autor: RIFUN
Forum "Dilbertoza"
- forum gazeta.pl
Gacek przybywa
Jak
uradzili tak uczynili. Gacek został zatrudniony oficjalnie jako
Dyrektor Handlowy a nieoficjalnie, jak się wszyscy domyślali był
po prostu Cerberem, który miał pilnować i donosić na Dyr.
Buraka. To był rok 1995 lub 96 (pamięć mam dobrą, ale krótką),
zresztą to bez znaczenia - za to istotne są jeszcze inne zmiany,
które nastąpiły. Po pierwsze odbyło się zebranie zarządu (drugie pod
względem wagi w historii firmy), obecny był stary członek
zarządu, czyli Dyr. Burak i pojawił się nowy, czyli Gacek.
Zarząd uradził, iż od dzisiaj (po konsultacji z prawnikami)
spółka przestaje być j.v. a zostaje z o.o. (ZOO to już było tam
od dawna, teraz przynajmniej spełniono warunki formalne). Wiązało
się to ze zmianom wpisów do rejestru itp. itd. Dla Buraka w tych
wszystkich zmianach była istotna tylko jedna sprawa - kto
będzie występował na papierze jako prezes, On czy Gacek?
Gwoli
wyjaśnienia, nasz Bystrzacha szybko się zorientował, że jedyna
konsekwencja jego wybryków to nadzór nad jego osobą w postaci
Gacka. Niestety stało się najgorsze - prezesem został Waldek
(właściwie najgorzej byłoby gdyby został Gacek, ale i tak to
pierwsze potknięcie w błyskotliwej karierze). Drugie potknięcie,
a właściwie to już bardziej kwalifikuje się na upadek to fakt,
iż Burak został mianowany Dyrektorem, ale nie MANAGING
Dyrektorem tylko Dyr. Ds. Produkcji!!!!! To był prawdziwy szok. Do
tego wcale nie był to koniec szykan ("tych pie....nych
Szwabów"), najgorsze (z jego punktu widzenia) było przed nim.
Otóż Gacek pierwszego dnia zajechał pod firmę nowiutkim
samochodem (na szczęście dla niego nie był to PKS - Burak z
pewnością porysowałby karoserię gwoździem), był to znak, że
trzeba sprawdzić, kiedy jest termin wykupu z leasingu jego
PKS-u. I cóż za szczęście, już za kilka miesięcy Burak dostanie
nowiutkiego PKS-a. Od razu mu się humor poprawił, bo przecież,
kto będzie wiedział, że prezesem jest kto inny (wizytówek
przecież nie będzie zmieniał, bo tyle mu zostało starych, a
przecież to taki wydatek drukować nowe), a jak go ludzie zobaczą
w nowym PKS-ie to przecież nie uwierzą w plotki o degradacji.
Cierpliwie czekał więc na wieści z Państwa Krzyżackiego (no
może, co jakiś czas przypominał, że leasing na PKS się kończy i
trzeba pomyśleć o nowym). Wreszcie nadszedł Wielki Dzień - Burak
pojechał do Vaterlandu wszystkim oznajmiając (od kilku tygodni),
że wróci nowym PKS-em. Wrócił to fakt, ale po pierwsze nie taki
wesoły jak wyjeżdżał, po drugie nie nowym a dwuletnim, a po
trzecie nie PKS-em!!!!!!! To był już drugi tak poważny cios w
bardzo krótkim czasie, Burak uznał, że skoro jest Gacek (zajmie się
robotą), to on może zacząć walczyć ze stresem. No i zaczął
walczyć, w zasadzie z małymi przerwami (na sen) przebywał całą
dobę na orbicie. Gacek faktycznie zabrał się ostro do roboty i
raportował oraz donosił z małymi przerwami (na papierosa) przez
całą dobę. Na efekty nie trzeba było długo czekać, odbyło się
walne i półformalne zebranie zarządu (pierwsze pod względem
wagi w historii Firmy).
Kariera Dyr. Buraka zawisła na
włosku
Po Gackowych raportach, których wiarygodność
potwierdzał Tomek (mając w pamięci niezapowiedzianą wizytę w
Firmie), Waldek postanowił naradzić się i podjąć decyzję co do
dalszych losów Buraka. Okazja po temu nadarzyła się w trakcie
wizyty zarządu (w komplecie) w okresie Świąt. Po tradycyjnym
gadu-gadu o niczym, ktoś postanowił (świnia jedna) napomknąć, że
jest pewna drażliwa kwestia, którą trzeba załatwić. Mało tego
(gnida jedna) sprowokowała głosowanie pod tytułem: "Zostawiamy
Buraka w Firmie czy nie?". Zasada głosowania w zarządzie jest
wyjątkowo głupia, do podjęcia decyzji potrzebna jest pełna
jednomyślność, ale (banda nazistów) postanowiła wyłączyć prawo
do głosu Buraka. A tak była spora szansa, że zarząd nie
przegłosowałby dymisji naszego geniusza zarządzania (instynkt
samoobrony i zupełny brak poczucia wstydu to charakterystyczne
cechy Buraka). Scena, która miała miejsce później to jak klasyk
z wenezuelskich "dreszczowców", Burak siedzi ze spuszczonym łbem,
łzy mu stają w oczach i słyszy jak każdy z jego kolegów członków
głośno i wyraźnie mówi "wyrzucić", "wyrzucić",
"wyrzucić".........itd. Burak kuli się w sobie, prawie udało mu
się zniknąć a w jego wypadku to prawdziwa sztuka (zwykle nawet w
ciemnościach złote łańcuszki i bransolety błyszczą ostrymi
refleksami), chyba zdaje sobie sprawę że to już koniec cudownej
bajki, po prostu czar prysł. Jak przez mgłę słyszy w oddali głos
Waldka (jego zdanie jest ostateczne, przysłowiowy gwóźdź do
trumny): "A ja chcę mu dać jeszcze jedną szansę". Burak nie
wierzy własnym uszom, zaczyna nerwowo rozglądać się po pokoju i
widzi, że nie tylko on wybałusza oczy ze zdumienia. A więc
jednak, znowu mu się udało!!!!!! Po spotkaniu wychodzi z pokoju
jak zbity pies, ale w duch utwierdza się w przekonaniu, że po
prostu jest naprawdę dobrym managerem i tylko Waldek to
dostrzegł (reszta to tłumoki). Cóż, dla nas wszystkich nadeszły nowe
czasy (jeszcze ciekawsze).
Ścieżka kariery według Buraka
Mimo wszelkich działań Buraka, które zagrażały jakimkolwiek
perspektywom rozwoju Firmy, ta rozwijała i rozbudowywała się w
najlepsze. Przed pojawieniem się Gacka, Burak rozbudował
administrację firmy (w sposób, który cechował każde jego
działanie - bezmyślnie) i otoczył się grupą popleczników. Tak więc
na scenę wkroczyła drobna istota o prostym umyśle zwana dalej
Karolą, w niedługim czasie zostanie ona nominowana i wybrana
przez Buraka na stanowisko Kierownika działu Import-Eksport
Drobne Kradzieże. Jedynym argumentem, który przemawiał za
obsadzeniem tego stanowiska przez tę istotę to fakt, iż jest
jedną z najstarszych (stażem) pracownic i najczęściej ze
wszystkich zwraca się jak trzeba, czyli per Panie Prezesie. Nie
była to jednak najbardziej błyskotliwa (błyskawiczna) kariera w
historii Firmy (poza karierą, Dyr. Buraka oczywiście).
A z
najszybszą karierą to było tak: Któregoś dnia Burak powalczył ze
stresem w swojej kanciapie a następnie wyruszył na hale
produkcyjne w celu poprzeszkadzania mechanikom i pomolestowania
damskiej części załogi. Przechadzał się więc bez celu pomiędzy
maszynami i paletami, aż tu nagle zmarszczył ze zdziwienia czoło,
bo widzi, że jedna z palet jest opisana w języku jego przodków
(po krzyżacku), potoczył przekrwionym wzrokiem po hali i wezwał
kierownika zmiany: "Masz się dowiedzieć, kto to napisał i wysłać go
natychmiast do mojego gabinetu." Blady strach padł na wszystkich
pracowników, bo jak wiadomo Burak przez wszystkie lata bardzo
uważał żeby nie zatrudnić nikogo, kto może się pochwalić
znajomością krzyżackiego w stopniu umożliwiającym komunikację,
strach, więc było pomyśleć, co zrobi delikwentowi, który
przemycił tą zakazaną wiedzę na teren Firmy (ukrzyżuje? Raczej mało
prawdopodobne. Wyrzuci? Wręcz pewne). Kierownik zmiany stanął na
wysokości zadania - odnalazł winowajczynię (to była kobieta) i
doprowadził na próg Buraczanego "gabinetu", zastukał w drzwi i
przystąpił do bicia rekordu w biegu na sześćdziesiąt metrów na
hali. Dziewczę usłyszało ryk spoza drzwi: "Wejść!!!!", więc
weszło i stanęło tuż pod drzwiami. Burak siedział rozparty w
fotelu i trzymał w rękach dowód rzeczowy (kartkę z opisem palety),
jak na wytrawnego dochodzeniowca przystało zadał podchwytliwe
pytanie: "Ty to napisałaś?", "Tak" wyszeptało dziewczę. "Czy
wiesz, że to jest po krzyżacku?", znowu podchwytliwie zapytał
Burak. "Tak" wyszeptało dziewczę. "To znaczy, że ty musisz mówić
po krzyżacku" zabłysną intelektem Burak. "Tak" dziewczę wyszeptało
ponownie ulubiony wyraz. "W takim razie od jutra już nie
będziesz pracować (łzy stanęły w oczach dziewczęcia) na hali a
zaczniesz w biurze (zdumienie i wzruszenie odebrało jej głos),
ale nie przeszkodziło jej w wyszeptaniu "Tak".
Następnego dnia
dziewczę stawiło się w biurze, Burak dopiero po dłuższej chwili
przypomniał sobie, po co miała tu przyjść. Fakt zaś, że główny
księgowy akurat wkroczył do pomieszczeń Buraka zdeterminował
dalszą karierę Cichutkiej (takie przezwisko będzie dla niej
najbardziej odpowiednie) została księgową i jest nią do dzisiaj.
Kilka słów o Gacku
Gacek jak już wspomniałem wcześniej jest strażnikiem
moralności Dyr. Buraka. W oficjalnej wersji występuje jako
dyrektor handlowy (wizytówka), lub dyrektor finansowy (osobiście
nie widzi różnicy pomiędzy jednym i drugim pojęciem). Trudno
też, aby widział - jego wykształcenie nie predysponuje go do tego w
żadnym wypadku. Nie jestem do końca pewien, czym kierował się
Waldek zatrudniając akurat Gacka, jedno jest pewne - nie była to
wiedza i na pewno nie było to doświadczenie. Podejrzewam, że
chodziło raczej o charakter i cechy osobiste, Gacek bowiem jest
całkowitym przeciwieństwem Buraka, i nie ma w tym wcale
przesady. Burak nie potrafi sklecić zdania bez "łacińskiego"
przerywnika, Gacek nigdy nie przeklina. Jeden interesuje się
tylko pornografią, drugi teatrem (podobno z wykształcenia jest
reżyserem) i literaturą. Ich cechy można by w ten sposób
wymieniać w nieskończoność - przejdę jednak do konkretów. Pierwsze
spotkanie obu panów nastąpiło jeszcze w latach, kiedy Burak był
sobie sam sterem, kapitanem i okrętem a Gacek robił karierę w
jakiejś niemieckiej korporacji (kariera była podobno
niesamowicie obiecująca), ale zdecydował się pomóc staremu
przyjacielowi (Waldkowi) i zgodził się na zesłanie do średniej
wielkości firmy na dzikim wschodzie. I co ciekawe (powoli
zaczyna być to regułą) on również twierdzi, że Burak zrobił na
nim jak najbardziej pozytywne wrażenie!!!!!! Te kontakty były na
tyle krótkie, że nie zawiązała się między nimi nić przyjaźni. W
ogóle raczej nie odczuwali wobec siebie żadnych uczuć wyższych
(a może niższych). To chyba spowodowało, że Dyr. Burak postanowił
zagrać tradycyjną piłkę stosowaną w rozgrywkach z Helmutami,
czyli wóda, dyskoteka i burdel. Jak łatwo było przewidzieć nic z
tego nie wyszło, kilka miesięcy później wpadł do biura z
okrzykiem: "Gacek wczoraj w burdelu stracił cnotę?!!!!", ale nie
wierzyłem w to wtedy i nie wierzę teraz (Gacek jest żonaty i ma
dziecko, jak na prawiczka to nieźle). Po nieudanej próbie nawiązania
kumoterskich stosunków Burak z żalu (lub przyzwyczajenia)
rozpoczął walkę ze stresem. Gacek przez pierwsze dni był w takim
szoku, że próbował udawać, iż nic nie widzi, ale po jakimś
czasie rozpoczął najpierw wysyłanie zaszyfrowanych sygnałów a
następnie już otwartym tekstem raportował o sytuacji na froncie
wschodnim. Jego meldunki były na tyle niewiarygodne, że Centrala
nie dawała do końca wiary swojemu agentowi. Z drugiej strony był
przecież Dyr. Burak (twórca i zarządca potęgi Firmy na trudnych
rynkach wschodnich), który mówił na temat swojej walki ze
stresem zupełnie co innego i dodatkowo twierdził, że raporty
Gacka mają tylko jeden cel: "Doprowadzić do jego zwolnienia i
zajęcia jego miejsca". Cała sytuacja była po prostu absurdalna -
dwóch równorzędnych dyrektorów szczerze się nienawidzących i
pomiędzy tym wszystkim my i kompletnie zakręcony Krzyżacki
zarząd. Przyznać trzeba Burakowi, że miał tupet i wygrał swoją
głupotą (ponownie), bo jak zachowuje się normalny człowiek prawie
wyrzucony (przez walkę ze stresem) z Firmy i do tego jeszcze pod
bacznym okiem agenta - przecież nie przebywa na orbicie od rana
do wieczora? Tak, więc fakt, iż Burak właśnie to robił (w
rzeczywistości i w Gackowych raportach) wydawał się Waldkowi
nieprawdopodobny. Dla rozwiązania swoich wątpliwości postanowił
zrobić pewną rzecz (eksperyment).
Eksperyment Waldka
W celu
zweryfikowania prawdomówności obu swoich dyrektorów Waldek
postanowił zwrócić się do swojego znajomego (nie chciał go
zatrudnić do pilnowania obu managerów). Znajomy Waldka to
lekarz, spytał go, więc czy medycyna w krajach
wysokorozwiniętych jest na tyle rozwinięta, aby można było
sprawdzić czy ktoś spożywał alkohol (przy pomocy testów). Nie
miał na myśli badania alko matem, ale raczej testy na wzór
sprawdzania czy dzieciak bierze "dragi". Lekarz, choć nie jest
fachowcem w tej branży obiecał się dowiedzieć i dowiedział się, że
są testy, które pozwalają badać czy pacjent w okresie ostatnich
kilkudziesięciu dni walczył ze stresem, jedyna wada testów to
fakt, że jeden kosztuje kilkaset marek. No ale cóż, co warte
śmieszne kilkaset marasków jak Waldek będzie miał pewność, kto
tu kłamie Burak czy Gacek.
Zawezwał więc Buraka do Helmutowa i
zaprowadził do lekarza, wcześniej lojalnie go uprzedził, po co
idą. Test oczywiście wykazał, że Buraka wóda w gardło nie kole,
niestety nie stwierdził czy Dyr. Burak pija często i czy dużo - potwierdził po prostu fakt, że pije. Waldek się zasępił i
wymyślił bezwzględny zakaz spożywania jakichkolwiek trunków
przez Buraka. Powiedział, że jak mu zrobi testy znowu po nowym
roku to mają wykazać albo zero albo teraz to on już go zwalnia
na pewno. A żeby mu było łatwiej z tym walczyć, to niech sobie
znajdzie jakieś hobby, na przykład tenis (o tym będzie później).
Burak załamany faktycznie zaczął grać w tenisa i przestał pić
(przez chwilę). Cała historia działa się pod koniec wakacji, ale
już w pełni jesieni Burak ponownie rozpoczął walkę ze stresem
(nie przy pomocy tenisa). Burak pił, Gacek donosił, można
powiedzieć życie wróciło do normy. Waldek słuchał raportów i
cierpliwie czekał na styczeń i wyniki testów. Tymczasem w
grudniu odbyła się kolejna rocznicowa impreza w Firmie i po raz
pierwszy został na nią zaproszony nasz felczer od testów. Burak
już był pogrążony po szyję i postanowił złapać się brzytwy.
Zastosował wobec Lekarza taktykę starego kaowca, czyli: wóda,
dyskoteka, burdel. Robił to bez przekonania mając w pamięci
ostatnie porażki na polu rozrywki, ale ku jego kompletnemu
zaskoczeniu felczer połknął haczyk. Po kilku godzinach
łajdaczenia się Burak nieśmiało napomknął o testach i usłyszał to, na
co czekał: "Nie martw się" wybełkotał lekarz. Burak już trochę
uspokojony rzucił się w wir walki ze stresem i praktycznie do
Bożego Narodzenia nie zszedł z orbity. Gacek wiedząc o testach
raportował jak najęty a Waldek czekał.
Wreszcie nadszedł dzień
prawdy (testów), Burak stawił się w gabinecie, oddał krew i
poszedł. Waldek dostał wyniki i zgłupiał, wynik był negatywny, czyli
Burak nie kłamał, z drugiej strony sam by przysiągł, że przez te
pół roku widział Buraka przynajmniej raz pod wpływem. Biedakowi
nie przyszło do głowy, że kłamie lekarz. A może po prostu chciał
uwierzyć (przez wzgląd na starą przyjaźń), fakt faktem obaj
dyrektorzy pracują nadal a Waldek udaje, że wierzy jednemu i
drugiemu.
Przypadki Dyr. Buraka ze
sponsoringiem i nie tylko
Burak jest typem, który często
powtarza głośno zasłyszaną lub wymyśloną przez siebie idiotyczną
formułkę (frazes, przysłowie, głupotę). Do ulubionych należy:
"Nic mnie tak nie cieszy jak czyjeś nieszczęście". Co chyba nie jest
dziwne (dla tych którzy go znają), nie tylko bezwiednie ją
powtarza, ale również stosuje w życiu, co oznacza że jak tylko
słyszy że komuś coś ukradziono lub że ktoś sobie złamał nogę to
zaraz do niego dzwoni i mówi: "Widzisz mówiłem że tak będzie"
(nawet wtedy gdy tak nie mówił). Burak przy całym prostactwie na
zewnątrz udaje filantropa (za cudze pieniądze), tak więc
sponsorował młodych tenisistów, piłkarzy i pałac młodzieży.
Sponsoring wyglądał w ten sposób że brał z kasy firmy pieniądze
z funduszu socjalnego i kosztem swoich pracowników zgrywał przed
wszystkimi dobrego wujka, wszem i wobec głosząc że to jego
prywatne pieniądze, bo na Sponsoring z firmowych pieniędzy nie
pozwalają przepisy. Problem pojawił się, kiedy przyniósł kolejną
fakturę za piłeczki tenisowe (lub cokolwiek innego) a główny
księgowy potrącił mu to z wynagrodzenia. Burak przyleciał z
pianą na ustach do gabinetu księgowego i usłyszał, że z powodu
ostatnich wypadków (opisanych wyżej) on (czyli główny księgowy)
otrzymał od nich (czyli Waldka i Helmutów) zakaz przyjmowania od
niego (czyli Buraka) jakichkolwiek faktur (czyli wstrzymano
Sponsoring). Na skutki tej decyzji nie trzeba było długo czekać
po pierwsze Burak przestał uprawiać swoje hobby (Tenis) a powód
był prosty - nie miał sponsora, po drugie musiał przestać udawać
dobrego wujka (ostatnia rzecz jak by mu przyszła do głowy to dać
na rozwój młodzieży jakiekolwiek prywatne pieniądze), po trzecie
wreszcie z treningów musiała zrezygnować żona i dzieci Buraka
(dotychczas rodzina państwa Burak korzystała z uciech sportowych
za pieniądze Firmy).
Dodatkowo nastały ciężkie czasy dla Buraka
z powodu ciągłych telefonów od sponsorowanych wcześniej klubów i
kółek młodzieżowych. Przez pierwsze miesiące Burak kazał mówić,
że go nie ma w firmie lub jest bardzo zajęty. Ale któryś z
bardziej nachalnych kierowników postanowił sprawdzić czy to aby
nie jakieś kłamstwo sekretarki, i przyjechał do Firmy. Buraka
zastał, ale niestety (niestety dla kierownika) w trakcie walki
ze stresem (a w zasadzie tuż po walce). Wykazał się jednak
odwagą (może bezmyślnością) i postanowił zapytać, co ze
sponsoringiem, na co usłyszał, że jest: "Głupim i zachłannym
sk......m któremu jak dać palec to on od razu wpi....li całą
rękę razem z płucami. I dlatego on (czyli Dyr. Burak) nauczy go
kultury i ukaże za chamstwo i więcej nie da żadnych pieniędzy,
ani jemu ani jego innym kumplom z pozostałych klubów". I to, w
zasadzie można nazwać końcem ery Sponsoring w Firmie.
Podsumowując trzeba powiedzieć, że Burak ma - odkąd pamiętam
- problem z wydawaniem jakichkolwiek pieniędzy, jeżeli przy okazji
coś na tym nie zarobi i powiedzenie "Robota zrobiona święta
rzecz zapłacić" nie należy do jego ulubionych. Żeby to bardziej
zobrazować przytoczę historię, która zdarzyła się przed laty a
której byłem świadkiem. W Firmie powstaje dość duża liczba
odpadków (liczona w tonach), z którymi od zawsze był problem.
Wreszcie Wujek znalazł małą firemke, która za nie wysoką opłatą
zgodziła się wywozić odpadki. Firemka prowadzona była przez
dwóch braci, oba chłopaki miały po dwa metry wzrostu i po sto
dwadzieścia kilo mięśni. I cierpliwie znosiły zgrywanie przed
nimi przez Buraka wielkiego prezesa. Któregoś piątku, jak co
tydzień jeden z braci przyszedł do Buraka żeby ten mu podpisał
fakturę - Burak stwierdził, że jemu jako właścicielowi (ciągle mu
z tym właścicielem nie przeszło) należy się procent od zleceń,
które otrzymują bracia, na co usłyszał, że może Braci pocałować
w dupę (dosłownie). Burak poczerwieniał i powiedział, że dzisiaj nie
ma czasu na podpisywanie żadnych gów...nych faktur. Brat nie
wzruszony poszedł i wrócił za tydzień z dwoma fakturami, od
sekretarki usłyszał, że Dyr. Burak jest bardzo zajęty i nie ma
dla niego czasu. Nie przejęty słowami sekretarki wszedł do pokoju
Buraka (nie pukając wcześniej) i kazał mu usiąść. Burak widział
po minie Brata, że żarty się skończyły, więc usiadł. Brat zaczął
mówić (nie podnosząc głosu): "Posłuchaj Debilu (zwrócił się do
Buraka), miałem kiedyś dubeltówkę, a mój sąsiad miał kundla,
który ciągle ujadał. Więc poszedłem do sąsiada i poprosiłem, żeby
uwiązał kundla za domem albo go zastrzelę. Sąsiad kundla nie
uwiązał, więc go zastrzeliłem (kundla), policja przyjechała i
zabrała mi dubeltówkę. Ale mój brat ma jeszcze jedną. Jak zaraz
nie zapłacisz mi za moją pracę Debilu to pojadę do domu, wezmę tą
drugą dubeltówkę i wrócę tu a później ci odstrzelę jaja".
Obserwowałem całą scenę, słuchałem przemowy brata i zdałem sobie
sprawę, że nawet irracjonalność tej sceny mnie nie dziwi (to był
kolejny znak, że trzeba zmienić pracę, zanim do końca oszaleję).
Druga rzecz, która do dzisiaj nie daje mi spokoju to to, że Burak
faktycznie wtedy ze strachu tylko zbladł i się spocił. Fakt
faktem poleciał do kasy i przyniósł szmalec i nawet
(wspaniałomyślnie) zrezygnował z faktur.
Dyr. Burak i tragedia z PKS-em
Jak pisałem wcześniej Burak nie dostał nowego PKS-a a
niestety spadkowy samochód z demobilu po Waldku. Cierpliwie
jednak czekał na lepsze czasy i przygotowywał grunt pod
przekonanie Waldka do nowego furaka. W tym czasie nowiutki
samochód dostał Gacek (kolejny nowy w czasie krótkiej kariery), dla
Buraka to był cios, ale i dobry znak bo Waldek napomknął coś o
tym, że i dla niego trzeba będzie coś kupić.
Zanim przejdę do
dalszej części wątku z PKS-em, muszę wtrącić mały akapit
informacyjny. Otóż firma (ku zaskoczeniu moim i pozostałych
pracowników) prosperowała nadal i rozwijała się oraz zatrudniała
nowych pracowników. I nawiązując do nowych pracowników
podejrzewam, iż prawdopodobnie Waldek nie dał wiary Burakowi w
to, że rynek polski jest mało obiecujący, jeżeli chodzi o
potencjalnych klientów i postanowił zatrudnić osobę
odpowiedzialną za jego rozwój. Tak w Firmie pojawiła się
Mariola, dziewczyna trochę naiwna, ale dobroduszna i na wskroś
uczciwa. Poza tym Mariola ma jeszcze jedną cechę, która nijak
nie pasuje do naszej Firmy, otóż można ją określić mianem bogobojnej
(w dobrym tego słowa znaczeniu). I używając słowa bogobojna nie
mam na myśli dewotki leżącej krzyżem przed ołtarzem po dwie
godziny rano i wieczorem, ale myślę raczej o prostej (ludowej)
uczciwości. Mariola, bowiem nie przeklinała i bardzo nie lubiła,
gdy ktoś w jej towarzystwie przeklinał (!!!!), nie uznawała
zdrad małżeńskich i w ogóle jakichkolwiek zdrad (!!!!), itp.
itd. (wykrzykniki nie oznaczają mojej dezaprobaty a podkreślają
konflikt pomiędzy sposobem bycia i życia Buraka i Marioli). Na
szczęście dla niej Waldek jako jej przełożonego wyznaczył Gacka.
Nie przeszkodziło to Burakowi uznać ją za wroga numer jeden (w
końcu jej zadaniem było udowodnienie niekompetencji Buraka w
jednej z dziedzin, w której jest przecież ekspertem). Burak na
początku tylko kopał pod Mariolą doły i podkładał pod nogi
kłody, ale już wkrótce miał przejść do otwartych działań
zbrojnych. O tym, że podkładane przez niego świnie nie przynosiły
efektów niech świadczy fakt, iż po roku Mariola złożyła u Waldka
zapotrzebowanie na pracownika do "swojego" działu, ponieważ sama
nie mogła sobie dać rady. Tak w firmie pojawił się student,
którego nazwijmy: Młody. Od tego czasu zaczęli stanowić zespół,
który dla Buraka stał się celem numer jeden (mogę im tylko
współczuć, chociaż z drugiej strony dzięki temu pozostali
pracownicy mają większy spokój).
Wróćmy jednak do historii z
PKS-em - Waldek nie chciał w żaden sposób faworyzować Gacka
powiedział więc Burakowi, że on też dostanie nową furę. Burak od
razu zadzwonił do Stuttgartu (tam swoją fabrykę ma PKS) i zażyczył
sobie wysłanie katalogów oraz cenników. Szybko wybrał model,
kolor, skóry, klimy, felgi, komputery i pozostałe gadżety, po
czym złożył zapotrzebowanie u Waldka. Ten jak zobaczył cenę
nowej zabawki to najpierw spadł z fotela, a później zadzwonił do
Buraka z informacją, że nawet w najbardziej szczodrej wersji nie
zamierzał przeznaczyć nawet połowy szmalu, który chce Burak na
jego samochód. Burak najpierw gorzko zapłakał i powalczył ze
stresem przez jeden dzień, po czym przystąpił do walki o swoje. Po
pierwsze zrezygnował z połowy wyposażenia i obniżył model o
jedną klasę. Waldek był nadal nieugięty. Po drugie
zadeklarował, że różnicę pomiędzy planowanymi i rzeczywistymi
kosztami pokryje z własnej kieszeni. Waldek nadal był nieugięty
(wątpił w to, iż Burak dotrzyma słowa i dopłaci swoją część).
Wreszcie Burak wyskoczył w samolot i ruszył błagać Waldka o
spełnienie prośby o PKS. Jednym z argumentów było że każdy
Polak marzy o tym by jeździć swoim PKS-em (skąd mu się to
bierze !?). Prawda (moim zdaniem) była trochę inna,
prawdopodobnie (a wręcz na pewno) Burak zdążył już się pochwalić
wszystkim kumplom i rodzinie, że dostaje nową furę ze
Stuttgartu, i gdyby się przydarzyło, że nowy samochód jest innej
marki niż ten przedstawiony (model, kolor i wyposażenie można
było ukryć) kumplom, mogliby oni pomyśleć, że jest kłamcą (dawno tak
myśleli), lub, co gorsza stałby się przedmiotem żartów (był od
dawna). Waldek był tak długo męczony, że w końcu się zgodził i
Burak zamówił nowego PKS-a. Po odczekaniu czterech miesięcy nastąpił
długo oczekiwany dzień odbioru auta.
Dyr. Burak i tragedia z PKS-em cd
Zanim jednak Burak zajechał pod Firmę nowym samochodem to
musiał przeżyć stresy związane z "zawiścią" kolegów z pracy i
okolicy. Od jakiegoś czasu (od trzech miesięcy), kiedy było już
wiadomo, że nowy furak (nie mylić z furą np. siana, która byłaby
bardziej na miejscu) to na pewno PKS a nie jakiś tam furak Wujek i
Młody przystąpili do realizacji planu pod kryptonimem "Zrób z
Buraka kłębek nerwów". Plan był prosty i skuteczny, polegał na
przeglądaniu prasy porannej i podkreślaniu fosforyzującym
flamastrem wszelkich informacji z rubryk: "Wczoraj się
zdarzyło", "W nocy ukradli...", "Napadli wczoraj...", "Znowu
ukradli...".
Zasada podkreślania też była prosta, artykuł lub
notatka prasowa musiała zawierać słowa: "PKS", a do swego
rodzaju perełek (wytłuszczanych na czerwono) należały informacje
zawierające: "PKS", "krzyżacki biznesmen", turysta z Helmutowa",
"PKS z krzyżackimi tablicami". Do szczególnej kategorii Wujek i
Młody zaliczyli też opisy pobicia i zbrojnych napaści na
Helmutów. Po dokonaniu porannej prasówki Młody lub Wujek szedł z
gazetą do gabinetu Buraka, poczym otwierał ją na właściwej stronie
(przymykając przy tym powieki, aby nie stracić wzroku od blasku
flamastra) i przekazywał Burakowi ze słowami: "Proszę się lepiej
zastanowić nad kupnem tego PKS-u, bo niech Pan Dyrektor zobaczy, co
się teraz w tym kraju wyrabia".
Burak przez pierwsze tygodnie
znosił dzielnie te hiobowe wieści o tym jak traktują w Polsce
PKS-y i ich właścicieli, jednak załamały go dwie rzeczy - pierwsza
to rozmowa z kolegą, który kiedyś miał PKS-a, miał go do czasu
aż stanął przed szlabanem na przejeździe kolejowym i stał tak nie
zastanawiając się nad tym, że odkąd jeździ do swojej firmy przez
ostatnie dziesięć lat nigdy nie był on zamknięty (tory i tak już
dawno ukradli i wywieźli do skupu złomu). Ale to wszystko
uświadomił sobie dopiero po tygodniowym pobycie w szpitalu, jak
już wyszedł ze śpiączki. Błąd Burak polegał na tym, że
zapomniał, iż zgodnie z zasadą "Nic mnie tak nie cieszy jak cudze
nieszczęście" zadzwonił do swojego kumpla ze słowami: "A nie
mówiłem ci ku....wa żebyś nie kupował PKS-a". Kumpel nie
omieszkał teraz się odgryźć i mało że nie pocieszył Buraka na
przykład słowami: "Nie martw się przecież nie kradną wszystkich
PKS-ów" to powiedział: "założę się że ci go zapier....lą w ciągu
miesiąca".
Druga rzecz, która złamała Buraka to rozmowy z fachowcami
od alarmów i zabezpieczeń (generalnie wszyscy twierdzili, że
żadne zabezpieczenie nie pomoże i jak będą chcieli to i tak
ukradną), dodatkowo Burak usłyszał anegdotę o kciuku (dla
czytelników, którzy nie znają: Facet założył sobie kod w Audi,
który można było wyłączyć tylko po przyłożeniu kciuka, więc jak się
ocknął po ciosie w łeb pałką bejzbolową to nie miał i Audi i
kciuka). Burak po jakimś czasie zaczął chodzić i ogłaszać wszem
i wobec że on ma w dupie czy ukradną czy nie, będzie jak ma być i
nie ma zamiaru przejmować się czyimś gadaniem, no i chyba
faktycznie przestał się przejmować, bo mówił o kradzieży
(ewentualnej) PKS-u tylko sto - sto pięćdziesiąt razy dziennie.
A nawet (podobno) zdarzało mu się mówić o czymś innym.
No,
ale wróćmy do dnia, w którym Państwo Burak w komplecie i z fasonem
zajechali pod Firmę nowym PKS-em, cała załoga chodziła w koło
samochodu i mówiła, jaki to on wspaniały i jaki ładny a co
niektórzy dostąpili zaszczytu przejażdżki. Poza tym Pani Burakowa
poinformowała wszystkich, że PKS to nie PKS tylko ORKAN, (bo
jest taki duży, czarny i ma taki groźny przód). Generalnie nic
wielkiego się nie wydarzyło przez następne kilka tygodni, Burak
jeździł po wszystkich kumplach i chwalił się jak jego firma
prosperuje, że nawet sobie kupił nowego PKS-a. Ale
najważniejsze było dopiero przed rodziną państwa Burak, otóż na
święta zaplanowane było rodzinne spotkanie połączone z weselem i
przede wszystkim cudowna okazja popisania się przed całym
pegeerem Orkanem. I wtedy zdarzyła się tragedia (jakiś tydzień
przed występami gościnnymi w pegeerze), rano do Firmy dotarła
informacja, że PKS został ukradziony. Do południa agencje
doniosły, że nie tylko ukradziono furaka, ale i bagaże państwa
Burak, ponadto napadnięto i zmasakrowano Buraka, a Pani Burak ma
podcięte nożem gardło, Buraczątko zaś jest w szoku i pod opieką
psychologów. W samo południe Burak podjechał pod firmę
(taksówką) i opowiedział z pierwszej ręki, co się wydarzyło.
Najpierw pokazał wszystkim rany, jakie odniósł w czasie walki:
podbite oko, połamane żebro i odbite nerki. Przyznam, że ja nic
nie widziałem, ale podobno Młody coś zauważył (moim zdaniem tak
mówi, bo miał wyrzuty sumienia - zaśmiał się jak usłyszał
wiadomość o kradzieży). Podobne do moich odczucia musiał mieć
też lekarz dokonujący obdukcji, bo w raporcie nie dołączono jej
wyników. No, ale wszystkim było bardzo żal Pani Burakowej, której
poderżnięto gardło (w śledztwie okazało się, że tak właściwie to
nie poderżnięto jej gardła, bo właściwie to tylko przyłożono jej
do szyi nóż a w zasadzie to nie nóż a dłoń, - ale tak twardą, że
była prawie jak maczeta). No i na koniec Buraczątko (najbardziej
poszkodowane), otóż sprawiało wrażenie jakby przeżyło największą
przygodą i nie mogło się doczekać powrotu do domu żeby o
wszystkim w szkole opowiedzieć. Nie chcę, aby czytelnicy
odebrali mnie jako zawistnego i pozbawionego uczuć wyższych
drania (nie pochwalam tego, co przydarzyło się Burakowi - nawet
jemu) i twierdzę, że to było największe skur....syństwo. Z
drugiej jednak strony komizm sytuacji powalający: cała rodzina
Buraków ubrana na czarno i w czarnych okularach, Burak biegający z
kserowanymi portretami pamięciowymi złodziei, Pani Burak
pochlipująca, co chwila, że nie chodzi o tego PKS-a, ale biedne
(generalnie roześmiane) Buraczątko przeżyło taki szok. No i
wreszcie miałem (podobnie jak wszyscy pracownicy) dość
słuchania, że "Wszyscy pierd....ni Polacy to pier...ni złodziej
włącznie ze mną i wszystkimi którzy tu pracuję. I tak w ogóle to
pewnie ktoś z nas nadał, złodzieją tą robotę. Bo my dobrze
wiedzieliśmy, kiedy Burak wraca do tego jeb...ego kraju pełnego
pier...nych złodziei. A teraz do tego nie żałujemy w ogóle,
tego, co się stało i zajmujemy się swoimi sprawami (pracą) tak
jak by się nic nie wydarzyło. A w ogóle to nikt mu (po godzinach)
nie pomaga szukać tych jeb....nych skurw....nów, którzy mu
ukradli Orkana."
Tak, więc może jestem draniem bez serca, ale
mam dość obrażania mnie i z czasem odczuwam coraz większą radość
z faktu, że Orkanem jeździ jakiś Burak na Ukrainie.
Wielkie Zmiany
Otóż
było to jakieś pół roku temu, okazało się mianowicie, że Firma
wytraciła już wszystkie rezerwy siły inercji, jaką jeszcze parła
do przodu. I gdzieś tak w Marcu Waldek i pozostali udziałowcy
(Buraka to nie dotyczy, Gacka zresztą też) przeżyli szok. Szok
polegał na tym, że pierwszy raz od dziesięciu lat nie przelane
zostały na ich konto sumy, których się spodziewali (które obiecywał
Burak i Gacek). Obaj dostali miesiąc czasu na to by znaleźć
rozwiązanie i Helmuty zapowiedzieli się z wizytą w Kwietniu
poczym pojechali z powrotem.
Panikę, którą później nastąpiła
można porównać tylko z tą ze stadionu Haisel (nie wiem czy
dobrze piszę). Oprócz poleceń wydanych bezpośrednio Burakowi i
Gackowi (tych dotyczących uleczenia kondycji finansowej Firmy)
Waldek zażyczył sobie od Głównego Księgowego zestawienia
wydatków. Ale nie takiego zwykłego (bilansu rocznego czy
kwartalnego), chciał zobaczyć wszystkie wydatki, których
dokonali Burak i ten, który miał pilnować żeby Burak pracował, nie
pił i nie wydawał szmalu firmowego. Tak sobie myślę, że sam na
to nie mógł wpaść i podejrzewam, że pewnie ktoś mu delikatnie
zasugerował taką wyrywkową kontrolę (do dzisiaj nie mam pojęcia,
kto to był). Fakt faktem Księgowy wykonał polecenie bardzo
skrupulatnie (od wielu już lat wkurzało go kupowanie na koszt
firmy wszystkiego). Pisząc wszystkiego nie przesadzam mam na
myśli: papierosy, gorzałę, sprzęt RTV i HiFi (jak kiedyś
zestawił ile mamy telewizorów, wideo, lodówek, kamer video i
aparatów fotograficznym to się okazało, że jedyna firma w
Polsce, która ma więcej to Media Markt), sprzęt sportowy, ale
również Burak nie gardził płynami do naczyń i proszkiem do
prania (był, bowiem przekonany, że Firma powinna mu nie tylko
opłacać mieszkanie w Polsce, ale również wyżywienie, pranie i
sprzątanie). Gacek na początku głośno komentował i ganił poczynania
Buraka, ale szybko został przez niego przeszkolony i docenił
komfort życia bez jakichkolwiek kosztów. Proceder ten w
wykonaniu obu panów Dyrektorów trwał latami (w wypadku Buraka
lat dziesięć, w wypadku Gacka lat pięć). Waldek jak zobaczył
zestawienie wydatków to podobno prawie oszalał - okazało się bowiem
(sam byłem w szoku), że roczny koszt utrzymania Dyrektorów
(pensje, premie, mieszkania, samochody, telefony i faktury) jest
wyższy niż koszty z tytułu wynagrodzenia i ubezpieczenia (ZUS)
300 pracowników!!! Waldek nie wierzył w to, co czyta, (bo i było
to nieprawdopodobne), nie będę prał brudów publicznie (zasada
Pani Dulskiej), ale np. Burak potrafił przynieść w ciągu miesiąca
faktury na paliwo o wartości dwudziestu tysięcy złotych. Jak
łatwo się domyślić jeździł sporo (samochodem), ale nie 75
tysięcy kilometrów miesięcznie?!!! Waldek z każdym punktem
zestawienia Głównego Księgowego wariował coraz bardziej (biedny,
Helmut po dziesięciu latach zdał sobie sprawę że jest najnormalniej
w świecie okradany przez swoich rodaków). Szok był podwójny, bo
ci, którzy kradli przez dziesięć lat opowiadali, że "wszyscy
Polacy to złodzieje i kombinatorzy".
Tymczasem Obaj Dyrektorzy
(nieświadomi kontroli wewnętrznej przeprowadzanej przez Waldka)
rozpoczęli szukanie oszczędności.
Wielkie Zmiany cd
Rozpoczęli szukanie oszczędności każdy na sobie właściwy
sposób. Co ciekawe aktualnie znajdowali się w stanie wojny więc
podejmowali decyzje w tych samych sprawach bez konsultacji
między sobą. Tak obserwowałem i nie wierzyłem w to, co się
dzieje, mniej więcej po dwóch tygodniach wprowadzania reformy
zacząłem kupować poniedziałkową gazetę i przeglądać oferty
pracy. W mojej ocenie nagłe nasilenie debil-dilbertyzmu z taką
mocą w tak krótkim czasie mogło oznaczać tylko jedno: cios,
którego Firma nie była w stanie znieść tym bardziej, że
koniunktura (w gospodarce) nie nastrajała optymistycznie.
Niemniej jednak panowie ochoczo zaczęli rozwiązywać problemy.
Problem zbyt wysokich kosztów produkcji (w głównej mierze były
to koszty zatrudnienia pracowników) Panowie hiper-managerowie
"rozwiązali" następująco, Burak wyznaczył pięćdziesiąt osób
(kierował się oczywiście własnym widzimisie, a w zasadzie regułą
pod tytułem: "która z pań kiedyś uległa Burakowym amorom
zostaje, a która nie zniosła molestowania i nie uległa bądź nie
daj boże odpyskowała - wynocha") i zwolnił je w trybie
natychmiastowym. Nie słuchając porad Głównego Księgowego. kazał
na wypowiedzeniach jako powód rozwiązania umowy napisać - likwidacja
stanowiska (co najmniej połowa zwolnionych pracowników pierwsze
kroki z firmy skierowała od razu do PIP-u, o tym dalej).
Gacek tymczasem obserwował z ironicznym uśmiechem oszczędności w
wykonaniu Buraka i jak przystało na Dyrektora Finansowego
rozwiązał problem zbyt wysokich pensji i premii w, jak się
okazało jeszcze "inteligentniejszy" sposób. Po pierwsze premie
zostały zlikwidowane (jakiekolwiek premie), po drugie wszelkie
nadgodziny wypłacane mechanikom i kierownikom zmian zostały
zamienione na dni wolne. A muszę tu zaznaczyć, że blisko 40 %
wynagrodzenia tych Panów to właśnie nadgodziny wypłacane w
systemie kwartalnym. I tak z dnia nadzień okazało się, że ponad
połowa kluczowych (bardziej niż Burak i Ja, lub ktokolwiek w
firmie) ze względu na umiejętności pracowników jest na dwu lub
trzy miesięcznych płatnych urlopach. Okres był wtedy wakacyjny,
więc nie trzeba było ich specjalnie namawiać do urlopu, a poza
tym chętnie i gremialnie na znak protestu złożyli wnioski. Wujek
przerażony tym, co wyprawiają dilbert-debile chętnie im te
wnioski podpisał. I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło, bo
"wakacje" się skończyły, zlecenia przybywają, a nie ma ani
mechaników, którzy uruchomią maszyny (Gacek wysłał ich na urlop)
ani wystarczającej liczby kobiet do obsługi tych maszyn (Burak
je wyrzucił). Zlecenia zawalane są jedno po drugim. Wujek na
siłę ściąga mechaników z urlopów (niespecjalnie się stara). W
między czasie szuka nowych kobiet (co nie jest trudne, mając na
względzie bezrobocie) i uczy je obsługi maszyn (co jest
trudniejsze, mając na względzie, że ci, którzy je potrafią
obsługiwać są na urlopie). W to wszystko wpada PIP i inspektorzy z
ironicznym uśmiechem słuchają Buraka, który usiłuje im
odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe, że zatrudnia właśnie
pracowników na stanowiska, które zostały zlikwidowane. Burdel na
kółkach i chiński cyrk w jednym. Ale oczywiście to nie koniec,
bo oszczędności było więcej. Kolejny problem to rachunki za telefony
i korzystanie z Internetu. Po pierwsze zostały odebrane
większości pracowników telefony komórkowe i tu podobnie Burak
kierował się nie wysokością rachunków a ilością "szefów i
prezesów" na godzinę, które padają z ust pracownika pod jego
adresem. A teraz numer stulecia w kwestii oszczędności. Część
spośród nas została pozbawiona możliwości korzystania z poczty
elektronicznej, - ponieważ rachunki za połączenia internetowe są
za wysokie. Jak to usłyszałem to myślałem że to jakiś idiotyczny
żart. Że Burak jest głupi to wiedziałem, ale nie podejrzewałem,
że aż tak, niestety jest aż tak i w żaden sposób nie przyjmował
do wiadomości, że ilość kont nie ma żadnego wpływu na koszty
połączeń a to z prostego powodu, że firma ma wykupione stałe
łącze i bez względu ilość i czas połączeń koszt miesięczny jest
taki sam. Notabene są w Firmie dwa komputery, które używają
połączeń modemowych. Są to komputery Buraka i Gacka, obaj bowiem
Super-managerowie są święcie przekonani (w swej nieomylności),
że dzięki temu ich połączenia są szybsze. Informatyk, który
podpowiedział Burakowi, że jeżeli rachunki za Internet są wyższe
to tylko z jego lub Gacka winy usłyszał: "Nie wpie...laj się w
nie swoje sprawy." Niestety pomysły dotyczące oszczędności to
nie wszystko, ponieważ obaj dilbert-debile przystąpili do
restrukturyzacji Firmy mającej na celu podniesienie wydajności i
jakości świadczonych usług.
Wielkie Zmiany Zakończone,
Rozpoczęła się Rewolucja
Na efekt "restrukturyzacji" firmy
w wykonaniu Buraka i Gacka nie trzeba było długo czekać. W
zasadzie tuż po wakacjach nie nadążaliśmy z niczym i z nikim.
Reklamacje płynęły równomiernym i szerokim strumieniem, w myśl
zasady: zlecenie = reklamacja. Cierpliwie przeglądałem Gazetę,
co poniedziałek i jeszcze cierpliwiej wysłuchiwałem idiotycznych
pytań w trakcie rozmów kwalifikacyjnych (mniej więcej po dwóch
miesiącach uznałem, że jednak trzeba przeczekać z Burakiem
recesję na rynku pracy). Tym bardziej, że miarka się chyba wreszcie
przebrała (!!!!). Waldek błyskawicznie (jak na niego), bo już po
trzech miesiącach zorientował się, że liczba reklamacji nie jest
normalna i chyba tam (w Polen) znowu coś się dzieje. Wskoczył w
pierwszy samolot i przybył do Polen. Zaskoczenie Gacka i Buraka
było gigantyczne, ale bynajmniej nie z powodu nagłego nalotu
Waldka, a z powodu przyczyny tego nalotu. Otóż nie mogli
uwierzyć, że Waldek nie jest w stanie zrozumieć, że na efekty
(te pozytywne) ich restrukturyzacji trzeba trochę poczekać. Mało
tego Waldek zrobił coś, na co obaj chłopcy zupełnie nie byli
przygotowani, otóż zażyczył sobie rozmowy z pracownikami firmy i
do tego ("skur........syn jeden") nie życzył sobie obecności obu
Asów Zarządzania przy tych rozmowach. W zasadzie sięgając
pamięcią wstecz to jedyne, co chciał usłyszeć Waldek to
potwierdzenie swoich domysłów, że oba Helmuty (oryginał i
farbowany) nie nadają się do robienia tego, co robią. I chyba od
kogoś to usłyszał, bo tak nagle jak przyjechał tak samo nagle
wyjechał. Chłopcy zaś (Asy Zarządzania) jeszcze przez parę dni
nerwowo się uśmiechali, ale zgodnie z prawem ewolucji (im
organizm prostszy tym łatwiej się przyzwyczaja do nowych
warunków) szybko zapomnieli o dziwnej wizycie. Fajno było (dla
nich), ale nagle się gwałtownie skończyło, otóż któregoś dnia
Gacek przybył z wiadomością, że u Waldka w Helmutowie pracuje
jakiś nowy gościu, co to będzie nowym szefem fabryki, którą
Waldek ma zamiar kupić u Madziarów. Gackowy instynkt podpowiadał
mu, że coś tu śmierdzi. Natomiast Burak zupełnie nieświadomy
zagrożenia wszem i wobec rozgłaszał, że Waldek zatrudnił nowego
i nawet go wyśle tu do "Polen" żeby on Burak go nauczył jak się
zarządza się firmą (Jezu!!!!! Skąd mu się to w głowie bierze). I
stało się, było to na przełomie września i października Waldek
przybył ponownie, ale nie sam razem z nim przyjechał nowy
Krzyżak, tradycyjnie spolszczymy jego Pruskie imię i od dziś
będziemy go nazywać Jurek. Jurek został przedstawiony jako
Dyrektor ds. Logistyki (niezłe, naprawdę niezłe), jedynym, który
wydawał się w to wierzyć był Burak. Gacek przyjął to jako
porażkę zamknął się u siebie i tyle go widziałem. Burak za to
jak to Burak zaczął przedstawienie pod tytułem: "Ja tu ku...wa
jestem Szefem". I trafiła wreszcie kosa na kamień (lub, jak kto
woli cytat za Wujkiem: "No to trafił Chuj na większego od siebie").
Bo Jurek pokazał pazury (a właściwie szpony). I dawno już tak
wesoło w firmie nie było.
Cdn. (Cóż nie będę nawet
próbował tłumaczyć, dlaczego "ostatnio" nic nie pisałem.)
W tym miejscu, jak w XIX-wiecznych powieściach grozy akcja się urywa. Mimo wielkiego powodzenia dzieła wśród bywalców forum "Dilbertoza" Rifun więcej się na nim nie pokazał. Kompletna cisza. Co się z nim mogło stać, strach pomyśleć