"Rzeczpospolita" - 2001.10.04
AGNIESZKA KOŁAKOWSKA
Przeciw rozmazywaniu winy
Niedługo trzeba było czekać, aby modni zachodni intelektualiści odrzucili pozory przyzwoitości i odzyskali pełnię swojej zwykłej formy. Zaledwie dwa, trzy dni po ataku na Amerykę byli już z powrotem na posterunku, dzielnie propagując relatywizm i antyamerykanizm. Z zapałem rzucili się do pisania artykułów o tym, jak to wcale nie terroryści, lecz - co było do przewidzenia - Ameryka przez swoją kapitalistyczną dekadencję, arogancję, imperialistyczną żądzę władzy nad światem i tym podobne zbrodnie ponosi odpowiedzialność za atak terrorystyczny 11 września. Wypowiedzi takie są na szczęście w ogromnej mniejszości, ale z upływem czasu zaczynają się mnożyć.
Nikt jednak, wydaje mi się, ani w polskiej, ani w angielskiej, francuskiej czy niemieckiej prasie, nie posunął się w tego rodzaju oskarżeniach tak daleko, jak Zygmunt Bauman. Jego artykuł w "Tygodniku Powszechnym" (23 września) wzbudził we mnie oburzenie tak silne, że poczułam się zmuszona je wyrazić. Nie jest on, oczywiście, oryginalny; powiela stereotyp pewnego stylu myślenia, powtarza te same bezmyślne opinie. Dlatego jest idealnym przykładem (choć momentami skrajnym i bardziej szokującym niż inne). Jest to przy tym tekst, z którym trudno polemizować. Jak bowiem polemizować z wypowiedzią, w której zamiast argumentów są insynuacje, mistyfikacje i zafałszowania? I nie chodzi tylko o niezgodę, lecz właśnie o potępienie. Zwłaszcza teraz - teraz, kiedy świat jest w żałobie. Teraz ważne jest, by podobne wypowiedzi wywoływały powszechny sprzeciw.
Nie ma strefy szarej
Jedenastego września wybuchła wojna - między cywilizacją a barbarzyństwem. Podział jest jasny. Zostały zarysowane linie, których przekroczyć nie można. Dwa światy: My i Oni. Nie ma strefy szarej. Dla każdego przyzwoitego człowieka jest jasne, po której stronie stoi. Nie ma "tak, ale". Terroryści nie mają żadnych racji. Nie zasługują na zrozumienie. Nic ich nie usprawiedliwia. Nie walczą w obronie uciskanych ludów tego świata; nie walczą, by "uwolnić ich od cierpienia". Walczą przeciwko wszystkim wartościom, na których nasza cywilizacja się opiera. Przeciwko demokracji. Przeciwko kulturze. W swoich własnych celach. A celem jest władza. Nie ma tutaj racji dwóch stron. Nie ma "wspólnej winy", "wspólnego wstydu", "wspólnej odpowiedzialności".
Twierdzenie - jak to czyni Bauman - że wszyscy powinniśmy czuć się odpowiedzialni za czyny wszystkich, w imię ludzkości - że "krzywda uczyniona człowiekowi przez człowieka wszystkich nas, bośmy przecież ludzie, okrywa hańbą" - rozmywa pojęcie odpowiedzialności do tego stopnia, iż przestaje ono już cokolwiek znaczyć. Jeśli wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, to nikt nie jest odpowiedzialny. Dywagowanie o "wspólnocie naszego człowieczeństwa" i "wspólnocie naszej wzajemnej odpowiedzialności" donikąd nie prowadzi i niczego nie wyjaśnia. Twierdzenie, że "nic tak nie wstrząsa sumieniami, jak widok cierpiącego dziecka" i że "rdzeniem odpowiedzialności moralnej" jest otaczanie go opieką, jest mało pożyteczne jako polityczna i moralna analiza zbrodni, w których giną także dzieci. Kuriozalna to reakcja na fakt, że 11 września terroryści dokonali zamachu na Stany Zjednoczone, w którym zginęło prawie siedem tysięcy ludzi. A twierdzenie, że "przyjęcie odpowiedzialności moralnej za tę odpowiedzialność jest rdzeniem moralności", jest po prostu bełkotem.
Nie ma tu też winy zachodniego imperializmu, globalizacji, kolonializacji, słowem: opresywnego Zachodu wobec nieszczęśliwych tego świata. Terroryści nie zabijają dlatego, że "borykają się ze swymi życiowymi problemami". Tak samo, jak nie wskutek borykania się z życiowymi problemami zabijały Czerwone Brygady i grupa Baader-Meinhof. Nie. Najwyższa pora, aby skończył się postmodernistyczny cyrk subtelnych frazesów. Dosyć.
Kto jest winny
Owszem, istnieją współwinni - ale zupełnie inni. Są to ci, którzy - twierdząc, że działają w imię demokracji, wolności i pokoju - ułatwiają życie terrorystom, dyktatorom, despotom i totalitarnym reżimom; ci, co nas osłabiają. To oni przyczynią się do zagłady naszej cywilizacji, do zagłady naszej i ich własnej, jeśli tę walkę z barbarzyńcą przegramy. Są to ci sami "użyteczni idioci", których rolę doceniał już Lenin - tak właśnie ich nazywał - i którzy radośnie dali się wykorzystywać i manipulować przez kryptosowieckie organizacje w okresie zimnej wojny. Marksizujący postmoderniści, zieloni, antyglobaliści, jednostronni rozbrojeniowcy (wydawało się, że z tym już koniec - a tutaj znów ci sami, z tymi samymi, pożółkłymi pokojowymi plakatami), antyimperialiści, antykapitaliści, ekolodzy, orędownicy pokoju, antyrasiści. Ci, co zamartwiają się ujarzmianiem świata przez imperializm i winą za wszystkie nieszczęścia obarczają Stany Zjednoczone i Bank Światowy - kogo tylko się da, byleby na Zachodzie i byle nie tych, którzy naprawdę są odpowiedzialni. Ci, którzy w swej bezmyślności, ignorancji lub po prostu załganiu popierają krwawych dyktatorów i upajają się ich propagandą, śląc pomoc humanitarną, która natychmiast jest zagrabiana, i pomoc finansową, która milionami znika w szwajcarskich bankach.
Ci, którzy twierdzą, że przez nałożenie embarga na Irak Zachód morduje miliony irackich dzieci; którzy nie wiedzą, nie chcą wiedzieć lub udają, że nie wiedzą, co się stało z lekarstwami i żywnością, które były tam wysyłane. Ci, co ufają mordercom, którzy bez zmrużenia oka głodzą własną ludność, by móc pokazać światu, iż oto umiera ona z głodu, i obwiniać za to Zachód. Ci, co nie chcą zauważyć, jak Palestyńczycy cynicznie wystawiają dzieci na ostrzał, by potem móc powiedzieć, że mordują je Izraelczycy (o czym jakiś czas temu wspominał w "Tygodniku Powszechnym" Edward Luttwak). Ci, którzy oskarżają Izrael o terroryzm, a palestyńskich terrorystów nazywają bojownikami o wolność. Ci, co rozsyłali po całym świecie nie tylko zdjęcie palestyńskiego chłopca, o którym profesor Bauman wspomina, lecz także zdjęcie zmasakrowanego przez Palestyńczyków i leżącego w kałuży krwi amerykańskiego studenta, twierdząc, że zdjęcie to przedstawia... Palestyńczyka zmasakrowanego przez izraelskiego żołnierza. Ci, co porównują - jak czyni to profesor Bauman - polaną napalmem wietnamską dziewczynkę na słynnym zdjęciu do żydowskiego chłopca z podniesionymi rękami w getcie warszawskim - sugerując, że Stany Zjednoczone są porównywalne z hitlerowskimi Niemcami, a wojna w Wietnamie z shoah. (Warto dodać, że dziewczynka ze zdjęcia mieszka teraz w Kanadzie, przedtem mieszkała w Kalifornii, Amerykanów - którzy zawieźli ją do szpitala - winą za nic nie obarcza i złożyła ostatnio wieniec na grobie weteranów wojny wietnamskiej w Waszyngtonie.)
Ci, którzy insynuują, że terroryzm jest skutkiem zachodniej "obojętności" na ludzką krzywdę i odmowy "uznania dla ludzkiej godności". Którzy mówią o palestyńskim dziecku "tulącym się do bezradnego ojca pod gradem izraelskich kul" - dziecku wystawionym na ostrzał i zastrzelonym przez izraelskiego żołnierza, który strzelał w obronie własnej (bo strzelali do niego) - lecz nie mówią o niemowlęciu żydowskim zabitym w ramionach rodziców przez palestyńskiego snajpera ani o izraelskich dzieciach mordowanych w dyskotekach, w kawiarniach, na rynkach - mordowanych przez ludzi, którzy mordują celowo, z zamiarem mordowania; przez tych, co 11 września tańczyli z radości na ulicach. Ci, którzy o dzieciach mordowanych w Algierii przez islamofaszystów, towarzyszy broni nowojorskich zamachowców, słowem nie pisną (pewnie dlatego, że o te zbrodnie trudno oskarżać Amerykę). Ci sami, co potępiają Pinocheta, ale na temat Castro milczą jak zaklęci. Ci, co głoszą moralną równowagę. Ci sami, którzy kiedyś głosili moralną równowagę Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. Ci, co ubolewają nad tym, że na konferencji o rasizmie w Durbanie nie powołano "światowego trybunału dla okiełznania ludobójstwa" (bo "uparcie przeszkadza" w tym Ameryka) pod nadzorem i z uczestnictwem tych, którzy tamże nawoływali do mordowania Żydów i zniszczenia Ameryki i Izraela. I nie widzą nic surrealistycznego w tym, że kraje takie jak Irak, Libia i Syria potępiają rasizm i gwałcenie praw człowieka w Izraelu i w Stanach Zjednoczonych i gotowi są do tego potępienia się przyłączyć.
Fałszywa równość
Ci, którzy twierdzą, że wszystkie kultury są równe i jednocześnie nieporównywalne. Ci, co wykorzystują wolność słowa w demokracjach, w których żyją, by je nieustannie dezawuwować. Którzy mówią: "tak, ale..."; którzy mówią: "tak, to straszne, ale w końcu terroryści mają swoje powody, i to my ich do tego doprowadziliśmy. (Zauważmy, że profesor Bauman nie mówi nawet tego. Owszem, jest u niego "ale", ale... nie ma "tak": nie ma jednoznacznego potępienia tego, co się stało w Nowym Jorku i Waszyngtonie.)
Ci, którzy mówią o "niewinnych" ofiarach, tak jakby mogły być "winne" ofiary ataku terrorystycznego, takie, które nań zasłużyły i których zamordowanie nie byłoby niczym zdrożnym. Którzy mówią, że amerykańskie "mocarstwo już się o to zatroszczy, by [...] mrożących krew w żyłach widoków nie zabrakło" - insynuując, iż to Stany Zjednoczone, a nie iraccy, libijscy, syryjscy i palestyńscy terroryści, dyktatorzy i despoci radośnie przetwarzają nieszczęścia swojej ludności w propagandowy spektakl.
Ci, co oskarżają Stany Zjednoczone o egoizm i dbanie o własne polityczne i ekonomiczne interesy, jak gdyby troska państwa o własne interesy była rzeczą karygodną i nienaturalną; jak gdyby nie był to obowiązek każdego państwa. Jakby zapomnieli, jaką rolę odegrała Ameryka podczas drugiej wojny światowej. Jakby nie wiedzieli, że to właśnie dzięki Ameryce żyją w wolności i demokracji i mają prawo Amerykę i zachodnią demokrację opluwać.
Ci, którzy nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć, że terroryzm nie istnieje bez państw, które go popierają. Państw, które dają terrorystom pieniądze i broń, bazy i obozy szkoleniowe. Obozy, w których szkoli się dzieci do zabijania - siebie i innych, wmawiając im, że samobójcza śmierć w walce z Zachodem jest rzeczą świętą i najlepszą, jaka może je spotkać.
Ci, co chcą wierzyć, że terroryści islamu nienawidzą Zachodu, bo nienawidzą Izraela, mimo licznych dowodów, płynących czasem także z ich własnych ust, iż jest odwrotnie: że nienawidzą Izraela, bo nienawidzą Zachodu i demokracji. Ci, którzy chcą wierzyć, że Izrael leży u źródeł wszystkich "konfliktów na Bliskim Wschodzie" i że gdyby tylko znikł, na świecie natychmiast zapanowałby pokój i wszystko byłoby piękne.
Ci, którzy lubią mówić wzniośle, stanowczym tonem, że potępiają terroryzm "wszędzie" (z akcentem na "wszędzie"), dając tym samym do zrozumienia, iż Izrael i Stany Zjednoczone też są państwami terrorystycznymi.
Ci, którzy sugerują, że terroryzm jest skutkiem niesprawiedliwości i że jego przyczyny leżą w biedzie. Ci, co wolą przemilczeć fakt, że terroryści ludźmi biednymi bynajmniej nie są, że bin Laden jest miliarderem, że islamoterroryzm opłacany jest milionami petro- i narkodolarów.
Jak usprawiedliwia się terroryzm
Do nich należą niektórzy modni profesorowie socjologii. Oprócz Zygmunta Baumana można by wymienić innych: Roberta Fiska na przykład, który w artykule przedrukowanym w "Gazecie Wyborczej" (22 - 23 września) z londyńskiego dziennika "Independent" pisze między innymi, że: "nie jest to, jak będą nam wmawiać, wojna między demokracją a terroryzmem [...]"; że "to nie wina Izraela [...], ale złowrogie zaszłości historyczne i nasz udział w nich stawiają nas w cieniu obok zamachowców"; że "do tej tragedii doprowadziły w sposób nieunikniony wszystkie złamane przez nas obietnice"; że słowo "terroryzm" jest obelżywe i rasistowskie". Albo Noama Chomskiego, który nie przeoczył tej okazji pokazania światu, że nie stracił swojej dawnej formy, i uszczęśliwił ludzkość kilkoma wywiadami w tej sprawie, mówiąc między innymi, iż bin Laden jest słusznie "oburzony" amerykańskim poparciem dla "zbrodni" Izraela, amerykańskim mordowaniem cywilnej ludności Iraku itp. Ale nawet Chomsky potępia atak na Stany Zjednoczone, określając go, mimo swego współczucia i zrozumienia dla bin Ladena, jako "okropieństwo".
Jeśli jest wina po "naszej stronie", to leży ona właśnie tu: w tych, co terroryzm usprawiedliwiają i za wszystkie nieszczęścia odpowiedzialnością obarczają Zachód. Konieczna jest dziś moralna jasność i moralna dyscyplina. Konieczna jest głośna afirmacja najważniejszych wartości naszego zachodniego, judeochrześcijańskiego, demokratycznego świata. Konieczne jest rozróżnienie prawdy od kłamstwa, dobra od zła, rzeczywistości od urojeń. Konieczna jest wiara w "Veritatis splendor". Modny relatywizm jest tu nie tylko nie na miejscu - jest zagrożeniem. Naszym świętym obowiązkiem jest teraz lojalność wobec Ameryki i naszej cywilizacji.
Autorka (ur. 1960) jest tłumaczką i publicystką, mieszka w Paryżu.
11 Września 2001