rozmowa z polską
gwiazdką filmów porno
- Jak to się zaczęło?
- Właściwie tak jak z każdą pracą. Znalazłam ogłoszenie... już
nie pamiętam gdzie. Może był to Village Voice, może Screw, takie
pismo poświęcone nocnym przyjemnościom miasta. Brzmiało to chyba: Potrzebne
doświadczone tancerki i numer telefonu. I tak trafiłam do baru, gdzie
atrakcyjnym dodatkiem do piwa jest tańcząca w stroju topless dziewczyna.
- Mogłabyś opowiedzieć, jak wygląda
"interview" w sprawie przyjęcia do takiej pracy?
- Nie ma nic z tych
rzeczy, o których myślisz. Po prostu przyjmują do pracy tancerkę.
- Co decyduje o przyjęciu cię do
pracy: twarz, figura, sposób poruszania się?
- To są rzeczy niemal równorzędne. Ważne
jest, żeby dziewczyna wiedziała przynajmniej jak się ruszać do muzyki. Sposób
w jaki się rozbierasz też jest ważny. Nie można po prostu zrzucić z siebie
ciuchów i powiedzieć: oto jestem. Każdą część garderoby musisz zdejmować
bardzo wolno, kusząco, zbudować napięcie. Widzowie muszą czekać na twój
następny gest. Ciuchy, jakie zdejmujesz z siebie też mają swoje znaczenie. Od
początku dobrze jest mieć swój styl. Pracowałam w barze, gdzie każda z nas
starała się za każdym razem wyglądać odrobinę inaczej. Raz na przykład
nakładałam skórzany komplet, za chwilę kuszące koronki, a innym razem
niedopiętą dżinsową kurtkę i byłam amerykańską country girl.
-
Czy rozbieranie się było dla ciebie dużym problemem?
- Na początku tak, chociaż starałam się tego nie okazywać.
Rozumiesz o co chodzi: mogę czasem udawać, że się wstydzę, takie niewinne
dziewczątko, ale nie wolno wstydzić się naprawdę. Bardzo szybko mi przeszło.
Lubię tańczyć i lubię się podobać.
-
Czy to jest
rzeczywiście taniec?
-
Tak, taniec erotyczny. Miałam już pewne doświadczenie taneczne z Polski,
jeździłam na duże tournée po kraju z amatorskim zespołem tanecznym. Wszystko
zależało od tego, w jakim byłam nastroju i jaką miałam publiczność. Jeżeli
widziałam wokół siebie fajnych ludzi, dawałam z siebie więcej. Czasem
wystarczyło po prostu przechadzać się po scenie, że niby nic mnie nie obchodzi.
Na niektórych coś takiego strasznie działa. Kiedy indziej widziałam, że
chcieli, żeby zawisnąć nad nimi w pełnym szpagacie. Cóż, życzenie klienta jest
dla nas rozkazem.
- Czy rzeczywiście trzeba mieć idealną figurę, żeby zatańczyć w
"Go - go"?
- Absolutnie nie. Klienci nie mogą się
znudzić jednym typem dziewczyny. Wyobraź sobie, że siedzisz w takim "Doll
House", gdzie przed tobą tańczy osiem rozebranych dziewczyn i każda ma te
same wymiary, blond włosy i niebieskie oczy. I co wtedy myślisz?
- Myślę, że nie powinienem pić więcej
piwa.
- No właśnie. Każdy mężczyzna ma swój ulubiony typ urody, więc
właściciel dobrego lokalu stara się tak dobierać tancerki, by jak najbardziej
różniły się od siebie, jedna mniejsza, druga wysoka, jedna trochę bardziej
pulchna, inna mniej... Właściciele starają się też zmieniać tancerki co pół
roku, żeby za bardzo się nie opatrzyły.
Chciałabym czymś cię zaskoczyć.
Przyglądałam się, ile każda z nas zarabiała przez noc, wiesz jak to jest,
trudno nie rozmawiać o pieniądzach. Okazało się, że za ładną twarz i miły
uśmiech można zebrać więcej pieniędzy, niż za doskonałe ciało. Nie zrozum mnie
jednak opatrznie: ciało musi być atrakcyjne w swoim rodzaju.
- Wiesz, to wygląda tak, jakbyś właściwie nie musiała się za bardzo męczyć.
Inni wykonują cięższe prace za mniejsze pieniądze.
- Zależy czym pracujesz... (śmieje się) Pracowałam
cztery dni w tygodniu po osiem godzin. Nie musiałam zresztą być na scenie cały
czas. Wychodziłam na pół godziny, przechodziłam rytuał rozbierania się i
ubierania - ważne jest nie tylko, żeby ładnie się rozebrać, ale i ładnie się
ubrać - potem zmieniały mnie inne dziewczyny i miałam około godziny przerwy.
Wtedy jednak najczęściej rozmawiałam z klientami. Bardzo często zapraszano
mnie do stolika, czasem dosiadałam się sama. To była część mojej pracy. Studia
anglistyczne, których nie skończyłam w Polsce przydały mi się w tej pracy
bardziej, niż możesz przypuszczać.
- Wracając do pieniędzy... Jak wyglądały twoje zarobki?
-
Średnio wychodziłam od sześciuset do tysiąca dolarów na tydzień.
- Chciałbym tyle zarabiać...
-
Wyobraź sobie, że
taką sumę można uskładać z jednodolarowych napiwków. Banknot pięciodolarowy
trafia się, ale rzadko. Dlatego tak ważne było dla mnie, żeby klienci lubili
mnie, czekali na moje wyjście.
- Czy zdarzały ci się propozycje erotyczne?
- Oczywiście. Ale
ich wypełnianie nie należało do moich obowiązków. Wiem, że kilka dziewcząt
dorabiało sobie w ten sposób, ale to była już ich prywatna sprawa.
- Jakie dziewczyny pracują w barach
"Go-go"?
- Bywały wśród nas
bezrobotne tancerki i aktorki. Bywały też małolaty, takie co uciekły z domu i
miały szczęście, że nie trafiły "w niewolę" - mówię o domu
publicznym, którego małolata nie może opuścić, dopóki nie odrobi jakiejś sumy.
To jest Nowy Jork, rozumiesz. Najczęściej jednak były to fajne, miłe, normalne
dziewczyny, które nie chciały się wiązać stałą pracą.
- Jedno poważne pytanie: jak to
wygląda w świetle prawa?
- Stan Nowy Jork nie ma żadnych zastrzeżeń co do barów
"Go-go". Jak wiesz, prostytucja jest tu zakazana, ale to nie jest
prostytucja, to jest taniec. Są nawet jakieś dokładnie określone przepisy, w
jakiej odległości tancerka powinna znajdować się od widza, żeby wszystko było
legalne.
- Wynika z tego, że nie zdarzały się wam na przykład naloty policji
- Och nie, nigdy.
Możliwe jednak, że wśród widzów zdarzali się policjanci w przebraniu,
rozumiesz, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. To duży sukces, kiedy
uda ci się połączyć obowiązek z przyjemnością... Wiem, że są w Nowym Jorku
bary, gdzie nie wszystko jest w porządku. Działają one jednak półlegalnie.
- Twój bar był legalny.
- Jak najbardziej. Wszystko to było jeszcze bardzo niewinne.
- Powiedz, czy zdarzało ci się spotykać
Polaków?
- Tak, bywali, rozpoznawałam ich od razu... Polacy jednak są
oszczędni, więc nie byli moimi faworytami. Nie rozmawiałam z nimi za często. A
jeśli już, to wygodniej było nie mówić, że jestem Polką.
- Jak długo pracowałaś w
"Go-go" barze?
- Około roku.
Później znalazłam coś ciekawszego. "Alax" był w tym czasie nowo
otwartym klubem, ale już od początku prosperował bardzo dobrze. To był po
prostu świetny pomysł na robienie pieniędzy w sex-biznesie, bez żadnego ryzyka
ze strony prawnej. Jak już mówiłam, prostytucja jest w Nowym Jorku zakazana.
"Alax" był zatem domem publicznym, w którym nie było prostytucji.
- Prostytucja bez prostytucji...
Mogłabyś mówić trochę jaśniej?
- Wszystko opierało się, mniej lub bardziej, na obietnicy.
"Alax" został otwarty dla tych facetów z Wall Street i okolic, którzy
przez cały dzień są bardzo zajęci robieniem pieniędzy, a wieczorem, a częściej
nawet w przerwie na lunch, przychodzą trochę ochłonąć. Wnętrze zorganizowane
jest tak, by przypominało trochę klub nocny, trochę burdel, a trochę ich
ukochane biuro. Goście umawiają się przez telefon, nie można tam tak po prostu
przyjść z ulicy. Przy wejściu, na podwyższeniu siedzi recepcjonistka. Trochę
bardziej ryzykownie ubrana, niż mają to w zwyczaju recepcjonistki... Gość
wchodzi do saloniku, gdzie czekają już na niego trzy dziewczyny. Na zmianie
jest ich od sześciu do ośmiu, ale tylko dwie albo trzy prowadzą z gościem
rozmowę. Trochę dlatego, żeby facet nie czuł się oblężony, trochę dlatego,
żeby nie wyglądało to jak w tanim burdelu. Przedstawiają mu się jednak
wszystkie dziewczyny i ma prawo pełnego wyboru. Gość zostaje rozebrany z
płaszcza, posadzony, drink podany wedle życzenia, rozpoczyna się rozmowa o
niczym poważnym. Urok, wdzięk, dyskrecja... Gość się rozluźnia, z obu stron
padają stereotypowe pytania, w rodzaju, co robisz, kiedy nie jesteś tutaj,
wolisz kino czy teatr. Rozmowa może trwać dziesięć do piętnastu minut, po czym
gość wychodzi, aby powiedzieć recepcjonistce o swoim wyborze i za chwilę drzwi
otwierają się i słychać coś w rodzaju: Samie, weź butelkę szampana, office
numer 3. Bo pokoiki, w których odbywa się sesja, nazywane są biurami. Żeby
klienci czuli się bardziej u siebie.
- Ile trwa sesja i ile kosztuje?
- Trwa pełną godzinę, co wynosiło 200 dolarów z kawałkiem, 218
o ile pamiętam. Dostawałam z tego 60. Niektórym klientom zdarzało się zostać
przez cztery godziny pod rząd. Nie działała tu jednak zasada: kup więcej, a
dostaniesz bonus. Bonus dostawała dziewczyna, której udało się zatrzymać klienta.
Można było wziąć na sesję dwie dziewczyny naraz. Również bez żadnej zniżki.
- To chyba więcej, niż wynosi opłata za godzinę w prawdziwym domu
publicznym.
- Oczywiście. Tam zapłaciłbyś od osiemdziesięciu do stu
pięćdziesięciu dolarów, ale wtedy musiałby to być bardzo ekskluzywny burdel.
- U was było dwieście i żadnej prostytucji
- Nie ma w tym nic niezwykłego. Im wyższą
postawisz cenę, tym wyższej wartości nabiera towar, który chcesz sprzedać.
- Co zatem możliwe jest za dwieście
dolarów?
-
Wszystko, na co
pozwala ci twoja imaginacja. Pamiętaj przy tym, że zostajemy na poziomie
imaginacji.
- Chyba zaczynam rozumieć.
- Wyglądasz, jakbyś
się troszeczkę rozczarował. Wcale nie zamierzam zachęcać Polaków, żeby
odwiedzali "Alax". Nie są ani tak zepsuci, ani tak obojętni na
przyjemności, jakie przynosi regularny seks. Ale nie zgodziłabym się, że poza
samym aktem nie ma już erotyzmu i nie ma przyjemności.
- Na przykład?
- Mogę być
wszystkim, czego ci brakuje, a zatem wszystkim, czym chcesz, żebym była dla
ciebie - przez godzinę albo dłużej. Mogę być twoją żoną, kochanką, córką,
powierniczką, uwodzicielską pielęgniarką, nauczycielką, w której kochałeś się
jeszcze w szkole średniej, pierwszą miłością, której nigdy nie uwiodłeś,
ostatnią miłością, której nie masz odwagi uwieść, prywatną tancerką...
- Zdarzało ci się tańczyć na sesji?
- Oczywiście, i to z przyjemnością. Wiesz już, że lubię
taniec. Sadzałam gościa na kozetce, tam były takie wąskie kozetki, bardzo
zabawne, jak w gabinecie psychoanalityka, sama wskakiwała na ławeczkę
naprzeciwko, musisz to sobie wyobrazić, ściany pokryte są lustrami...
- Rozbierałaś się?
- Zasadniczo nie wchodziło to w zakres moich obowiązków.
- Zatem nie?
-
Dziewczyny
ubierają się w "Alaxie" tak, że wyglądają trochę perwersyjnie i niewinnie
zarazem. Krótkie, czarne sukienki, na to często jakiś żakiet, szpilki. A pod
sukienką taki jednoczęściowy kostium i rajstopy, to się nazywało pas cnoty.
Zasadą było, żeby niczego nie zdejmować z siebie za darmo. Żakiet nie schodził
poniżej 50. dolarów, za sukienkę można było podbić stawkę do 150., za
częściowe zsunięcie kostiumu było chyba jeszcze więcej. Mówiłam ci już o
wartości, która wzrasta wraz z nadaniem jej odpowiedniej ceny. Zatem tak,
rozbierałam się, ale nigdy nie udało mi się zrobić pełnego stripteasu.
-
Wykorzystam sytuację i spróbuję, nie płacąc 200.dolarów, skorzystać z
przyjemności. Czy jest to możliwe?
- Jak najbardziej.
- Wchodzę więc, wybieram ciebie i co dalej?
- Dalej jesteśmy już w "biurze", możesz otworzyć butelkę wina,
jeśli masz ochotę na filmy, mogę coś dla ciebie wybrać.
- Pornograficzne?
- Tak zwany "soft porn", czyli lżejszego kalibru. Pytam,
czy masz jakieś szczególne życzenia, ale ponieważ jesteś tu pierwszy raz, wiem
już, że sam nie wiesz, czego chcesz, prawda?
- Prawda.
- Zatem, abyśmy mogli posunąć się dalej w sesji, powinieneś
- jakby to powiedzieć - make yourself completely comfortable.
-
Słucham?
- Rozbierz się.
- Ja? Ale mówiłaś przed chwilą...
- Zabezpieczam się na wypadek, gdybyś okazał się policjantem.
W końcu tak naprawdę nie wiem, kim jesteś, (uśmiecha się) Tak poważnie,
to klientów, którzy zjawiali się w "Alaxie" pierwszy raz,
przyjmowałyśmy dość ostrożnie. A nawet tych, którzy przyszli już kilka razy.
Wystarczyłoby, że przyjęłam od gościa, nawet gdyby miał to być napiwek za
zdjęcie głupiego żakietu, jakąś sumę powyżej ustalonej stawki, a gość okazałby
się gliną... W każdym wypadku granice są dość płynne, nieprawdaż? A rozebrany
policjant nie może mnie aresztować, tak mówi prawo. No więc?
- Jeżeli uważasz, że to konieczne... [...]
- Minęła pełna godzina?
-
Godzina i pięć minut.
- W porządku... ale przecież... naprawdę nic nie było.
-
O tym właśnie
mówię. "Alax" wydawał mi się czasem takim wielkim bluffem, ale
ostatecznie nie miałam nic przeciwko, pracowałam tam, starałam się, żeby
klienci wychodzili z sesji zadowoleni.
-
Czy zdarzały ci się sesje z sadystami?
- A czy ty, przepraszam...
- Nie, nie.
- Prawdę mówiąc,
nigdy. Robiłam sesje dla masochistów, na przykład prowadzałam na krawacie
dyrektora jednego z banków na Manhattanie, chodził na czterech łapach, był
moim małym pieskiem i przynosił mi w pysku pluszowe jabłuszko. Wtedy w nagrodę
pozwalałam się pocałować w czubek pantofla. To nie były łatwe sesje, bo nie
miałam żadnych przyrządów. Ale nigdy nie zdarzył mi się sadysta, ktoś kto
chciałby nadużyć mnie fizycznie czy poniżyć. Wszyscy klienci byli dla mnie
bardzo mili. Oczekiwałam od nich, żeby traktowali mnie jak damę i tak zawsze
było.
- Czy zdarzali się zatem normalni klienci, to znaczy faceci bez kompleksów?
- Zdarzali. Przychodzili z ciekawości. Czasem z ciekawości
wykupywali sesję, czasem nie. Przychodzili też tacy, którzy wierzyli, że
naprawdę kryje się w tym coś więcej, chociaż powtarzano im kilka razy, że jest
inaczej. Czasem trudno było ich przekonać, ale ostatecznie wiedziałyśmy, że
naokoło są ludzie, którzy mają nas chronić. Właścicielowi nie zależało, żeby
mieć kłopoty z policją, jeśli mógł zarabiać dosłownie na niczym. Ach,
przychodzili jeszcze tacy, którzy za punkt honoru stawiali sobie, że mnie
uwiodą. Bo niby prostytutka, ale się nie oddaje, więc obiekt wart zachodu,
choćby przez godzinę.
- Jak ostatecznie mógł wyglądać kontakt fizyczny między tobą a klientem?
- Najkrócej:
wszystko tylko nie to. Czyli nie było dotykania, jak to powiedzieć, private
parts. Co do reszty, decyzja zależała ode mnie.
- Oraz od tego czy był przystojny,
inteligentny i dobrze wychowany?
- Coś w tym
rodzaju.
- Jak ci się zdaje, na ile ważny
okazał się "Alax" dla twojej przyszłej kariery?
- Nie wiedziałam wtedy jeszcze o tym, ale miał szalone
znaczenie! Najpierw, bardzo ogólnie, nabrałam dużej pewności siebie, żaden
facet nie mógł mnie niczym zaskoczyć. Poza tym - konieczność natychmiastowego
wcielania się w nowe role. Tak, jakbym musiała występować od razu, bez żadnych
prób, z premierowym przedstawieniem. To było bardzo ważne, bo w moich wczesnych
filmach nikt nawet nie myślał o próbach. I wtedy musiałam odegrać jakieś
uczucia wobec jakiegoś faceta, którego zobaczyłam po raz pierwszy na pięć minut
przed kręceniem pierwszej sceny.
- Możesz powiedzieć coś więcej o dziewczynach, które tam pracowały? Na
przykład jaka była rozpiętość wieku?
- Prawie wszystkie miały od 19 do 23 lat. Zdarzały się
małolaty, ale były za surowe. To znaczy byty nieustannie spięte, jak dzikie
zwierzątka, nie potrafiły się wciągnąć w rozmowę. A rozmowa wstępna jest tutaj
najważniejsza. Musisz wykazać się czymś, co wyróżni cię z grupy dziewczyn,
sprawi, że facet wybierze właśnie ciebie.
- Zatem silna rywalizacja?
- Oczywiście. Im
więcej będę miała sesji, tym więcej będę mieć pieniędzy. Nie była to jednak
rywalizacja prowadzona na oślep. Pracowałyśmy w grupie, pomagałyśmy sobie
nawzajem, często znałyśmy się prywatnie.
- Czy był określony typ dziewczyny,
który miał największe wzięcie?
- ...nie wydaje mi się. Wszystko zależało od dnia, od tego w
jakim byłam nastroju, jak stało moje poczucie humoru. Ale też nie
zawsze. Zdarzało się często, że któraś przychodziła wściekła na cały świat, nie
odzywała się i patrzyła na klienta, jakby był powietrzem. I dostawała sesję.
- Jakie dziewczyny pracowały w
"AIaxie", czy robiły coś jeszcze poza pracą?
- Bardzo często. Jedna na przykład była kucharzem
wegetariańskim. Poza tym początkujące piosenkarki albo modelki, pamiętam, że
jedna z nich pracowała między innymi dla "Diora". Potrzebowała jakiejś
stałej pracy w przerwach między zdjęciami. Studentki, jedna robiła doktorat na
New York University. Właścicielowi zależało na tym, żeby każda reprezentowała
coś innego zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru, żeby dać klientowi
jak największą możliwość wyboru. Ponadto zależało mu głównie na jednym -
żeby
nie przyjmować prostytutek.
- To było takie ważne?
- Oczywiście.
Często klienci proponowali nam wykonanie takiej czy innej usługi za jakąś sumę.
Tak nas sprawdzali, zwłaszcza te nowe. Jeśli jedna zaczęłaby to robić,
wszystkie nie miałybyśmy spokoju. Byłoby tak bez końca: ona się zgodziła, a ty
nie chcesz.
- Dlaczego, twoim zdaniem,
"Alax" stał się tak popularny?
- O ile słyszałam,
czasy świetności "Alaxu" powoli przemijają. Nie ma już takiego wzięcia jak
kiedyś. Może wynika to po prostu z kryzysu ekonomicznego, może się przejadł,
nie wiem. Wciąż jednak jest wystarczająco dużo facetów, którzy chcieliby
zdradzić żonę, a boją się, więc idą do "Alaxu", żeby wilk był syty i
owca cała. Albo takich, którzy chcieliby spróbować czegoś innego, bo nudzą już
ich wszystkie perwersje. Albo takich, którzy zwyczajnie boją się kobiet, a nie
są homoseksualistami. Wtedy, kiedy zaczynałam tam pracować, ludzie naprawdę
bali się AIDS. Miałam kilku klientów, którzy przez całą sesję nie potrafili
rozmawiać o niczym innym. Teraz jakby wszyscy już się przyzwyczaili, w burdelu
do panienki dodają ci prezerwatywę, w klubach S&M...
- Przepraszam?
-
Sado-masochistycznych - używa się rękawiczek...
- To był następny etap, prawda?
- Tak, zaczęłam
pracować w "Piekielnych Dzwonach", kiedy ostatecznie znudził mi się
"Alax". To źle powiedziane, ja się po prostu chciałam wyspecjalizować
w czymś bardziej... dotykalnym...
- Dlaczego to się tak straszliwie
nazywało?
- Cóż, był to
gabinet tortur erotycznych.
- Więcej erotyki czy więcej tortur?
-
To już zależało od osobistych upodobań.
- Czy wasi klienci mieli libertynizm wypisany na twarzy?
- Wręcz przeciwnie.
Często byli to ludzie z Wall Street, bankierzy, prawnicy. Czasem ascetyczni
artyści. Pod względem wysokości dochodów nie różnili się od klienteli z
"Alaxu", ale ci już wiedzieli czego chcą.
- Z tego, że ze sobą teraz rozmawiamy
i twoja kariera toczy się gładko, wnioskuję, że nie przydarzyło ci się tam
żadne ciężkie uszkodzenie ciała klienta, tym bardziej żaden trup. Czyżby znowu
była to tylko gra wyobraźni?
- Och, to może być
zupełnie błędny wniosek. (śmieje się) Rzeczywiście nigdy nikogo naprawdę
nie torturowałam. Nie wyrządzałam też nikomu krzywdy, ponieważ wszystko, co
działo się na sesji, odbywało się za zgodą klienta. Często podczas rozmowy
wstępnej ustalaliśmy rodzaj scenariusza, historyjkę, która będzie działa się
podczas sesji i dobór narzędzi: mogły być sznury, podnośnik, dyscyplina, pejcz
i tak dalej.
- Jak to wygląda z punktu widzenia
prawa?
- Buduary
S-M są
legalne, o ile nie zdarza się tam połączenie usług seksualnych z tym, co
zwykle w S - M się dzieje. Można przypuszczać, że co pewien czas oficerowie
policji sprawdzają, występując w roli klientów, co naprawdę dzieje się na
sesjach. Usługi S-M podciągnięte być mogą pod zarzut związany z uszkodzeniem
ciała, maltretowaniem i tak dalej. Zdaje się, że zarzut taki mógłby się
pojawić, gdyby nastąpiło przekroczenie granicy zabawy i umowności, w jakiej
zazwyczaj sesja się odbywa. Są też gabinety, w jakich stosuje się na przykład
przekłuwanie ciała, przypalanie i tak dalej. Nigdy tego nie robiłam, ale
wydaje mi się, że nie jest to zwykłe rzeźnicze zajęcie, tylko rodzaj sztuki.
Trzeba dokładnie wiedzieć, jak obchodzić się z ciałem, znać jego topografię.
- Czy tak samo trzeba wiedzieć jak
związać?
- Oczywiście,
wiązanie jest sztuką, której nie można robić bez przygotowania. Techniki
wiązania mają różne nazwy i różne stopnie trudności. Inaczej wiąże się
mężczyznę, a inaczej kobietę. Doświadczenie żeglarskie, nawiasem mówiąc, jest
bardzo przydatne.
- Techniki sodo-masochistyczne polegają jednak głównie na zadawaniu
bólu.
- Tak, z tym trzeba uważać, by nie przekroczyć pewnej granicy.
Klient chce się bać, ale nie powinien dostać ataku paniki, to byłoby po prostu
niewygodne dla nas wszystkich. Do pewnego momentu strach stymuluje seksualnie,
tak samo jak ból. Każdy ma swoją granicę, po przekroczeniu której stymulacja
seksualna przestaje działać. Podobnie jest z bólem, trzeba znać punkty
wrażliwe, a sposób przyłożenia instrumentu do ciała i stopniowania bólu jest
niezwykle ważny.
- Czy zdarzył się wypadek, ze klient
zażądał na przykład cięższych ciosów niż te, na które pozwalało prawo?
-
Zdarzył się. Był
facet, który chciał być po prostu prany do krwi, do omdlenia ręki. Raz trafił
do mnie na sesję. Bałam się wtedy, wyobraź sobie, ja się bałam. Z jednej
strony, że nie wytrzyma i zemdleje, albo zejdzie, z drugiej - czułam się, jakby
on zmuszał mnie do czegoś wbrew mnie samej i nie wiedziałam już kto nad kim
dominuje.
- A jak to było z sadystami?
-
Kobiety pracujące
w tym biznesie można podzielić na trzy grupy według specjalizacji. Jest dominatrix,
czyli pani, która robi mniej więcej to, co ja robiłam, submissive, czyli
ta, która się poddaje i switchable, czyli taka, która może występować w
obu sytuacjach. To są role równorzędne. Jaką rolę przyjmujesz, zależy od twojej
konstrukcji psychicznej. Myślę, że czułabym się dość klaustrofobicznie będąc
związana, pozbawiona możliwości ruchu. Trzeba mieć dużo zaufania do świata,
żeby poddać się nieznajomemu klientowi. Jestem też bardzo wrażliwa na ból i
nie wywołuje on u mnie żadnych reakcji erotycznych. Dlatego nie
specjalizowałam się w byciu ofiarą. I jeszcze to, że rola ofiary jest odrobinę
mniej twórcza, musisz raczej poddać się cudzej wyobraźni.
- Ale klienci i tak przychodzą z
gotowymi scenariuszami, ty masz je tylko odtwarzać?
- Tak, przychodzili z gotowym wzorem, a niektórzy tak byli
przywiązani do własnych fantazji, że trudno im było odstąpić od jednego
szczegółu. Ale tacy byli w zdecydowanej mniejszości, najczęściej chcieli, żeby
wymyślać im nowe sytuacje oparte na tym wzorze.
- Możesz podać przykłady kilku
scenariuszy?
- Przesłuchanie,
nauczycielka i uczeń, lekcja gimnastyki, pacjent i pielęgniarka... To ostatnie
było bardzo popularne.
- Mierzenie temperatury?
- Wszystko, co
wiąże się z penetracją analną. Ulubioną zabawą jest lewatywa.
- Taka sama jak w szpitalu?
- Dokładnie taka sama. Ze względu na bezpieczeństwo i higienę
każdy klient przychodził z własną gruszką i własną parą rękawiczek.
- W tym jest sporo kiczu, sporo
teatru. I w sumie jest to dość monotonne. Czy spotkało cię w "Piekielnych
Dzwonach" coś, co szczególnie tobą wstrząsnęło?
- Trudno powiedzieć czy to mną wstrząsnęło, ale wydało mi się
interesujące. Otóż zjawił się pewnego dnia żydowski bankier, który wyznał, że
jego fantazją jest obóz koncentracyjny. Rozegrałyśmy to we trzy. Jedna z nas
była kapo, druga była komendantem obozu, a ja byłam lekarzem, który wykonywał
na nim doświadczenia medyczne. To było wielkie przedstawienie. Miałam na sobie
wysokie skórzane buty i rozpięty szary fartuch, spod którego wysuwał się
gorset.
- Jaki jest typowy strój dominatrix?
- Najbardziej typowy, to skórzana kombinacja, coś w rodzaju gorsetu i
bardzo wysokie, okute szpilki. Ale można też wyglądać zupełnie zwyczajnie -
bluzka i gładka spódnica sekretarki, albo niewinnie - niemal pensjonarsko.
Dominuje kolor czarny. Submissive ubierają się trochę bardziej miękko,
występują często w bieli, koronki są mile widziane.
- Zanim przejdę do Twoich występów w
filmach, mam takie pytanie. Czy w którymkolwiek z tych miejsc czułaś się
nieswojo? Jesteś w końcu normalną kobietą o normalnych preferencjach
seksualnych.
- Skąd ta pewność?
Może też odgrywałam swoje prywatne fantazje? I jeszcze pozwalałam sobie za to
płacić. Nie chcę powiedzieć, że jestem sadystką, ale nauczyłam się tam wiele o
samej sobie. Nauczyłam się cierpliwości i odgadywania myśli drugiego człowieka
bez pomocy słów. I tolerancji, bo to byli w końcu normalni ludzie, którzy mają
dziwne pragnienia. Pragnienia, za które potępiłoby ich zdrowe społeczeństwo, a
które mogą oni rozgrywać w buduarach S - M, bez żadnej dla tego społeczeństwa
szkody. To chyba lepiej, niż maltretować żonę albo swoich podwładnych. To
często byli wartościowi, wrażliwi ludzie. Nic, co dziwne w człowieku, nie jest
mi teraz obce. Poza tym, rzeczywiście tam odkryłam, że jestem normalną kobietą,
o normalnych preferencjach seksualnych. Między innymi dlatego już tego nie
robię.
- Potem był film. Jak do niego
trafiłaś?
- Jeden z klientów był filmowcem i zapytał kiedyś, czy nie
zagrałabym w filmie S-M. Pokazał mi projekt i zgodziłam się. Film miał być
pokazywany tylko w naszym kółeczku, w gronie zainteresowanych, ale kilka
miesięcy później dowiedziałam się, że facetowi udało się dobrze go sprzedać. To
był taki łagodny S-M, tak naprawdę nie było tam poniżania, tylko zabawa, była
też jedna naprawdę ładna scena lesbijska, w której brałam udział. Minęło znowu
kilka miesięcy, kiedy ten sam klient zaproponował mi zrobienie filmu porno, już
bez elementów S - M, bo chyba dzięki pierwszemu filmowi wyrobił sobie jakieś
wejścia. Zazwyczaj nie jest tak, że byle kto może wejść na ten rynek, wokół
filmów porno przewalają się duże pieniądze i jeśli chcesz robić to naprawdę
profesjonalnie, musisz wejść w określone układy. Gość chyba wszedł, bo drugi
film robiliśmy z pełną ekipą, to znaczy były dwie kamery, porządne światła i
ogółem pięć osób na planie. Po tym filmie mogłam już mówić, że mam
doświadczenie jako aktorka i szukać innych propozycji.
- Zawsze zastanawiało mnie, jak wygląda w przypadku filmów porno
scenariusz i praca na planie. Zakładam, że nikt już się tam nie rumieni, ale
mimo wszystko, jakim językiem przemawia do aktorów reżyser?
- Ja miałam to
szczęście, że pracowałam zawsze z reżyserami, którzy mieli bardzo dobry
stosunek do swoich aktorów. Bardzo ważne jest, żeby zespół stanowił zgraną
grupę, to znaczy, żeby zarówno reżyser jak i kamerzysta w jakiś sposób brali
udział w tym, co dzieje się na planie. Pamiętasz Powiększenie Antonioniego,
scenę z fotografem i modelką? Buduje się między nimi niewiarygodne natężenie
erotyzmu. To jest mój ideał pracy z ekipą, oczywiście nie zawsze możliwy, ale
ważne jest, żeby pozwalali mi uwierzyć, że jeśli widzą mnie w akcji, to jakoś
na nich działam. Oczywiście zdaję sobie sprawę z rutyny i tak dalej, ale bardzo
lubię, kiedy ekipa wokół mnie buduje taki pozór zaangażowania.
- A scenariusz?
- To zależy od poziomu filmu. Przy niemal domowej produkcji
może w ogóle go nie być, wystarczy po prostu zapisana kartka papieru, jakiś
świstek. Ale widziałam już taki skrypt, w którym film rozpisany został niemal
co do ujęcia. Dość zabawnie to wyglądało, ponieważ w filmie prawie nie było
dialogów i wyglądało to właściwie jak scenariusz niemego filmu.
- Mam jedno niedyskretne pytanie. Czy
długość trwania stosunków w filmach porno jest w wypadku mężczyzn zabawą z
farmakologią, czy też często filmową grą z montażem?
- Jeśli masz określony cel, środki, jakimi do niego dążysz, są
drugorzędne, czy nie tak? Poważnie, jest taka moda wśród aktorów filmów porno,
rywalizacja, który dłużej wytrzyma. To jest bardzo zabawne, bo chłopcy
zapewniają, że oczywiście niczego nie biorą, a wszystko jest wynikiem pracy
nad sobą i ćwiczenia silnej woli. Trening czyni mistrza, chciałoby się
powiedzieć. Zatem czy któryś z nich coś bierze, i co dokładnie, pozostaje dla
mnie tajemnicą, chociaż oczywiście mam pewne podejrzenia. Przerwy zdjęciowe
wynikają czasem z pracy kamery, zwłaszcza wtedy, gdy reżyser ambitnie zamierza
wprowadzić jakieś ciekawsze ujęcia, ale bywają również takie sytuacje, że aktor
daje sygnał, a reżyser zarządza przerwę bez gadania. Jest to właśnie element
dobrej współpracy z zespołem.
- Czy zamierzasz występować dłużej w
filmach porno, czy też traktujesz je jako kolejny etap?
-
W filmach porno nie można występować wiecznie, więc już
teraz myślę o przyszłości. Tymczasem jednak jeszcze mi się nie znudziły i
dobrze się bawię robiąc to, co robię. Odkryłam, że lubię kochać się przy
świadkach i właśnie mogę zupełnie spokojnie odgrywać moje ekshibicjonistyczne
skłonności. Myślę jednak o tym, żeby za kilka lat sama wystąpić jako reżyser, a
jeśli pozwolą mi na to moje finanse - jako producent. Wiem już tyle o układach
w tym biznesie, że nie powinnam mieć większych kłopotów ze startem. Tymczasem
- uczę się i obserwuję.
- Czy ludzie ze środowiska porno tworzą getto?
- Nie bardziej niż literaci. Tak już jest, że twoimi znajomymi
stają się ludzie, z którymi jesteś związany zawodowo lub ideowo. Nie obracam
się wyłącznie w kręgu aktorów porno, moimi znajomymi są ludzie na tyle otwarci,
by nie obawiali się bliższego kontaktu ze mną i na tyle interesujący, bym chciała
utrzymywać z nimi taki kontakt. Owszem, istnieje pewien mit, który
rozpowszechniają gwiazdy filmów porno w udzielanych wywiadach. Mit, który ma
przekonać publiczność, że aktorzy są równie wyuzdani w filmie, jak i w życiu
prywatnym. Do budowania tego mitu zmusza cię sama publiczność, która tego
właśnie od ciebie oczekuje. Do pewnego stopnia trzeba to grać, zachowywać się
w określony sposób na przyjęciach i tak dalej. Myślę, że osoby, które mają
prócz seksu jeszcze inne zainteresowania, poświęcają się im w wolnym czasie.
Ci, dla których seks jest głównym zainteresowaniem - skupiają się na nim. Ja
osobiście mam fazy, przypływy fascynacji erotycznej, wtedy wydaje mi się, że
coś jeszcze w tej materii zostało do odkrycia, przeplatane momentami, kiedy
bardziej interesują mnie inne sprawy.
- Czy uważasz, że możliwe jest rozdzielanie seksu na
"prywatny" i "zawodowy"?
- Oczywiście, jakże
inaczej. A jak twoim zdaniem funkcjonują prostytutki, czy uważasz, że nie mają
prawa do prywatnego życia? W moim życiu prywatnym, co może brzmieć zaskakująco,
jestem wyjątkowo wierną osobą.
- To, co dzieje się na planie nie jest zdradą?
- Nie traktuję tego
jako zdrady, tylko jako zawodowe spełnienie. Jednocześnie to, co robię na
planie, sprawia mi dużą przyjemność i nie sądzę, żebym na razie mogła z tego
zrezygnować. Musiałabym poświęcić coś dla mnie istotnego, a nie o to przecież
chodzi. Człowiek, z którym teraz jestem, zdaje się to rozumieć. Kiedyś
wyjaśniliśmy sobie wszystko i okazało się, że erotyzm stanowi dla mnie przedmiot
badań, fascynuje mnie tak, jak innych może fascynować polityka. Kiedyś napiszę
o tym książkę.
- Na koniec pytanie, które mnie gnębi.
Zdecydowałaś się ujawnić twarz w swoich filmach...
- I nie tylko...
- Nie zgodziłaś się natomiast na ujawnienie nazwiska, nie tylko w tym
wywiadzie, ale także w czołówkach filmów.
- To nieprawda, podpisuję się imieniem.
- Fikcyjnym. A dekonspiracja czasem pomaga w dalszej karierze, na
przykład w normalnych filmach, czy na estradzie. Tak było w przypadku Samanthy
Fox. Dlaczego więc?
- Mogę używać pseudonimu, jeżeli zechciałabym kontynuować
karierę w, jak to nazwałeś, "normalnych filmach". W ten sposób
zachowam ciągłość i ludzie będą mnie rozpoznawać. Odrzucenie polskiego nazwiska
jest dla mnie odrzuceniem mojej polskiej skóry. Tego, czego w polskości nie
lubiłam. Teraz może się to zmieniać, nie wiem i właściwie nie mam ochoty
sprawdzać, ale polski erotyzm wydawał mi się zawsze trochę stłamszony i wieki
mogą minąć, zanim kultura erotyczna nabierze pewnego luzu. Zanim dziwne aspekty
erotyzmu zaczną być akceptowane, zanim to, co robisz we własnym łóżku albo w
wannie wyjdzie spod kontroli kościoła, zanim wreszcie kultura przestanie być
kulturą patriarchalną, zanim ruch homoseksualny stanie się naprawdę znaczącym
ruchem, zanim mężczyźni przestaną traktować seks jako pole dla udowodnienia
własnej męskości, a kobiety jako źródło lęków związanych z ich wychowaniem czy
brakiem możliwości, by ich erotyzm mógł się rozwinąć pozytywnie. Pozwolę sobie
usprawiedliwić mój pesymizm brakiem kontaktów ze środowiskiem polskim. Może nie
jest już tak źle jak mi się wydaje.
- No cóż, bywa różnie. Myślę, że podobnie jak tutaj, w Ameryce
- tej
poza Nowym Jorkiem i Kalifornią. A czy w Polsce nastąpi rewolucja seksualna?
Wiele na to wskazuje. Ale równie wiele wskazuje na to, że nie szybko. To jednak
jest temat na inny wywiad. Może z kardynałem Glempem, albo Lechem Wałęsą, bo
naprawdę wiele tutaj zależy od tego, co oni wspólnie wymyślą.
- No to póki co,
także z troski o zdrowie proboszcza z mojej parafii w Polsce i spokój mojej
rodziny, pozostanę przy pseudonimie.
- Dziękujemy za rozmowę.
[Anna C. mieszka w Nowym Jorku od pięciu
lat.]
Rozmawiali: Izabela Filipiak i Mirosław Spychalski. Fragment przygotowywanej książki o Nowym Jorku zatytułowanej Fatamorgana.