Życie
z dnia 2001-07-30
Cezary
Michalski
Ziemie
nieodzyskane
Lato
jest okresem, w którym inteligencja
wyjątkowo często spotyka się z ludem. Dzisiaj w Polsce owo formacyjne
(zwykle dla obu stron) spotkanie coraz częściej odbywa się na działkach,
na daczach, należących do samych inteligentów lub do ich znajomych.
Owo spotkanie ma w naszej części Europy rodowód sięgający jeszcze XIX
wieku. Także jego owoce bywały interesujące. Wyrasta z niego na przykład
znaczna część literatury rosyjskiej, którą, gdzieś tak od Turgieniewa aż
po Czechowa, można by nazwać z powodzeniem Wielką Literaturą Daczową.
Warto przy tym dodać, że jedni inteligenci czerpali z owych spotkań
wiedzę na temat ludu w sposób naiwny i bezkrytyczny, inni rozumieli, że
takie spotkania są zazwyczaj płytkie, wiedza z nich uzyskana zwodnicza i
należy z niej korzystać wyłącznie za cenę sporej dawki krytycznej
autoironii. Pamiętając o tych ograniczeniach chciałem państwu
opowiedzieć o własnych daczowych doświadczeniach z początku tego lata.
Dwie dacze, dwa różne regiony. Pierwszy nazwę po imieniu, bo i
doświadczenie budujące. Kurpie, na północ od Wyszkowa, nad Narwią. Teren
działkowy mimo swojej odległości od miasta modny wśród warszawskiej
inteligencji od wielu już lat. Dla miejscowych nie jest to jednak miejsce
sezonowego wypoczynku, ale od pokoleń dom i miejsce pracy. Wieś, mimo
kiepskich gruntów, radzi sobie wyjątkowo dobrze. Domy nowe lub odnowione i
rozbudowane w ciągu ostatnich lat. Nikt nie opłakuje epoki pegeerów.
Zresztą trwała ona tutaj stosunkowo krótko. Chłopi z Kurpiów walczyli o
indywidualną własność. I już po 1956 roku ta walka im się opłaciła.
Ziemia pamiętająca o swojej przeszłości i tożsamości. Groby żołnierzy
z AK-owskich i NSZ-owskich oddziałów, przydrożne kapliczki, przy których
można zobaczyć, i to nie tylko w okresie nabożeństw majowych, grupy
modlących się i śpiewających kobiet. Inna dacza, inny region. Jedyne
pozostałości cywilizacji to ruiny krzyżackich zamków i małe miasteczka z
charakterystyczną, choć dzisiaj mocno podniszczoną, pruską zabudową.
"Piastowskie" ślady na tej ziemi to resztki rozpadających się
gomułkowskich i wczesnogierkowskich czworaków. No i oczywiście ruiny
pegeerów otoczone czasami bardzo dobrą ziemią. Gorycz (mam nadzieję,
że przynajmniej pozbawiona satysfakcji) patrzących na tę dysproporcję
cywilizacyjną Niemców musi być analogiczna do tej, z jaką polscy turyści
obserwują ruiny sarmackich dworków i kościołów na Białorusi czy Ukrainie.
W jeszcze trudniejszej sytuacji jest jednak Polak czy Ukrainiec
obserwujący dysproporcję cywilizacyjną tak jednoznacznie przemawiającą na
niekorzyść własnego narodu. Mieszkańcy owego regionu, któremu
PRL-owska propaganda nadała miano ziem odzyskanych, opowiadają historie
podobne do siebie, jak biografie członków jednej rodziny. Ich rodziców i
dziadków przywieziono tu w bydlęcych wagonach ze Wschodu. Nie całymi
wioskami, jak sugerowała to sympatyczna komedia o Kargulu i Pawlaku, ale
bezładnymi gromadami. Pozbawieni swoich elit, księży, nauczycieli, a nawet
co bardziej świadomych i aktywnych braci czy wujków, którzy nie musieli
być w polskiej partyzantce, żeby dostać się na czarną listę sowieckich czy
niemieckich władz, albo zginąć w bratobójczych walkach z Ukraińcami. Ci
wyróżniający się, najbardziej aktywni w najlepszym razie powracali ze
Wschodu dopiero w 1956 roku. Pozbawione głowy masy ludzkie trafiały na
"ziemiach odzyskanych" pod panowanie nowej władzy, której bynajmniej nie
zależało na rozkwicie wśród swoich poddanych świadomości obywatelskiej.
Epoka pegeerów trwała tu długo i jest wspominana z rozrzewnieniem jako
okres, w którym wszystko było odgórnie organizowane, a patrząc z dołu,
dawało się "zorganizować". Polskie "ziemie nieodzyskane". I
"nieodzyskane" wcale nie dlatego, że dzisiaj większość ich mieszkańców,
poza wielkimi miastami nieodwołalnie skażonymi przez kresową inteligencję,
głosuje na SLD. Problem raczej w tym, dlaczego ci ludzie głosują na SLD.
Otóż głosują na SLD tak samo, jak głosowaliby na Cara czy Żelaznego
Kanclerza. Dzisiaj wierzą, że to właśnie SLD znowu coś im zorganizuje i
pozwoli "organizować", bo przecież niczego im nie zorganizowała słaba i
pozbawiona autorytetu władza "solidaruchów". Czy i kiedy Polska
naprawdę odzyska swoje "ziemie odzyskane", zamieszkane przez ludzi, którym
nigdy nie pozwolono stać się obywatelami? Kiedy owe gromady ludzi, którym
nie pomógł młody polski kapitalizm, pomagający silnym stać się jeszcze
silniejszymi, zaczną przypominać mieszkańców Kurpiów, Podhala czy sporych
fragmentów Górnego Śląska? Kiedy staną się naturalnymi wspólnotami, ze
swoimi naturalnymi, godnymi szacunku elitami? Normalność także ma
swoją genealogię. Ma swój rodowód i swoją przeszłość. Tak samo zresztą jak
nienormalność, jak patologia na poziomie elit czy ludu. I zwykłe
"wybierzmy przyszłość!" niestety nie wystarcza, żeby pozbyć się garbów
przeszłości, choć czasami wystarcza, aby z tych garbów jeszcze raz
skorzystać.
|