Gazeta Wyborcza - 11-11-2003

 

Mrówki i lanserzy

Rozmawiał Alex Kłoś 



Od dziecka światowiec, w wieku 4 lat miał własne krzesło w Spatifie, w karty grał zanim nauczył się pisać i czytać. W wielki świat wprowadzał go tata - słynny Władysław Komar, złoty medalista olimpijski w pchnięciu kulą, aktor, artysta kabaretowy i wielki balangowicz. Mikołaj Komar, balangowicz, organizator imprez i wystaw jest dziś naczelnym redaktorem "modowego" magazynu A4. Pasja: fotografowanie kobiet.

 


Alex Kłoś: Z kogo składa się "warszawka"?

Mikołaj Komar: Mogę mówić przede wszystkim o "warszawce" twórców, kulturalno-biznesowej, która trafia na tzw. salony. Czyli zarówno do Belwederu, jak i Regeneracji. Według mnie "warszawka" to ludzie przede wszystkim twórczy. Niektórzy robią coś na zewnątrz, inni kłębią to w sobie. Oni plus tzw. otoczka, czyli ludzie, którzy bardzo by chcieli coś zrobić, ale są za mało odważni. Pracują w wielkich korporacjach, zarabiają na tym pieniądze i mogą bywać i zapraszać. Twórczy, tzw. elitka, oraz tzw. otoczka to właśnie "warszawka".

Otoczka zaprasza elitę na imprezy?

- Imprezy organizują i jedni, i drudzy. Twórczy przeważnie zapraszają znajomych, a ci przyprowadzają te mrówki, których nazywam lanserami. Dla mnie to jak najbardziej pozytywne zjawisko. To często bardzo fajni ludzie, którym po prostu brak śmiałości. Lubią mieć stały dochód i poczucie, że nie trzeba myśleć, jak zapłacić rachunek.

A ty?

- Ja jestem na pograniczu, uważam, że jestem po trosze lanserem, lubię bywać, nie wstydzę się tego. Mam nadzieję, że może nie jestem supertwórczy, ale umożliwiam promocję ludziom twórczym. Uwielbiam wyszukiwać i lansować ludzi.

Czy "warszawka" to hermetyczne środowisko?

- Nie. Natomiast na pewno potrzebne jest coś takiego jak chrzest, trzeba poznać kilku ludzi. Ja wbijałem się do różnych klubów i na imprezy od zupełnego młokosa. Nie na zasadzie, że chcę kogoś poznać, tylko że chcę się bawić. Tak samo jest w przypadku innych ludzi. Trzeba tylko chcieć i prędzej czy później trzeba coś zaoferować.

Czyli warszawka jest czynnikiem kreatywnym?

- "Warszawka" na pewno mobilizuje środowisko. Jest to często coś bardzo pozerskiego, bo jedni się ukrywają za gębą offowca, inni się chowają w domach, bo mają dosyć. W końcu, nawet nie będąc w ścisłej warszawce, pokazują coś. Robiąc to właśnie dla tych, którzy przychodzą na imprezy, bo są częścią tego towarzystwa.

A pejoratywne znaczenie "warszawki"?

- To polska specyfika. Słowa, które na całym świecie są pozytywne, u nas są pejoratywne. Ludzie są zawistni. Dla mnie zawiść jest czynnikiem mobilizującym, na swój sposób pozytywnym, napędza mnie totalnie. Jeżeli ktoś ma coś lepszego, to ja mu nie zazdroszczę, tylko robię coś szybko, by go przebić.

Tak samo jest ze snobizmem. Na całym świcie snobistic ma bardzo pozytywne znaczenie. To jakość, szukanie własnego ja, indywidualizm, dobieranie marek, a nie szczycenie się marką. To jest snobizm, a nie to, że przyjeżdżam mercedesem, mam w domu basen i marmury. Podobną bzdurą jest recesja. Problemy dotykają tzw. plebsu, ludzi ciężko pracujących, ale nie "warszawki"! Nie mogę na to patrzeć. Banda ludzi nic nie robi, tylko komentuje, że wszystko jest "be". W moim przekonaniu w stolicy jest fun, na który trzeba mieć siłę i energię. "Warszawka" to ludzie z całej Polski, którzy tu docierają, żeby wypłynąć. Często komentują, że to jest beznadziejne, a i tak do tego lgną.

Miejsca "warszawkowe".

- Pierwszym poważnym klubem niezależnym były Filtry, klub Michała Strykiera. Istniał cztery lata. Tam bawili się filmowcy, muzycy, aktorki i piosenkarki. Nie mówiąc już o didżejach, ci, którzy są dziś znani, w większości tam zaczynali. Z perspektywy balowania tamte czasy wydają się punkrockowe. Wszystko było brudne, chaotyczne. Balangi były nie tylko w klubach, ale też w dziwnych miejscach. Nigdy dwa razy w tym samym. Ten okres wspominam najmilej.

Wróćmy do klubów...

- Piekarnia, Regeneracja, nawet Utopia. Nieważne, co oni tam robią, czy kopulują, czy nie. Ważne, że promują twórczych ludzi. Tam przychodzą artyści, projektanci mody, malarze, piosenkarki. Upstairs to genialne miejsce, jeżeli chodzi o pomysł. Jest to totalnie warszawskie miejsce. Nie żyłem w okresie międzywojennym, ale z tamtymi czasami mi się to kojarzy, a także z modnymi paryskimi klubami, takimi, do których nikt nie wie, jak trafić. Paparazzi jest miejscem tylko dla lanserów. Labo było totalne, ale zmienili założenia i chcą zrobić restaurację dla ludzi z pieniędzmi.

Szpilka, Szpulka, Szparka?

- Fajne, bo otwarte przez całą noc. Szparka to zdecydowanie lanserska warszawka. Szpilka, Szpulka mają swój klimat, czemu nie? Galeria Off miała swój znakomity start. Uwielbiałem, kiedy był to nie taki duży i znany lokal. Muza miała swój znakomity rok. Klubokawiarnia, kolejny fajny lokal, który miał swój złoty okres. Charakterystyczne, że wtedy gdy dla ogółu był zamknięty. Między Nami to jądro kreatywnych, twórczych ludzi. Kiedyś mówiło się, że tam przychodzą dziwni ludzie, że to lokal gejowski. To bzdura, bo to miejsce dla ludzi twórczych. Skupia wokół siebie ludzi zarówno po sześćdziesiątce, jak i nastolatków. Od dwóch lat jest to miejsce otwarte, choć jest selekcja, ale już nie tak ostra. Z knajp na placu Teatralnym lubię Fashion Café. Reszta lokali organizuje imprezy dla klienteli z pieniędzmi.

Jak poznałeś ludzi, z którymi robicie "A4"?

- Wszystkich poznałem na imprezie. Łącznie z moją wspólniczką Iwoną Czempińską, która też się bawi od stu lat. Gdybyśmy się nie spotkali na balandze, tobym nie stworzył tego pisma. Tak samo było z poprzednimi tytułami, które miałem przyjemność współtworzyć. Wszystkich znam z balangi. Z tej "warszawki".






WARSZAWKA!!!