Krzysztof Varga
Teraz patrzę na spis treści numeru 25. i zastanawiam się:
Czyżby chodziło o nieduży materiał pt. "Cała prawda o seksie
cybermęskim i cyberdamskim"? A może o blok "Psychodeliki
trochę mniej znane"? Czyżby skusił go materiał pod chwytliwym
tytułem "Raz, dwa, trzy, po Koreshu będziesz ty", bo pamiętał
relacje ze szturmu FBI na farmę w Teksasie, gdzie zabarykadował się
oszalały przywódca sekty z wyznawcami?
Wątpię, by mojego kuzyna, mężczyznę po czterdziestce,
skusiły wiersze Darka Foksa, Adama Wiedemanna, Dariusza Sośnickiego,
Krzysztofa Jaworskiego, Miłosza Biedrzyckiego. To musiał być
cyberseks, co zresztą potwierdzałoby tezę, że pismo Roberta
Tekielego nie jest pismem literackim. Jest to pismo kulturowe -
zwierciadło odbijające obraz (nie da się zaprzeczyć, że
niekompletny) współczesnej kultury, kultury końca wieku i
milenijnego przełomu.
Z najnowszych numerów pisma zniknął dawny pluralizm -
lustro, które kiedyś (no, niech będzie, że przechadzając się po
gościńcu) odbijało wszystko, co mu wpadło w taflę, dziś wyraźnie
selekcjonuje przedmioty, które ma odbijać. Wciąż jest to zwierciadło
pełne deformujących obraz wypukłości i wklęsłości, jak w
gabinecie krzywych luster, bo przecież kultura aktualnego fin de
siecle'u przypomina wesołe miasteczko. Ale po nawróceniu się
Roberta Tekielego na katolicyzm miejsce pluralizmu zajęło w
"bruLionie" nieznośne moralizatorstwo.
W pierwszym numerze "bL", sygnowanym "Kraków,
wiosna 1987", pod spisem treści był apel "Od
Redaktora": "Zapraszamy do współpracy wszystkich pisarzy
tworzących w języku polskim, szczególnie serdecznie najmłodszych.
Mam nadzieję, że dzięki rozszerzonemu gronu stałych współpracowników
nasze pismo już od następnego, podwójnego, numeru będzie mogło
ukazywać się w kształcie zbliżonym do zamierzonego. Czekamy na
propozycje, uwagi krytyczne, wartościowe teksty".
Wstępniak z pierwszego numeru jest bezbarwny i sztampowy do bólu.
W ostatniej edycji "bL" (opatrzonej numerem 28,8) w artykule
pt. "Tylko prawda jest skuteczna" Tekieli apeluje:
"Przyjaciele, nie współtwórzcie kolejnego nurtu w literaturze,
nie twórzcie ideologii. To strata energii, to małoduszność. Tylko
prawda.
Czarku [chodzi o Michalskiego, głównego współpracownika
Tekielego, publikującego w "bL" pod pseudonimem Marek
Tabor, autora książki "Powrót człowieka bez właściwości"
- KV], my mamy jednego przewodnika. Nie pytamy, co w tej sytuacji
zrobiłby konserwatysta, pytamy, co zrobiłby Chrystus".
Tekieli miał rację, gdy zapraszał do współpracy polskich
pisarzy. Ma też absolutną rację dziś, gdy apeluje o nietworzenie
ideologii. Ale jednocześnie przemawia Tekieli językiem ideologa, który
poznał prawdę objawioną. I chyba z pełną świadomością wkracza
na grząski grunt bluźnierstwa, zastanawiając się, co na jego
miejscu zrobiłby Chrystus. W innym miejscu - w wywiadzie dla
"Machiny" (9/98) - mówi, że chciałby być świętym:
"Za nic się nie wstydzę (...), co zrobiłem, to zrobiłem.
Najlepsza kariera, jaką można sobie wyobrazić, to kariera świętego
i lepszej nie ma. Z prostego rachunku wynika, że zrobiłem tyle zła
w swoim życiu, że już jedyną drogą do świętości jest męczeństwo
niestety". A to już jest albo szaleństwo, albo premedytacja i
podstęp.
Artykuł w ostatnim "bL" Tekieli kończy tak:
"Prawda jest kulista, wszystkie ludzkie systemy poznawcze składają
się z prostych. Oczywiście, nasza ortodoksyjna bryła opisana na tej
kuli ma najwięcej z nią punktów wspólnych. Oczywiście nasz wielościan
ma tych ścian najwięcej, ale nie można wykluczyć, że mniej
skomplikowane bryły dotykają kuli w innych miejscach niż nasza, choć
oczywiście w mniejszej ilości miejsc. JESTEM PAZERNY NA PRAWDĘ,
SZKODA MI UTRACIĆ CHOĆBY JEDNEGO MIEJSCA, W KTÓRYM kwadratowy CZŁOWIEK
MOŻE JĄ Z O B A C Z Y Ć. Dotknąć kuli".
Mówi Mirosław Spychalski, kiedyś jeden ze współtwórców
"bL", dziś redaktor programów kulturalnych w TVP: - Byliśmy
pierwszym pokoleniem, które jak coś chciało wydrukować, to nie szło
do "Odry" czy "Twórczości", nerwowo międląc w
ręku maszynopisy, tylko zakładało swoje pismo. Zawsze lubiłem
czytać "bruLion", nawet jak odszedłem w marcu 1993. Do
niedawna wszystko było dla mnie OK, to było pismo żywe, które się
czytało. Ale w ostatnim numerze pojawił się wstępniak Tekielego i
dla mnie to już nie jest to samo. Ten wstępniak łamie zasadę, że
nie komentujemy tego, co drukujemy, bo czytelnik nie jest głupszy od
nas i sam potrafi wyciągnąć wnioski.
Marcin Baran, poeta też związany z "bL": - W
"bL", było jak w "Ziemi obiecanej" Reymonta. Nikt
nic nie miał, przede wszystkim nie mieliśmy żadnych zobowiązań.
Wszystko potoczyło się jak w ekranizacji Wajdy. Na koniec spotykają
się Borowiecki, Welt i Baum - każdemu coś się udało i każdy coś
stracił, każdy znalazł sobie usprawiedliwienia na dalsze życie.
Dla mnie było jasne, że skoro nie podpinamy się pod »Solidarność«,
ani pod ZLP, to jesteśmy tą mityczną trzecią drogą.
"bL" nie był ani solidarnościowy, ani reżimowy, tylko
uczciwy. Błądząc oczywiście, ale to było wspaniałe. Na początku
"bL" był bardzo literacki, społeczny i niezależny, a
potem był już tylko niezależny. Stratą dla kultury polskiej jest
to, że "bL" poszedł w stronę obyczajowości, a nie
literatury.
- Teraz już nie ma "bruLionu" - podsumowuje
Spychalski.
Owo nieistnienie "bL" należy oczywiście rozumieć
jako koniec strategii, dzięki której pismo tak wyraźnie zaistniało
w świadomości czytelników.
O rzekomym zamknięciu pisma plotkowano już kilkakroć, szczególnie
w latach 1992-93, kiedy się nie ukazywało. Tekieli jednak powtarzał,
że robi pismo tylko wówczas, gdy ma coś do przekazania, a nie
trzyma się terminarza. "bL" zawsze był nieregularnikiem.
Borykał się z problemami finansowymi i organizacyjnymi. Mało kto
wie, że wspierały go mamy redaktorów.
- Jak była ostra zapaść finansowa, mama Tekielego brała pożyczkę
z pracy - opowiada Spychalski. - Mama Oli, obecnie żony Roberta, była
korektorką. Przetrzymała wiele, wymiękła dopiero przy wywiadzie z
sadomasochistką. I ten tekst poszedł bez korekty. A moja mama
przekazywała pocztę, która przychodziła na mój adres we Wrocławiu.
Precz z komuną (i antykomuną)!
W pierwszym numerze znalazły się teksty satyryczne Wojciecha
Młynarskiego, Jacka Fedorowicza i Jana Jakuba Należytego, wiersze
Leszka Szarugi, wywiad z Wiktorem Woroszylskim, wspomnieniowa
publicystyka Antoniego Pawlaka. Z autorów zaliczonych później do
pokolenia "bL" był tylko 24-letni wówczas Marcin Baran.
Obok jego wierszy zamieszczono komentarz Szarugi, który jakoś do tej
liryki przekonać się nie mógł. Dziś Baran nie współpracuje już
z Tekielim. Odszedł od "bruLionu", podobnie jak Marcin Świetlicki.
Barana i Świetlickiego zastąpił Wojciech Wencel, rocznik 1972.
Urodzony w 1961 roku Tekieli jest coraz starszy od swoich autorów.
Ale za to coraz bardziej młodzieńczo bezkompromisowy. Były
poeta-minimalista (wydał kiedyś tomik "Nibyt") idzie w
maksymalizm - chyba można tak nazwać pomysł, by zostać świętym.
Ale Tekielemu nie brakuje determinacji. Ma też przekonanie do tego,
co głosi. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo aż nie chce mi się
wierzyć, by była to demagogia.
W ostatnim numerze "bL" zamieszczono esej Jeana
Madirana "Dwie demokracje", dowodzący, że "demokracja
nowoczesna to demokracja klasyczna w stanie grzechu śmiertelnego",
wywiad z zakonnikiem, którego opętały radiestezja, psychotronika i
ziołolecznictwo, a w końcu duchowość Wschodu, rozmowę z prof.
Andrzejem Wiercińskim pod znamiennym tytułem "Zwolennik Old
Age'u", religion fiction Włodzimierza Sołowiowa "Krótka
opowieść o Anty-chryście", wywiad z redaktorami pisma
"Arcana" o jałowości kultury masowej, no i trochę wierszy
- Ezry Pounda, Krzysztofa Koehlera, Krzysztofa Siwczyka i Wojciecha
Wencla.
"Chcieliśmy być przede wszystkim pismem wartościowym -
mówił Tekieli w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" w 1993 r.
- Precz z kombatanctwem. Nie chciałem drukować pewnych rzeczy tylko
dlatego, że ich autor jest naszym kumplem, albo stoi po
»naszej« stronie barykady. »bL« ma być brudnopisem całej
naszej kultury. Zdarzało się, że odrzucaliśmy teksty »zasłużonych«
opozycjonistów i innych »zasłużonych« z tej prostej
przyczyny, że były to materiały kiepskie".
W 1991 roku w wywiadzie dla "Gazety" Tekieli mówił:
"U podstaw »bL« nie tkwi żadna ideologia ani program
artystyczny, tylko pewne intuicje. Intuicje polegające z grubsza na
tym, że uznaliśmy, iż twórczość przeniosła się z obszarów
uznawanych dotąd za »wysokie«, czyli te, którymi dotąd
zajmowała się literatura, na inne obszary. (...) Zrezygnowaliśmy więc
z wszelkiego kategoryzowania, z siatki pojęć, którymi posługiwano
się dotąd, by czegoś wartościowgo nie przegapić, i... szukamy. Za
30 lat się okaże, czy znajdowaliśmy czy nie".
- Na szczęście Tekieli nie studiował polonistyki, tylko
geografię - mówi Spychalski. - Nazwisko Jan Błoński nie wzbudzało
w nim takich emocji jak w Marcinie Baranie czy Krzysiu Koehlerze.
Podziemny "bL" chyba jako jedyny interesował się
graffiti, fanzinami, punk rockiem, a więc tym, co wówczas było
najbardziej interesujące w obrębie kultury nieoficjalnej, co było -
mówiąc językiem pracowników agencji reklamowych - kreatywne, a
jednocześnie nie należało do "oficjalnej" kultury
podziemnej.
Krzysztof Uniłowski w książce "Skądinąd" napisał:
"Trudno rzec, że w latach osiemdziesiątych »bruLion«
stymulował działania alternatywne. Raczej informował o nich i życzliwie
je komentował. (...) Promował je i wprowadzał do innych obiegów.
(...) Wybierając rolę pośrednika między drugim obiegiem a paraartystycznymi (i nie tylko) formami kontestacji młodzieżowej
tamtych lat, "bruLion" - wbrew obiegowym sądom - ani myślał
o buncie przeciwko skostnieniu kultury niezależnej. Jeśli pismo już
wtedy zdobyło młodszych czytelników materiałami i przedrukami z
art-zinów, tyczącymi graffiti, happeningów Pomarańczowej
Alterantywy, działalności WIP-u czy alternatywnej sceny rockowej, to
prestiż zawdzięczało temu, iż młodym redaktorom udało się
pozyskać do współpracy pisarzy tej pozycji, co Szczepański,
Rymkiewicz, Międzyrzecki, Zagajewski, Hartwig. (...) Dzięki temu
prestiżowi (i dobremu krakowskiemu pochodzeniu) »bruLion« okazał
się najlepiej przygotowany do wykorzystania koniunktury, jaka się
otworzyła po roku 1989".
Z czasem Tekieli coraz mniej krył niechęć do "zasłużonych".
Chętnie stawiał się w opozycji do "pokolenia '68", co
podkreślił też, obwieszczając wkroczenie do literatury jego własnego
"pokolenia '86".
- "bL" był wypadkową myśli, że nie może być ciągle
tylko komuna i antykomuna - wspomina Spychalski. - Chcieliśmy otworzyć
sobie drzwi na wszystkie strony. Tekieli mówił, że nie ma świętych
krów. Że nie może być tak, że nie opublikuje czegoś, bo
zaszkodziłoby to pismu.
Rzeczywiście, wiele publikacji "bL" zaszkodziło. Z
różnych stron. Atak konserwatywnego pisma "Arka" po
opublikowaniu skandalizującej "Historii oka" Georges'a
Bataille'a, szok i oburzenie po wydrukowaniu tekstów Celine'a i
Himmlera, protest Jarosława Marka Rymkiewicza - cały ten hałas
szkodził, jednocześnie pomagając, bo dzięki niemu "bL"
wyszedł z getta i znalazł się na półce mojego kuzyna. Tekieli
podjął ryzyko, które się opłaciło, bo w pewnym momencie mógł
chwalić się 16-tysięcznym nakładem.
- Pierwsze numery były robione ostrożnie, żeby się umieścić
na rynku. Żeby mieć dotacje, dystrybucję. Po 8. numerze można już
było zamieścić Bataille'a. Duże wrażenie zrobił na Tekielim
"Czasu Kultury" z obscenicznym "Ostatnim wyjazdem na
Brooklyn" Huberta Selby'ego. Powiedział, że trzeba spróbować
czegoś takiego, i wtedy pojawiła się "Historia oka" -
wspomina Spychalski.
Czy Rafał Grupiński, naczelny "Czasu Kultury", który
uważa swój dwumiesięcznik za największą (i niedocenioną)
konkurencję dla krakowsko-warszawskiego pisma, wie, że jest ojcem
chrzestnym słynnej brulionowej "strategii skandalu"?
Zabawne, że akurat Grupiński, skądinąd autor zbioru esejów
"Dziedziniec strusich samic", w którym rozprawił się z
tzw. PIN-em, czyli polskim intelektualistą, należy do najsurowszych
krytyków "bL". W napisanej wspólnie z Izoldą Kiec książce
"Niebawem spadnie błoto" zamieścił surową opinię, że w
piśmie Tekielego "sensacjom dla intelektualnych kucharek
towarzyszył wysiłek redaktorów, by importowane błazeństwo wesprzeć
błazeństwem polskim i dla wszystkiego znaleźć, choćby rodem z
emigracji, ale jednak swojski odpowiednik".
Strategia skandalu zniechęcała do "bL" nawet potencjalnych
sojuszników, takich jak Piotr Bratkowski, który napisał w "Gazecie":
"Nadszedł kres komunizmu, zaś młodzi redaktorzy »bL« robili się
coraz starsi. I jak popularne przed laty dziecięce gwiazdy piosenki
przestraszyli się, że po mutacji nie będą już potrafili śpiewać tak
pięknie jak niegdyś. Im starsi, w tym większą postanowili uciec
dziecięcość. Wybrali strategię skandalu, fascynacji wszelkim
umysłowym śmieciem i kuriozum. Każda największa brednia warta była
publikacji w »bL«, jeśli tylko mogła zaepatować współczesnego
»filistra«. Tych, których wcześniej przyciągnęli, teraz
kolejno zrażali. I tak stali się sektą, z właściwymi sekcie
obsesjami i ograniczeniami myślowymi".
Grupiński i Kiec uważają, że "bL" "był
pismem, które po prostu chciało i potrafiło skorzystać z otwartości
i uniwersalności propozycji popliberalizmu. Zamiast dyskusji nad możliwymi
pozytywnymi bądź negatywnymi skutkami wpływu kultury popliberalnej
na kulturę polską redaktorzy »bruLionu« zamieszczali tłumaczenia
tekstów informujących o fascynujących pseudoodkryciach w rodzaju
tezy, że szczęście rodzinne warunkuje istnienie każdej represyjnej
władzy, bądź (...) o macicznym charakterze myśli Sokratesa czy
Jungowskiej rewelacji, że Chrystus był nieślubnym dzieckiem".
To właśnie z dbałości o wierność słowu brały się,
zdaniem Jarzębskiego, kontrowersyjne teksty w "bL". Tekieli
nie rozdzielał bowiem, jak to jest powszechnie praktykowane, słowa
prywatnego od publicznego (np. wywiady publikuje niezredagowane,
"na żywca" spisane z taśmy). Słowo miało dla niego
zawsze taką samą wagę, bez względu na to, czy zostało
wypowiedziane prywatnie przy piwie czy publicznie i na piśmie. Zostało
to nawet wyraźnie powiedziane w "Celach Fundacji bruLionu":
1. Niwelowanie przepaści pomiędzy słowem publicznym i
prywatnym.
2. Uczestniczenie w próbie powołania do życia nowego modelu
kultury intelektualnej, modelu opartego na zasadach wolności skojarzeń,
wolności artykulacji i na swobodzie w wyznaczaniu sobie celów.
3. Przeciwdziałanie procesowi zatracania statusu ontycznego
przez wszelkie elementy struktury rzeczywistości.
4. Popieranie i promocja różnych dziedzin twórczości.
5. Promocja młodego pokolenia twórców w kraju i za granicą.
Niektóre z tych celów (punkt 4 i 5) są ogólnikowe albo
brzmią bełkotliwie (punkt 3), warto jednak zwrócić uwagę na
pierwsze dwa. To właśnie one oddają chyba intencje, które skłoniły
Tekielego do wydrukowania takich tekstów, jak skrajnie antysemicki
"Hollywood" Celine'a, przemówienie Himmlera do oficerów
SS, anarcho-feministyczny manifest Valerie Solanas "Gińcie Nędznicy
Ukręcamy Jaja", wywiad z sadomasochistką czy wreszcie słynny
"Donos na komandosów" z 1968.
Numer 14.-15. to nie tylko kolorowa okładka wystawiona w księgarni,
lepszy papier, większy format. Od tego numeru "bruLion" uważany
jest za bezkompromisowe pismo "młodoliterackie". Już na okładce
reklamował "rewelacyjne debiuty '90". W tym numerze
rozstrzygnięto też pierwszą edycję konkursu na brulion poetycki
im. Marii Magdaleny Morawskiej. Zwyciężył wtedy Marcin Świetlicki.
Następnym laureatem zostanie Jacek Podsiadło, którego wiersz
"Konfesata" otwiera numer 14.-15. Oddziaływanie
"bruLionu" jest już tak duże, że o Świetlickim i
Podsiadle mówi się jako o parze najwybitniejszych młodych poetów.
W następnym numerze przy nazwiskach Świetlickiego, Podsiadły,
Jaworskiego i Wilczyka pojawiło się hasło "Skamandryci
'90?". Tekieli mówił później, że "mamy do czynienia z
pierwszym absolutnie autentycznym zjawiskiem pokoleniowym od czasów
»Skamandrytów« (...), ponieważ tzw. pokolenie Nowej Fali,
pokolenie Stanisława Barańczaka i Adama Zagajewskiego było czymś
wykreowanym, a jego promocja przypomniała sztucznie sterowany proces
polityczny, którego siłą sprawczą najpierw byli komuniści, a później
opozycja".
Ciekawe i straszne zarazem jest to, że z przełomowego numeru
najlepiej zapamiętano nie Świetlickiego czy Podsiadłę, tylko
pewien czterowiersz. Chodzi oczywiście o "Flupy z pizdy"
Zbigniewa Sajnóga, kiedyś jednego z autorów Totartu, gdańskiej
grupy hapenersko-literackiej, później członka sekty Niebo. Cztery
linijki zdominowały percepcję całego numeru. Dało to Tekielemu do
ręki dowód na powszechną w Polsce wybiórczość sądów.
"bL" uznano za pismo bluźniercze i skandalizujące
albo głupie i szczeniackie, zaczęto je kojarzyć z bezguściem połączonym
z bezczelnością. W realiach rynkowych trudno o lepszą rekomendację.
"bL" stał się popularny, chociaż kosztem gęby, za sukces
zapłacił stereotypem.
Czy to, co dziś robi i mówi Tekieli, jest próbą przełamania
tego stereotypu, udowodnienia, że niepoważne pomysły pismo ma dawno
za sobą? Że oto "bL" wykrzekł się prowokacji
obyczajowych i stanął do walki nie tylko o kulturę narodową, ale i
o rząd dusz?
Marcin Świetlicki, udzielając w 1993 roku wywiadu "Czasowi
Kultury", powiedział: "Cały ten szum z pokoleniem »bL« to naturalnie jeden wielki szwindel. Robert Tekieli to - przy zachowaniu proporcji - taki polski Malcolm McLaren,
twórca i menedżer Sex Pistols. Niewtajemniczonych odsyłam do filmu
»Wielki Rock'n'rollowy szwindel«, a wtajemniczonym mówię: to
jest to samo. Tekieli ma wyczucie, znalazł kilku na tyle
interesujących poetów, żeby z nich coś zrobić - w sensie społecznym
oczywiście. Oni pisali swoje wiersze po swojemu, ale towarzyszyła
temu pewna alternatywna otoczka wytwarzana przez działania redaktora
»bL«.
I wszelki odbiór tych wierszy jest trochę przez Tekielego
sterowany".
Świetlicki tak wysoko ocenił menedżerskie zdolności
redaktora "bL", że przepowiedział mu fotel ministra
kultury. Obserwując dalszą karierę Tekielego można dopuścić myśl,
że słowa Świetlickiego okażą się prorocze.
Spychalski docenia w nim też redaktora: - Tekieli był
talentem redaktorskim na miarę Giedroycia i Grydzewskiego. Z
niesamowitą intuicją, zdolnościami technicznymi, odwagą. Był
prawdziwym liberałem. Gdyby przyszedł do niego faszysta bądź
komunista z tekstem, który według niego byłby interesujący, to by
go wydrukował.
Tak skomentował to Marcin Baran w puencie wiersza "Biedny
chrześcijanin traci wyczucie proporcji i zwraca się bezpośrednio do
Boga w sprawie raczej błahej": "W Ducha Świętego się
wierzy. Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć". Od tej pory
zaczęto mówić o religijnym "odlocie" Tekielego.
Neofickiemu katolicyzmowi "bruLionu" patronuje raczej
niewierny Tomasz niż święty Paweł. Redakcja (czyli Tekieli)
zdradza duże zainteresowanie ruchami parapsychologicznymi, trudnymi
do zdefiniowania energiami, groźną, bo mieszającą w chrześcijańskich
umysłach mistyką Wschodu. Mimo wyraźnie niechętnego nastawienia do
New Age'u, wydaje się, że Tekieli jest pod wpływem takiego światopoglądu,
często mówi językiem newage'owym. Nieokreślone siły miały wpływ
nawet na poszczególne numery pisma. W wywiadzie pod zaskakującym
tytułem "Chrystus był OK" w pierwszym numerze
"Frondy" Tekieli mówił: "Zdarzały się rzeczy, których
w zwykły, racjonalny sposób wyjaśnić nie można, miałem takie
intuicje, że ktoś próbuje się nami bawić, wpływać na nas, były
trzy takie zdarzenia, które można nazwać dziwnymi. (...) Kończymy
numer, ja mam świadomość, że do pełni, do domknięcia brakuje
trzech tekstów". I nagle w sposób zaskakujący pojawiają się
owe trzy teksty, które "dopełniają się, w sposób
absolutny" i w dodatku niepokojący. "Kiedy ci się piąty
raz zdarza taka seria zbieżnych, mało prawdopodobnych rzeczy, które
układają się w jakieś całostki, to za którymś tam razem dociera
do ciebie, że to nie jest przypadek. Te teksty, kiedy już je zrobiłem,
okazało się, że mają ściśle określony wydźwięk, który
dzisiaj opisuję jako zły, zmierzający ku wprowadzeniu zamętu czu
rozbiciu jakichś prawd dla mnie dzisiaj ważnych".
Można to zinterpretować tak: pismo wyzwoliło się spod wpływu
sił ciemności, które kiedyś usiłowały manipulować polityką
redakcyjną, teraz zaś kierują nim siły niebiańskie i
"bruLion" dąży prosto ku prawdzie - kulistej oczywiście.
W wypowiedziach Tekielego pobrzmiewa też zainteresowanie
numerologią. W wywiadzie dla "Machiny" powołuje się na
trzy książki, które czytał. Były to "Biblia,
"Dzienniczek" siostry Faustyny, a trzeciej nie powiem".
Trójcę tę przywoływał także w wywiadzie dla "Nowego Państwa".
Możemy wpędzić się w bezsenność, jeśli zechcemy zgadnąć, o
jakiej trzeciej książce myślał Tekieli.
- Wartością "bruLionu" było to, że ludzie z różnych
bajek mogli coś robić wspólnie. Był poziom, na którym się
porozumiewaliśmy mimo różnic politycznych. W podziemiu, jak
przeszedłeś na inne pozycje polityczne, to byłeś spalony
towarzysko. Tu się tego udało uniknąć - mówi Spychalski.
Ostatni numer świadczy, że zniknęli ludzie z innych bajek,
dziś "bL" to raczej ponura baśń, pełna duchów i ocierająca
się o totalitaryzm. Dziś Tekieli mówi o przejęciu państwa:
"Tworzę idee. Przejęcie państwa musi nastąpić w ten sposób,
że ludzie, którzy się ukształtowali na »bruLionie«, na
pewnym typie relacji do innych osób, do prawdy, do wolności, ci, których
kształtujemy w tej chwili i którzy kształtowani będą dalej, będą
zajmować stanowiska w państwie, i to bardzo konkretne".
Sam Tekieli piastuje od roku funkcję przewodniczącego Rady
Programowej TVP i zasiada w Radzie ds. Inicjatyw Wydawniczych i
Upowszechniania Kultury przy MKiS. Domagał się m.in. przeproszenia
oburzonych telewidzów za emisję serialu "Boża podszewka",
a ministerstwu doradzał nie obcinać dotacji dla "Wiadomości
Kulturalnych".
Tekieli dumnie prezentuje swój szowinizm kulturowy: "My
byliśmy przez 50 lat poza cywilizacją łacińską. Byliśmy w łapach
cywilizacji bizantyjskiej, która się dosyć różni od naszej. Nasza
cywilizacja jest najwyższą, do jakiej doszła ludzkość" - mówi
"Machinie".
- Przy całym szacunku dla nawróceń, konwersji, jeżeli ktoś
uważa, że wiara porządkuje mu wszystko do końca, powinien zająć
się wiarą, a nie mediami - uważa Marcin Baran. - Nie można
modelować telewizji albo pisma i jednocześnie starać się kierować
boskim porządkiem.
Dawniej "bruLion" tym się różnił od swoich młodszych
krewnych - prawicowo-katolickiej "Frondy" i marksistowskiego
"Lewą nogą" - że był pismem antyideologicznym. Dawał
czytelnikowi szansę wyboru, nawet tak dosłownie jak w przypadku
numeru 19., który ukazał się w dwóch zeszytach: prawicowym i
liberalnym. Odrzucenie jednej z tych opcji nie oznaczało odrzucenia
pisma. Numer 28,8. takiej szansy już nie daje. Redakcja nie mówi już:
decyzja należy do ciebie, nie udajemy, że jesteśmy mądrzejsi od
czytelników. Teraz przekaz jest jasny: my wiemy, co jest dobre i
prawdziwe (kuliście - rzecz jasna). Apel, by nie tworzyć ideologii,
jest spóźniony, gdyż ideologia już "bruLionem" zawładnęła.
Po trzecim przełomie (a jednak magia cyfry 3!) "bL"
wyłączył się z debaty o współczesnej kulturze. Stał się pismem
zamkniętym i wygląda na to, że przechodzi powoli na pozycje, gdzie
dogmat zastępuje dyskusję, a redaktorska intuicja ustępuje
przekonaniu o własnej nieomylności. Ta z kolei staje się drogą do
wymarzonej przez Tekielego świętości. Męczeństwem zaś ma być
chyba samo istnienie w postliberalnym świecie, gdzie na równych
prawach funkcjonować mogą różne wizje świata. Bo ze skóry
przecież nikt Tekielego na razie nie obdziera.