Rzeczpospolita
- 28-02-2009
Rafał
A. Ziemkiewicz
I
ty zostaniesz antysemitą
"Religia
Holokaustu" nie tylko fałszuje historię, ale prostą drogą prowadzi do
wypierania przez świat pamięci o tej zbrodni. Ale dopóki pomaga salonom w
atakowaniu wrogów, nie zamierzają z niej zrezygnować
Biskup
Williamson stał się symbolem. Pytanie: czego? Jego krytycy, jak i większość
piszących o sprawie mediów, bez wahania odpowiedzą: narastania antysemityzmu,
za który jak zwykle odpowiedzialny jest Kościół katolicki oraz pozostające
pod jego wpływem środowiska konserwatywne. Przypadek lefebrystowskiego biskupa
negującego nie tyle sam fakt zbrodni dokonanej na Żydach, ile jej rozmiary i
wyjątkowość, przedstawiany jest przez liderów organizacji żydowskich jako
ogniwo w łańcuchu rozmaitej wagi zdarzeń. Od takich jak proces beatyfikacyjny
Piusa XII po przytaczane z niezwykłą uwagą przez izraelską czy amerykańską
prasę okrzyki na odbywającym się gdzieś w Polsce spotkaniu z Jerzym Robertem
Nowakiem.
Wszystkie
one dowodzić mają tezy, że religia chrześcijańska, a szczególnie Kościół
katolicki, "nie zrozumiały lekcji Holokaustu". Innymi słowy, dopóki chrześcijańscy
konserwatyści nie zostaną skutecznie "wyleczeni" z genetycznego
antysemityzmu, pozostają groźni.
Regułą
działania organizatorów publicznego oburzenia jest przy tym pomijanie
wszelkich łagodzących sprawę kontekstów, wyolbrzymianie poddawanych krytyce
wypowiedzi. Wbrew temu, co ktoś zupełnie niezorientowany mógłby sądzić,
ani schizma arcybiskupa Lefebvre'a, ani decyzja Benedykta XVI o jej zakończeniu
nie miały nic wspólnego ze stosunkiem Kościoła do Żydów - wyjąwszy
kwestię, czy katolicy powinni nadal, jak przed soborem, modlić się o nawrócenie
Żydów, czy też w nowoczesnym duchu uznać, iż w dzisiejszych czasach
trzymanie się, choćby tylko w teorii, ewangelicznego nakazu "nawracajcie
inne narody" jest już passé.
Nie
ma powodu nie wierzyć słowom papieża, że podejmując decyzję w sprawie
lefebrystów, nie znał fatalnej wypowiedzi biskupa Williamsona, a przywrócenie
schizmy do łączności z Kościołem nie oznacza akceptacji poglądów jednego
z jej uczestników w kwestii pozostającej poza istotą problemu. Zresztą
Williamson został za głoszenie tych poglądów usunięty przez swą wspólnotę
z dotychczas zajmowanego stanowiska kierownika lefebrystowskiego seminarium
duchownego.
W
każdym innym wypadku zapewne by to wystarczyło. Weźmy dla porównania
wypowiedzi szowinistycznego izraelskiego rabina Szlomo Awinera, który wzywał
żołnierzy do bezwzględnego obchodzenia się z Arabami, wywodząc, że okrucieństwo
wobec wrogów Izraela miłe jest Bogu, i który ostatnio w niewybrednych słowach
znieważał Polaków. Jako wpływowy rabin i jako przywódca małej, ale liczącej
się w jego państwie partii religijnej Awiner jest bez wątpienia osobą co
najmniej równie wpływową jak Williamson. A przecież naiwnością byłoby
liczyć, że spotka się z potępieniem choć w dziesiątej części porównywalnym
do tego, jakie wzbudziło zdjęcie ekskomuniki z biskupa.
Można by w owej dysproporcji widzieć szczególną antykatolicką zajadłość - i bez wątpienia ona także w niedawnej nagonce na Williamsona i na Benedykta XVI się zaznaczyła, szczególnie w postawie chętnie podchwytujących wszelkie antykościelne hasła lewicowo-liberalnych mediach. Ale u podstawy zjawiska leży coś innego.
Dogmaty Wiesela
Pouczająca
jest lektura wywiadu, jakiego udzielił ostatnio tygodnikowi "Przekrój"
Elie Wiesel, laureat Nagrody Nobla i ponad 130 doktoratów honoris causa, uważany
za twórcę samego pojęcia "Holokaust", niestrudzony strażnik pamięci
jego ofiar i tropiciel przejawów antysemityzmu. Elie Wiesel, jeden z ocalonych,
były więzień Auschwitz, korzysta w swej działalności publicznej ze szczególnego
immunitetu, jaki zwykliśmy przyznawać ludziom tkniętym szczególną tragedią.
Komuś, kto np. utracił najbliższą osobę (a Wiesel stracił w Auschwitz całą
rodzinę), pozwalamy rzucać najbardziej nawet niesprawiedliwe oskarżenia i
obelgi, za które każdego innego znieważony podałby do sądu. We wspomnianej
rozmowie Wiesel formułuje zwięźle i wyraźnie sposób myślenia, który od
pewnego czasu nazywany jest "religią Holokaustu". Rzecz w założeniu, że
Holokaust był w dziejach zbrodnią tak wyjątkową i jedyną, iż
niedopuszczalne są nie tylko "jakiekolwiek formy jego negowania", ale nawet
wszelkie porównywanie z innymi znanymi z historii aktami ludobójstwa.
Holokaust
tak traktowany w istocie nie jest już wydarzeniem historycznym, ale dogmatem
religijnym, i, jak to przy naruszaniu dogmatu religijnego, nie ma żadnej
gradacji winy: czy ktoś twierdzi, że zbrodni w ogóle nie było, czy próbuje
zweryfikować liczbę ofiar albo w świetle nieznanych wcześniej dokumentów
ustalić, w jaki sposób one ginęły, czy próbuje na przykład analizy
sytuacji socjologicznej, w jakiej narodziły się plany zbrodni (co przez
fanatyków "religii Holokaustu" natychmiast uznawane jest za "próbę
udowadniania, że Żydzi sami byli sobie winni") - popełnia zbrodnię najwyższą
i musi być całkowicie wyeliminowany z życia publicznego, a jego środowisko
zmuszone do oczyszczenia się i publicznego ukorzenia.
Tymczasem
argumenty, po jakie na rzecz tezy o absolutnej wyjątkowości Holokaustu w
historii sięga Wiesel, są nieprawdziwe w sposób oczywisty dla w miarę
pilnego szóstoklasisty. Twierdzi Wiesel, że nigdy wcześniej się nie zdarzyło,
aby celem reżimu była całkowita likwidacja jakiegoś narodu "nieposiadającego
państwa" (co zmienia tu "posiadanie państwa"? Chyba tylko to, że
pozwala przejść do porządku dziennego nad zbrodniami Hitlera na Polakach,
jako mniej ważnych, skoro ci państwo - do czasu - posiadali...).
Los
tureckich Ormian czy Tatarów krymskich wystarczająco wymownie zadaje kłam
uproszczeniom Wiesela. "Tylko Żydzi ginęli dlatego, że byli Żydami" -
oznajmia, co jest poglądem tyleż popularnym wśród jego wyznawców, co krańcowo
kłamliwym. Od samego zarania, gdy Brytyjczycy dokonali wynalazku obozów
koncentracyjnych, zamykani w nich Burowie umierali wyłącznie dlatego, że
mieli nieszczęście należeć do narodu uznanego przez dowódców armii
kolonialnej za wrogi. Narodowość była wyłączną winą wspomnianych już
Ormian, ofiar stalinowskich deportacji, rzezi wołyńskich. Narodowość była
jedyną przyczyną cierpień i śmierci Chińczyków i Koreańczyków
eksterminowanych w latach 30. przez Japończyków. Edykty średniowiecznych władców
muzułmańskiego Egiptu nakazujące wytępienie Koptów jak najbardziej mieszczą
się w mającym określać wyjątkowość Holokaustu zamiarze "biologicznego
zgładzenia całego narodu nieposiadającego swego państwa".
"Podczas wojny nikt Żydom nie zazdrościł, a teraz ustawia się kolejka" - te z kolei słowa jednego z twórców "religii Holokaustu" i jej najbardziej znanego kapłana uzasadniać ma uznanie za podłość twierdzenie, jakoby żydowskie ofiary Hitlera zasługiwały na współczucie w tym samym stopniu co ofiary innych zbrodni. Wiesel stawia sprawę jasno: cierpienie Żydów nie ma sobie równych i zestawianie przez innych, na przykład Polaków, swych cierpień z cierpieniami narodu wybranego jest "wymazywaniem Żydów z tego pejzażu" (tj. pejzażu martyrologii, w której należne jest im miejsce centralne).
Fabryka negacjonistów
Trudno
nie dostrzegać w tych słowach autentycznego obłędu. Obłędu wyrażającego
się nie tylko fałszowaniem historii, ale także całkowitą nieświadomością,
że narzucanie światu takich chorych poglądów jako stanowiska obowiązującego
wśród Żydów jest właśnie prostą drogą do wypierania przez świat pamięci
o tej zbrodni i najlepszym sposobem umocnienia na skalę globalną namiętności
antysemickich.
Skutki
upowszechniania "religii Holokaustu" są wielorakie. Najprostszą reakcję
emocjonalną możemy obserwować w środowiskach czarnych Amerykanów, gdzie -
przy zakłopotanym milczeniu białych elit i liberalnych mediów - nienawiść
do Żydów kwitnie i jest wręcz częścią afroamerykańskiego etosu. Murzyńscy
wykładowcy rozmaitych african studies i aktywiści mobilizują czarnych
przeciwko Żydom prostym hasłem, iż "kradną współczucie świata" należne
ofiarom tego, co było naprawdę największą zbrodnią w dziejach ludzkości,
czyli handlu niewolnikami.
Ponieważ
biali są wobec każdej tezy czarnych radykałów intelektualnie bezbronni, nie
widać dobrej dla Żydów perspektywy ułożenia stosunków z coraz bardziej świadomą
swej siły i nabierającą znaczenia elitą kolorowych. Podobnie jak bezsilność
i wręcz strach przed niewahającym się sięgać po przemoc i zbrodnię
islamem, nie pozwala tradycyjnej białej elicie przeciwstawiać się
antysemityzmowi muzułmanów.
Spłaszczenie
win, jakiego dokonuje "religia Holokaustu", wręcz produkuje negacjonistów.
Osobiście sądzę, że biskup Williamson jest takim właśnie przypadkiem.
Natura ludzka źle znosi prawdy nieweryfikowalne, właściwa jej ciekawość i
przekora każe każdemu kolejnemu pokoleniu powątpiewać w zastane poglądy,
szukać nowych szczegółów, nowych spojrzeń. Jeśli Holokaust można tylko
przyjąć do wiadomości w całej rozciągłości jako nienaruszalny dogmat albo
całkowicie zanegować - to na mocy zwykłej ludzkiej skłonności do wątpienia
w zastane będzie on coraz częściej negowany.
Na
początku dzieje się to oczywiście tam, gdzie Żydzi są postrzegani jako
wrogowie i oprawcy. W krajach muzułmańskich powszechne jest dziś przekonanie,
że opowieść o zagładzie Żydów to zwykła propaganda, którą należy
zwalczać i ośmieszać (wspomnijmy kuriozalną wystawę antyholokaustowej
satyry pod honorowym patronatem prezydenta Iranu). Z szeregu przyczyn obejmujących
i wspomniany już strach przed muzułmanami, i właściwą dla tej formacji
nienawiść do "amerykańskiego imperializmu", którego wykonawcą ma być
Państwo Izrael, negacjonizm muzułmański stopniowo przyjmuje się także na
europejskiej lewicy. W najmniejszym stopniu nie przeszkadza jej to zresztą
szermować wobec przeciwników tradycyjnym oskarżeniem o antysemityzm i
dowolnie wskazywać go w ich tradycji (o czym za chwilę).
Zakrawa
to na paradoks, ale w dobie wielkiego upadku rozumu, jaki przyniosła dominacja
mediów elektronicznych, nie powinno dziwić, że z jednej strony negując
holokaust, z drugiej jednocześnie używają go przeciwko Żydom muzułmańscy
radykałowie i pozostający pod ich wpływem lewicowcy.
Poręczny, uproszczony obraz Holokaustu stworzony pod wpływem ludzi pokroju Wiesela pozwala mediom ukuć morderczo skuteczny, bo w wielu kręgach chętnie przyjmowany, nowy stereotyp, w którym teraz to Żydzi (Izraelczycy) są nazistami, Palestyńczycy ofiarami "nowego holokaustu", a Strefa Gazy gettem warszawskim. Swobodne wymienianie pojęć "Żydzi" (gdy potępiamy "faszystów" w rodzaju Williamsona i papieża) i "Izrael" (gdy solidaryzujemy się z ofiarami żydowskiego nacjonalizmu) sprawiają, że mimo wszelkich swych wpływów Żydzi coraz wyraźniej walkę z tym stereotypem przegrywają.
Salon przejmuje pałkę
Tu
wypada powrócić do wątku szczególnej siły zarzutów stawianych Kościołowi.
Na pierwszy rzut oka to, że liderzy organizacji żydowskich pozwalają sobie na
publiczne dyktowanie papieżowi, kogo wolno mu beatyfikować albo nominować,
wydaje się dowodem ich siły. W istocie nagonkę na papieża rozpętaną w
kontekście Williamsona uznałbym ze przejaw słabnięcia diaspory żydowskiej i
przejmowania stosowanej przez nią od lat poręcznej pałki antysemityzmu przez
emancypującego się jej sojusznika, jakim były, mówiąc umownie,
lewicowo-liberalne salony.
Ponieważ
Kościół, katolicyzm i konserwatyzm, jako główni sprawcy opresji gejów,
kobiet i innych mniejszości, są tu wrogiem wspólnym, każdy atak liderów żydowskich
idący w tym kierunku zyska potężne wsparcie mediów. Ale nie musi to już być
regułą tak niezawodnie obowiązującą jak w czasach polowania przez amerykańskie
organizacje żydowskie na banki, rządy czy koncerny upatrzone do oskubania pod
pretekstem "odszkodowań" za Holokaust (odszkodowań w cudzysłowie, bo
przecież nie trafiały one do rzeczywistych ofiar czy ich spadkobierców, ale
do środowisk, które w latach II wojny zachowywały wobec informacji o dokonującej
się zagładzie europejskich pobratymców, najdelikatniej mówiąc, chłodną
rezerwę). W każdej chwili dotychczasowy sojusznik może bowiem sięgnąć po
argument: a co wy wciąż o tamtym, przecież prawdziwego holokaustu dokonujecie
dzisiaj sami na Palestyńczykach! Wbrew stereotypowi więc to nie wielkie międzynarodowe
(w istocie amerykańskie) organizacje żydowskie, ani tym bardziej nie Izrael
należy wskazać jako głównego beneficjenta "religii Holokaustu".
Najbardziej zyskały na nim owa niepochwytna, trudna do opisania sieć połączonych
ideowym pobratymstwem i poczuciem misji prowadzenia ludzkości ku postępowi
aktywistów, intelektualistów i lewicowych polityków, którą skrótowo przyjęło
się nazywać salonami. To im podali Żydzi do ręki nader poręczny młot na
chrześcijan, prawicowców, nacjonalistów i wszelkich innych wrogów postępu.
Przerażające rozmiary i zimna precyzja hitlerowskiego ludobójstwa na Żydach,
wstrząsające dla każdego, kto się z nimi zapoznał, sprawia, że rzucenie
anatemy motywowane zarzutem antysemityzmu stało się i niezwykle łatwe, i
bardzo skuteczne. Wystarczy tylko odpowiednie medialne nagłośnienie.
Opisywałem wielokrotnie, jak z powodzeniem używa tego mechanizmu w Polsce michnikowszczyzna, i nie chcę nad miarę mnożyć przykładów, których jest bardzo dużo. Sięgnę po jeden tylko wątek - dowolność w używaniu pałki antysemityzmu w polityce historycznej, jaką prowadzi to środowisko, konsekwentnie wychowując swych czytelników w przekonaniu, że tradycja polskiej kultury dzieli się na zdrowy, postępowy nurt "Wiadomości Literackich" oraz lewicy i zły, fundamentalnie antysemicki nurt endecki. Ten prosty obraz nie wytrzymuje jakiejkolwiek konfrontacji z wiedzą historyczną.
Etykietka dla Gombrowicza
Mało
który polski inteligent (z czytelników "Wyborczej" zapewne żaden) wie, że
Witold Gombrowicz, czczony jako osobisty wróg Romana Giertycha, wszedł do
polskiej literatury z rekomendacją czołowego ówczesnego żydożercy Adolfa
Nowaczyńskiego, witany entuzjastycznie jako autor mówiącego "całą prawdę
o podstępnym zażydzaniu kultury polskiej" i "dojmująco aktualnego"
opowiadania "Krótki pamiętnik Jakóba Czarnieckiego". Gombrowicz oczywiście
odcinał się (ale dopiero po latach) od antysemickiej interpretacji tekstu i
ubolewał, że z powodu niewczesnego ogłoszenia go arcydziełem właśnie przez
Nowaczyńskiego stał się z punktu pisarzem źle widzianym w kręgu "Wiadomości".
Można
sądzić, że gdyby po tradycję Gombrowicza sięgał dziś nie właśnie salon,
ale kto inny, ten "antysemicki" tekst mógłby zostać w jego twórczości
wyeksponowany i stanowić podstawę dla objęcia pisarza dyskursem wykluczenia.
Zresztą podobny zabieg mógłby dotyczyć praktycznie każdego człowieka tych
czasów: weźmy na przykład cytowany przez amerykańską autorkę list Władysława
Broniewskiego wyjaśniającego przyczyny zerwania z "żydkami z Ziemiańskiej"
i przy okazji snującego dywagacje o tym, dlaczego Słowianin nadaje się na
poetę, a praktyczny, ograniczony spryt "żydka" pisanie dobrych wierszy mu
uniemożliwia. Broniewski w żadnym okresie swego życia nie był endekiem -
był po prostu dzieckiem swoich czasów, w których przekonanie, że rasa
determinuje sposób myślenia, zdolności i cechy charakteru, było powszechnie
uważane za oczywiste, także przez Żydów.
"Fronda"
poświęciła niedawno spory artykuł porównaniu cytatów z "Wiadomości
Literackich" z jednej, a "Prosto z mostu" z drugiej strony, dowodząc, iż
dowolnie je traktując i wyrywając z historycznego kontekstu, można by
swobodnie uznać te pierwsze za pismo jadowicie antyżydowskie, z czołowym żydożercą
Słonimskim, a drugie - za postępowe i życzliwe mniejszościom, zwłaszcza
seksualnym. W istocie szczególnie ciekawe jest tropienie zasady, wedle której
są one przyklejane bądź nie. Swego czasu jakiś młody gorliwiec jako
antysemitę zdemaskował Kornela Makuszyńskiego, na podstawie felietonu z lat
dwudziestych. Gdy napisałem felieton wyśmiewający tę demaskację, ówczesny
redaktor naczelny "Gazety Polskiej" zatrzymał go - do tego stopnia
sterroryzowany był powtarzającymi się zarzutami antysemityzmu wobec gazety.
Moja irytacja była tym większa, że młodego demaskatora wykpił wkrótce
potem w "Polityce" Ryszard Marek Groński; tym razem etykiety salon
postanowił nie nalepiać.
Żeby
nie dłużyć przykładów, wspomnę o jeszcze jednym, niezwykle
charakterystycznym. W żadnej prawie antologii poezji polskiej ani tekście
publicystycznym nie spotkałem się z przywołaniem powojennych utworów Jerzego
Pietrkiewicza, takich jak przejmujący wiersz "Robiąc rachunek wstydu"
("Nienawiścią opięci jak mundurem/Nazarejczyka wypędzaliśmy razem z
kramem/ale nas spotkał przy prętach luf, pod murem/tym samym").
Wiersz
napisany przez jednego z artystów uwiedzionych w późnych latach 30. ideologią
radykalno-narodową, opublikowany w sztandarowym piśmie emigracyjnego
Stronnictwa Narodowego jest znakomitym artystycznie wyrazem ekspiacji i poety, i
jego środowiska. Ale oczywiście endecy do żadnego rachunku wstydu nie mają
prawa, oni muszą być w inteligenckim widzeniu historii jednoznacznym czarnym
ludem, z którego nic nigdy nie zmaże hańby getta ławkowego. Co innego
lewicowi patroni salonu, umoczeni w najgorsze stalinowskie brudy - ich
rozliczeniowe wiersze prezentowane są szeroko jako dowód, że przecież z
czasem przejrzeli na oczy, odcięli się, a więc nie ma im czego wypominać.
Holocaust Industry