Rzeczpospolita
Napiszmy historię Polski od
nowa
Piotr Zychowicz
- Najnowsza historia Polski przyzwoicie nie została opisana w ogóle
- czytamy w niepublikowanym dotąd wywiadzie z prof. Pawłem Wieczorkiewiczem.
Czy najnowsza historia Polski
została już w całości opisana? Nie ma już w niej nic do odkrycia?
Wręcz przeciwnie. Właściwie przyzwoicie nie została opisana w ogóle.
Jest w niej nadal wiele niewyjaśnionych zagadek i tajemnic. Wiele poglądów i
teorii, w które wszyscy głęboko wierzymy, nie ma nic wspólnego z prawdą. W
dużej mierze to wina polskich historyków, o których - mówię to z bólem
- mam bardzo złe zdanie.
Dlaczego?
To grupa osób o bardzo zachowawczym sposobie myślenia. Nie są w stanie
wyobrazić sobie, że w rzeczywistości mogło być inaczej, niż im się
wydaje. A poglądy i teorie wyrabiali sobie, czytając prace swoich poprzedników
pracujących w warunkach komunistycznego zniewolenia. Polscy historycy to grupa
skostniała intelektualnie. Oskarżam polskich historyków o brak wyobraźni i
elastyczności, o niemożność oderwania się od schematów. A w pokoleniu
60-latków są to schematy wypracowane w PRL. Wszyscy jesteśmy ich więźniami.
Powtarzamy w kółko stereotypowe, błędne sądy i przekazujemy je naszym
wychowankom. Środowisku polskich historyków potrzebny jest silny, ozdrowieńczy
wstrząs. Może byłby nim proces lustracyjny.
To jaki powinien być dobry
historyk?
Powinien być otwarty na nowe koncepcje. Powinien do badanych problemów
podchodzić na nowo, odrzucając wszystko, co napisano w PRL. Powinien stawiać
najbardziej szalone tezy i pytania, bo w szaleństwie jest zalążek geniuszu.
Praca historyka polega na zadawaniu pytań, a nie powtarzaniu w kółko tych
samych odpowiedzi. Mój postulat jest następujący: wymażmy całkowicie całą
pisaną historię Polski po 1939 roku i napiszmy ją od nowa!
Panie profesorze, czym powinni
się zająć historycy II wojny światowej?
Przykład pierwszy z brzegu. Grot-Rowecki i jego aresztowanie. Grono
historyków zajmujących się Armią Krajową ze względów patriotyczno-dżentelmeńskich
do dziś nie ujawnia prawdy o tym, jak generał wpadł w ręce gestapo. A są ślady,
które wskazują na osobę bliską córce Grota, jej narzeczonego, który miał
to zrobić dla pieniędzy. Mało tego, najrozsądniejsi z oficerów gestapo
wcale nie byli zadowoleni z tego aresztowania. To wcale nie był dla nich -
tak jak my twierdzimy - "wielki sukces". Zatrzymanie dowódcy AK, a co za
tym idzie zamęt i reorganizacja ugrupowania, burzyło bowiem cały system
kontroli, jaką Niemcy sprawowali nad podziemiem.
Kontroli?
Mamy dwie legendy podziemia niepodległościowego. Podziemie podczas II
wojny światowej i podziemie solidarnościowe podczas stanu wojennego. Przykra
prawda jest jednak taka, że jedno i drugie było w 80 procentach rozpracowane
przez policje polityczne.
Dlaczego więc w obu
przypadkach nie zlikwidowano tych organizacji?
Bo każda dobra policja polityczna - a zarówno w SB, jak i gestapo byli
wysokiej klasy fachowcy - uważa, że rozpracowany przeciwnik jest mniej
niebezpieczny, bo niczym nie może zaskoczyć. Można go kontrolować, a czasami
nawet inspirować jego działania poprzez wkręconą w jego szeregi agenturę (w
przypadku "Solidarności" armia TW, których ujawniono w ostatnich latach,
to tylko wierzchołek góry lodowej). Rozbicie istniejącej struktury podziemnej
poprzez masowe aresztowania powoduje zaś, że przeciwnik podejmuje działalność
samorzutną, nieprzewidywalną. A więc z punktu widzenia służb specjalnych
bardziej niebezpieczną. Z czasem zaś założy nowe struktury, które trzeba będzie
na nowo rozpracowywać. Po co zadawać sobie tyle trudu?
Tak rozumowali Niemcy w
okupowanej Polsce?
Owszem. Poza tym w gestapo znajdowali się też rozsądni ludzie - co nie
zmienia faktu, że byli zbrodniarzami - którzy uważali, iż prędzej czy później,
gdy do Europy zacznie się zbliżać sowiecki walec, trzeba się będzie z
Polakami jakoś dogadać. Pewne niepisane porozumienia i układy zawierano
zresztą i wcześniej. Sprowadzały się mniej więcej do tego, że obie
organizacje robią swoje, ale od pewnego poziomu nie robią sobie krzywdy.
A jak wyglądała kwestia
infiltracji AK przez Sowiety?
Obawiam się, że jeszcze gorzej. Sowieccy agenci w szeregach polskich władz
i polskiej armii podziemnej mieli wielkie wpływy. Wykorzystywali to, że AK z
czasem zaczęła skręcać mocno w lewo. Polskie podziemie ostatecznie nie podjęło
w końcu działań zgodnych z niemieckimi interesami, ale z sowieckimi. Choćby
nieszczęsna operacja "Burza" z powstaniem warszawskim na czele. Na
powstaniu zyskała tylko jedna strona - Sowiety. Należy sobie zadać pytanie,
czy Stalin mógł, a jeżeli tak, to w jaki sposób, wpłynąć na to, że
Warszawa akurat 1 sierpnia 1944 roku stanęła do walki. Odpowiedź na to
pytanie mogłaby się okazać szokująca.
Wstydliwą dla podziemia sprawą
jest chyba również kwestia jego budżetu.
O tak, to bardzo niewygodny temat. Z Londynu szedł do kraju strumień pieniędzy.
Znaczna ich część była jednak wydawana na cele prywatne, czyli po prostu
defraudowana. Kolejna część trafiała zaś do kas rozmaitych partyjek,
koterii i grupek. A kto w podziemiu miał pieniądze - rozdawał karty.
W Polsce mamy również
tendencję do robienia bohaterów z ludzi, którzy na to nie bardzo zasługują.
Wiem, do czego pan pije - Sikorski. Rzeczywiście nie był to mąż stanu.
Sytuacja, w której się znalazł, znacznie go przerosła. Abstrahując od tego,
kto i dlaczego go zabił, jako premier i naczelny wódz nie zdał egzaminu. Ale
i wcześniej miał poważne grzechy na sumieniu. Mam o nim bardzo negatywne
zdanie. Myślę, że w okresie międzywojennym był agentem francuskim, a
przynajmniej tak się zachowywał, jakby nim był. Działał na szkodę państwa
polskiego i jako taki powinien zostać prawomocnie skazany. Udzielał Francuzom
bardzo wyczerpujących informacji o polskim wojsku, w 1938 roku skłonny był te
same informacje przekazać Czechom. Naciskał na Francuzów, żeby żądali
dymisji Becka. Zachowywał się niezbyt pięknie.
A Anders?
Anders również nie był postacią bez skazy i mało nadaje się na
bohatera narodowego. W 1941 roku na Łubiance mówił NKWD wszystko, co chciała
usłyszeć...
Sugeruje pan, że był agentem
Stalina lub szedł mu na rękę?
No cóż, po owocach ich poznacie. Anders zrobił trzy rzeczy. Najpierw
wyprowadził we właściwym momencie wojsko z Sowietów. Proszę sobie wyobrazić,
że armia Andersa bije się na froncie wschodnim w kwietniu 1943 roku. Niemcy ogłaszają
przez radio, że odkryli masowe groby w Katyniu. I co, Polacy nadal biją się u
boku bolszewików? Oczywiście nie. Armia Andersa natychmiast przeszłaby na
stronę Niemiec. Wyobraża pan sobie taki zwrot? To by mogło storpedować plany
Stalina. Potem Anders bezsensownie skrwawił wojsko pod Monte Cassino,
najbardziej ideowy, antysowiecki element. A na końcu zrobił wszystko, żeby
nikt z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie nie wrócił do kraju.
Ale w ten sposób ocalił ich
przed kazamatami UB.
Oczywiście. Ale to było także na rękę komunistom i Stalinowi. Bo gdyby mieli w okupowanej Polsce ze 150 tysięcy żołnierzy z polskiej armii na zachodzie, to sowietyzacja naszego kraju mogłaby natrafić na znacznie większe problemy. W roku 1956 żywioł ten - zakładam, że co najmniej połowa by przetrwała - mógł się okazać decydujący. Nacisk z ich strony na konfrontację z Sowietami mógłby być tak silny, że Chruszczow by się jednak zawahał i nie przysłał do Polski Armii Radzieckiej. W takiej sytuacji być może już w 1956 roku mielibyśmy rok 1989. Przecież kadra niepodległościowa była w Polsce tak przetrzebiona i wyczerpana, że rok 1956 robili właściwie komuniści. Plus niedobitki AK, które nie były w stanie opracować własnej koncepcji politycznej. Gdyby do akcji wkroczyli andersowcy, historia mogłaby się potoczyć inaczej.
Panie profesorze, czy w swoich
analizach nie przecenia pan roli tajnych agentów i służb?
Historyk, który mówi krytycznie o tak zwanej spiskowej teorii dziejów,
jest historykiem niepoważnym, hołdującym historii dla idiotów lub prostaczków,
którzy wierzą w to, co widzą w telewizji i czytają w gazetach. Jest bowiem
historia prawdziwa i historia medialna, fasadowa. Ta prawdziwa w dużej mierze
toczy się za kulisami. A za nimi działają przede wszystkim tajne służby.
W Polsce także?
Oczywiście. Weźmy choćby sprawę wyjazdu Michnika do Moskwy w 1989
roku...
Nie sugeruje pan chyba, że
Michnik był agentem?
Agentem nie był. Był natomiast potężnym graczem, działającym właśnie
za kulisami. W 1989 roku pojechał do Związku Sowieckiego, aby dogadać się z
tamtejszymi towarzyszami ponad głową Jaruzelskiego. Był zbyt inteligentnym,
zbyt ambitnym człowiekiem, żeby nie dojść do wniosku, że sam III RP nie
zbuduje i nie zrealizuje swoich koncepcji. Dlatego próbował podjąć współpracę
z Moskwą, ale podkreślam - nie była to współpraca natury agenturalnej,
tylko rodzaj gry politycznej. Michnik tłumaczył to sobie zapewne mniej więcej
tak, że idzie z tymi progresywnymi, liberalnymi towarzyszami spod znaku
Gorbaczowa, żeby poprawić komunizm. Hasło Michnika i Gorbaczowa było przecież
takie samo: socjalizm z ludzką twarzą.
Jakie tajemnice kryją dzieje
służb specjalnych PRL?
Tysiące tajemnic! W tej sprawie naprawdę mało wiemy. Choćby - wydawałoby
się szalona - sprawa tak zwanych matrioszek, czyli agentów podstawianych do
armii Andersa czy później Berlinga. To jest mniej więcej to samo, co pokazano
w "Stawce większej niż życie". Zamiana Kowalskiego na podobnego do niego
Iwanowa. Uczono faceta języka polskiego oraz biografii osoby, którą miał
zastąpić. Sprawę tę pierwszy raz poruszył Piotr Jaroszewicz. Zaraz potem
został zamordowany. Niewykluczone, że dotknął problemu, który jeszcze w
1992 roku był tak newralgiczny dla rosyjskiego wywiadu, że trzeba go było
uciszyć.
Kto mógł być taką
matrioszką?
Być może Bierut, a może nawet Jaruzelski. Nic pewnego na ten temat nie
wiadomo. Są tylko pewne przesłanki.
Brzmi to mało prawdopodobnie.
No cóż, warto by to jednak zbadać. 30 lat temu jeden z najważniejszych
generałów Wojska Polskiego, zastępca szefa Sztabu Generalnego, na spotkaniu z
elewami szkoły oficerskiej po kolejnym toaście zaczął przemawiać płynnie
po rosyjsku. To wzbudziło pewną konsternację. Generał zauważył, co się
stało i się zmieszał: "Wiecie, ja z żoną tak rozmawiam w domu i zapomniałem
się" - zaczął się tłumaczyć. Nigdy nie poznamy w pełni historii PRL
- zwracał na to uwagę Edward Ochab w rozmowie z Teresą Torańską - dopóki
nie będziemy wiedzieli, kto w kierownictwie politycznym, jak się wyraził
Ochab, był "ich", a kto był "nasz".
Myślę, że wszyscy -
niezależnie od tego, jakim językiem mówili - byli "ich"...
To prawda. Ale mimo wszystko polscy komuniści mieli jakąś większą lub
mniejszą - na ogół mniejszą - przestrzeń do samodzielnego działania.
Ciekawe jest, jakie były relacje między sowiecką a polską bezpieką. Jakie
wzajemne zależności. Czy UB, a potem SB było bezpośrednio, niemal z urzędu,
podporządkowane NKWD i KGB, czy też polecenia wydawano jakimiś nieformalnymi
kanałami. Jaką rolę w tym procesie odgrywała partia? Czy służby ją omijały,
czy też miała coś do powiedzenia? To bardzo ciekawa siatka wzajemnych zależności,
o której wiemy bardzo mało. A przecież policja polityczna odegrała główną
rolę w spektaklu zwanym PRL. Niewykluczone, że wszystkie tak zwane wydarzenia,
do których dochodziło w PRL, były prowokacjami służb. Poznań '56, Grudzień
'70, Czerwiec '76, a wreszcie Sierpień '80. W każdym z tych wypadków jest to
bardzo prawdopodobne. My teraz budujemy wokół tamtych wydarzeń patriotyczne ołtarze,
a rzeczywistość mogła być zupełnie inna. Tak samo można zresztą postawić
hipotezę, że powstanie listopadowe było prowokacją, a powstanie styczniowe
to już z pewnością.
Czy są na to jakieś dowody?
Jest mnóstwo przesłanek. Na przykład Radom '76. Rozmawiałem ostatnio z
jednym z wysokich radomskich funkcjonariuszy partyjnych z tego okresu. I on
nagle zadał mi takie pytanie: czy nie zwróciło pańskiej uwagi to, że
trzonem wystąpień była załoga Waltera, zakładów produkujących sprzęt
wojskowy, w których 25 procent ludzi było na etatach kontrwywiadu, a cała
reszta była w zasadzie zmilitaryzowana? Cała kadra tych zakładów, łącznie
ze zwykłymi robotnikami, składała się z najbardziej zaufanych ludzi! I oni
by się nagle zbuntowali? Mój rozmówca przeglądał potem wraz z radomskimi
milicjantami zdjęcia z zamieszek i okazało się, że najbardziej agresywni
przywódcy tłumów to były osoby w Radomiu nigdy wcześniej niewidziane. To
samo powtórzyło się później w Gdańsku.
Rozumiem, że skłania się
pan do tezy, że upadek komunizmu był operacją służb specjalnych?
Tak. Wiele źródeł wskazuje, że była to gigantyczna, przemyślana i
kontrolowana operacja. W szczegółach oczywiście mogła się wymknąć spod
kontroli, bo każda taka akcja ma swoją dynamikę. Ale ostatecznie wszystko się
udało. Celem służb było bowiem zachowanie kontroli nad finansami podczas
transformacji ustrojowej. Następnie zaś dzięki tym pieniądzom oraz powiązaniom
i doświadczeniu przejęcie kontroli nad państwami byłego imperium i nowo
powstałą Rosją.
Dlaczego komunistyczne służby
miałyby coś takiego zrobić?
KGB doszło do wniosku, że należy położyć kres istnieniu pasożyta, za
jaki uważało partię. Przecież organizacja ta stała się całkowicie zbędnym
czynnikiem. Służby były tak potężne, że za pomocą zakulisowej gry mogły
doskonale same kontrolować imperium. Mieć władze i zarabiać pieniądze. Aby
to jednak osiągnąć, trzeba było usunąć komunistów. Już wcześniej
ludzie, którzy kierowali bezpieką - Jeżow, Beria i inni - próbowali
zrobić mniej więcej coś podobnego. Stalin, a później Chruszczow potrafili
się jednak obronić.
Jeżeli przyjąć pana tezę,
to jak ta operacja przebiegała w Polsce?
Rezydent sowieckiego wywiadu w Polsce gen. Pawłow - notabene jeden z najmądrzejszych
ludzi w KGB - w swoich pamiętnikach pisał, że już w połowie lat 70. dostał
polecenie z Moskwy, żeby nie budować już agentury sowieckiej w partii władzy.
Nie miało to już sensu. Kazano mu wziąć się do opozycji, która być może
kiedyś przejmie władze. Agentura umieszczona wewnątrz "Solidarności"
zostaje odpowiednio poinstruowana, służby rozgrywają swoją partię. A potem
już idzie samo: Okrągły Stół, wybory, wyprowadzenie sztandaru PZPR i
utworzenie nowego układu. Z ludźmi bezpieki na górze, a właściwie w cieniu.
Czyli to, o czym mówiłem: fasadowa historia i prawdziwe ośrodki decyzyjne, o
których zwykły śmiertelnik nic nie wie. Dzisiejsze partie polityczne mogą być
nie tylko zinfiltrowane, ale nawet stworzone przez sowiecki, a później
rosyjski wywiad. I nie muszą to być partie lewicowe.
Czyli służby naszego
wschodniego sąsiada nadal działają na wielką skalę w naszym kraju?
To były i są najlepsze, najbardziej sprawne służby na świecie. Służby,
które łączą bezwzględność z wielkimi koncepcjami i potrafią patrzeć
daleko do przodu. Jak pisał Bułhakow: dokumenty nie płoną. Wszelkie palenie
akt to zwykły teatr. Niszczy się zawsze jakieś duplikaty, bezwartościowe
kwity administracyjne i tym podobne rzeczy. To co najważniejsze, to co ma
prawdziwe znaczenie - zawsze się zachowuje. W przypadku PRL - w Moskwie.
Nie jest tajemnicą, że kopie akt polskiej bezpieki szły do Moskwy. Oni mają
wszystko i dzięki temu do dziś kontrolują wielu agentów. Agentury tej prędko
nie odkryjemy. Dopiero teraz, po 60, 70 latach z trudem dokopujemy się do
prawdy o agenturze sowieckiej w II RP. Ale warto mieć świadomość, że tacy
ludzie u nas działają. I to na najwyższych szczeblach. Należy o tym pamiętać
zawsze, gdy dochodzi do jakichś konfliktów czy sporów polsko-rosyjskich. Należy
wówczas uważnie wsłuchać się w debatę publiczną: artykuły prasowe,
wypowiedzi polityków. Od razu widać, kto reprezentuje rosyjski punkt widzenia.
Wywiad z profesorem Pawłem
Wieczorkiewiczem przeprowadzony został dwa lata temu.
Większa dawka top secret