The Guardian - 4.04.2003
AMERYKA - IMPERIUM ZŁA
ARUNDHATI ROY
Rozwalmy ten wehikuł
George W. Bush uczynił to, co nie udało się największym mędrcom: wystawił na widok publiczny dźwignie, śruby i zapadki apokaliptycznego mechanizmu amerykańskiego imperium - uważa słynna indyjska pisarka Arundhati Roy.
Na stalowych kadłubach rakiet młodociani amerykańscy żołnierze wypisywali
kolorowe hasła: "Dla Saddama, od paczki Grubego". Walił się w gruzy
budynek, wylatywał w powietrze bazar, dom, ginęła dziewczyna kochająca
swojego chłopaka, dziecko, które chciało tylko pograć kulkami starszego
brata.
21 marca, w dzień po rozpoczęciu nielegalnej inwazji na Irak, korespondent CNN
rozmawiał z amerykańskim żołnierzem. - Chcę się tam dostać i urobić po
łokcie - mówił szeregowy AJ. - Chcę się zemścić za 11 września.
Oddajmy honor dziennikarzowi: chociaż należał do tych
"zaszeregowanych" w jednostce wojskowej, nieśmiało zwrócił uwagę,
iż nie ma solidnych dowodów na to, że władze Iraku miały związek z tamtymi
zamachami. Szeregowiec AJ rozdziawił usta: Hmmm... no tak, to są sprawy, którymi
zajmują się ci tam, na górze.
Nie sądzę, by amerykańscy i brytyjscy żołnierze walczący na froncie
zdawali sobie sprawę z politycznego i finansowego poparcia, jakiego ich rządy
udzielały Saddamowi Husajnowi w czasach jego najgorszych zbrodni.
Najpierw przetrącę ci nogi
Ale dlaczego właściwie biedny szeregowy AJ i jego koledzy mają sobie zaprzątać
głowę takimi drobiazgami? To już się nie liczy. Liczą się setki tysięcy
ludzi, masa czołgów, okrętów, śmigłowców, bomb, masek gazowych,
wysokokalorycznych porcji żywnościowych, całe samoloty papieru toaletowego,
środków na insekty, witamin i wody mineralnej. Zdumiewająca operacja
logistyczna związana z wojną stworzyła swój własny, osobny świat.
Po skorzystaniu z usług ONZ-owskiej dyplomacji (sankcje i inspekcje) aby rzucić
Irak na kolana, wygłodzić jego ludność, zabić pół miliona dzieci, nadwyrężyć
infrastrukturę i zniszczyć większość irackiego uzbrojenia, tak zwana
Koalicja Chętnych (szerzej znana jako Koalicja Zastraszonych i Przekupionych)
najechała ten kraj. To akt niezrównanego w dziejach tchórzostwa. Operacja
Iracka Wolność? Bynajmniej. Bardziej pasuje formuła: "Pościgajmy się,
ale najpierw przetrącę ci nogi".
Stając naprzeciw najlepiej wyposażonych i najbogatszych sił zbrojnych, jakie
kiedykolwiek widział świat, Irak wykazywał zadziwiającą odwagę. Opór
Irakijczyków natychmiast został okrzyknięty przez tandem Bush-Blair jako
"podstępny i tchórzliwy". (Cóż, podstęp to taka nasza stara
tradycja. Kiedy nas najeżdżają i kolonizują, odzierają z resztek godności,
uciekamy się do chytrego oportunizmu).
Kiedy Saddam Husajn przemówił do Irakijczyków w telewizji, po fiasku
najbardziej skomplikowanej próby zabójstwa w historii ("Operacja Ścięcie
Głowy"), brytyjski sekretarz obrony Geoff Hoon kpił z irackiego
prezydenta, że nie ma dość odwagi, by przestać się ukrywać i dać się
zabić; nazwał go tchórzem chowającym się po schronach. Potem zalała nas
fala sojuszniczych spekulacji: czy to prawdziwy Saddam, czy też jego sobowtór?
A może to Osama po wizycie u golibrody? Czy to była nagrana wcześniej taśma?
A może czarna magia?
W Bagdadzie przez pomyłkę wyleciał w powietrze cały bazar, zginęli cywile.
Rzecznik armii amerykańskiej dał wówczas do zrozumienia, że to Irakijczycy
sami się bombardują. - Mają przestarzałe uzbrojenie. Ich rakiety tracą
orientację - przekonywał. Jak to ma się jednak do oskarżeń, że Irak to członek
"osi zła", stanowiący wielkie zagrożenie dla światowego pokoju?
Kiedy arabska stacja Al-Dżazira pokazuje ofiary cywilne, nazywa się to
propagandowym graniem na emocjach, w celu rozjątrzenia niechęci do koalicjantów.
Tak jakby Irakijczycy ginęli tylko po to, żeby stawiać sprzymierzonych w złym
świetle. Natomiast zapierające dech w piersiach sekwencje lotniskowców,
bombowców i rakiet samosterujących przecinających pustynny nieboskłon
puszczane przez stacje anglosaskie budzą tylko skojarzenia z "groźnym pięknem"
wojny.
Coraz częściej w naszej telewizji irackich żołnierzy określa się terminem
"milicje" czy "oddziały paramilitarne" (czytaj: zbrojna hołota).
Korespondent BBC śmiało uznał ich nawet za "półterrorystów".
Iracka obrona to najczęściej "ogniska oporu", a strategia sprowadza
się do stosowania podstępnych chwytów. Koalicjanci uważają zapewne, że
jedyną moralną rzeczą jaką mogłaby zrobić armia Iraku, to wyjść na
pustynię i dać się zbombardować przez B52. Każdy inny krok to szwindel.
Lukratywna "odbudowa"
W Basrze półtora miliona ludzi, z czego 40 proc. to dzieci, tkwiło bez
czystej wody i z topniejącymi zapasami żywności. Wszyscy czekali na mityczne
szyickie "powstanie", na radosne tłumy wylewające się z miasta,
obsypujące kwiatami "wyzwoleńcze" wojska. No i gdzie te tłumy? Nie
wiedzą, że stacje telewizyjne mają bardzo napięte ramówki?
Nikogo nie powinno to jednak zaskakiwać. To stara taktyka. Amerykanie wprawili
się w niej wiele lat temu. Przypomnijmy sobie choćby ten umiarkowany
scenariusz, opublikowany podczas wojny wietnamskiej przez Johna McNaughtona w
Pentagon Papers: "Uderzenia na ludność cywilną nie tylko mogą wywołać
niepożądaną falę protestów, ale zwiększą ryzyko wciągnięcia do wojny
Chin i ZSRR. Wielce obiecujące może być za to niszczenie śluz i zapór. Nie
powoduje ono bezpośrednio ofiar wśród ludności przez zatopienie, jednak w
wyniku zalania pól ryżowych prowadzi po pewnym czasie do powszechnego głodu -
chyba że pojawią się dostawy żywności z zewnątrz. Możemy je wykorzystać
jako kartę przetargową przy stole rokowań". Do dziś niewiele się
zmieniło. Metoda awansowała do rangi doktryny. Nazywają ją doktryną
"zdobywania serc i umysłów".
No i jeszcze ta gadka o ponownym wciągnięciu ONZ do całej sprawy. Ale stara
oenzetowska dziewka już nie ma tego wzięcia co kiedyś. Zdegradowano ją, choć
zachowała wysoką pensję. Teraz ma być światowym cieciem. Filipińską sprzątaczką,
żoną ściągniętą w ciemno z Tajlandii, młodą niańką z Jamajki. Ma sprzątać
cudze odchody. Można sobie na niej używać do woli.
Pomimo całego płaszczenia się i skamlenia Blaira, Bush dał jasno do
zrozumienia, że ONZ nie odegra samodzielnej roli w zarządzaniu powojennym
Irakiem. To USA będą decydować, kto dostanie tłuste kontrakty na
"odbudowę" tego kraju.
W telewizyjnych programach ekonomicznych słyszymy, że kontrakty te mogą
stanowić pozytywny impuls dla całej gospodarki światowej. To zabawne, jak często
z rozmysłem i z powodzeniem miesza się interesy amerykańskich korporacji z
interesami światowej gospodarki. Amerykanie będą musieli i tak zapłacić
rachunki za tę wojnę, ale firmy naftowe, producenci i handlarze broni oraz
korporacje zaangażowane w "odbudowę" na niej zarobią.
Tony Blair zapewnia nas, że operacja Iracka Wolność ma na celu oddanie zasobów
ropy w ręce Irakijczyków. To znaczy oddanie jej za pośrednictwem
ponadnarodowych korporacji takich jak Shell, Chevron, Halliburton. A może coś
nam się pomyliło? Może Halliburton jest w istocie firmą iracką? Może
wiceprezydent Dick Cheney (niegdyś dyrektor w Halliburtonie) to tak naprawdę
ukrywający swoją prawdziwą tożsamość Irakijczyk?
W miarę jak pogłębia się rozdźwięk między Europą a Ameryką, coraz więcej
wskazuje na to, że wchodzimy w nową erę gospodarczych bojkotów. CNN pokazała
Amerykanów wylewających francuskie wino do rynsztoka, wrzeszczących przy tym:
Nie chcemy waszego śmierdzącego wina! Sęk w tym, że jeśli tak dalej pójdzie,
to najbardziej ucierpią na tym Amerykanie. Ich ojczyzna może być, owszem,
skutecznie chroniona przez patrole przybrzeżne i broń jądrową, ale ich
gospodarka rozciąga się na cały glob.
Internet już kipi od apeli, by bojkotować amerykańskie i brytyjskie produkty.
Oprócz zwyczajowych celów, takich jak Coca-Cola, Pepsi i McDonald's, na
"czarnej liście" znalazły się także amerykańskie instytucje
finansowe: Arthur Andersen, Merrill Lynch, American Express, a także firmy:
Bechtel, General Electric, Reebok czy Nike.
Silniejsi od Busha
Stało się jasne, że w wojnie z terroryzmem nie chodzi o sam terroryzm, a w
wojnie z Irakiem nie chodzi tylko o ropę. U źródeł tych konfliktów leży
autodestrukcyjny pęd pewnego supermocarstwa do supremacji, do globalnego
panowania. Zdaniem niektórych krytyków społeczeństwa Argentyny i Iraku są
dziesiątkowane w ramach tego samego procesu, odmienna jest tylko broń, jaka
została przeciwko nim użyta. W tym pierwszym kraju bronią jest Międzynarodowy
Fundusz Walutowy. W tym drugim - rakiety.
W większości państw świata inwazję na Irak uważa się za wojnę o podłożu
rasistowskim. Prawdziwe niebezpieczeństwo, jakie niesie taki konflikt, polega
na tym, że rozbudza on rasizm u wszystkich zaangażowanych stron: u sprawców,
ofiar, u widzów. Ustanawia ramy debaty, tworzy siatkę pojęciową dla
specyficznego sposobu myślenia. Z dawnej kolebki światowych cywilizacji płynie
obecnie wielka fala nienawiści wobec USA.
Jednak ci, którym tak łatwo przychodzi sięganie do kotła z rasistowskimi
obelgami, powinni pamiętać o tysiącach obywateli amerykańskich i
brytyjskich, protestujących kiedyś przeciwko gromadzeniu przez ich państwa
arsenałów jądrowych. O tysiącach amerykańskich działaczy pokojowych, którzy
zmusili swój rząd do wycofania się z Wietnamu. Powinni wziąć pod uwagę
fakt, że najbardziej przenikliwe i szydercze słowa krytyki władz w
Waszyngtonie i amerykańskiego sposobu życia wychodzą spod piór samych
Amerykanów. Nikt też równie złośliwie i kpiarsko nie obśmiewa premiera
Blaira jak media brytyjskie.
Jedna tylko instytucja jest obecnie potężniejsza od samego rządu Stanów
Zjednoczonych: to amerykańskie społeczeństwo obywatelskie. Obywatele USA dźwigają
na swoich barkach wielką odpowiedzialność. To nasi sojusznicy i przyjaciele.
Na koniec wreszcie trzeba dodać, że dyktatorzy w rodzaju Saddama Husajna oraz
inni bliskowschodni despoci, a także ci z Azji Środkowej, Afryki i Ameryki Łacińśkiej
- często wyniesieni do władzy i finansowani przez USA - zagrażają własnym
narodom. Ale nie ma żadnego łatwego i czystego sposobu, żeby sobie z nimi
poradzić, jak tylko przez wzmocnienie woli społeczeństwa obywatelskiego (a
nie osłabienie, jak to się dzieje w przypadku Iraku).
Dajcie mi klucze
Bez względu na to co trąbi machina propagandowa, ci operetkowi dyktatorzy nie
stanowią największego zagrożenia dla świata. Prawdziwą groźbą jest siła
napędowa rozkręcająca do najwyższych obrotów polityczny i ekonomiczny
wehikuł władz w Waszyngtonie, chwilowo pilotowany przez George'a W. Busha.
Jest on pilotem niebezpiecznym, niemal samobójczym. Ale ten wehikuł pod jego
sterami jest o wiele groźniejszy od samego człowieka.
Pomimo mrocznej atmosfery, jaka nas dziś spowija, chciałabym tu wygłosić
ostrożne orędzie nadziei. W czasach wojny każdy życzy sobie, aby siłami
wroga dowodził ktoś możliwie najsłabszy. Prezydent George W. Bush spełnia
ten warunek. Każdy inny, przeciętnie inteligentny amerykański prezydent, postępowałby
zapewne podobnie, ale byłby w stanie zaciemnić obraz swoich czynów i zmylić
opozycję. Kto wie, może nawet przekonałby do siebie i swojej ekspedycji ONZ?
Bezceremonialność Busha i jego bezczelna wiara, że może rządzić światem z
pomocą oddziału pałkarzy, wywołała dokładnie odwrotny skutek. Udało mu się
to, co przez dziesiątki lat na próżno próbowali uczynić pisarze, działacze
i uczeni. Odsłonił pewne mechanizmy. Wystawił na widok publiczny dźwignie,
śruby i zapadki apokaliptycznego aparatu amerykańskiego imperium.
Teraz, kiedy schemat działania przedostał się do publicznej wiadomości, można
ten mechanizm rozebrać szybciej, niż przewidywali najwybitniejsi spece.
Dajcie mi tylko klucze.
Arundhati Roy (ur. 1961) - Indyjska pisarka i
publicystka pisząca po angielsku. Działa w ruchach antywojennych i
antyglobalistycznych; napisała wiele tekstów oskarżających kraje bogatego
Zachodu o nową formę imperializmu w Trzecim Świecie. Za swą powieść
"Bóg rzeczy małych" (wyd. pol. Zysk i s-ka 1998) otrzymała prestiżową
brytyjską nagrodę literacką Bookera.
11 Września 2001