"Rzeczpospolita" - 2001.02.13
Pisanie o "Pożegnaniu z bronią", wywiadzie, jakiego do spółki z Czesławem Kiszczakiem Adam Michnik udzielił gazecie, której jest naczelnym, to zajęcie niewdzięczne i trudne.
Trudnym, gdyż prostowanie wszystkich fałszów, przeinaczeń, półprawd, z jakich się on składa, wymagałoby polemiki znacznie dłuższej niż blisko trzynastokolumnowy tekst; niewdzięcznym, gdyż jedynym uzasadnieniem zajmowania się tym tekstem jest miejsce jego ogłoszenia i rola, jaką pełni jego główny twórca, a zarazem bohater, Adam Michnik.
Strategia Michnika
Pisanie na ten temat jest zajęciem trudnym jeszcze z tego powodu, że "Pożegnanie z bronią" budowane jest w specyficznie przebiegły sposób. Specyfika ta polega na wtrącaniu w kolejne fragmenty wywodu zdań, które przeczą głównej myśli danego fragmentu, a dla autora stanowią rodzaj alibi. To za ich pomocą będzie mógł on kwestionować ewentualną polemikę.
Przyjrzyjmy się tej strategii na przykładzie być może najbardziej bulwersującego fragmentu tekstu, w którym Michnik usprawiedliwia autorów masakry na Wybrzeżu w 1970 roku. Tekst na ten temat zaopatruje on w kwestię: "Nie chcę, uchowaj Boże, bronić ludzi, którzy kazali strzelać do robotników. Ale we Francji nie ma takiego człowieka władzy, który nie wydałby takiego rozkazu, gdyby tłum palił merostwo w Paryżu". Tak więc Michnik nie broni - broniąc. Reszta to już oczywista nieprawda.
W 1968 roku studenci sporo naniszczyli się w Paryżu, spalili wiele samochodów i pobili wielu ludzi, ale nikt do nich nie strzelał. Przykłady można by mnożyć. Może by Michnik przytoczył, kiedy zdarzył się ostatni akt strzelania do obywateli ze strony władzy francuskiej. Zresztą zdaje on sobie sprawę z innych dwuznaczności swojego porównania i twierdzi dalej, że nie chce utrzymywać, iż Polska była demokracją, ale - dodaje - generałowie traktowali ją jako swoje państwo, którego muszą bronić: "wbrew temu, co ja wtedy sądziłem - duża część tamtej strony też miała jakąś rację". Jak mówi dalej, żołnierze nie mogli odmówić wykonania rozkazu, gdyż prowadziłoby to do "latynoskiej logiki". Czyli odmowa wykonania zbrodniczego rozkazu prowadziłaby do jeszcze bardziej przerażających konsekwencji. W ten sposób bronili się naziści. Całe "Pożegnanie z bronią" zbudowane jest na tej formule. "Ja miałem rację, i oni mieli rację". To "ja" eksponowane jest w sposób nieprzyzwoity w całym tekście - można odnieść wrażenie, że za miliony cierpiał wyłącznie Michnik i to daje mu prawo do podejmowania decyzji w ich imieniu: "Mnie wolno powiedzieć, że generałowie Kiszczak i Jaruzelski to ludzie honoru, bo ja byłem ich ofiarą".
"To nie generał strzelał. To strzelał system dyktatury komunistycznej, którego jednym z elementów był generał". Można odpowiedzieć, że system sam nie strzela. Gdyby nie armia Kiszczaków, system by nie istniał. I chociaż system był złem, to nie posiada on w przeciwieństwie do generała odpowiedzialności moralnej ani prawnej i w przeciwieństwie do generała przed sądem nie sposób go postawić.
Ale choć tezy Michnika są oczywiste, ich autor nie zapomina zaopatrywać ich w krótkie, przeczące im zdania. Zwykły czytelnik nie zauważy ich, jednak mogą one posłużyć do zdezawuowania każdej polemiki. Skuteczność tej strategii Michnik zdążył już zademonstrować. Gdy abp Życiński skrytykował go za usprawiedliwianie grudniowej masakry, w "Gazecie Wyborczej" skomentowane zostało to poprzez przytoczenie zdania temu przeczącego, o reszcie tekstu, który uzasadniał krytykę Życińskiego, nie było oczywiście mowy.
Rehabilitacja PRL i Okrągły Stół
"Pożegnanie z bronią" jest ze strony Michnika kolejną próbą rehabilitacji PRL i to idącą najdalej w stosunku do wszystkich poprzednich. Dokonywane jest to poprzez rehabilitację, a nawet nobilitację twórców i strażników komunistycznego systemu w Polsce. Wprawdzie, jak w przytoczonym fragmencie, retorycznie potępiony zostaje system, ale okazuje się on czymś w rodzaju zrządzenia natury, komuniści są nie tylko niewinni, ich wybór w interpretacji Michnika okazuje się wyborem patriotyzmu, tylko nieco innego niż czyniła to opozycja. Komunistyczni aparatczycy okazują się "ludźmi honoru". A żeby było to jeszcze bardziej jaskrawe, na czołowego "człowieka honoru" Michnik promuje zwierzchnika policji politycznej, odpowiedzialnego za śmierć i prześladowania wielu ludzi, Czesława Kiszczaka.
Punktem wyjścia tej apologii jest Okrągły Stół. W rzeczywistości tekst "Pożegnania z bronią" kompromituje uparcie lansowany tak przez Michnika i jego środowisko, jak i ekskomunistów mit przekazania władzy w czasie tych układów.
Kiszczak: "Jeśli ktoś mówi, że ja chciałem rozmyślnie przekazać władzę opozycji, to mówi nieprawdę. [Jednocześnie w liście do Michnika przytoczonym na zakończenie "Pożegnania z bronią" Kiszczak pisze o "przekazaniu władzy na złotym talerzu".] Chciałem tylko, organizując Okrągły Stół, ucywilizować polską scenę polityczną, zdemokratyzować ją. Chciałem dopuścić opozycję do współrządzenia i współdecydowania o losach kraju".
Mówi więc Kiszczak, że w sytuacji kryzysu władzy komunistycznej chciał zastosować klasyczną komunistyczną strategię kooptacji. Stosowali ją komuniści w chwili zdobywania władzy także w Polsce. Stosowali ją na mniejszą skalę w 1956 roku, kiedy godzili się z Kościołem i akceptowali Koło Poselskie Znak. Był to model, zwykle czasowego, wprowadzania do elity władzy na ograniczonych zasadach nowych ludzi bez zmiany zasad systemu.
Nie znaczy to, że nie należało przystępować do Okrągłego Stołu, ale że nieprawdą są wszystkie opowieści o dobrowolnym oddaniu rządów przez komunistów w efekcie owych negocjacji. To dynamika historycznych wydarzeń pozbawiła ich władzy, pomimo rozpaczliwych prób jej zachowania z ich strony. Trzeba docenić, że tym razem nie sięgnęli po rozwiązanie siłowe, najprawdopodobniej zdając sobie sprawę, ile ryzykują. Świadczy to o ich rozsądku, ale z pewnością nie o żadnych innych cnotach.
Suwerenność a moskiewskie zwierzchnictwo
Kiszczak jednoznacznie stwierdza, że Okrągły Stół był "suwerennym" projektem jego i Jaruzelskiego, i nie miał żadnego związku z wydarzeniami w Moskwie. Opowiada, że przy tej okazji trzeba było nawet trochę oszukać towarzyszy radzieckich. Dowodzi to sporej dozy autonomii przywódców PRL. Na antypodach tych deklaracji leżą, podnoszone przez Kiszczaka, tradycyjne uzasadnienia stanu wojennego jako jedynej możliwości zapobiegnięcia sowieckiej inwazji. Michnik zgadza się i taką samą dozą odpowiedzialności za stan wojenny obciąża "Solidarność".
Równocześnie w relacji Kiszczaka odsunięcie od władzy Gomułki to oddolne działania (w których pułkownik Kiszczak odgrywa niepoślednią rolę), i znowu okazuje się, że w sprawach tych sowieccy przywódcy nie mieli nic do powiedzenia. Ten brak konsekwencji jest obrazem sytuacji szerszej. Obrońcy PRL zaciekle rewindykują tezę o jego "ograniczonej suwerenności", która - ich zdaniem - stanowić miała o wartości tego państwa, kiedy natomiast pojawia się kwestia odpowiedzialności za jego zło, winnym okazuje się sowiecki suweren.
Tymczasem gdyby nawet przyjąć za dobrą monetę niesłychanie wątpliwe uzasadnienia stanu wojennego, to pozostaje pytanie, dlaczego ekipa Jaruzelskiego nie wykorzystała pełni władzy, jaką uzyskała po pacyfikacji "Solidarności" dla ekonomiczno-administracyjnych reform państwa? Chyba nikt nie utrzymuje, że poprawa gospodarki i funkcjonowania kraju sprowadziłaby sowiecką interwencję. A więc dlaczego kraj w roku 1989 znajdował się w stanie "katastrofy ekonomicznej", jak stwierdził to na plenum KC PZPR ówczesny premier Mieczysław Rakowski?
Komunistyczne władze powstawały drogą selekcji negatywnej. Trzeba było dużej dozy cynizmu, aby robić karierę drogą partyjną. Potwierdzają to pośrednio współcześni postkomuniści, opowiadając, że komunistami nigdy nie byli. Oznacza to tylko tyle, że komunistyczne kariery robili jako najzwyklejsi oportuniści władzy. Opowieści o tym, że byli "łagodniejszymi katami", należą do rzędu argumentów, którymi można usprawiedliwić wszystko.
Ludzie honoru
Czesław Kiszczak jest z siebie zadowolony: "z wielu rzeczy jestem w tej Polsce dumny. Jestem dumny, że tymi rękami odgruzowywałem Warszawę, że tymi rękami zasiedlałem ziemie zachodnie, że odbudowywałem przemysł, że rozbudowywałem tę Polskę". Zostawiając na boku wątpliwą metaforykę, warto przypomnieć, że Polska pod rządami komunistycznymi rozwijała się średnio cztery razy wolniej niż kraje o porównywalnym z nią standardzie, którym komunizmu oszczędzono. Nie ma więc sukcesów komunistycznych, są wyłącznie komunistyczne klęski, a jeśli w tym czasie pojawiły się jakieś osiągnięcia (np. w dziedzinie kultury), to nie dzięki, ale wbrew komunizmowi. Refleksji nad tym nie znajdziemy jednak w "Pożegnaniu z bronią".
Oczywiście zdarzały się brzydkie rzeczy w PRL, co Kiszczak skłonny jest przyznać, sęk w tym, że on o nich nie wiedział. Nie wiedział nic o sfałszowaniu wyborów w 1947 roku, był wtedy w Londynie - skądinąd jak na początkującego oficera w PRL są to podróże zdumiewające.
W sadze o swoich losach Kiszczak przemilcza lata sześćdziesiąte, marzec i inwazję w Czechosłowacji, choć domyślamy się, że wtedy właśnie awansował. Za ofiary stanu wojennego nie odpowiada: podwładni nie wykonali rozkazu, tak jak w wypadku niedostarczenia kolorowego telewizora Michnikowi do celi. Ciekawe jednak, że odmowa wykonania rozkazów ministra, która, jak w wypadku "Wujka" doprowadziła do śmierci dziewięciu ludzi, nie skończyła się nawet naganą.
Michnik się tym nie interesuje. Nic dziwnego. Przecież wie, jak było, wie, że opowieść generała o kilkunastu ofiarach stanu wojennego jest kłamstwem. Doskonale wie, że służby podległe Kiszczakowi ostatnie morderstwa (np. księdza Suchowolca) popełniały w 1989 roku. Ich zwierzchnik opowiadać będzie znowu, że nic o tym nie wiedział. Jednak w wypadku zabicia licealisty, Grzegorza Przemyka, Kiszczak osobiście pisał na aktach, jak należy prowadzić sprawę, aby odciążyć zabójców milicjantów i skazać niewinnych ludzi.
Potwierdził to zaciekły przeciwnik dekomunizacji i lustracji, pierwszy niekomunistyczny minister spraw wewnętrznych, Krzysztof Kozłowski, i Michnik o tym wie. Ale przecież sądy w PRL były niezawisłe i do więzienia pakowały tylko tych, którzy na to zasłużyli, upiera się Kiszczak, i to jest przyczyna pewnej kontrowersji między nim a Michnikiem. Redaktor uznaje, że sądy, które jego skazywały, niezawisłe nie były (o innych się nie wypowiada), ale te drobne różnice nie psują pogawędki przyjaciół.
Świadome przemilczenie
Bo Michnik wie o tych wszystkich oraz wielu innych kłamstwach i zbrodniach Kiszczaka, ale świadomie je przemilcza i nie waha się po wielekroć określać go jako "człowieka honoru". Na pytanie, czy nie powinno być "żadnych rozliczeń", odpowiada "Z nimi nie. Z nimi zamykamy rachunek, wojna skończona". I być może to jest sedno sprawy. Z "nimi" wojnę Michnik skończył, bo zaczął prowadzić z kim innym. To ci inni "są nikczemni" i z nimi policzyć się chce redaktor "Wyborczej", i dlatego sprzymierza się z kimś takim jak Kiszczak. Ktoś, kto tak jak on honor rozumie jako narzędzie walki, wystawia świadectwo swojemu honorowi.
Na końcu "Folwarku zwierzęcego" Orwella świnie i ludzie urządzają sobie raut. Zdumione zwierzęta przez okna dostrzegają, że oblicza tych gatunków dziwnie zaczynają się do siebie upodabniać. Scena ta wciąż przychodziła mi do głowy, kiedy czytałem "Pożegnanie z bronią" w wydaniu Michnik - Kiszczak.
***
P.S. "Pożegnanie z bronią" zaczyna się od zdjęcia, na którym dawni przeciwnicy gawędzą w przyjacielskiej atmosferze. Dwie dziennikarki pozują do zdjęcia skulone skromnie w rogu stołu. I taka jest ich rola. Wypowiedzi obu panów pełne są oczywistych niekonsekwencji, sprzeczności i, oględnie mówiąc, miejsc wątpliwych, które wymagałyby interwencji od dziennikarza niezależnie od jego przekonań. Ale nie od Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik, które nie zadają ani jednego niewygodnego pytania, nie kwestionują najbardziej jaskrawych nonsensów, nie zgłaszają żadnych wątpliwości, a suflują jedynie formułki ułatwiające zadanie Michnikowi. Kublik pracuje w jego gazecie, ale cóż za przemożny wpływ zmienił Olejnik, tygrysicę polskiego dziennikarstwa, w słodko miauczące kocię?
Pożegnanie z bronią. Adam Michnik - Czesław Kiszczak