja publiczna. Tylko że Książę Kwiatkowski daje pieniądze temu, komu chce. Tu żadne zasady nie obowiązują. I to trzeba zmienić, to właśnie trzeba rozbić. Wtedy może cokolwiek się zmieni. Zresztą już widać oznaki. Telewizja promuje młodych ludzi, a ci odwdzięczają się ciekawymi projektami.

To oni wygrali w Gdyni.

A wyobraża Pan sobie, że wygrywa "Pornografia", że Rywin, który specjalnie przyjechał do Gdyni, wychodzi na scenę i odbiera nagrodę z rąk ministra Dąbrowskiego. To było wykluczone. TVP nie po to zawłaszczyła festiwal, nie po to zademonstrowała na nim swoją rzekomą przydatność, swój potencjał produkcyjny, by zepsuć to jednym niezręcznym posunięciem. I filmowe "księstwo" wygwizdało werdykt jury.






WARSZAWKA!!!