EUGENIUSZ GUZ

ZAMACH NA PAPIEŻA - 2

2006

 

(...)

 

CIA PRZYZNAJE, ŻE ZMYŚLIŁA WINĘ MOSKWY

Gdy ślad bułgarski zaczął coraz bardziej blednąc, Amerykanie podjęli próbę wmówienia opinii publicznej, że oni sami trzymali się właściwie z dala od posądzania Bułgarów o udział w zamachu. Pole działania zapełniły tu włoskie służby specjalne i włoski aparat śledczy. Amerykanie zaś kupili bez zastrzeżeń wyniki ich dochodzeń i interpretację kulis zamachu. Opinię taką lansuje w swej książce "From the shadows (the ultimate insider's story of five presidents and how they won the Cold War)" niewątpliwie kompetentny Robert Gates - ówczesny zastępca szefa CIA i późniejszy dyrektor tych służb. "W pierwszych latach - pisze on - wystrzegaliśmy się ingerowania w prowadzone przez sędziów włoskich śledztwo i wchodzenia im w paradę. Obawiałem się popełnienia jakiejś niezręczności, która popsułaby całkowicie nasze stosunki z Włochami. Wszyscy, od Caseya (szef CIA) w dół, byliśmy zdania, że w tej sprawie trzeba zachować wielką ostrożność. Gdybyśmy sami zaczęli węszyć, moglibyśmy namieszać im w śledztwie".

Wywody Gatesa nie trafiają do przekonania, nawet mogą wywołać zdumienie. Przecież sędzia Martella, główny śledczy w sprawie kulis zamachu, nie podróżował do Waszyngtonu w celach turystycznych. Zanim w listopadzie 1982 r. wydał nakaz aresztowania Antonowa i zaczął przesłuchiwać Agcę pod kątem jego powiązań z Bułgarami, bawił tam ponoć aż trzykrotnie, spotykając się m.in. z szefem amerykańskich służb wywiadowczych. Zapoznał się też z opublikowanym we wrześniowym numerze "Reader's Digest" artykułem Claire Sterling, w którym stwierdza ona w sposób pewny i jednoznaczny, iż za zamachem kryją się bułgarskie tajne służby i KGB.

Jeszcze wcześniej, bo już w maju 1981 r. w mediolańskim "II Giornale Nuovo" - magazynie finansowanym przez USA - zamieszczono tekst obciążający KGB. Podobną opinię wyraził kilka miesięcy później, 7 października 1981 r., nowojorski "Wall Street Journal", pisząc, że sprawców zamachu należy szukać w Moskwie. W artykule zamieszczonym w amerykańskim czasopiśmie "Atlantic Community" w listopadzie 1981 r. Paul Henze - kadrowy oficer CIA, m.in. szef wywiadu amerykańskiego w Turcji - szkicuje już sylwetkę Agcy nie w powiązaniu ze skrajnie prawicowymi, neofaszystowskimi "Szarymi Wilkami", lecz jako komunistycznego agenta. 20 września 1982 r. sieć telewizyjna NBC wyemitowała program zatytułowany "Kulisy zamachu na papieża", narzucający tezę, jakoby ręką Agcy kierowały służby specjalne Bułgarii i ZSRR. Konsultantami i jej uczestnikami byli Claire Sterling, Paul Henze, Michael Leeden i Robert Moss, wszyscy ściśle powiązani z CIA. Wszystko to dowodzi, iż w chwili podejmowania śledztwa w sprawie zakulisowych sprawców, Włosi mieli już wystarczająco dużo sygnałów, w jakim kierunku je prowadzić.

O śladzie bułgarskim po raz pierwszy mówiono w amerykańskim Kongresie, ściślej w podkomisji ds. bezpieczeństwa i terroryzmu już 26 czerwca 1981 r., a więc jeszcze zanim Agca stanął przed sądem włoskim.

Dziennik "Berliner Zeitung" z 7.6.1996 r. przypomniał po latach, że "sąd rzymski nie rozpatrzył także dokumentów świadczących o udziale pracowników CIA oraz innych służb amerykańskich w »odkrywaniu« powiązań bułgarskich. Tymczasem dokumenty takie znaleziono w biurkach włoskich służb specjalnych. Ujawnienie powiązań tych służb z CIA spowodowało w Rzymie aferę państwową".

Jak zatem w świetle przytoczonych tu faktów można utrzymywać, że początkowo CIA przyjęła postawę dystansu i pełniła jedynie rolę obserwatora włoskich poszukiwań? Minister spraw zagranicznych Włoch Emilio Colombo dopiero po spotkaniu z przybyłym do Rzymu amerykańskim sekretarzem Stanu George'em Shultzem ogłosił 13 grudnia 1982 r., że "dowody zaangażowania bułgarskich agentów w zamach na Papieża rosną w sposób alarmujący".

Tak więc Amerykanie, skrywając się za plecami Włochów, usiłowali najpierw dyskretnie zrzucić z siebie współodpowiedzialność za sfingowanie oskarżenia przeciwko Bułgarom. Po 10 latach od zamachu Amerykanie wypowiedzieli głośno mea culpa, przyznając, iż uczestniczyli w preparowaniu śladu bułgarskiego, chociaż nie dysponowali żadnymi dowodami, a nawet poszlakami. Także angielski historyk Christopher Andrew stwierdza, iż na amerykańskich szczytach władzy kierowano się jedynie "przekonaniem", "logicznym wnioskowaniem", pozorując tylko, iż ma się w zanadrzu jeszcze coś więcej.

Wiele szczegółów na ten temat ujawnia opublikowana w "Gazecie Wyborczej" 3.10.1991 r. obszerna korespondencja nieżyjącego już, świetnego dziennikarza Jacka Kalabińskiego pt. "Fatalne raporty CIA", którą przedrukowuję tu prawie w całości:

"Wszystko wskazuje na to, iż wywiad radziecki nie był wplątany w zamach na Papieża w roku 1981, a Centralna Agencja Wywiadowcza sporządziła cztery lata później świadomie tendencyjny raport wiążący zamachowca Alego Agcę z KGB.

Na polecenie ówczesnego szefa CIA Williama Caseya raport został spreparowany przez ówczesnego wicedyrektora CIA do spraw analiz wywiadowczych Roberta Gatesa. Materiał przedstawiono prezydentowi Reaganowi i ówczesnemu wiceprezydentowi George'owi Bushowi. Następnie »przeciekł« on do prasy amerykańskiej i był jedną z podstaw budowy oskarżenia przeciw wywiadowi bułgarskiemu.

Podczas przesłuchań trwających od dwóch tygodni w komisji Senatu USA do spraw wywiadu, których celem jest zatwierdzenie lub odrzucenie wysuniętej przez Busha kandydatury Gatesa na dyrektora CIA, były jego współpracownik i bezpośredni podwładny Melvin Goodman zeznał, że Gates w roku 1985 osobiście zamówił u trzech analityków raport, którego wstępnym założeniem było udowodnienie, że radziecki wywiad był wplątany w sprawę zamachu na Papieża. Gates usunął z raportu notatkę, w której analitycy ostrzegali, że raport nie zawiera żadnych kontrargumentów, przemawiających przeciwko winie Kremla i przedłożył go prezydentowi Reaganowi i jego najbliższym współpracownikom jako całkowicie obiektywny.

Z zeznań złożonych przez Goodmana w zeszłym tygodniu na zamkniętym posiedzeniu komisji, a we wtorek na posiedzeniu publicznym, wynika że Ali Agca dokonał zamachu na Jana Pawła II w okresie, gdy CIA szukała dowodów na powiązanie radzieckiego wywiadu z międzynarodowym terroryzmem. Jednakże, ku konsternacji ówczesnego dyrektora CIA Williama Caseya, wywiad amerykański nie był w stanie dostarczyć przekonywających dowodów, że takie powiązania istnieją. Casey polecił kontynuować prace nad ewentualnym udziałem tajnych służb ZSRR w spisku przeciw Papieżowi. Według zeznań Goodmana, który był w Agencji głównym specjalistą od stosunków Moskwy z Trzecim Światem, w roku 1983 jeden z czołowych analityków CIA napisał notatkę służbową do Caseya, w której stwierdził, że nie ma solidnych dowodów na to, iż Rosjanie lub Bułgarzy brali udział w spisku.

Jednakże w roku 1985 Dyrektoriat Operacyjny CIA przekazał Caseyowi raport wywiadowczy stwierdzający, iż Ali Agca miał powiązania z KGB. »Raport ten był słaby - zeznał teraz Goodman - rozmawiałem z ludźmi z Dyrektoriatu Operacyjnego i powiedzieli mi, że nie chcieli przekazywać tego raportu, ponieważ źródło było złe. Ale że sprawą tak bardzo interesował się Casey, zdecydowali się przesłać go wyżej«. Goodman zaproponował senatorom, że szczegóły może im wyjaśnić na zamkniętej sesji komisji do spraw wywiadu. Na publicznej sesji Goodman powiedział, że »większość informacji oparta była na tym, co podczas swego publicznego procesu we Włoszech zeznał Agca, znany jako kłamca i obłudnik«.

Kiedy raport operacyjny trafił do Caseya, ten polecił Gatesowi sporządzenie raportu dowodzącego, iż radziecki wywiad był wplątany w zamach. Gates wyznaczył do tego zadania trzech analityków z SOVA (Biura Analiz Radzieckich). Miał im powiedzieć, aby raz jeszcze dokładnie przyjrzeli się sprawie i spróbowali zebrać dowody, iż KGB było w zamach wplątane. Analitycy mieli nie zwracać uwagi na fakty świadczące przeciw tej tezie. Według Goodmana, mimo tych wskazówek nie zdołali oni zgromadzić przekonujących dowodów na poparcie tezy, której udowodnienia chciał Gates.

Na niejawnym posiedzeniu Goodman zeznał, że Gates po otrzymaniu raportu zatytułowanego »Zamach Agcy na Papieża - teza o udziale radzieckim« - dokonał w nim zmian, aby wzmocnić argumenty, iż Rosjanie rzeczywiście byli w sprawę zamieszani. Następnie notatkę autorów raportu, ostrzegającą, iż nie uwzględniono kontrargumentów, zastąpił swoim wstępem, w którym stwierdził, że jest to najpełniejsze i najbardziej wyważone opracowanie, jakie CIA sporządziła w sprawie zamachu na Papieża.

Sprawa raportu dotyczącego zamachu jest dla krytyków Gatesa koronnym dowodem na to, że podobnie jak Casey, który nie żyje już od czterech lat, Gates przykrawał raporty i kierował się względami politycznymi, zaostrzał je wszędzie tam, gdzie sprawa dotyczyła ZSRR.

Przesłuchania przerodziły się w »wielkie pranie« CIA, której zarzuca się, że zamiast obiektywnych analiz dostarcza prezydentowi i jego otoczeniu opracowań sporządzonych pod z góry ustaloną a wygodną politycznie tezę." Tyle Jacek Kalabiński.

Do tej sensacyjnej korespondencji, podważającej całkowicie dotychczasowe zapewnienia o posiadaniu dowodów przeciwko Bułgarom, redakcja już później nie wróciła ani w serwisie informacyjnym, ani w komentarzach. Co więcej, relacja Jacka Kalabińskiego była jedyną w polskiej prasie informacją o aktach ujawnionych podczas przesłuchań w komisji senackiej. Pozostali korespondenci tematu w ogóle nie dostrzegli. Rzeczą beznadziejną byłoby dociekać, czy stało się to celowo, czy przez przypadek. Tak czy inaczej, zamieszczona w jednym numerze jednej tylko gazety sensacja pozostała prawie niezauważona przez polską opinię publiczną.

Relacja Kalabińskiego zyskała wkrótce potwierdzenie w wywiadzie wspomnianego już oficera CIA Melvina Goodmana dla włoskiego katolickiego miesięcznika "Trenta Giorni". Streszczając ten tekst, Polska Agencja Prasowa depeszowała 16.12.1992 r.: "Melvin Goodman, były wysoki rangą oficer Centralnej Agencji Wywiadowczej, oskarżył amerykańskie tajne służby o manipulowanie posiadanymi informacjami dotyczącymi zamachu na papieża Jana Pawła II, w celu obciążenia winą ZSRR. Melvin Goodman w latach 1976-1986 był szefem wydziału radzieckiego w CIA. Jego zdaniem ówczesny dyrektor CIA Bill Casey - przekonany od początku, kim był najwyższy zleceniodawca zamachu na Papieża - skierował śledztwo na trop, który miał wykazać odpowiedzialność ówczesnego kierownictwa radzieckiego. Podobnego zdania w tej sprawie jest również obecny szef CIA Robert Gates". Ale i to doniesienie także nie zrobiło kariery w naszej prasie, pozostając w annałach PAP-owskich archiwów.

Wagę zeznań Goodmana dostrzegł natomiast w cytowanej już wcześniej książce Andreas von Bullow. "Podczas przesłuchań w komisji Senatu w związku z nominacją Roberta Michaela Gatesa na dyrektora CIA - pisze on - były współpracownik CIA Melvin Goodman (za kadencji Gatesa jego zastępca) oświadczył, że to CIA dla potrzeb propagandowych puściła w obieg wersję o śladzie bułgarskim (Louis Wolf, Congressional Oversight in Action. The Confirmation of Robert Gates)."

Jeszcze bardziej miarodajne potwierdzenie znalazła później relacja Kalabińskiego we wspomnianej książce samego szefa CIA Roberta M. Gatesa. "W istocie rzeczy - pisze on - w latach 1981 - 1982 niewiele wiedzieliśmy na temat kulis zamachu poza tym, co zdołaliśmy wyciągnąć od Włochów. Ich zaś informacje miały więcej dziur niż szwajcarski ser. Kierując się respektem wobec Rosjan, powiedziałem Caseyowi we wrześniu 1982 roku, iż nasi analitycy i oficerowie operacyjni uważają, że jeżeli Moskwa miała zamiar zabić Papieża, to Agca byłby dla niej narzędziem zbyt ryzykownym. Casey przekazał podsumowujący raport 20 grudnia 1982 r. Shultzowi, Weinbergerowi i Clarkowi (doradcy prezydenta Reagana - E.G.) nie pociągnęło to jednak za sobą żadnych skutków." Michael Gates, wówczas zastępca dyrektora CIA, przyznał, że kierownictwo nie było zadowolone z wniosków, do jakich doszli fachowcy CIA. Sam poprawiał więc te raporty, by odpowiadały oczekiwaniom politycznym.

W książce "Papież Jan Paweł II. Biografia" Tad Szulc przypomina, że "pod koniec 1992 r., jedenaście lat po całym wydarzeniu, CIA przyznała, że śledztwo zakończyło się fiaskiem. CIA przyznała się również do poważnych kontrowersji na temat uzyskanych »dowodów«". Słowo "dowody" autor ujmuje wprawdzie w cudzysłów, lecz nie wyjaśnia bliżej związanych z nimi "kontrowersji". Stwierdza tylko, że "agencje wywiadowcze zachowywały się w sposób osobliwy". Tymczasem Gates mówi wyraźnie, iż owe "kontrowersje" polegały na ignorowaniu ocen fachowców i poprawianiu ich raportów przez wmontowywanie do nich zdań sugerujących udział Rosjan w spisku. W swej późniejszej książce "Zabić Papieża" Tad Szulc nie jest już tak powściągliwy w relacjonowaniu wewnętrznych sporów w CIA i cytuje następującą wypowiedź dyrektora Agencji na forum komisji senackiej: "Sowieci nie są na tyle szaleni, aby zorganizować spisek na życie Papieża, wiedząc doskonale, że takie zabójstwo z całą pewnością doprowadziłoby do niemożliwego do opanowania wybuchu społecznego na całym obszarze Europy Wschodniej, zwłaszcza w Polsce, i zniweczyłoby ich stosunki z nami i z każdym innym państwem. Poza tym nie mogli ryzykować, że zostaną schwytani na gorącym uczynku".

Oskarżenia o manipulację zaczęli formułować wobec CIA także autorzy spoza kręgów amerykańskiego wywiadu, nie mający w dodatku żadnych politycznych ani ideologicznych związków z lewicą. A oto wypowiedzi kilku z nich:

Jonathan Vankin: "Aczkolwiek zimnowojenni konserwatyści w CIA forsowali teorię czerwonego spisku, to grupa analityków Agencji, którzy sprawdzili wszystkie dane, argumentowała, że było mało wiarygodnych dowodów udziału ZSRR w tej sprawie, jeżeli w ogóle takowe były. Późniejszy dyrektor CIA Robert Gates znalazł się w opałach, gdy podczas przesłuchań w Senacie ujawniono, że chcąc demonizować Imperium Zła, nieprawidłowo przedstawił raport analityków" ("Największe spiski ostatniego stulecia").

Hans Peter Schwarz: "Dotychczas nie jest całkiem pewne, czy skazany Agca rzeczywiście wykonywał zlecenie bułgarskiego wywiadu, czy też mamy do czynienia z szaleńczym czynem prawicowego tureckiego ekstremisty. Późniejszy szef CIA Robert M. Gates, który w swej książce ocenia istniejące poszlaki, w końcu przyznaje: »Tak naprawdę o zakulisowych sprawcach nie wiedzieliśmy nic«". ("Das Gesicht des Jahrhunderts: Monster, Retter und Mediokritaten").

Guido Knopp: "Po zniknięciu żelaznej kurtyny coraz bardziej wychodziło na światło dzienne manipulowanie zamachem na Papieża przez różne wywiady. Dzisiaj uważa się już za pewne, że istniejące sygnały, podejrzenia w sprawie zamachu, wykorzystywała amerykańska CIA, by podjąć ukierunkowaną kampanię przeciwko swemu wschodniemu kontrpartnerowi. Były szef CIA William Casey, osobiście przekonany o winie Wschodu, nie dysponując jednak żadnymi przekonującymi dowodami, rozpowszechniał za pośrednictwem związanej z nim dziennikarki Claire Sterling spreparowaną na użytek publiczny mieszankę informacji i spekulacji, co raczej zwiększało jeszcze zamieszanie wokół sprawy, zamiast przyczynić się do jej wyjaśnienia" ("Vatikan. Die Macht der Papste").

Wewnętrzne spory w CIA odnośnie do śladu bułgarskiego potwierdzone przez kierownictwo Agencji jesienią 1991 roku podczas zeznań przed komisją senacką, ujawnił już 27.12.1982 r. "New York Times", lecz mało kto zwrócił wówczas uwagę na wymowę tej informacji. Dziennik pisał, że "z raportów sporządzanych po spotkaniach różnych przedstawicieli CIA wynika, iż nie podziela się tam wniosków włoskiego śledztwa, wskazującego na udział KGB. Tymczasem pracownicy CIA niższej rangi, w rozmowach z dziennikarzami zarówno Waszyngtonu, jak i innych stolic, snują opowieści o decydującej roli KGB".

Niedługo potem także amerykańska stacja telewizyjna ABC doszła do wniosku, że ślad bułgarski został zmyślony. "Odpowiedzialność za to fałszerstwo - głosił jej komentarz z 12.5.1983 r. - ponosi oczywiście CIA i inni amerykańscy agenci rządowi, a także przedstawiciele włoskich kół rządowych i wielu dostojników w Watykanie".

W kontekście tych zarzutów warto przytoczyć opinię, jaką wyraził Giulio Andreotti. "Zdaniem Andreottiego - pisał »Frankfurter Allgemeine Zeitung« z 1.12.1992 r. - ślad bułgarski zawsze był konstrukcją kruchą. Watykan nigdy tej konstrukcji nie popierał. Andreotti nie chciał powiedzieć, kto - jego zdaniem - był zleceniodawcą zamachu. Uważa za możliwe, że mieliśmy do czynienia ze splotem wrogiego Papieżowi, antyreligijnego fanatyzmu z działaniami handlarzy narkotyków. Nie dysponuje wszakże na to żadnymi dowodami. Jest jednak pewien, że zamach wykorzystano, by zakłócić stosunki między ZSRR i USA [...]. Andreotti nie mówi wprost, kto wykorzystywał zamach w ten sposób, lecz z jego wypowiedzi można wnioskować, iż ma na myśli Amerykę". Christopher Andrew, prof. historii nowożytnej i współczesnej uniwersytetu Cambridge, autor kilku książek o wywiadach, charakteryzując okres prezydentury Reagana, pisze o jego "obsesyjnym przekonaniu", że ZSRR jest źródłem wszelkiego zła w stosunkach międzynarodowych i że "prezydenta cechowała jednocześnie wiara w CIA, jako jedyną organizację zdolną przeciwstawić się sowieckiemu ekspansjonizmowi" (A. Christopher, "Tylko dla oczu prezydenta..."). Identycznie rozumował William J. Casey, który w "odróżnieniu od większości swych analityków był przeświadczony, że w strzelaninę była zamieszana KGB, i to prawdopodobnie on naprowadził Reagana na tę samą myśl".

Punktem wyjścia prowadzonego przez CIA śledztwa w sprawie zamachu nie były dowody, poszlaki, lecz "przekonanie" kierownictwa, do którego musieli dopasowywać swe wnioski pracownicy Agencji, otrzymujący wręcz polecenie znalezienia radzieckiej winy. Kiedy z zadania wywiązali się nieprzekonująco, Gates sam zaczął - jak teraz ujawnia - poprawiać ich raport, byle tylko usatysfakcjonować Reagana. Dopuścił się więc ewidentnego fałszerstwa, przedstawiając własne opinie jako rzekome wnioski podległych mu analityków. Z czymś w rodzaju "przekonania" mieliśmy do czynienia ostatnio u niektórych decydentów Białego Domu. Dlatego w centrali CIA skonstruowano oskarżenia Husajna o posiadanie broni masowego rażenia, mimo licznych wiarygodnych informacji, że nie jest to prawdą. Jak podała na początku stycznia 2006 roku prasa, dziennikarz "New Jork Timesa" James Risen w wydanej właśnie książce udowadnia, że CIA zignorowała nawet pochodzące od jej agentów w Iraku informacje o braku nawet śladów broni masowego rażenia. Taki już jest los wywiadów, że gdy czują zapotrzebowanie władz politycznych, nawet zmyślają.

Znacznie ostrzejszą wersję wymuszania na pracownikach CIA oskarżeń przeciwko KGB prezentuje w swej książce Nigel West. Przypomina on, że szef CIA "miał poważne problemy z przekonaniem analityków CIA, aby zechcieli zinterpretować fakty w sposób wspierający opisaną tezę". (Papież zagraża wschodowi, więc trzeba go zlikwidować - E.G.) Zastępca dyrektora wywiadu John McMahon wspomina, że "Casey naciskał nas do granic możliwości. Zlecał tę samą robotę różnym zespołom: analitykom, superanalitykom, insiderom, outsiderom. Niektórzy nie robili nic innego tylko przesiewali najmniejsze nawet dowody".

Podczas gdy szefowie CIA pod naporem miażdżących faktów uderzyli się w końcu w piersi, były doradca prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa, bardzo znany i cytowany w Polsce Zbigniew Brzeziński jeszcze dzisiaj ignoruje samokrytykę CIA (niemożliwe przecież, by te wypowiedzi uszły jego uwadze). Wypowiadając się w amerykańskim filmie dokumentalnym "Świadek nadziei" (TV1 14.10.2001 r.), Brzeziński oświadczył: "Ja nadal podejrzewam, że za zamachem stało KGB. Grało ono o najwyższą stawkę".

Opinie dotyczące działalności CIA uzyskały wsparcie ze strony nie mniej kompetentnego badacza historii tych służb, Niemca Andreasa von Bullowa - byłego sekretarza stanu w bońskim ministerstwie obrony i członka komisji kontrolnej parlamentu ds. wywiadów. W swej 600-stronicowej książce "Im Namen des Staates. CIA, BND und Kriminelle Machenschaften der Geheimdienste" zgromadził on olbrzymi materiał dokumentacyjny o CIA. Jest to pierwsza taka praca w Europie. Recenzent "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał o niej 12.7.1999 r.: "Według powszechnego mniemania zadaniem służb informacyjnych jest gromadzenie informacji i ich wykorzystywanie. Książka von Bullowa rysuje inny obraz: służby informacyjne - w pierwszym rzędzie amerykańska CIA - działając za granicą, zajmują się przede wszystkim handlem narkotykami i bronią, praniem brudnych pieniędzy, zamachami na życie niewygodnych polityków, terroryzmem i prowokowaniem powstań oraz buntów. Wszystko to CIA czyni pod przykrywką obrony wolności przed komunizmem".

Rozważania o roli CIA von Bullow zamyka bardzo odważną konkluzją, a mianowicie, że dla wzmożenia propagandowej aktywności na światową skalę, tajne wywiady, poprzez manipulację, nie tylko sfałszowały kulisy zamachu na Papieża, ale najprawdopodobniej same zainscenizowały próbę zamachu. Autor przyznaje wprawdzie, że tak daleko idąca konkluzja brzmi może dość "dziwacznie, osobliwie", zauważa jednak, iż ma podstawy do takich sformułowań z uwagi na związane ze sprawą skandale, w jakie były zamieszane włoskie służby specjalne oraz CIA. Nie widzę podstaw do wysnuwania tak skrajnych wniosków jak von Bullow, choć wiadomo, że możliwości wywiadów - w tym także amerykańskiego - są nieograniczone. Nie wykluczałbym natomiast, iż rządowi zwolennicy twardego kursu i jastrzębie z CIA kierowali się następującym rozumowaniem: jeżeli wskutek udanego zamachu na Papieża zakotłuje się w Polsce, osłabi to nie tylko ZSRR, lecz wpłynie również destabilizująco na cały blok komunistyczny, na czym Zachód tylko zyska. Postanowiono więc nie przejmować się zbytnio sygnałami o przygotowaniach do zamachu, dzięki czemu Agca mógł sobie spokojnie wojażować po Europie, nawet nie zabezpieczając się operacją plastyczną. Podobnie jak w Moskwie czy w Polsce, gdzie siły reformatorskie ścierały się z partyjnym betonem, tak i na amerykańskiej scenie politycznej dochodziło do starcia przeciwstawnych tendencji. Również w CIA krzyżowały się drogi zwolenników twardego i bardziej elastycznego kursu wobec ZSRR. Po nieudanej próbie zabójstwa Papieża ci pierwsi, bezwzględnie przekonani o inspirowaniu przez Moskwę międzynarodowego terroryzmu, z łatwością ulegali sugestii, że również za zamachem stać musi KGB. Mimo braku dowodów rozkręcili kampanię propagandową, zakładając, że z czasem uda się dowody znaleźć.

Specjalizujący się w sprawach wywiadu historyk Nigel West, który otrzymał (ograniczoną oczywiście) kartę wstępu do archiwów CIA, miał okazję buszować nieco w jej zakamarkach. Potwierdza on, że kierownictwo centrali wywiadowczej nie dysponowało najmniejszą poszlaką, która obciążałaby KGB lub Bułgarów. Kierowano się jedynie rozumowaniem, że KGB mogło być zainteresowane zamachem na Jana Pawła II. Tylko na takich przypuszczeniach zbudowano wersję o winie Moskwy. Rozumowania tego nie podzielało jednak wielu kompetentnych agentów CIA, argumentując, że wręcz przeciwnie zamach nie leżał w interesie Moskwy, bo przyniósłby ZSRR więcej szkody niż pożytku. Samo zakładanie, że coś mogło lub nie mogło leżeć w czyimś interesie, nie upoważnia jednak do budowania spiskowych teorii, a zmuszanie pracowników - co także ilustruje Nigel West - do naginania zmyślonych w dodatku faktów, to już rzecz wysoce naganna.

Kierowane przeciwko Wschodowi zarzuty można by równie dobrze zwrócić w stronę CIA, która mając sygnały o przygotowywanym zamachu, czekała biernie na rozwój wydarzeń. Przecież poprzez swą turecką rezydenturę wywiad amerykański był najlepiej spośród innych wywiadów zorientowany w poczynaniach tamtejszych fundamentalistów islamskich. Ale czy z faktu, że CIA ma na sumieniu niejeden dokonany bądź planowany akt terrorystyczny, wolno wnosić, iż także za zamachem na Papieża kryje się jej dłoń? To oczywisty absurd. Za taki sam absurd uznać wszakże trzeba oskarżanie Moskwy o zamach tylko dlatego, że ZSRR miał na sumieniu cały szereg innych aktów terrorystycznych. Tymczasem jastrzębie z CIA takiego rozumowania nie akceptowali, hołdując zasadzie Quot licet Jovi, non licet bovi (Co wolno Jowiszowi, nie wolno wołowi).

Informacyjnie tylko odnotowuję, bo do wierzenia nie podaję, że były szef KGB Kriuczkow oskarżył CIA o zainspirowanie kampanii propagandowej przeciwko ZSRR. Po przełomie ustrojowym w Bułgarii również tamtejsi przywódcy i wysocy funkcjonariusze rządowi zaczęli spoglądać na CIA podejrzliwie, zwłaszcza po przejrzeniu trzymanych dotąd pod kluczem dokumentów bułgarskiej bezpieki. Były prezydent Bułgarii, zmarły w 2000 r. Petar Mladenow, który dokonał puczu przeciwko komunistycznemu reżimowi, stwierdził w rozmowie z "Corriere delia Sera" w 1992 r., że CIA uczyniła wszystko, by wina za zamach spadła na Andropowa. W swej wypowiedzi Mladenow powoływał się także na opinię Papieża. Podczas audiencji w Watykanie w 1988 r. prosił on Ojca Świętego, by wyjawił mu, co wie na ten temat. Odpowiedź otrzymał trzy lata później, kiedy to nowo mianowany nuncjusz papieski w Sofii oświadczył publicznie w swoim pierwszym wystąpieniu, iż jest przekonany, że Bułgaria nie miała ze spiskiem nic wspólnego.

Również Valeska von Roques, autorka książki o zamachu, dochodzi do wniosku, że zamysł wykorzystania zamachu przeciwko światu komunistycznemu narodził się w USA. Uznano tam, że oto nadarza się doskonała okazja, by przedstawić światowej opinii publicznej ZSRR jako "Imperium zła" (określenie prezydenta Reagana), jednocześnie zahamować pogłębiający się proces światowego odprężenia, a przy okazji także spotęgować narastający wówczas konflikt polityczny między władzą a "Solidarnością". Zaczęto więc konstruować sztuczny scenariusz kulis zamachu.

Kończąc te rozważania, chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej intrygującej sprawie, a mianowicie o odkryciu przez amerykańską Narodową Agencję Ochrony (NSA) tajemniczej korespondencji wywiadowczej na linii Rzym-Sofia w okresie poprzedzającym próbę zabójstwa Papieża. Odkrycie to stanowi właściwie jedyną cienką nitkę, na której CIA mogłaby ewentualnie zawiesić ślad bułgarski. Pisze o nim, jako jedyny spośród autorów dociekających kulis zamachu, Tad Szulc w książce "Papież Jan Paweł II. Biografia". Zacytujmy ów fragment w całości:

"Amerykańskie agencje wywiadowcze zareagowały mocno opieszale na wydarzenie z 13 maja. Narodowej Agencji Ochrony (NSA) co najmniej cztery dni zajęło powiązanie zamachu na Jana Pawła II z niebywałym wzmożeniem w marcu i kwietniu korespondencji kablowej między ambasadą bułgarską w Rzymie a kwaterą główną Drżawnej Sigurnosti w Sofii.

Zadaniem NSA jest przechwytywanie otwartych i kodowanych transmisji radiowych, rozmów telefonicznych oraz teleksów zarówno sprzymierzeńców, jak i wrogów na całym świecie. Działalność ta nosi nazwę SIGINT (skrót od Signal Intelligence - Wywiad Sygnałowy). Na tym etapie dochodzenia nasłuchiwane były rutynowo wszystkie kanały wywiadowcze na linii Rzym-Sofia. NSA, wyspecjalizowana w łamaniu kodów, starała się przechwycić całą komunikację między ambasadami państw komunistycznych w Rzymie i ich macierzystymi krajami.

W normalnych warunkach podsłuch prowadzony jest automatycznie, lecz gdy NSA uświadomiła sobie w końcu, iż mogą istnieć pewne związki między zamachem na Papieża a wzmożoną korespondencją kablową ambasady bułgarskiej w Rzymie, wszczęto zakrojoną na wielką skalę operację odzyskiwania danych komputerowych. Po przestudiowaniu odkodowanych transmisji kablowych NSA natrafiła na wzmianki o »zespołach«, »bezpiecznym domu«, »punktach wyjazdowych«, paszportach i innych dokumentach podróżnych, kanałach przekazywania pieniędzy oraz na informację o samochodzie »odległym o dziesięć minut drogi«. Odkryto też, iż owa ożywiona korespondencja bułgarska znacznie osłabła w pierwszych dwóch tygodniach maja, bezpośrednio poprzedzających sam zamach. Po zamachu kabel z Sofii nakazał »wycofanie zespołu«.

Nie wiadomo, co zrobiła NSA (której kwatera główna mieści się w Fort Meade w stanie Maryland, w bezpośrednim sąsiedztwie Waszyngtonu) z tymi pogmatwanymi informacjami. Nie wiemy też, czy podzieliła się nimi z CIA i pozostałymi agencjami rządowymi. Nie istnieją żadne dokumenty i dowody na to, iż przechwycona przez NSA korespondencja Bułgarów została ujawniona".

Tyle Szulc, który jedynie relacjonuje, nie komentując i nie wartościując wymowy ujawnionego faktu. A przecież sprawa ta aż się prosi o komentarz. Nie wiemy bowiem, czy w kontaktach radiowych Rzymu z Sofią częściej zdarzało się takie gwałtowne nasilenie korespondencji, po którym następował okres milczenia. Jeżeli były to rzadkie przypadki, podejrzliwość wobec Bułgarów może stać się uzasadniona. Inna wątpliwość: dlaczego korespondencja nasiliła się wówczas, gdy wokół zamachu nic się nie działo, osłabła natomiast, gdy rzeczywiście rozpoczęto przygotowania? Logicznie rozumując, powinno być odwrotnie. Wątpliwy jest również związek z zamachem pojedynczych słów odszyfrowanych przez NSA, czego dowodzi zwłaszcza fakt, że nie wykonano polecenia "wycofania zespołu". Antonow pozostał jeszcze w Rzymie przeszło rok, aż do aresztowania. Wasilew opuścił Włochy dopiero 27 sierpnia 1982 r. w ramach normalnej rotacji, po przybyciu jego zmiennika, który w Rzymie zjawił się 7 sierpnia i z którym pozostał jeszcze ponad dwa tygodnie. Gdyby należał do "zespołu", czmychnąłby następnego dnia. Ajwazow wrócił do Sofii dopiero 5 listopada 1982 r., gdy o bułgarskim śladzie było już głośno. Widocznie więc chodziło tu o jakiś "inny zespół", o inną akcję wywiadowczą czy terrorystyczną. Zresztą, gdyby odkodowane przez NSA informacje przedstawiały dla CIA jakąś wartość, niewątpliwie wykorzystano by je przeciwko Bułgarom, a nie złożono w archiwum.

Okazuje się, że nawet cenieni badacze pontyfikatu Jana Pawła II popełniają elementarne błędy bądź przemilczają fakt, gdy podejmują wątek zamachowy. Tak Szulc pisze np.: "W maju 1982 r. Agca, mimo że początkowo upierał się, że działał samotnie, zaczął mówić, wymieniając z imienia i nazwiska swoich tureckich i bułgarskich współtowarzyszy. Poinformował też Włochów o spisku na życie Lecha Wałęsy". Kto jak kto, ale Szulc powinien chyba wiedzieć, iż w maju Agca wyraził tylko ogólnie gotowość złożenia zeznań przed Martellą. Nazwiska natomiast wymienił dopiero w listopadzie 1982 r., po wizycie sędziego w Waszyngtonie, po wizytach w jego celi przedstawicieli włoskiego wywiadu (co Szulc przemilcza) i po artykule dziennikarki amerykańskiej Claire Sterling w "Reader's Digest". Wycofał także swoje zeznanie o rzekomych planach zamachu na Wałęsę, których prawdziwość podważył zresztą już wcześniej sam sędzia Martellą.

 

ZEMSTA MAFII NA WATYKANIE?

Przez 25 lat, jakie upłynęły od zbrodniczego czynu Alego Agcy, namnożyło się tyle rozmaitych wersji o zakulisowych sprawcach zamachu, że wciągnięcie w spiskową czeluść także pewnych osób z kręgów watykańskich, i to w powiązaniu z mafią, nie powinno nikogo dziwić. Najgłośniejszym chyba przykładem takich właśnie spekulacji jest książka włoskiego pisarza Lucio Attinellego "Upadek krogulca" - powieść z kluczem, wydana w 1997 r. w Paryżu, która nabrała rozgłosu dopiero po włoskim przekładzie. Książkę znam z kilku zagranicznych recenzji, które tu streszczam.

Otóż zdaniem Attinellego to nie KGB - jak dotychczas, przy słabnącym przekonaniu, zakładano - lecz włoska, ściślej sycylijska mafia podjęła próbę likwidacji Jana Pawła II. Powód, motyw? Chęć zemsty za zlekceważenie żądania zwrotu 400 mln dolarów długu zaciągniętego przez Watykan. Aczkolwiek dramatycznemu scenariuszowi akcji autor nadał kształt powieści, skrywając w dodatku niektóre postacie za pseudonimami, to jednak zapewnia on czytelnika, że całość jest rezultatem jego kilkuletnich studiów dotyczących sycylijskich kręgów podziemnej władzy, a także owocem poszukiwań mafijnych śladów spiskowych w USA, Europie oraz w byłym ZSRR.

Trudno nie odnieść się z rezerwą do głównej tezy tej książki, choć jednocześnie nie należy jej całkowicie lekceważyć. W mafijnym podziemiu autor nie błądzi po omacku. "Upadek krogulca", napisany przez 63-letniego wówczas Attinellego, to ostatnia z czterech powieści, których fundamentem są ojczyste, sycylijskie strony pisarza, dziś mieszkającego (jeżeli jeszcze żyje) w Hiszpanii i Nowym Jorku.

Jest drugi powód, by potraktować go poważnie. Otóż Attinelli był w Paryżu szefem departamentu informacji i promocji przy UNESCO, którą to funkcję powierza się raczej ludziom dojrzałym i odpowiedzialnym.

Zapewniając o prawdziwości zebranych przez siebie faktów, opisuje on powiązania mafijnych bossów z mocno podejrzanymi (jak się później okazało) postaciami zza Spiżowej Bramy, trzymającymi w swoich rękach finanse Watykanu. To, że powiązania takie rzeczywiście istniały, udokumentowali zresztą już wcześniej inni autorzy, natomiast nowością w książce Attinellego jest twierdzenie, iż zakończyły się one próbą zamachu na Jana Pawła II. Z ciemnych machinacji finansowych nie musi wszakże automatycznie wynikać, że ich sprawcy szukali ratunku w spisku na życie Papieża. Dopuszczalne jest również rozumowanie, że plany zamachowe Agcy nie wykluczają gotowanych równolegle planów zamachowych mafii.

Utworzony w 1942 r. Bank Watykański pod oficjalną nazwą Istituto per le Opere di Religione (IOR) kierowany był przez amerykańskiego kardynała Paula Marcinkusa. Status watykańskiego państwa zwalniał klientelę banku z wszelkich zobowiązań podatkowych, a sam bank nie miał zwyczaju publikować sprawozdań o swej kondycji finansowej, jak to czynią inne banki.

Pod koniec lat siedemdziesiątych krytyczny od dawna stan watykańskiej kasy doprowadził do alarmującej sytuacji Paul Marcinkus, znany ze słabości do golfa, whisky, kubańskich cygar i czerwonego ferrari. Jego ciemne interesy z mediolańskim Banco Ambrosiano, współpracującym z Watykanem, są już dzisiaj faktem bezdyskusyjnym. Na czele tego drugiego banku stał wówczas powiązany z mafią Roberto Calvi. Poszukiwany przez włoską policję pod zarzutem prania brudnych pieniędzy, wymknął się do Londynu, gdzie w lutym 1982 r. znaleziono go martwego w pozycji wiszącej na rusztowaniu pod jednym z mostów. W wypchanych kamieniami kieszeniach miał ponoć - jak pisały niektóre gazety - także 40 tys. marek. Kamienie to znak "pozdrowienia" od mafii, piętnującej w ten sposób zdrajców. Do Calviego przykleił się przydomek "bankier Boga". Prezesując Banco Ambrosiano, największemu prywatnemu bankowi włoskiemu, dopuścił się przestępczych transakcji finansowych, wykorzystując do tego powiązania, poprzez Marcinkusa, z Bankiem Watykańskim.

Banco Ambrosiano związany był z Kościołem katolickim od początku XX wieku. Ów związek podkreślał także fakt, iż każdy, kto chciał otworzyć w nim konto, zobowiązany był do okazania świadectwa chrztu. Przepis ten został zniesiony dopiero w 1940 r. Interesom Banco Ambrosiano z Bankiem Watykańskim zaczął po raz pierwszy przyglądać się podejrzliwie sędzia Allesandrini, który zarzucił Calviemu przestępstwa dewizowe. Wkrótce jednak padł martwy od strzałów Czerwonych Brygad. Kilka lat później, w kwietniu 1982 r. zastępca przewodniczącego zarządu Banco Ambrosiano przysłał do Watykanu list ze skargą na Calviego. Roberto Rosone, bo tak nazywał się ów "skarżypyta", został wkrótce ciężko ranny przed jedną z filii banku. Niedługo potem popełniła samobójstwo, skacząc z okna czwartego piętra, sekretarka CaMego. Pozostawiła list pożegnalny pełen oskarżeń pod adresem swego szefa, którego kilka dni później znaleziono martwego w Londynie. Wraz z nim zniknęło, jak obliczono, 1,3 mld dolarów, z których część pożyczył od Marcinkusa.

Aczkolwiek okoliczności śmierci bankowego mafiosa nie zostały do dziś oficjalnie wyjaśnione, dominuje podejrzenie, że 62-letni Calvi padł 18.6.1982 r. ofiarą mafijnych porachunków. Pod zarzutem uśmiercenia Calviego sąd rzymski skazał na dożywocie dwóch włoskich mafiosów, Flavia Carboniego i Pippa Calo.

6 października 2005 r. wznowiono we Włoszech proces, który w ocenie optymistów powinien rozsupłać w końcu zagadkę tajemniczej śmierci Roberta Calviego. Prowadzący bowiem w 1992 r. śledztwo Anglicy zawyrokowali, że chodziło o samobójstwo, mimo że w gronie angielskiej palestry wyrażano co do tego wątpliwości. Banco Ambrosiano prał brudne pieniądze dostarczane przez mafię, a jego szef Roberto Calvi był także członkiem loży masońskiej P-2.

Co się zaś tyczy Marcinkusa, to udało mu się wyjść z całej sprawy obronną ręką. Ścigany przez prokuratora, schronił się za murami Watykanu, którego władze odmówiły wydania go w ręce włoskiego wymiaru sprawiedliwości, odwołując się do regulujących również i takie sprawy traktatów laterańskich. W 1990 r. wyekspediowano go po cichu za granicę - według jednych źródeł wyjechał do USA na emerytalny odpoczynek (znalazł tam sobie ponoć funkcję duszpasterza milionerów), według innych skazany został na banicję i w pokutniczych szatach zwykłego proboszcza wylądował w zapadłej dziurze w Ameryce Łacińskiej. Okazało się, że arcybiskup, który zdementował celność kierowanych przeciwko niemu zarzutów, zamieszkał w Arizonie. Zmarł tam w lutym 2006 r. w wieku 84 lat, zabierając do grobu towarzyszący mu długie lata przydomek "Bankier Pana Boga".

Nie wszyscy wszakże uważali Marcinkusa za przestępcę, jak choćby Giulio Andreotti, który stwierdził: "Arcybiskupowi Marcinkusowi nie powierzyłbym żadnego banku. Nie dlatego, że nie zasługuje na zaufanie, lecz z powodu braku fachowego przygotowania. Niektórzy sądzili, że skoro jest Amerykaninem, to musi znać się na finansach. Podobnie myśli się, że każdy Włoch to dobry śpiewak, a tymczasem są Włosi nie umiejący w ogóle śpiewać".

W aferę finansową Marcinkus - Calvi, którą tak dotkliwie odczuła Stolica Apostolska, zamieszany był również Michele Sindona, doradca bankowy mafii, skazany później przez sąd włoski na dożywocie. Za murami ściśle ponoć strzeżonego więzienia został otruty - podano mu kawę z trucizną.

Aby finanse Watykanu wyprowadzić z kryzysowej sytuacji na prostą, Marcinkus i spółka (tj. Calvi, Sindona oraz kardynał Jean Villot) zaciągnęli - według Attinellego - w mafijnym źródle 400 mln dolarów kredytu. Niektóre dzienniki mówiły nawet o 4 mld dolarów, co ilustruje, z jaką łatwością można dla większego efektu dopisywać zera. Zarówno jedna, jak i druga suma nie obciążyły jednak zbytnio mafijnych zasobów, które Attinelli szacuje (nie wyjaśniając, skąd ma takie dane) na 600 mld dolarów.

Kiedy minął termin obiecanej spłaty długu, a kredytobiorca nie reagował na monity, na mafijnym szczycie doszło do sporu co do taktyki, jaką należy przyjąć wobec dłużnika - Watykanu. Sporowi towarzyszyły jednocześnie zmagania dwóch rywali - Lo Licaty z Palermo i Toto Rosy z sąsiedniego Corleone - o to, kto jest tu primus inter pares. Licata opowiadał się za bezterminową spłatą długu, argumentując, że mafia zaskarbi sobie w ten sposób dyskretne względy i tolerancję Watykanu wobec swoich przestępczych działań, skierowanych na totalne opanowanie światowego handlu narkotykami, bronią, a także dochodów z prostytucji i procederu prania brudnych pieniędzy. Drugi mafijny boss forsował taktykę bezwzględnego żądania zwrotu długu. Ponieważ Papież na żądanie nie zareagował, zaplanowano zamach.

Jeden z recenzentów "Die Welt" (26.2.1997 r.) zauważył ironicznie, że "książka Attinellego zawiera rzeczywiście »śmiałe konstatacje« Brak jej tylko jednego - dowodów na poparcie tych twierdzeń".

Inna prasowa wersja zamachu ociera się już o science fiction. Zaprezentował ją bułgarski tygodnik "Strogo Sekretno" ("Ściśle tajne") w lutym 1995 r. Zdaniem anonimowego autora (nie miał odwagi się podpisać?) na początku kwietnia 1981 roku Jan Paweł II zapowiedział reformy w Banku Watykańskim, co w środowisku Marcinkusa i jego spółki wywołało panikę. Wówczas włoska i amerykańska mafia zaczęły przemyśliwać nad likwidacją Papieża. Na wykonawcę zbrodniczego czynu wybrano Agcę, bo można było z nim kojarzyć motyw fanatyzmu religijnego. W tym celu nawiązano kontakt z mafią turecką, która oddała terrorystę do dyspozycji. Ponieważ Turcy utrzymywali kontakty z bułgarskimi służbami specjalnymi, powstała - zdaniem autora publikacji - możliwość dodatkowego zagmatwania sprawy, tak by "już nikt nic nie rozumiał".

Jakie to wszystko łatwe i proste: na wieść o zapowiedzianych przez Papieża reformach w Banku Watykańskim włoscy i amerykańscy mafiozi błyskawicznie chwytają za telefon i kontaktują się z kolegami z Turcji, a ci równie błyskawicznie załatwiają dostawę Agcy do Rzymu, by zdążył na 13 maja. Cała sprawa zostaje załatwiona w ciągu jednego miesiąca.

Aczkolwiek sensacyjna hipoteza o finansowym podłożu zamachowych przymiarek dotychczas nigdzie i nigdy nie została wsparta najmniejszym chociażby dowodem, to jednak motyw ten od dłuższego czasu prześladuje Watykan. Zwraca nań uwagę angielski pisarz Robert A. Wilson, autor bestsellera "Illuminatus". Także David Yallop, autor głośnej książki "W imieniu Boga?", upatruje w aferze finansowej Marcinkusa przyczynę tajemniczej, nie wyjaśnionej do dziś śmierci poprzednika polskiego Papieża, Jana Pawła I. Nie służy jednak żadnym dowodem na to, że Papież ów w 33 dniu swego pontyfikatu, 29.9.1978 r. został otruty przez spółkę Marcinkus, Calvi, Sindona oraz Villot. W spisek zamieszany miał być również szef tajnej Loży P-2 Licio Gelli.

Zdaniem Yallopa Jan Paweł I musiał zginąć, ponieważ chciał oczyścić Watykan ze skorumpowanych urzędników. Jest to bardzo śmiałe twierdzenie, lecz nie poparte dowodami. Yallop oferuje czytelnikowi tylko kilka poszlak, a to trochę za mało, by hipotezę przekształcić w tezę. Można przede wszystkim wątpić, czy akurat Jan Paweł I - wyraźny antytalent w kwestiach finansowych - zabrał się za porządki w Banku Watykańskim, i to już w pierwszych tygodniach swego pontyfikatu.

Na pościeli zmarłego znaleziono wprawdzie jakieś kartki z zapiskami, ale to tylko Yallop twierdzi - nie wyjaśniając wszakże, skąd ma tę pewność - iż zawierały one informacje o zamiarze usunięcia ze stanowisk arcybiskupa Marcinkusa, kardynała Villota i innych. Pierwsza odkryła śmierć Jana Pawła I siostra Vincenza Taffarel, która przyniosła mu wczesnym rankiem o 5.30 kawę. Zastała go w łóżku w pozycji siedzącej, z okularami na nosie, trzymającego w ręku luźne kartki. Obok leżały jego pantofle. Widząc to, podniosła alarm i obudziła sekretarza osobistego Papieża. Co działo się dalej - nie wiadomo. W każdym razie z pokoju zmarłego zniknęły okulary, pantofle, a także wspomniane wyżej papiery. Jeśli idzie o te ostatnie, to kardynał Villot przyznał się, że usunął je i włożył w dłonie Ojca Świętego książkę "Następca Chrystusa". Uznał bowiem, że zrobi to na wiernych lepsze wrażenie. Okularów i pantofli nie odnaleziono. Czy jednak ich brak mógł dowodzić otrucia Jana Pawła I? Nie nasuwa się tu żaden związek. Niemniej pierwsze oszustwo - wsunięcie denatowi książki do rąk - popełniono. W komunikacie radia watykańskiego nadanym o godz. 7.30 przemilczano, że zgon odkryła siostra Vincenza. Podano, że uczynił to osobisty sekretarz Papieża Don Diego di Lorenzi, który wszedł około godziny 5.30 do jego sypialni i zastał go przy zapalonym świetle, siedzącego martwo w łóżku z książką "Następca Chrystusa". Uważny słuchacz musiał zadać sobie pytanie, dlaczego ów sekretarz, bez najmniejszej konieczności, udał się tam o tak wczesnej porze. Więcej niż dziwne. To kolejne nieudolne kłamstwo wymyślono zapewne po to, by ukryć, że zgon stwierdziła siostra. Przecież nie wypada, by do sypialni Ojca Świętego wchodziła kobieta.

W całej tej sprawie były także inne niezgodności, dla których nie ma już w ogóle wyjaśnienia. Podzielone są na przykład opinie na temat stanu zdrowia Jana Pawła I. Oficjalny komunikat mówi o ostrym ataku serca, jako głównej przyczynie nagłego zgonu. Siostrzenica Papieża twierdzi natomiast, iż jej wuj miał wprawdzie problemy z krążeniem, ale nie brał żadnych leków. Brazylijski kardynał Aloisio Lorscheider, który znał Jana Pawła I bardzo dobrze, zaprzeczył, by cierpiał on na serce. Kardynał Jean Villot powiedział zaś: "Kiedy spotkałem się tego wieczoru z jego Świątobliwością, cieszył się jak najlepszym zdrowiem". Według oficjalnej wersji zgon nastąpił około godz. 23.00. Pracownicy zakładu pogrzebowego, których wezwano wczesnym rankiem (dlaczego taki pośpiech?), by zabalsamowali zwłoki, zeznali, że ciało było jeszcze ciepłe. Czyżby od północy nie ostygło? Po zabalsamowaniu nie sposób już ustalić, czy nastąpiło otrucie.

Watykan natychmiast zdementował pogłoski o domniemanym morderstwie. Ponieważ jednak spekulacje na ten temat nie ustawały, powołano "nieoficjalną" komisję pod przewodnictwem kardynała Silvia Oddiego, która po zbadaniu zagadkowych okoliczności zgonu wydała lakoniczny komunikat stwierdzający, że Papież zmarł śmiercią naturalną. Diego Lorenzi, sekretarz osobisty zmarłego, nie wytrzymał jednak psychicznie ciągłych podejrzeń oraz związanych z nimi nagabywań dziennikarzy i poprosił o przeniesienie na Filipiny, gdzie pracował jako katecheta.

Włoski wymiar sprawiedliwości dwukrotnie - najpierw w 1978 r., a później w 1997 r. - podejmował śledztwo w sprawie nagłej śmierci Jana Pawła I. Prokuraturę interesowały jednak głównie podejrzenia o przekręty finansowe na tym tle, nie zaś same okoliczności zgonu. Wyszło jednak na jaw, że na dwa dni przed śmiercią Papież udzielił audiencji arcybiskupowi Marcinkusowi. Jaki był przebieg tej rozmowy, nie wiadomo.

Wyobraźnia Yallopa każe Marcinkusowi bądź kardynałowi Villot, albo też obu jednocześnie, podać Papieżowi tego wieczoru lekarstwo o nazwie digitalis, wzmacniające mięsień sercowy, które jednak w zwiększonej dawce może spowodować śmierć. Podejrzenie Yallopa mogłaby potwierdzić względnie wykluczyć sekcja zwłok, ale watykańscy decydenci nie wyrazili na nią zgody. "Papieża się nie kroi" - stwierdził Villot. I trudno taką rację odrzucić.

Nienaturalne zgony papieży zdarzały się już przecież w Watykanie. Jan VIII został otruty w 882 r. przez swe najbliższe otoczenie. Zabójczy napój podano także Aleksandrowi VI w 1503 r. Odnośnie do zgonu 81-letniego Piusa XI w 1939 r. krążyły pogłoski, iż otruł go jego osobisty lekarz, ojciec kochanki Benito Mussoliniego, Claretty Petacci. Chciano ponoć w ten sposób zapobiec ogłoszeniu przez Papieża gotowej już encykliki, wymierzonej przeciwko faszyzmowi. Wszystko to Yallop wyszperał z historii papiestwa, lecz z faktów tych jeszcze nie wynika, że również Jan Paweł I został otruty.

Pisząc swą książkę, Yallop kierował się zasadą: "Nie ma dymu bez ognia". Ale ujawnione przezeń pewne niejasności bądź drobne kłamstwa, usprawiedliwiane przez watykańskich stróżów "wyższą racją", to jednak za mało, by móc sugerować morderstwo. W tej 500-stronicowej pracy, nazwanej przez Knoppa "wspaniałą powieścią kryminalną", nie dostarczył żadnych dowodów, a jedynie nasycił tekst sugestiami. Jego hipoteza, że w sprawę zamieszana jest loża masońska oraz bankierzy, którzy poczuli się zagrożeni rzekomym zamiarem dokonania przez Jana Pawła I głębokich reform w Kurii Rzymskiej, pozostaje tylko spekulacją. Z drugiej strony nie ma jednak powodu, by całkowicie dyskwalifikować książkę Yallopa, odwołującą się przecież do licznych świadków, mających coś do powiedzenia na temat watykańskich układów. O jej wartości świadczy zresztą rekordowy nakład, jaki uzyskała - 6 mln egzemplarzy w 40 językach! Wydana wkrótce potem przez szwajcarskiego dziennikarza Victora Williego polemiczna praca pt. "W imieniu diabła?" przeszła jakoś bez echa.

Tropem Yallopa poszedł Guido Knopp, który w swojej książce "Vatikan. Die Macht der Papste" docieka przyczyn zagadkowego zgonu Jana Pawła I. Dochodzi on jednak do wniosku, że jego śmierć była naturalna. Najciekawsze w jego pracy, a czytelnikowi polskiemu zapewne mało znane lub nieznane wcale, są prorocze opinie zmarłego Papieża o swoim następcy Karolu Wojtyle. Po tajnym jak zawsze konklawe pojawiło się szereg spekulacji i domysłów, kto wysunął kandydaturę Karola Wojtyły, jaka frakcja kardynalska ją popierała itp. Tymczasem Knopp twierdzi, iż to sam Luciani, jeszcze zanim został Janem Pawłem I, przewidywał już ten wybór. "Brzemię najwyższego Urzędu - pisze on - ciążyło bardzo wrażliwemu Albino Lucianiemu. W kręgu zaufanych ciągle podkreślał, że miejsce, które zajmuje, należy się właściwie innemu: »obcokrajowcowi« z Krakowa, który podczas konklawe siedział naprzeciwko niego". Również siostrzenica Jana Pawła I Pia przypomina sobie, że wujek wypowiadał się z dużym szacunkiem o kardynale Wojtyle: "Już podczas choroby Pawła VI ciągle powtarzał, że dojrzał czas, by wybrać zagranicznego papieża. Był o tym głęboko przekonany. Bardzo cenił Wojtyłę, uważał, że to zdolny umysł". "Jaka szkoda - mówił - że nie poznaliście arcybiskupa z Krakowa". Kardynał Jean Villot cytuje następującą wypowiedź Jana Pawła I: "Wybrać należało innego, lepszego człowieka niż ja. Paweł VI wytypował już swego następcę. Siedział on w Kaplicy Sykstyńskiej bezpośrednio naprzeciwko mnie. Był nim Karol Wojtyła. On przyjdzie, gdy ja odejdę".

 

MANIPULACJA STULECIA: CIA - KGB - STASI

Ślad bułgarski to dla prasoznawców wdzięczy materiał poglądowy przy omawianiu z adeptami sztuki dziennikarskiej terminu "manipulacja". Chyba żadne wydarzenie w nabrzmiałym kontrowersjami XX wieku nie zostało tak upolitycznione i poddane tak tendencyjnej obróbce propagandowej, jak sprawa zamachu na Jana Pawła II. Śmiało można mówić o manipulacji stulecia, dokonanej przez obie zwalczające się i konkurujące jednocześnie strony - Wschód i Zachód, które poprzez mass media sterowały światową opinią publiczną, utrwalając w niej określone przekonania. W ten sposób zaciemniły tylko obraz sprawy, choć to przecież od nich właśnie należało oczekiwać, że pomogą go rozjaśnić.

W jakiej mierze była to ze strony mass mediów manipulacja świadoma, w jakiej zaś mimowolna, bo sprowadzająca się do konsumowania "pasztetu" przyrządzonego przez zachodnie i wschodnie służby specjalne - postaram się wyjaśnić w tym rozdziale.

Po zamachu na Papieża na zachodnich szczytach władzy nie szczędzono wypowiedzi oskarżających Moskwę. Ówczesny premier Włoch Bettino Craxi mówił o "terroryzmie pochodzącym ze Wschodu", zaś włoski minister obrony Lellio Lagorio nazwał bułgarski spisek "prawdziwym aktem wojennym w czasach pokoju".

Tego rodzaju stwierdzenia nie były niczym nowym. Już bowiem w styczniu 1981 r. sekretarz stanu USA Alexander Haig na swej pierwszej po objęciu stanowiska konferencji prasowej oświadczył: "Jeżeli państwo przyjrzą się sprawie dokładniej, to zauważą, że Związek Radziecki ponosi dzisiaj główną odpowiedzialność za szerzenie się terroryzmu i za związany z tym rozlew krwi". 6 lutego 1981 r. dziennik "II Giornale Nuovo" opublikował jego kolejne oświadczenie, brzmiące następująco: "Twierdzę, że szczytowy rozwój międzynarodowego terroryzmu i związane z tym przypadki bezprawnej ingerencji w tzw. narodowe wojny wyzwoleńcze, które prowadzi Związek Radziecki, względnie jego poplecznicy, są dla wolnych krajów największym niebezpieczeństwem i największym źródłem troski".

Podobnych wypowiedzi przedstawicieli waszyngtońskiej administracji było przed zamachem na Papieża znacznie więcej. Amerykańscy politycy ukierunkowali wówczas całe swoje myślenie na stawianie niemal znaku równości między terroryzmem a Związkiem Radzieckim. Na siedemnaście dni przed zamachem Senat USA powołał specjalną podkomisję do spraw bezpieczeństwa, która zajęła się problemami terroryzmu. W jej skład weszli: Arnaud de Borchgrave, Michael Ledeen, były szef CIA William Colby oraz dziennikarka Claire Sterling.

Ta ostatnia przysłużyła się szczególnie wspieraniu opinii Haiga, który na konferencji prasowej w marcu 1981 r. wymachiwał egzemplarzem jej najświeższej publikacji pt. "Międzynarodowa sieć terroru", wołając: "Książka ta wyjaśnia panom wszystko". Gdy korespondentka francuskiego "L' Express" (5 maja 1981 r.) w rozmowie z autorką zwróciła uwagę, że jej książka jest bardzo uboga w fakty, Sterling tłumaczyła: "Naturalnie, cała sprawa nie jest taka prosta. Nikt nie widział, że Związek Radziecki w tym czy innym kraju szkoli grupy terrorystyczne lub je kontroluje, a tym bardziej, że nadzoruje na bieżąco ich działanie. W praktyce Rosjanie starają się unikać bezpośredniej ingerencji."

Uderzające pewnością siebie wypowiedzi polityków robiły na dziennikarzach duże wrażenie, nie przypuszczali bowiem, że są one równie buńczuczne, co gołosłowne. Słysząc, w jak wysokie tony uderzali lepiej poinformowani rządzący, dopasowywali swe artykuły i komentarze do tej tonacji.

Rozszyfrowywanie zakulisowych sprawców metodą manipulacji dostrzegł już w grudniu 1983 r. miesięcznik włoskiej policji zawodowej "Nuova Polizia", pisząc w artykule pt. "Tragiczna farsa - rola błazna przypadła Włochom": "Z łatwością można było przewidzieć, że tzw. ślad bułgarski okaże się drogowskazem fałszywym, ustawionym przez kogoś, komu chodziło o wciągnięcie krajów wschodnich w sprawę zamachu na Papieża".

Dystans wobec wersji rozpowszechnianej przez wywiady wyraził np. 29.9.1985 r. dziennik "L' Espresso": "Coraz bardziej przekonywające stają się podejrzenia, iż ślad bułgarski mógł być wymysłem pewnych grup amerykańskich służb wywiadowczych. Te z kolei posłużyły się ludźmi z byłego SISMI, swego wiernego współpracownika, by namówili i przekupili Agcę oraz odpowiednio go ukierunkowali". Jednakże takie głosy trafiały się wówczas w mediach rzadko.

Krzywdzącym uproszczeniem byłoby oczywiście sądzić, że hołubiący ślad bułgarski dziennikarze powodowani byli złą wolą. Podobnie jak to czynili politycy, również mass media zakładały, że za zbrodniczym czynem mogła stać tylko Moskwa. Zapracowała sobie zresztą na to, by posądzano ją o najgorsze. W konsekwencji najmniejszą nawet poszlakę czy pseudoposzlakę wskazującą na jej związek z działaniami terrorystycznymi przyjmowano za dowód. Zamach na Ojca Świętego zbiegł się w czasie z falą terroryzmu, jaka pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych przetoczyła się przez Europę. Głównym inspiratorem owych aktów przemocy - jak oświadczono w 1979 r. na specjalnej konferencji międzynarodowej w Kairze, poświeconej terroryzmowi - miał być ZSRR, usiłujący w ten sposób osłabić Zachód. Wszystko to sprzyjało kojarzeniu zamachu z KGB.

W Polsce na dość powszechne przekonanie, że wszelkie zło pochodzi z komunistycznej Rosji, nałożyły się jeszcze inne czynniki, takie jak rozczarowanie rodzimym socjalizmem, stan wojenny, prześladowanie "Solidarności", narodowy ruch na rzecz wyzwolenia się spod kurateli Moskwy itp. Okoliczności te tworzyły w latach osiemdziesiątych klimat szczególnie sprzyjający oskarżaniu Rosjan także o dokonanie zamachu. Nie było wówczas możliwości, by spojrzeć na całą sprawę chłodnym okiem. Zachodnie źródła cieszyły się zresztą pełnią zaufania, do czego walnie przyczyniała się polityka Biura Prasy KC PZPR.

Mass media posiłkujące się materiałami tajnych służb manipulowały sprawą kulis zamachu, nie zdając sobie przeważnie z tego sprawy. Obwiniać Moskwę było rzeczą dziecinnie łatwą, bo wystarczyło posłużyć się przekonującym argumentem w postaci pytania qui bono? Takiego kompasu nie miał Wschód. Kto by zresztą uwierzył, że CIA chciała zamordować Papieża? Takimi oskarżeniami można się było tylko ośmieszyć.

Dziennikarskimi wywodami o inspiratorach zamachu zasugerowali się także wydawcy książek. Szczególnie uwidoczniło się to w Polsce, która przeżyła zamach w gorącej atmosferze politycznej. Nasi wydawcy byli bardzo otwarci wobec publikacji Claire Sterling i Paula Henzego, przesądzających z góry o bułgarsko-sowieckim spisku. Niektóre z tych pozycji wydano nawet dwukrotnie. Ani Włosi, ani Niemcy nie byli tak życzliwi Claire Sterling, jak Polacy. W RFN po nie najlepszych doświadczeniach wydawniczych z książką "Międzynarodowa sieć terroru", nie znalazł się już wydawca skłonny zaryzykować rzucenie na rynek jej drugiej publikacji - "Czas morderców". W Polsce natomiast ukazały się wszystkie jej prace, przy czym żaden wydawca nie zamieścił, tak przecież istotnej dla czytelnika, informacji o wieloletnich powiązaniach dziennikarki z CIA.

Do dziś natomiast nikt nie odważył się u nas wydać głośnej książki profesora uniwersytetu w Pensylwanii F. Hermanna oraz amerykańskiego historyka i dziennikarza F. Brodheada - "The Rise and Fali of the Bulgarian Connection" ("Wzlot i upadek śladu bułgarskiego"), będącej miażdżącą rozprawą z amerykańskimi mass mediami w kontekście zamachu na Jana Pawła II. Pozycja ta uzyskała bardzo wysoką ocenę niewątpliwych autorytetów w tej dziedzinie. I tak np. Sean MacBride - dyplomata, laureat pokojowej Nagrody Nobla - pisał o niej: "»Wzlot i upadek śladu bułgarskiego« to poważna i realistyczna praca, ukazująca stosowanie przez prasę zachodnią chwytów propagandowych i dokumentująca, jak nieliczna grupa powiązanych z CIA dziennikarzy sterowała publikatorami w przyjmowaniu zmyślonej historii za prawdę. Stanowi ona pozbawione emocji oskarżenie naszej tzw. »wolnej« prasy, która nadużywa wolności przez przemilczenia i półprawdy, działając jednocześnie podburzająco na rzecz podtrzymywania klimatu »zimnej wojny«". A oto głos znanego na zachodzie autora, prof. Noama Chomsky'ego: "Książka ta obnaża mechanizmy zachodniego systemu dezinformacji, ukazując przy tym jej znaczący wpływ na kontrolę opinii publicznej, i to w skali światowej". Zdaniem komentatora pisma "The Nation" Alexandra Cockburna "sprawa domniemanego spisku KGB i Bułgarów przeciwko Papieżowi jawi się tu jako jeden z najbardziej ponurych, a zarazem niepoważnych rozdziałów w historii zachodniej propagandy".

Wydawnictwo zamieściło od siebie na obwolucie następujący tekst: "Teoria o bułgarskim spisku, pozbawiona jakichkolwiek dowodów, szybko została wsparta więziennymi zeznaniami Agcy, które to zeznania, zdaniem autorów książki, podyktowały mu służby specjalne. Starannie wypracowana w następnych latach teoria spiskowa w postaci śladu bułgarskiego, była przez zachodnie mas media bezustannie nagłaśniana. Jak mogło dojść do sytuacji, w której tę śmieszną teorię podawano do wierzenia opinii publicznej, choć przecież każdy widział, iż wszystko to jest szyte grubymi nićmi? Prezentowana publikacja to nie tylko studium mechanizmu funkcjonowania służb specjalnych, studium łamańców stosowanych przez konserwatywne dziennikarstwo, lecz także studium łatwowierności. Dla opinii publicznej to zarazem ostrzeżenie, że prasa zachodnia nie jest ani niezależna, ani bezstronna. Praca ta stanowi klasyczną ilustrację zachodniej dezinformacji."

Autorzy książek o zamachu są dla czytelnika o wiele bardziej przekonujący niż dziennikarze czy publicyści, ponieważ siłą rzeczy głębiej wnikają w tajemnice zamachu. Zobaczmy zatem, jak Andreas von Bullow - antykomunista, były sekretarz stanu w bońskim ministerstwie obrony, człowiek profesjonalnie ocierający się przez całe lata o materię służb specjalnych - ukazuje medialne źródła narodzin tzw. śladu bułgarskiego: "Henze - w pewnym okresie także współpracownik Zbigniewa Brzezińskiego, doradcy ds. bezpieczeństwa prezydenta Cartera - otrzymał od »Reader's Digest« zlecenie, by gruntownie zbadać »prawdziwe« kulisy działalności Szarych Wilków i zamachowca Agcy. Dokonane przez niego »rozpoznanie« znalazło następnie odbicie w artykule Claire Sterling, zamieszczonym w »Reader's Digest«. On sam z kolei sprzedał wyniki swych dochodzeń śledczych stacjom telewizyjnym i czasopismu »Newsweek«. Odtąd - pomijając nieliczne wyjątki - historia niedoszłego mordu na Papieżu sprzedawana była jako produkt spisku bułgarsko-radzieckich tajnych wywiadów. Teksty Henzego podchwycił »New York Times«, a dalej rozpowszechnił je »New York Herald Tribune«. Krótko mówiąc - szum, jaki powstał w prasie amerykańskiej i światowej wokół nowej wersji zamachu, zapisać trzeba w ostatecznym rachunku na konto Henzego. Wszelkie wątpliwości co do faktów, jakie odważyli się wypowiedzieć eksperci służb specjalnych, naukowcy i politycy, interpretowano i potępiano jako słabość, mazgajstwo, uległe milczenie wobec działających z ukrycia na skałę światową Rosjan i ich popleczników, jak Kaddafi czy międzynarodowe ugrupowania terrorystyczne.

Balon spekulacji o KGB-owskich inspiracjach zamachu na Papieża, utrzymujący się w niektórych gazetach jeszcze do dziś, nie dałby się nadmuchać, gdyby również strona włoska nie zaangażowała się poważnie w teorię spisku. Tymczasem znalazł się sędzia, który pozwolił funkcjonariuszom włoskiego i amerykańskiego wywiadu odwiedzać swobodnie więźnia Agcę. Sędzia ten udał się osobiście do USA, by wysłuchać tam opowieści dziennikarza Arnauda de Borchgrave (również agenta CIA), wedle której szef wywiadu francuskiego był wcześniej poinformowany o zamachu i uprzedził o tym Watykan".

Wyjątkowo surowo obszedł się z mass mediami Jonathan Vankin w swojej książce "Największe spiski ostatniego stulecia". "...W rzeczywistości - pisze on - skoordynowane wysiłki dziennikarzy i badaczy szczujących na »czerwonych«, dążące do obciążenia winą Sowietów, stwarzają wrażenie, że mieliśmy do czynienia z operacją propagandową, ukierunkowaną na rozbudzenie nastrojów antykomunistycznych na całym świecie, zwłaszcza w Polsce, gdzie oddolny ruch »Solidarności« został stłumiony przez rząd". W innym miejscu Vankin używa określenia "dezinformacyjna intryga", której głównymi reżyserami byli, według niego, Claire Sterling i Paul Henze.

Książki Hermanna, Vankina, von Bullowa czynią zbędnym szersze dokumentowanie medialnych przekrętów dotyczących kulis zamachu. Autorom tym nikt nie zarzucił, że rozmijają się z prawdą. Również zaatakowani przez nich dziennikarze przełknęli dyskretnie gorzką pigułkę.

Pozostaje jednak problem manipulacji zamierzonej, świadomej. Wśród wymienionych w tym rozdziale autorów są też tacy dziennikarze i publicyści, których pierwszym bądź drugim zajęciem były usługi świadczone dla CIA. Przypominam nazwiska czołówki:

CLAIRE STERLING - zmarła przed kilku laty dziennikarka amerykańska mieszkająca stale we Włoszech. W latach pięćdziesiątych zaczęła karierę w kontrolowanym przez Stany Zjednoczone rzymskim "Daily American". Później była korespondentką "Washington Post", a z końcem 1978 r. nawiązała stałą współpracę także z "Reader's Digest". Uczestniczyła w wielu konferencjach podejmujących problem międzynarodowego terroryzmu, któremu poświęciła kilka swoich książek. Nie wypierała się swych powiązań z CIA.

MICHAEL LEDEEN - związany z CIA politolog, specjalizujący się w problematyce włoskiej, były doradca sekretarza stanu Haiga, współpracownik Ośrodka Badań Strategicznych i Międzynarodowych przy Uniwersytecie Georgetown, pierwszy łącznik Waszyngtonu z SUPER-SISMI i Lożą P-2. Należał do zespołu amerykańskich ekspertów ds. międzynarodowego terroryzmu.

ROBERT MOSS - dziennikarz angielski, jeden z głównych ideologów wojny psychologicznej przeciwko ZSRR. Współpracował z londyńskim Instytutem Analiz Sytuacji Konfliktowych. Uczestniczył we wspomnianym jerozolimskim sympozjum dotyczącym terroryzmu, gdzie wygłosił referat na temat powiązań terrorystów z ZSRR.

PAUL HENZE - nieżyjący już oficer kadrowy CIA, który przeszedł w stan spoczynku w randze generała. Dwukrotnie pełnił służbę w Turcji (w latach 1958-1959 i 1974-1977), przy czym za drugim razem stał na czele tureckiej rezydentury CIA. Był także delegatem ds. propagandy w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego za rządów prezydenta Cartera oraz dyrektorem politycznym Radia Wolna Europa. Jan Nowak-Jeziorański, w wydanych w Londynie w 1985 r. wspomnieniach "Wojna w eterze", pisze, że sekcja polska miała codzienne odprawy instruktażowe z Amerykanami, prowadzone przez Williama Griffitha lub jego zastępcę ... Paula Henzego. W 2002 r. uczestniczył on w spotkaniu z okazji 50-lecia powstania Radia Wolna Europa w Warszawie.

W książce "Spisek na życie papieża" Henze tropi agenturalne kroki KGB, lecz ani słowem nie wspomina o kluczowym dla całej sprawy fakcie, jakim były wizyty włoskich służb specjalnych w celi Agcy, zanim ten zdecydował się obciążyć Bułgarów. Podtrzymuje też, wraz z Claire Sterling, twierdzenie o rzekomej próbie zamachu na Wałęsę, mimo oświadczenia sędziego Martelli, iż takowej nie było. W tej sytuacji mamy już do czynienia z manipulacją świadomą.

Henze w swoim dziele dyskredytuje jako "agenta KGB" reportera "Literaturnoj Gaziety" Iona Andronowa, autora licznych publikacji dowodzących niewinności Bułgarów, lecz jednocześnie - jak twierdzi - wielkiego manipulatora. Przemilcza jednak, że sam jest kadrowym oficerem wywiadu CIA. W przedmowie pozwala sobie nawet na uwagę, że "CIA nie ma z niniejszą książką nic wspólnego". Jeszcze w drugim wydaniu z 1985 r. pisze: "Brak jakichkolwiek danych (podkreślenie - E.G.), które mogłyby potwierdzić teorię, uwalniającą Bułgarię i Kreml od odpowiedzialności za zbrodnię".

Późniejszy szef CIA Robert Gates ujawnił, iż analitycy CIA odnosili się do publikacji Sterling lekceważąco. Tylko politycznie stanęła ona na wysokości zadania, co bardzo odpowiadało ówczesnemu szefowi CIA Cassey'owi. Kiedy spotkał się z nią w 1984 r. w Nowym Jorku, narzekał, że jego pracownicy "nie kwapią się wykorzystać jej wniosków oraz informacji uzyskanych od włoskich prokuratorów".

Najbardziej skompromitowaną i oszukaną poczuła się w tej sytuacji sama Sterling. I nic dziwnego, opierała się przecież na materiałach CIA, z których wywiad amerykański teraz się wycofał. Chcąc zachować twarz, na samokrytykę CIA nieoczekiwanie zareagowała ona karkołomnym tekstem w "Wall Street Journal" (5.11.1991), wytykając wywiadowi... nieudolność w rozpracowywaniu śladu bułgarskiego. Sterling polemizuje w nim z zarzutami niektórych senatorów amerykańskich, iż w 1985 r. CIA w raporcie dla rządu naciągała poszlaki, aby tylko móc ukazać udział KGB w zamachu jako bardzo prawdopodobny. Według jej opinii mija się to z prawdą. Wywiad amerykański działał bowiem po amatorsku i "nie przejawiał zainteresowania sprawą".

Dziennikarka zarzuca analitykom Centralnej Agencji Wywiadowczej "niezdolność zrozumienia, dlaczego Rosjanie mogliby chcieć śmierci Papieża".

Henze i Sterlig próbowali swych sił również jako cenzorzy. 25.1.1983 r. amerykańska stacja telewizyjna NBC zamierzała wyemitować przygotowany przez siebie film o zamachu. Zaprezentowano w nim także tureckiego publicystę Orsama Oyema, który dowodził, że Agcę inspirowała zza kulis organizacja "Szare Wilki". Przed emisją film pokazano Claire Sterling i Paulowi Henzemu, pełniącym rolę doradców. Ci polecili usunąć sekwencję z Oyemem i w to miejsce wprowadzili następujący fragment: "Jak donoszą źródła watykańskie, amerykańskie, a także pochodzące z państw zachodnioeuropejskich, organizatorami zamachu byli najprawdopodobniej Bułgarzy, działający według planu KGB, z którym ściśle współpracują". I choć Watykan zaprzeczył, by wyraził taką opinię, jego dementi do telewidzów już nie dotarło.

Na ewentualny zarzut czytelnika, że argumenty Henzego czy Sterling, mające przemawiać za śladem bułgarskim, zostały przedstawione przeze mnie bardzo skrótowo, odpowiadam: gdybym do pisania mojej książki siadał 10 lat temu, zarzut ów byłby uzasadniony. Dzisiaj jednak, kiedy publikacje obojga autorów zostały zweryfikowane zdecydowanie negatywie przez ich własnego pracodawcę, CIA, szersze odwoływanie się do nich straciło sens.

Włoskie służby specjalne, aczkolwiek także zaangażowane w preparowanie śladu bułgarskiego, takiego zespołu dziennikarskiego jak CIA nie miały. Do Europy przenoszono więc amerykańskie argumenty, przekładano w pierwszych latach po zamachu książki amerykańskich autorów. Oryginalny wkład europejski był tu raczej ubogi. Ton nadawali Amerykanie. Oddziaływali oni także na włoskich sędziów prowadzących śledztwo, czego dowodem są zarówno częste wizyty Sterling u Martelli, jak i spotkanie tego ostatniego w Waszyngtonie z Arnaudem de Borchgrave.

W ten sposób jednak CIA odniosła wielki triumf międzynarodowy, bo przecież nawet jeszcze dzisiaj każdy przeciętny zjadacz chleba na wszystkich kontynentach, zapytany o zakulisowych sprawców zamachu, z większym czy mniejszym wahaniem wskaże na Moskwę lub na Bułgarów - co na jedno wychodzi.

Zwycięzcami w sztucznym nadmuchiwaniu balonu propagandowego moskiewskiej winy okazały się w ostatecznym rachunku zachodnie służby specjalne, przede wszystkim CIA. Zdołały one zakodować światowej opinii publicznej bułgarski ślad tak skutecznie, że oparł się on wszelkim dementi. Co więcej - oparł się nawet wojnie psychologicznej, jaką w związku z zamachem podjął przeciwko Zachodowi blok radziecki.

Skromną ilustracją tych wschodnich działań dezinformacyjnych mogą być zabiegi i pomysły, jakie zrodziły się w "kuchni" Stasi, do której Bułgarzy zwrócili się o pomoc w odpieraniu zarzutów przeciwko Antonowowi. Już 24 maja 1981 r. I Sekretarz Bułgarskiej Partii Komunistycznej Todor Żiwkow wystosował do władz NRD depeszę z prośbą o podjęcie kroków przeciwdziałających oskarżaniu Bułgarii o zamach na Jana Pawła II. O pomoc taką władze bułgarskie apelowały zapewne także (lub przede wszystkim) do Moskwy, ale dowodów na to nie mamy. Na razie dysponujemy tylko zeznaniami funkcjonariuszy Stasi. Do polskiego MSW Bułgarzy się nie zwracali, co stanowi kolejny dowód, że polskie służby specjalne pozostawały na marginesie gry prowadzonej w kontekście kulis zamachu. Wschód fabrykował różne zarzuty, byle tylko oskarżenia zachodnie o zamach uczynić niewiarygodnymi. 5 czerwca 1997 r. przed prokuratorem berlińskiego sądu i w obecności włoskich sędziów śledczych, były pułkownik Stasi Gunter Bohnsack zeznał jako świadek: "Z Sofii otrzymaliśmy pismo, zarówno od wywiadu, jak i od szefa partii Żiwkowa osobiście. Była w nim mowa o tym, że oczekuje się od nas wsparcia wobec zachodniej kampanii sprzysiężenia przeciwko Bułgarii i KGB. Nasze zadanie miało polegać na podjęciu ataku odciążającego i skierowaniu uwagi na ślady prowadzące do CIA, dokumentując to pogłoskami i innymi środkami". Bohnsack nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dokładnie pismo nadeszło, ale - jak twierdził - nastąpiło to "stosunkowo szybko". Wiadomo mu jest tylko, że Bułgarzy nie zwrócili się do NRD zaraz po zamachu, "lecz dopiero gdy ze strony trzeciej padło na nich podejrzenie".

Na dodatkowe pytanie prokuratora, jakie konkretnie podjęto działania, by przyjść Bułgarom z pomocą, pułkownik odparł, że m.in. "postanowiono rozpuszczać w świat poprzez mass media pogłoski o udziale CIA w zamachu na Papieża". Fałszowano także treść różnych dokumentów bądź całkowicie je fabrykowano. Preparowano np. pochodzące rzekomo od "Szarych Wilków" listy z pogróżkami do rządu federalnego, w których Turcy zapowiadali zamachy terrorystyczne w Niemczech, jeśli Bonn nie podejmie kroków wobec władz włoskich, by te potraktowały Agcę łagodnie. Listy pisano łamaną niemczyzną i wysyłano z różnych miejscowości RFN. "Rozpowszechnialiśmy również plotki - zeznał Bohnsack. - Nasi ludzie rozpuszczali je wśród polityków tureckich, greckich. Wysyłaliśmy także przygotowane przez nas petycje do prezydenta Włoch czy Papieża, jako tzw. głos ulicy, opinii publicznej".

Kampania dezinformacyjna Stasi, prowadzona pod kryptonimem "Bałkany" lub "Operacja papież", polegała na fabrykowaniu dowodów o powiązaniach Agcy z "Szarymi Wilkami". Policji włoskiej podrzucano np. rzekome listy zamachowca do przywódców tureckiej prawicy. Spreparowano nawet list szefa bawarskiej partii CSU, głośnego polityka prawicowego Franza Josefa Straussa do generała Turkesha. Proszony przez prokuratora o dokładniejsze wyjaśnienie sprawy, Bohnsack stwierdził: "Rzekomy list Straussa do szefa »Szarych Wilków«, Turkesha przekazaliśmy mediom. Z jego treści wynikało, że Strauss był już uprzedzony o planie zamachu na Papieża podczas jego wizyty w Turcji. W ten sposób skonstruowaliśmy nić powiązań między Straussem i Turkeshem. List powstał w naszym wydziale, który dysponował oryginalnym podpisem Straussa". Preparując tego rodzaju dokument, świadczący o poufnym sprzymierzeniu niemieckiego polityka z przywódcą tureckich terrorystów, Stasi usiłowała zasugerować opinii publicznej, że za zamachem kryją się "Szare Wilki". Poufne pismo szefa CSU do przewodniczącego Partii Ruchu Narodowego nosiło datę "czerwiec 1980" i zawierało przypisane Straussowi, poniżające Papieża zwroty. Z tekstu miało wynikać, że Strauss w następstwie kontaktów z Turkeshem orientował się, że Agca już w listopadzie 1979 r. otrzymał polecenie zabicia Papieża w trakcie jego pielgrzymki do Turcji. Kopie listu przekazano pod koniec 1982 r. prasie włoskiej, brytyjskiej i tureckiej. Przydarzyła się tu jednak Stasi przekomiczna wpadka. Otóż zanim owa fałszywa korespondencja dotarła do adresatów, Bułgarzy już dopytywali się ich telefonicznie, czy taka przesyłka nadeszła.

Pierwsze dezorientujące działania Stasi podjęła jeszcze przed zamachem, tuż po wyborze Karola Wojtyły na papieża. Akcję tę - której nadano kryptonim "Cytryna II" - pułkownik Bohnsack opisał w swojej książce - "Befehl - Aufgabe Ihrefuhren", w rozdziale "Stasi i papież". Gdy 16 października 1978 r. funkcjonariusze Stasi komentowali w gronie kolegów wynik konklawe, z ust jednego z oficerów padł kąśliwy komentarz, że "rząd Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przeniósł swą stolicę do Rzymu". Od tej pory do pracowników wydziału zwanego "kościelnym" zaczęto zwracać się "Wasza Świątobliwość". Wtedy także narodził się pomysł przygotowania takiego materiału o Watykanie, który stwarzałby wrażenie, że powstał w rzymskiej rezydenturze zachodnioniemieckiego wywiadu - BND. Tekst wystukano na angielskiej maszynie do pisania, wykorzystując do tego amerykański papier, po czym włożono go do aktówki wyprodukowanej we Włoszech. Dla większego uprawdopodobnienia autentyczności dokumentów dołożono do nich jeszcze mało czytelne notatki oraz kartki z kilkoma numerami telefonów amerykańskich i zachodnioniemieckich agentów działających w Rzymie. Służby watykańskie, którym zamierzano teczkę podrzucić, miały odnieść wrażenie, że BND i CIA prowadzą ponurą grę wymierzoną przeciwko nowemu zwierzchnikowi Kościoła katolickiego.

Wśród podrobionych materiałów szpiegowskich znajdowała się również wstępna ocena wyboru Karola Wojtyły na tron Piotrowy. Rzekomy agent BND dawał w swym raporcie do zrozumienia, że będzie podejmował działania mające skonfliktować nowego Papieża z siłami konserwatywnymi Kościoła. Sfingowany tekst głosił min., iż nowy Papież "potrafi giętko rokować z władzami komunistycznymi, by utrzymać w ten sposób i wzmacniać pozycję Kościoła w Polsce". Aby zwiększyć szanse kupienia "Cytryny II" przez funkcjonariuszy Watykanu, do papierów dołączono jeszcze schemat organizacyjny watykańskiego sekretariatu stanu, chcąc w ten sposób upozorować, że terenem operacyjnym agenta jest Stolica Apostolska. Teczkę ze sfałszowanymi dokumentami pozostawiono wczesnym rankiem w pobliżu ołtarza Kaplicy Sykstyńskiej, tak by musiał się o nią potknąć któryś z duchownych, nie zaś przypadkowy wierny.

Skąd się wziął kryptonim "Cytryna"? Otóż przed 10 laty Stasi przeprowadziła inną akcję pod kryptonimem "Cytryna I". Polegała ona na zainstalowaniu w Mediolanie NRD-owskiego agenta, który formalnie był agentem BND.

Gdy zaś idzie o Bułgarów, to unikali oni angażowania się w działania dezinformacyjne w obawie, że jeśli dojdzie do wpadki, zmaleją ich szanse procesowe. Dlatego skoncentrowali się na samej obronie Antonowa, a zwłaszcza na wykazywaniu sprzeczności śledczo-procesowych. Organizowali w tym celu międzynarodowe konferencje prasowe w Sofii bądź w ambasadzie w Rzymie. Szef całej akcji, Bahan Trajkow, dyrektor generalny Bułgarskiej Agencji Prasowej, skwapliwie odpierał zarzuty wobec Bułgarii w wywiadach prasowych. Odbicie tych wysiłków w mediach zachodnich było jednak blade. Mając do wyboru, czy uwierzyć Bułgarom, czy włoskim sędziom śledczym, dziennikarze wybierali raczej tych drugich.

Moskwa była równie operatywna jak jej konkurenci w konstruowaniu śladu kulis zamachu, wskazującego oczywiście na Zachód. Pierwszą znaczącą reakcją Rosjan na strzały z 13 maja był komunikat agencji prasowej TASS z 17 maja 1981 r. Powołując się ogólnikowo na "źródła zachodnie", głosił on, że Papież "padł ofiarą szerokiego międzynarodowego spisku o charakterze neofaszystowskim", którą to opinię podzielała również TASS.

Oddziaływająca przede wszystkim na zagranicę agencja "Nowosti" opublikowała 28 maja 1981 r. obszerny artykuł, w którym już wyraźniej wskazywano na Amerykanów jako zakulisowych inspiratorów zamachu. Trzeba było dopiero oficjalnego protestu zarówno Waszyngtonu, jak i rządu włoskiego, by Rosjanie - poprzez oświadczenie radzieckiej ambasady w Rzymie - zdystansowali się wobec tego tekstu, zaznaczając, iż "nie ma on oficjalnego charakteru". Nie przeszkadzało to wszakże Moskwie w kolejnej relacji z 31 maja 1981 r. nadal wskazywać dyskretnie palcem na Zachód. Aktywność radzieckich środków masowego przekazu w systematycznym kierowaniu podejrzeń na USA, a przede wszystkim na CIA, dokumentuje obszernie we wspomnianej wcześniej książce Paul Henze. Równocześnie odsądzano od czci i wiary sam Watykan, przedstawiając Kościół katolicki jako źródło wstecznictwa i obłudy. Ten propagandowy atak pozostawiano jednak - jak zauważa Henze - raczej peryferyjnym i terenowym pismom, unikając takich argumentów w prasie uchodzącej za oficjalną. Echa prowincji nie docierały już na Zachód.

Oczekiwania intelektualne zaspokajała - o czym pisze Deschner w "Polityce papieskiej XX wieku" - "Literaturnaja Gazieta", która w 1982 r. "piętnowała polskiego papieża jako sługusa amerykańskiego imperializmu, fałszywego apostoła pokoju, zdrajcę watykańskiej polityki wschodniej. Ostrzegała przed czynnym wtrącaniem się Kościoła w sprawy polskie i zwracała uwagę, że rozruchy uliczne w Gdańsku, Wrocławiu, Nowej Hucie wybuchły zaraz po nabożeństwach". Polskim mass mediom styl argumentacji radzieckiej był całkowicie obcy.

W atmosferze rosnącego zaniepokojenia aktywnością Jana Pawła II oraz zagrożenia interesów Moskwy narodziła się słynna instrukcja KGB, zalecająca określone działania wobec zwierzchnika Kościoła katolickiego. Wybór Polaka na papieża stworzył bowiem zupełnie nową sytuację w stosunkach między blokiem socjalistycznym i Watykanem. Pielgrzymka Ojca Świętego do ojczyzny w czerwcu 1979 r. stała się pierwszym tego sygnałem.

Można, co prawda, zgodzić się z Szulcem, że na polski sierpień większy wpływ miała działająca już od 1976 r. opozycja, szczególnie zaś KOR, aniżeli papieska wizyta. W Moskwie trafnie jednak zauważono, iż pontyfikat Jana Pawła II zapowiada generalnie nowe wiatry w watykańskiej polityce wschodniej, bardzo dla Moskwy niebezpieczne.

Zdecydowane stanowisko wobec tych nowych prądów nadciągających z Watykanu zajął niemal błyskawicznie, bo już 6 września 1979 r., Sekretariat KC KPZR, zdopingowany zapewne skutkami papieskiej pielgrzymki do Polski. Niedługo potem kierownictwo partii przekazało zainteresowanym agendom, przede wszystkim KGB, uchwałę z 13 listopada 1979 r. zobowiązującą do określonych działań.

Sekretariat KC KPZR polecał podjęcie "kampanii dezinformacji i zniesławiania" nowego Papieża oraz przygotowanie innych, podobnych kroków. Dokument zawierał także wskazówki, jak przeciwdziałać politycznym skutkom papieskich wystąpień. Ostrzegał przed aktywnością Kościoła katolickiego oraz przed "nową linią strategiczną Watykanu". Przewidywał, że dotychczasowa polityka tzw. "małych kroków", uprawiana przez kardynała Casarolego, zostanie zastąpiona dużymi krokami. Pierwszą zachodnią gazetą, która upubliczniła te partyjne polecenia, przedrukowując w korespondencji z Moskwy obszerne ich fragmenty, był mediolański dziennik "Corriere delia Sera". Dokument został podpisany aż przez dziewięciu czołowych funkcjonariuszy KPZR z Susłowem na czele. Brakowało tylko podpisu Breżniewa, prawdopodobnie ze względu na bardzo krytyczny już wówczas stan jego zdrowia.

Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", omawiając 5.11.1999 r. tekst owej instrukcji, pisał m.in.: "Ponieważ większość dokumentów nie została opinii publicznej dotychczas udostępniona, pozostaje sprawą otwartą, co Sekretariat KC KPZR miał na myśli, zapowiadając w swojej instrukcji »dalsze akcje«. Dziewięć podpisów pod tym poleceniem pozwala sądzić, że przywiązywano do niego największą wagę. Być może pod sformułowaniem »dalsze akcje« kryła się także »fizyczna likwidacja« Papieża. Dlatego teraz zaczyna się poszukiwanie ewentualnych załączników do tego dokumentu, o ile takowe w ogóle istnieją" -dotychczas jednak niczego w tym rodzaju nie znaleziono.

Zarówno dziennikarze, jak i autorzy książek mylą się, pisząc o "instrukcji Andropowa z 13 listopada 1979 r.", ponieważ tę datę nosi wyjściowy dokument Sekretariatu KC KPZR. W oparciu o zawarte w nim zalecenia ówczesny szef KGB sformułował instrukcję, której rozgłos nadał swym niefortunnym wystąpieniem szyfrant Szejmow. W instrukcji tej jest wszystko, nie ma tylko jednego - wzmianki o fizycznej likwidacji Papieża. W oparciu o ten tekst również Andropow, obok innych agend rządowych, przekazał swym zagranicznym rezydentom instrukcję, jak "ustawić" się wobec papieża-Polaka.

Z propagandowej kampanii rozpętanej wokół kulis zamachu przez obie zwalczające się strony, zwycięsko wyszedł Zachód, ponieważ potrafił umiejętnie zasugerować światowej opinii publicznej bułgarsko-moskiewski ślad i utrwalić go w jej pamięci. O tym zwycięstwie nie zadecydowały bardziej inteligentne niż moskiewskie działania dezinformacyjne (choć teza ta jest dyskusyjna), lecz okoliczność, iż zamach, z wiadomych względów, bardziej kojarzył się ludziom z KGB aniżeli z CIA.

 

ŚLAD TURECKI - ŚLAD PRAWDZIWY...

 

"Chociaż doradcy mówią o tym niechętnie, kto wie, czy Jan Paweł II nie żywi głębokich podejrzeń, że za zamachem na niego stoją muzułmańscy ekstremiści, a przynajmniej, że Agca działał w imię Islamu."

C. Bernstein, M. Politi - "Jego Świątobliwość Jan Paweł II i nieznana historia naszych czasów"

 

Przed wielu laty w mojej drugiej książce o zamachu, w rozdziale zatytułowanym "Zlekceważony ślad turecki" pisałem min.: "Trop turecki od początku nie cieszył się takim zainteresowaniem, na jakie zasłużył. Znalazł się na bocznym torze dochodzeniowym. W liczącym 1243 strony raporcie sędziego śledczego Martelli, zamykającym dwuletni rozdział poszukiwania wspólników zamachu, a przekazanym sądowi 26 października 1984 r., Martella całkowicie zapomniał o analizie śladu tureckiego. Także prasa nie zdradzała ochoty drążenia tego śladu, chociażby pytaniami pod adresem Martelli. Aczkolwiek ślad turecki nie został dokładnie zbadany, już pobieżna ocena zeznań nasuwa nieodparty wniosek, że zamach był dziełem zbiorowym tureckiej prawicy." - Minione 25 lat pozwala mi na wzbogacenie tamtej hipotezy. Jej stopień prawdopodobieństwa jest dziś w świetle zgromadzonego tu materiału - jak sądzę - niepodważalny. Mamy nie tylko hipotezę, lecz prawdopodobną poszlakę, że wszystkie drogi mocodawców prowadzą do Turcji.

Ślad turecki interesował włoskich śledczych tylko jako ewentualne wsparcie oskarżenia przeciwko Bułgarom. Każde inne spojrzenie nań było im nie na rękę. Po to, by wsparcie takie uzyskać, prokurator Marini zjeździł latem 1985 r., w przerwie drugiego procesu, niemal pół Europy, przesłuchując Turków odsiadujących w różnych krajach kary więzienia za przestępstwa kryminalne. Jego nadzieje wszakże nie spełniły się, bo żaden z przesłuchiwanych, podobnie jak żaden z oskarżonych, nie obciążał ani Moskwy, ani Sofii, chociaż nic by ich to przecież nie kosztowało. Jedynym, który coś o tym napomknął podczas pierwszego przesłuchania, i to tylko na zasadzie relata refero był Yalcin Ozbey. "Ktoś" w rozmowie telefonicznej powiedział mu, że za zamachem stoją "bułgarskie służby specjalne". Później jednak Ozbey wycofał to zeznanie.

W programie telewizji zachodnioniemieckiej "Monitor" oraz w wywiadzie dla tureckiej gazety "Hurriyet" oświadczył on m.in: "Bułgarzy nie mają nic wspólnego z zamachem. Scenariusz Mehmeta Alego Agcy i sędziego Martelli wprowadza w błąd światową opinię publiczną". Tego samego zdania był też inny turecki świadek - Abdullah Catli. "Podobnie jak ściągnięty przed nim z RFN do Włoch Turek Yalcin Ózbey, również Catli nie potwierdził teorii, że wywiad bułgarski zlecił »Szarym Wilkom« zamordowanie papieża Jana Pawła II" - donosiła zachodnioniemiecka agencja DPA.

Włoscy sędziowie śledczy zjeździli całą Europę w poszukiwaniu kulis zamachu, lecz do Ankary jakoś trafić nie mogli. Jakby uciekali przed śladem tureckim. Wolno było również oczekiwać, że po ułaskawieniu Agcy i deportowaniu go do Turcji, zagadkowy wątek: Agca i zakulisowi sprawcy, zostanie podjęty chociażby w mass mediach, lecz i tu odpowiedzią była cisza.

To, że ślad turecki był zaniedbany, traktowany marginalnie, nie dziwi. Dezawuował on bowiem ślad bułgarski i nie dawał żadnej korzyści politycznej. A przecież, w przeciwieństwie do chwiejnej hipotezy o winie Bułgarów, wspartej jedynie na zeznaniach krętacza Agcy, turecki ślad opiera się na licznych poszlakach.

W drugim procesie rzymskim na ławę oskarżonych trafiło pięciu Turków, mających powiązania z Agcą. W lutym 1987 r. prokurator Antonio Marini wydał nakaz aresztowania kolejnych dwunastu obywateli tureckich, których nazwiska przewijały się podczas procesu. Wszyscy oni - jak się okazało - byli członkami organizacji "Szare Wilki". Śledztwo przeciwko nim zostało jednak z braku dowodów winy umorzone 5.4.1998 r. Ogłaszając decyzję sądu, sędzia Rosario Priore nie omieszkał zauważyć, iż Papież jest nadal zagrożony "przez skrajny, wywrotowy odłam muzułmański".

Turków i fanatyków islamskich napotykamy kilkakrotnie w kolejnych próbach zamachu na Jana Pawła II. Również terroryści, którzy porwali Emanuelę Orlandi, powoływali się na swe tureckie korzenie, żądając uwolnienia Agcy. Z kolei w czerwcu 1996 r. dwóch młodych Turków dokonało porwania samolotu lecącego do Istambułu. Wymusili oni lot do Kolonii, gdzie bez oporu oddali się w ręce policji, nie zgłaszając żadnych żądań. Stwierdzili tylko, iż chcieli w ten sposób przekazać Agcy sygnał, że o nim nie zapomniano.

Pytając o zakulisowych sprawców, pamiętajmy, że pierwszej, na szczęście niespełnionej próby zamachu na Papieża Agca dokonał w Turcji. A przecież to nie KGB zlecił mu ten zamach tylko siły związane z wywiadem tureckim, finansujące Agcę, co bynajmniej nie oznacza, że cały wywiad turecki najwyższego szczebla musiał być w to zamieszany. Te same siły ułatwiły potem Agcy ucieczkę z tureckiego więzienia i pilotowały finansowo jego drogę aż na plac św. Piotra. Z plejadą tureckich nazwisk ludzi z półświatka spotykamy się również podczas wojażowania Agcy po Europie. Wyłącznie Turcy krzątają się wokół niego. Pośrednim dowodem trafności tureckiego tropu może być to, że mimo upływu ćwierćwiecza od zamachu, zainteresowane służby nie wykryły innych śladów niż prowadzące do Turcji. Również opisując ślad niemiecki, francuski czy jakikolwiek inny, dosłownie wszędzie napotykamy tam Turków i to przeważnie powiązanych aktywnością z Agcą. Turecki dziennikarz Ugur Mumcu, autor książki o zamachu, przesłuchiwany także w Rzymie podczas procesu Agcy, został zamordowany przez fundamentalistów tureckich. Książka obwiniała ich odpowiedzialnością. Autor dwóch książek o zamachu na Papieża, w których tropi w środowisku tureckim zakulisowych mocodawców, pada kilka lat później 24 stycznia 1993 r. ofiarą bomby podłożonej pod jego auto. Sprawców nie schwytano do dziś. Mumcu spotkał się z Agcą we włoskim więzieniu Rebibbia. Włosi sądzili zapewne, że owoce podsłuchanej rozmowy przydadzą się prowadzącym śledztwo. Według Mumcu, Agca miał uznać jego konkluzje za trafne. Silne powiązania Alego Agcy z tureckim światem prawicowym, nacjonalistycznym, przestępczym, a także z wywiadem, dokumentuje turecki publicysta Erbil Tusalp w książce "Szare Wilki".

Terrorystów, współsprawców zamachu tropiono przecież wszędzie, lecz zawsze znajdowano tylko podejrzanych Turków. Nikogo innej narodowości czy innego wyznania. Również Turcy podejrzani o współdziałanie z Agcą obwiniają się tylko wzajemnie, nie wskazując na nikogo spoza tego kręgu. Są to oczywiście poszlaki, lecz takich poszlak mamy przecież multum. W książce znajdziemy kilkakrotnie wzmianki o powiązaniach Agcy z wywiadem tureckim. Wywiad nie zaprzeczał, niczego nie dementował. Liczne wpłaty na konto Agcy nie pochodziły przecież od Bułgarów czy z innego źródła, lecz docierały doń kanałami tureckimi. Terroryzm opanowany został przez świat islamski. Dla świata islamskiego chrześcijaństwo to obraz wroga.

Wróćmy jednak do głównych postaci ze środowiska tureckiego, powiązanych z Agcą i przypatrzmy się przestępczym biografom każdej z nich.

ORAL CELIK - najważniejszy obok Agcy współuczestnik zamachu, sądzony zaocznie. Podobnie jak jego ziomek, zdradzający skłonność do krętactwa, kłamstw i sensacyjnych oświadczeń. Zdaniem sędziego Martelli odegrał on w spisku rolę pierwszoplanową, czego dowiodło słynne zdjęcie wykonane w kilka sekund po strzałach do Papieża przez amerykańskiego turystę, na którym widoczny jest odwrócony plecami, młody człowiek, usiłujący zbiec z placu św. Piotra. Fotograf amator nie widział jego twarzy, zdążył jednak zauważyć, że uciekający miał w ręku pistolet. Ali Agca twierdził początkowo, iż fotografia przedstawia pracownika ambasady bułgarskiej w Rzymie Todora Ajwazowa. Kiedy jednak Ajwazow pokazał się dziennikarzom na konferencji prasowej, kłamstwo Agcy stało się oczywiste. Uciekający absolutnie nie przypominał Ajwazowa. Wówczas zamachowiec przyznał, że na zdjęciu widoczny jest jego stary przyjaciel Oral Celik, jeden z przywódców "Szarych Wilków". Z zeznań Agcy wynikało, że Celik wraz z nim strzelał do Jana Pawła II i on właśnie zranił Papieża w palec wskazujący lewej ręki. To, że strzelały dwie osoby, potwierdziła również ekspertyza balistyczna.

Celika sądzono zaocznie, ponieważ spośród wszystkich Turków oskarżonych o udział w zamachu, tylko na jego trop nie udało się jakoś trafić. Dziennik "L' Humanite" twierdził, iż ukrywał się we Francji, co później okazało się prawdą. "Jest coś dziwnego w tym - pisała francuska gazeta - że Celika niemal bez przerwy widuje się w Europie, a jednak nie został dotychczas aresztowany".

Prokurator Antonio Marini wystawił terroryście następującą notę: "Orala Celika uważaliśmy za prawą rękę Agcy, za tego, który pomógł mu w ucieczce z więzienia w Turcji i w przedostaniu się do Bułgarii". Natomiast sędzia Ferdinando Imposimato oświadczył w wywiadzie dla "Corriere delia Sera" w maju 1997 r., że "Oral Celik, który w Turcji porusza się swobodnie i korzysta nawet ze służbowego paszportu, strzelał do Papieża, raniąc go w palec."

Celik, wydany w 1994 r. przez Francuzów Włochom i przez nich przesłuchiwany, udzielił 4.7.1994 r. wywiadu "Corriere della Sera", w którym określił jako mylne zarzuty wobec KGB czy Bułgarów. Głównych inspiratorów zamachu należy szukać, jego zdaniem, na Bliskim Wschodzie, ale kryją się też za tym "wysoko postawione osobistości włoskie". Miesiąc później, w sierpniu, konserwatywny dziennik mediolański "La Voce" wydrukował rzekomo autentyczny protokół z przesłuchania Celika przez sędziów Priore i Mariniego. Terrorysta twierdził tam coś zupełnie innego, a mianowicie, że "zleceniodawcy Agcy mieszkają w Watykanie". Adwokat Celika natychmiast zdementował tę informację, oświadczając, iż z ust jego klienta wcale nie padło takie stwierdzenie. Powiedział on tylko, że "we Włoszech istnieją siły zainteresowane ukryciem prawdy o zamachu".

Celik raz potwierdzał swoją obecność u boku Agcy, innym razem zaprzeczał. Ponieważ Agca odwołał poprzednie zeznania i oświadczył, że na placu św. Piotra był sam, sędziowie śledczy musieli uwolnić Celika, który w rezultacie wylądował w Turcji. Dopiero kiedy znalazł się w bezpiecznej przystani, wyznał na początku 1997 roku, że jednak tam był. "Stałem na placu i strzelałem, lecz nie trafiłem" - powiedział. Celik oferował różnym tygodnikom (oczywiście za niebagatelną sumę) sprzedanie sensacyjnych informacji o zamachu, jednakże zamęt spowodowany jego wynurzeniami sprawił, iż zainteresowanie mediów wyznaniami terrorysty wyraźnie zmalało. W końcu w 2004 r. wydał jednak książkę o zamachu na Papieża, którą reklamował jako "pierwszą w 100 procentach prawdziwą historię zamachu". Zakulisowych mocodawców zamachu szuka w... Watykanie i we włoskim wywiadzie. Kilka lat wcześniej Celik zadowalał się tylko Watykanem, teraz zmyślił jeszcze wywiad włoski.

Kiedy zaczęto montować ślad bułgarski, w obieg medialny puszczono wersję, jakoby Celik po opuszczeniu placu św. Piotra został wywieziony czekającą w pobliżu ciężarówką do Bułgarii. Wkrótce jednak odkryto jego ślady w Szwajcarii, dokąd po zamachu udało mu się zbiec. Nawet Paul Henze prognozował w swojej książce "Spisek na życie Papieża", że "Celik może okazać się kluczową figurą, głównym ogniwem między Agcą a jego mocodawcami". Gdyby jednak Agca był narzędziem Bułgarów, musiałby nim być także Celik, którego jednak przez całe śledztwo nikt nigdy z nimi nie kojarzył. Jest to więc kolejna niedoróbka w sfingowanym śladzie bułgarskim. Sam Celik zdecydowanie zaprzeczał, by za zamachem stali Bułgarzy, dodając nawet, że jako "zawzięty antykomunista" dementuje ten zarzut ze "szczerą przykrością".

Zdaniem tureckiego dziennikarza Ugura Mumcu to właśnie Celik opracował plan zamachu na redaktora naczelnego dziennika "Milliyet". On również miał podyktować Agcy list z pogróżkami przeciwko Papieżowi, wysłany przezeń po ucieczce z więzienia do wspomnianej wyżej gazety.

MUSA CEDAR CELEBI - trzydziestopięcioletni wówczas inżynier, zeznawał na procesie jako oskarżony. Podczas przesłuchania wyparł się jakiegokolwiek związku z planami zamordowania Papieża. Zaprzeczył, by kierował w RFN Federacją Tureckich Idealistów (pod którą to oficjalną nazwą działała na Zachodzie zdelegalizowana w 1976 r. organizacja "Szare Wilki"), zrzeszającą wówczas około 50 tys. członków. Przewodniczący sądu zdołał jednak w końcu wydobyć z niego, iż wiedział o przygotowaniach do zamachu na Papieża, ale świadomie nie ujawnił tego przed policją ani nie zgłosił się do niej po tragicznym zajściu.

Celebi przyznał, że rzeczywiście widział się z Agcą w Mediolanie w grudniu 1980 r., a także w marcu 1981 r. w Zurychu, ale były to spotkania przypadkowe, podczas których nie wspominano o zamachu. Twierdził, iż jego pobyt we Włoszech wiązał się tylko z interesami handlowymi, nie potrafił jednak przedstawić przekonujących dowodów. Tymczasem - jak utrzymywał Agca - to właśnie w trakcie jednego z tych spotkań otrzymał od niego zaliczkę a conto zamachu oraz instrukcje dotyczące całej akcji. W odpowiedzi Celebi przyznał, iż istotnie przekazał Agcy pewną sumę, lecz nie wiedział, że ma do czynienia z terrorystą. Podczas konfrontacji obaj domniemani wspólnicy zarzucali sobie wzajemnie kłamstwo.

Poszukiwany włoskim listem gończym Celebi został aresztowany 11 listopada 1982 r., czyli nawet wcześniej niż Antonow. Policja RFN znalazła w jego samochodzie dwa paszporty bez zdjęć. Bardzo zagadkowe było też zachowanie owego terrorysty tuż po zamachu. Już 14 maja wysłał on do Jana Pawła II depeszę wyrażającą nadzieję na jego szybki powrót do zdrowia. Biorąc pod uwagę powszechnie znany, bardzo niechętny stosunek sfanatyzowanego środowiska tureckiego do Papieża, pośpiech ten był co najmniej dziwny. Czyżby Celebi chciał w ten sposób niejako z góry odwrócić uwagę śledztwa od tureckiej prawicy? W tydzień później, 21 maja, zwołał on konferencję prasową, na której zapewniał, że jego środowisko nie ma z zamachem nic wspólnego i że z Alim Agcą nie wiążą go żadne interesy.

OMER BAGCI - członek "Szarych Wilków", aresztowany w październiku 1981 r. w Szwajcarii i wydany władzom włoskim. Na procesie zeznał, że 9 maja 1981 r. przekazał Agcy w Mediolanie pistolet, z którego ten oddał strzały do Papieża, ale nie wiedział wówczas, do jakich celów broń ta ma być użyta. Potwierdził też, że wracając z urlopu w Turcji, przekroczył 31 sierpnia 1980 r. granicę bułgarsko-turecką. Tego samego dnia na tejże granicy zamachowiec otrzymał fałszywy paszport, z którym zjeździł potem pół Europy i Afrykę Północną. Bagci zaprzeczył natomiast, by na konto Celebiego przekazywał pieniądze, które tamten wręczył później Agcy. Początkowo Bagci usiłował pomniejszyć swą rolę w organizowaniu spisku na życie Jana Pawła II i występować w charakterze nieświadomej niczego ofiary. Dopiero po poważnym ostrzeżeniu przez przewodniczącego sądu, że za składanie fałszywych zeznań ukarany zostanie jeszcze bardziej surowo, podał nazwiska wspólników i opisał okoliczności przygotowań do zamachu. O jego znaczącym udziale w całej tej akcji świadczyły zresztą częste rozmowy telefoniczne, które prowadził z Agcą przed 13 maja 1981 r. Uparcie zaprzeczał jednak, jakoby był przywódcą "Szarych Wilków" w Szwajcarii, twierdząc, iż do czasu aresztowania pełnił funkcję kasjera kółka kulturalnego, skupiającego emigrantów tureckich w tym kraju. Sąd oczywiście nie uwierzył w te brednie, czego przykładem może być następujący fragment stenogramu rozprawy:

"- Czy oskarżony wiedział, że Agca jest terrorystą skazanym na śmierć za morderstwo popełnione w Turcji?

- Wtedy już wiedziałem.

- To dlaczego tak porządny człowiek jak kasjer kółka kulturalnego emigrantów tureckich dostarczył Agcy pistolet? Czy tak trudno domyślić się, po co terroryście potrzebny jest rewolwer?"

BEKIR CELENK - obywatel turecki będący oficjalnie właścicielem kilku firm w Europie i USA, w rzeczywistości zaś zajmujący się międzynarodowym handlem bronią i narkotykami. W drugim procesie rzymskim był sądzony zaocznie; zmarł w Turcji, zanim zapadł wyrok na Agcę. Wokół Bekira Celenka powstał szczególny klimat podejrzliwości i dwuznaczności, zapewne ze względu na przetrzymywanie go przez Bułgarów. Dlatego też warto zatrzymać się nieco dłużej nad tą postacią.

Agca wskazał nań jako na pośredniego zleceniodawcę zamachu, gdyż to on właśnie miał zaoferować mu w imieniu Bułgarów 3 mln marek za oddanie śmiertelnego strzału, a ponadto skontaktować go z wywiadem bułgarskim. Celenk natomiast zaprzeczał, by spotkał kiedykolwiek Agcę, choć ten ostatni twierdził, iż rozmawiał z nim w Sofii między 10 lipca a 31 sierpnia 1980 r. Z paszportu Celenka wynika, że rzeczywiście przebywał on w Bułgarii od 11 do 15 lipca 1980 r.

Po puczu tureckich generałów, którego dokonano 12 września 1980 r., Celenk poczuł się widocznie mniej pewnie na ojczystym bruku, bo postanowił uciec do Bułgarii, a stamtąd miał się udać dalej na Zachód, gdzie czekały go interesy. Po wyjściu z samolotu został jednak przez Bułgarów aresztowany (9 grudnia 1982 r.), ponieważ w prasie pojawiły się już doniesienia o jego rzekomym współudziale w zamachu na Papieża i o powiązaniach Agcy z wywiadem bułgarskim. Władze sofijskie, które kilkakrotnie przesłuchiwały Celenka, wnikliwie zbadały wszelkie obciążające go okoliczności przedstawione przez zamachowca. Jednak prokuratura umorzyła w końcu postępowanie dowodowe przeciwko niemu, bo okazało się, że zarzuty Agcy nie znalazły potwierdzenia.

Bułgarzy zaoferowali Włochom przesłuchanie Celenka, co też sędzia Martella uczynił, choć do Sofii pofatygował się dopiero w lipcu 1983 r., mimo że w jego koncepcji poszlakowej oskarżony ów odgrywał jedną z kluczowych ról. Po trzech dniach przesłuchań sędzia udał się z powrotem do Rzymu, zabierając ze sobą nie tylko protokoły zeznań, lecz i taśmę filmową z zarejestrowaną całą rozmową. Zrezygnował natomiast z protokołów przesłuchań Celenka przez Bułgarów, argumentując, że wystarczy mu to, co sam usłyszał. Postawa Martelli wydaje się tu dość arogancka i nierozsądna, bo przecież porównanie obu zeznań mogłoby ujawnić sprzeczności i wzbogacić śledztwo o nowe elementy.

6 lipca 1985 r. Celenk został wydany władzom tureckim, na ich zresztą wniosek, lecz także w zgodzie z własnym życzeniem. Wydając go Turkom, Bułgarzy pokazali światu, że wcale nie obawiają się jego zeznań składanych poza ich terytorium. Mogliby go przecież przetrzymywać pod różnymi pretekstami znacznie dłużej, praktycznie aż do zakończenia procesu. Zachodnioberliński "Der Tagesspiegel" (9.7.1985 r.) skomentował decyzję władz bułgarskich jako "genialne posunięcie szachowe, dokonane w celu zdjęcia zarzutów z własnych obwinionych obywateli". Podczas przesłuchań w Turcji oskarżony nie powiedział nic ponad to, co zeznał w Bułgarii. "Oczekiwanych sensacji zabrakło. Celenk ani słowem nie obciążył konta bułgarskiego, bo nie miał w tej sprawie nic do zakomunikowania" - pisał dziennik "Suddeutsche Zeitung" 11 lipca 1985 r.

Bardzo szybko, bo już 8 lipca 1985 r. Włosi zwrócili się do Ankary o ekstradycję Celenka, lecz władze tureckie nie wyraziły na to zgody. Kolejnego przesłuchania oskarżonego dokonał więc w Turcji prokurator Antonio Marini 13 lipca 1985 r., a jego zeznania odczytano na sali sądowej 26 listopada 1985 r. Celenk kategorycznie zaprzeczył w nim oskarżeniom zamachowca, oświadczając, że "wszystko, co mówi Agca, jest nieprawdą".

Dlaczego Bułgarzy nie wydali go Turkom wcześniej i dlaczego nie wydali go Włochom? Strona bułgarska wyjaśnia to następująco: kiedy 28 listopada 1983 r. Włosi wystosowali notę do wydziału konsularnego bułgarskiego MSZ o ekstradycję Celenka, powiedziano im, że Bułgaria formalnie wniosku nie odrzuca, ale nie może go rozpatrzyć, ponieważ między obu państwami brak umowy o pomocy prawnej. Władze włoskie zadowoliły się wówczas taką odpowiedzią i nie ponawiały żądania. Bułgarzy zwracali ponadto uwagę, że strona domagająca się ekstradycji powinna ją odpowiednio uzasadnić, co pozwoliłoby prokuraturze ustosunkować się do tego wniosku. Tymczasem Włosi nie przedłożyli żadnego dowodu winy Celenka. Gołosłowne oświadczenie Agcy, który jako świadek pobił wszelkie rekordy kłamstw, nie mogło być uznane za wystarczające. Ekstradycja zdarza się w praktyce międzypaństwowej rzadko i musi być rzetelnie umotywowana. Ponieważ władze Bułgarii nie dysponowały żadnymi dowodami przeciwko Celenkowi, nawet co do jego kryminalnej przeszłości, pozostawał on tam tylko "pod kontrolą", musiał stawiać się na każde żądanie i nie mógł opuścić granic kraju. Nie odmawiano jednak włoskim sędziom zgody na wyjazd Celenka do Rzymu w celu złożenia zeznań na procesie, pod warunkiem zapewnienia mu możliwości powrotu. Gotowość wyjazdu na takich warunkach deklarował również sam oskarżony.

Jeśli zaś idzie o Turków, to zwrócili się oni o ekstradycję już wiosną 1983 r., ale - jak wyjaśniają Bułgarzy - w tym okresie w Sofii trwało jeszcze śledztwo przeciwko Celenkowi. Ich wniosek, w przeciwieństwie do włoskiego, mógł być rozpatrzony, i to w pierwszej kolejności, ponieważ od wielu lat Bułgaria miała z Turcją umowę o pomocy prawnej. Ponadto był odpowiednio uzasadniony zarzutami wobec Celenka, dotyczącymi jego udziału w aferach przemytniczych itp. W efekcie więc trafił on do Turcji. Kiedy w trakcie przesłuchania zapytano go, czy handlował bronią, odparł że jest mu to całkowicie obce. "Nie wiem - powie-dział - skąd wzięły się bajki o moich rzekomych transakcjach związanych z handlem bronią. Pisano o tym bez konkretów". Zaprzeczył też twierdzeniu zamachowca, jakoby miał przekazać mu 3 mln marek od Bułgarów. "Ponadto - zauważył - nie nosi się takich pieniędzy w aktówce, lecz podejmuje z banku. Gdzie są czeki bankowe na taką kwotę? Nie ma śladu takich dowodów". Celenk argumentował, że w samym tylko 1982 r. był we Włoszech co najmniej 20 razy w interesach. Gdyby rzeczywiście go podejrzewano, zostałby już dawno aresztowany. Zresztą nie pchałby się przecież w paszczę lwa, mając coś wspólnego z zamachem. To włoscy sędziowie - twierdził - uczynili go współoskarżonym. 14 października 1985 r. nadeszła z Ankary wiadomość, że Celenk zmarł w więzieniu na atak serca. Czy była to śmierć naturalna, czy może ktoś ją przyspieszył? - takie wątpliwości wyrażali niektórzy, ale były to głosy nieliczne. Faktem jest, iż Celenk chorował na serce, prowadził bardzo niehigieniczny tryb życia, miał dużą nadwagę. Zresztą po jego zgonie dokonano sekcji zwłok w obecności rodziny i stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że zmarł on śmiercią naturalną.

YALCIN OZBEY - świadek, którego zeznania stanowią kolejne potwierdzenie śladu tureckiego. Agca oświadczył, iż jednym z ubezpieczających go Turków na placu św. Piotra, a więc bezpośrednich uczestników zamachu, był oprócz Orala Celika także Ozbey, pochodzący z tej samej co on miejscowości. W chwili, kiedy padło to oskarżenie, Turek ów odsiadywał w RFN karę więzienia za fałszowanie paszportów i przemyt narkotyków. Na wniosek sądu włoskiego o czasową ekstradycję przewieziono go z Bochum do Rzymu. Podczas przesłuchania, które odbyło się 18 września 1985 r. w obecności Agcy, zaprzeczył stawianym mu zarzutom i nie przyznał się do udziału w zamachu. Świadek turecki Abdullah Catli, ściągnięty do Rzymu z francuskiego więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za handel narkotykami, zeznał 21 września 1985 r., że przed dwoma laty właśnie Ozbey przekazał telefonicznie jemu i Celikowi propozycję od niejakiego Steinera - wysokiego urzędnika Federalnego Urzędu Kryminalnego RFN.

Urzędnik ten namawiał ich, by bezzwłocznie opuścili Francję (Catli wówczas nie był jeszcze aresztowany), bo i tak nie są tam bezpieczni. Policja wcześniej czy później znajdzie ich kryjówkę i "zmusi do mówienia prawdy o zamachu na Papieża". Niech więc przyjadą do RFN, potwierdzą tam na piśmie oskarżenie pod adresem Bułgarów, a w zamian otrzymają 200 tys. dolarów, bezpieczne schronienie w Niemczech Zachodnich, a nawet możliwość dyskretnego wyjazdu z tego kraju w dowolnym kierunku, co pozwoliłoby im uniknąć kary za przestępstwa, za które poszukuje ich Interpol.

Mimo że Yalcin Ozbey został wskazany przez Agcę jako bezpośredni uczestnik zamachu, był on zaledwie raz przesłuchiwany przez sędziów rzymskich, po czym odesłano go z powrotem do RFN, gdzie po odsiedzeniu wyroku za fałszowanie dokumentów wyszedł na wolność. Według jego zeznań, na placu Św. Piotra było czterech Turków: dwóch bezpośrednich zamachowców - Agca i Celik oraz dwóch ubezpieczających - niejaki Akif, zidentyfikowany jako lewacki ekstremista Sedat Sirri Kadem i drugi, którego nazwiska Ózbey nie potrafił wymienić. On sam - jak twierdził - w spisku nie uczestniczył. Zdementował też oskarżenia swego ziomka pod adresem Bułgarów. Agca jednak uparcie obstawał przy swoim, zapewniając, iż Ozbey wydatnie pomógł mu na placu św. Piotra, wysyłając tam jeszcze jednego terrorystę, a mianowicie Omera Aya. Ponadto był on jego wspólnikiem w zamachu na tureckiego dziennikarza, po której to akcji zbiegł do RFN. Te poważne zarzuty nie zrobiły wszakże na sędziach większego wrażenia. Nie indagowali też więcej Ozbeya, sędzia śledczy uznał bowiem, że jego zeznania "nie zasługują na zaufanie".

ABDULLAH CATLI - dwudziestodziewięcioletni Turek, jeden z przywódców "Szarych Wilków", występujący na procesie w charakterze świadka. Prokurator Marini odszukał go i przesłuchał we Francji, wiele sobie po tym obiecując.

Nie uzyskał jednak oczekiwanych zeznań, Catli bowiem kategorycznie odrzucił zarzuty Agcy przeciw Bułgarom. Przesłuchiwany następnie w Rzymie zaprzeczył, by wśród zamachowców na placu św. Piotra znajdował się Celik, który akurat tego dnia przebywał w jego mieszkaniu w Wiedniu. Agca ripostował, że usiłuje on w ten sposób bronić swego przyjaciela. Według Catliego to właśnie Celik pomógł Agcy ukryć się po ucieczce z tureckiego więzienia w 1979 r. i załatwił mu fałszywy paszport na nazwisko Faruk Ozgun. Catli zeznał również, iż przez pewien czas mieszkał w Wiedniu z obydwoma terrorystami, którzy w jego obecności snuli plany zamachu na Jana Pawła II, na patriarchę Cerkwi ormiańskiej i na ambasadora Związku Radzieckiego w Austrii. Nie było jednak wówczas mowy o kontaktach z Bułgarami.

Catli - czołowa postać mafii narkotykowej, powiązana z tureckim wywiadem i CIA - podejrzany był również o udział w kilku morderstwach. Podczas aresztowania znaleziono przy nim kilkanaście dowodów osobistych, paszportów i praw jazdy na różne nazwiska, a także oznakę tureckiego wywiadu oraz pozwolenie na broń. W 1996 r. zginął w podejrzanych okolicznościach w wypadku samochodowym. Przy jednej z czterech śmiertelnych ofiar tego wypadku znaleziono legitymację na nazwisko Mehmet Ozbay wystawioną przez turecki wywiad MIT. Okazało się jednak, że posiadaczem tej legitymacji był poszukiwany przez Interpol zbrodniarz Abdullah Catli. Po śmierci Catliego ukazało się wiele artykułów, które potwierdzały oczywiste powiązania tego terrorysty z MIT i z Agcą. Według Mumcu śladu wywiadów można zawsze szukać tam, gdzie występuje nazwisko Catli lub Agca.

Poza zeznaniami wymienionych tu Turków, zarówno oskarżonych, jak i świadków, za tureckimi korzeniami zamachu przemawiają także spostrzeżenia, reakcje i opinie osób trzecich, w ślad turecki nie zamieszanych. Oto kilka przykładów:

Abdullah Oclan - przywódca walczących o niezależność Kurdów - sugerował w liście do Papieża, że inspiratorów zamachu należy szukać wśród tureckich nacjonalistów i wojskowych. Zdaniem Oclana Agca uciekł z więzienia Kartal-Maltepe dzięki pomocy generała Nurettina Ersina, jednego z uczestników puczu w 1980 r. Generał ten zapowiadał buńczucznie, że "zniszczy chrześcijaństwo".

Według dziennika "Die Welt" z 14.1.1999 r. Oclan powiedział w listopadzie 1998 r., kiedy ukrywał się jeszcze we Włoszech, iż wiele do powiedzenia na temat kulis zamachu miałaby niewątpliwie grupa skupiona wokół Haluka Kirici, powiązanego z Celikiem i Agcą. Kirici, skazany w 1981 r. aż sześciokrotnie na dożywocie, musiał mieć duże oparcie we wpływowym środowisku tureckim, skoro już w 1991 r. znalazł się znów na wolności. Aresztowany ponownie w 1994 r. za udział w zamachach w Azerbejdżanie, znów umknął sprawiedliwości, ratując się ucieczką. Sędzia Guletkin Turan, który skazał Agcę na śmierć za zabójstwo redaktora naczelnego "Milliyet", nazwał nawet Kirici jednym z liderów "Szarych Wilków".

Sugestie Oclana znajdują też potwierdzenie w fakcie, że wyrok śmierci wydany zaocznie na Agcę w Turcji 28.4.1980 r. został po kilku latach zamieniony na 10 lat więzienia, co wymagało niebywałej ekwilibrystyki prawniczej. Jak widać, tureccy mocodawcy zamachowca nie zapomnieli o swym agencie i killerze. On również pamiętał o nich. Kiedy po ułaskawieniu latem 2000 r. przybył do Stambułu, natychmiast zaczął rozpytywać o Alaattina Cakici, jednego z ojców chrzestnych prawicowej mafii, z którym miał kontakt w latach siedemdziesiątych. Cakici, wydany przez władze francuskie, znajdował się w tym samym więzieniu co Agca.

Całe to środowisko ujawniło swój wrogi stosunek do Papieża już w 1979 r., czego dowodzi seria artykułów drukowanych tuż przed wizytą Ojca Świętego w Turcji na łamach gazety wydawanej przez nacjonalistyczną Partię Ruchu Narodowego. Były to artykuły obraźliwe, w których wyraźnie grożono gościowi możliwością zorganizowania zamachu.

Bardzo znaczące są w tym kontekście także publiczne oświadczenia Andana Agcy, brata zamachowca. Jedno z nich - złożone tygodnikowi "Newsweek" 25 maja 1985 r. - cytuje hinduski pisarz Sadhan Mukherje w swojej książce "Terrorism and Antonow Case", wydanej w New Delhi w 1985 r. "Brat mój - powiedział Andan - chciał zabić Papieża, ponieważ jest przekonany, że chrześcijanie mają imperialistyczne zamiary wobec muzułmanów i dopuszczają się czynów niesprawiedliwych wobec krajów islamskich". Podobną jego wypowiedź zarejestrowała włoska telewizja: "Zamach był czymś naturalnym. Papież to przecież największy wróg muzułmanów". Również na łamach jednego z pism tureckich powiedział on: "Brat miał nadzieję, że zyska światową sławę i stanie się przywódcą muzułmanów. Wszyscy nazywają go mordercą. Być może mają rację, lecz z pewnością nie jest on zwykłym kryminalistą". Za dużo tych wypowiedzi, by miały być wszystkie zmyślone.

Eskortowany z placu Św. Piotra do aresztu Agca wykrzykiwał obelgi pod adresem Papieża, nazywając go "przywódcą krucjaty skierowanej przeciwko jego religii". Tak zachowuje się fanatyk religijny bądź ktoś wykreowany na takiego fanatyka.

Daleki jestem od brania tych wszystkich relacji i reakcji za dobrą monetę. Z pewnością niektóre z nich są tylko w części prawdziwe bądź przybliżone do prawdy. To bardziej ilustracyjne niż kompletne zestawienie ukazuje jednak, że poza sztucznie doczepionymi trzema Bułgarami, wszędzie mamy do czynienia z obywatelami tureckimi. Ponadto wszędzie spotykamy się ze skrajną turecką prawicą. W otoczeniu Agcy przeważają kryminaliści, szczególnie podatni na przynęty mafii lub służb specjalnych.

Jeśli zaś idzie o rolę tych ostatnich, warto tu przytoczyć oświadczenie pracownika tureckiej służby bezpieczeństwa Hidżabiego Koczigita, złożone na procesie generała Turkesha i opublikowane już w grudniu 1982 r. przez dziennik "Milliyet". "Mehmed Ali Agca - stwierdził on - był w rzeczywistości agentem tureckiego wywiadu krajowego". Zeznał także, iż osobiście przekazał mu w imieniu tych służb 600 tys. lirów w ankarskiej dzielnicy Czankaja, na kwaterze będącej w dyspozycji wywiadu krajowego.

Z kolei inna turecka gazeta "Dżumhuriyet" poinformowała 11 maja 1982 r., iż ambasada USA w Ankarze wykazywała żywe zainteresowanie działalnością młodzieżowych organizacji istniejących u boku Partii Ruchu Narodowego, których wychowankiem i działaczem był Ali Agca. Sprowadzeni przez ambasadora amerykańscy lektorzy wygłaszali dla nich odczyty.

W relacjach tych musiało być trochę prawdy, skoro kilka lat później znów napotykamy na tureckie służby specjalne w kontekście Agcy. 15.5.2000 r. korespondent "Gazety Wyborczej" pisał z Rzymu: "W Turcji nikt nie wierzy, że Agca, powiązany z ultranacjonalistyczną i terrorystyczną organizacją »Szare Wilki«, działał sam. Znane są nazwiska dwóch agentów tureckiego wywiadu, na których zlecenie pracowała grupa Agcy. Od lat turecka prasa ujawnia powiązania służb specjalnych z mafią, wykorzystywaną do eliminowania przeciwników politycznych. - Wszyscy wiemy, że Agca nie ujawni swoich powiązań - uważa jeden z tureckich dziennikarzy".

Wszystko to jest zgodne z zeznaniem zamachowca złożonym 6 maja 1982 r. przed sędzią śledczym Martellą (przypomniał je na procesie sędzia Santiapichi), iż oddawał on usługi tureckiemu wywiadowi, który ułatwił mu ucieczkę z więzienia Kartal-Maltepe. Takie samo oświadczenie złożył też we włoskiej telewizji. Dziennik "Milliyet" sugerował to już wcześniej, pisząc 19 sierpnia 1981 r., że "siły, które uwolniły Agcę z więzienia tureckiego, prawdopodobnie nawiązały z nim wcześniej kontakt, uzyskując jego gotowość zabicia Papieża".

Podobną opinię wyraził też były wiceminister spraw wewnętrznych Bułgarii, gen. Stojan Sawow, kierujący w 1981 r. bułgarskim wywiadem. W liście pożegnalnym napisanym przed dokonaniem samobójstwa, opatrzonym datą 5 stycznia 1992 r., twierdził on, że organizatorem zamachu był wywiad turecki MIT, który wcześniej także ułatwił Agcy ucieczkę z więzienia. Sawow powołał się tu na materiały zgromadzone przez bułgarski wywiad, lecz nie dołączył do listu żadnego dokumentu.

Aczkolwiek każdy z przesłuchiwanych Turków bronił własnej skóry i jak mógł, odżegnywał się od znajomości z Agcą czy też bliższych kontaktów z nim lub wspólnych działań, to jednak wzajemnych powiązań nie dało się ukryć. Sam Agca natomiast najwyraźniej starał się chronić na procesie swych tureckich kompanów, wymieniając tylko znane już nazwiska. Oczywiście nie obyło się tu bez starć i prób przerzucenia winy na innych. Niemniej można było również dostrzec pewną solidarność, czego nie omieszkał zauważyć przewodniczący sądu, kierując pod adresem Agcy ironiczną uwagę: "O Turkach nie mówi pan nic konkretnego, natomiast pamięta pan wszelkie szczegóły związane z Antonowem, nawet kwiaty w jego samochodzie".

Terroryzm w wydaniu tureckim to zjawisko niezwykle złożone. Stanowi on bowiem mieszaninę wszelkich odcieni ekstremizmu. W aktach przemocy odzwierciedlają się tu zadawnione antagonizmy, powstałe na podłożu narodowym i religijnym. W pierwszym przypadku chodzi o działalność organizacji kurdyjskich i ormiańskich, w drugim zaś - o konflikt między dominującymi liczebnie sunnitami a wyznawcami szyityzmu. Nigdzie na świecie eskalacja terroru nie była tak gwałtowna jak w Turcji pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych, a więc w okresie przestępczej aktywności Agcy. Podczas gdy w 1976 r. w wyniku akcji terrorystycznych poniosły tu śmierć 82 osoby, to już w 1980 r. ginęło przeciętnie 20 ludzi dziennie. Na ulicach walczyli ze sobą bojówkarze różnych ugrupowań, atakowano niższych rangą policjantów i funkcjonariuszy władz lokalnych, a także dziennikarzy, przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, reprezentantów najwyższych władz.

W latach osiemdziesiątych istniało w Turcji około 50 organizacji terrorystycznych, z czego połowę stanowiły grupy skrajnie lewicowe. Druga połowa to grupy prawicowe, skłaniające się wyraźnie ku faszyzującej partii Ruchu Narodowego i działającej u jej boku młodzieżowej organizacji "Szare Wilki". Turgut Tuleman, ówczesny ambasador Turcji w Warszawie, w telewizyjnym wystąpieniu podał, że w ciągu dwóch lat, które upłynęły od zamachu na Jana Pawła II, w wyniku akcji terrorystycznych zginęło w Turcji 5 tys. ludzi, a 15 tys. zostało rannych.

Na ślad islamski, chociaż nie na turecki, jak ja to czynię od dawna, lecz na irański wskazuje Gordon Thomas w swej książce o wywiadzie izraelskim. Informuje, że Mossad uznawany powszechnie za wywiad skuteczny zdobył takie rozpoznanie i podzielił się nim z Papieżem. Irańscy fanatycy islamscy mieli upolować Agcę jako swe narzędzie. Poza szczegółowymi opisami tropienia inspiratorów zamachu autor nie podaje jednak żadnego źródła swej sensacji. Może dlatego wersja ta nie zrobiła kariery w poszukiwaniu mocodawców.

Konkluzja tego rozdziału książki nasuwa mi się następująca: W kontekście kulis zamachu spotykamy wyłącznie Turków. Są to w większości ludzie z półświatka, kryminaliści i terroryści, powiązani ze sobą mafijnymi nićmi bądź fanatyzmem religijnym. Często również powiązani z wywiadem tureckim MIT, co bynajmniej nie oznacza, że cały aparat wywiadowczy maczał w tym palce.

Wszyscy oni znajdują się w bliższym lub dalszym otoczeniu Agcy. Prawie wszyscy należą przy tym do "Szarych Wilków". Dlatego sądzę, że ze wszystkich poszlak dotyczących kulis zamachu najbardziej ugruntowany jest wniosek, iż zamachowcem kierowała funda-mentalistyczna skrajna prawica turecka, powodowana bardziej motywami religijnymi niż politycznymi. Raczej religijnymi. Dłoń, która popchnęła Agcę do zabójstwa tureckiego dziennikarza i ułatwiła mu później ucieczkę z więzienia, która mu wskazała jako cel zamach na Papieża w Turcji, ta sama dłoń prowadziła go dalej do Europy, aż na plac św. Piotra. Czy dowiemy się kiedyś, czyja to była dłoń? Trudno tu cokolwiek przesądzać, lecz pojawiły się nawet wątpliwości, czy sam Agca byłby w stanie ciekawość tę zaspokoić. Nawet gdyby chciał. Przecież w przeważającej części zamachów zleceniodawcy pozostają niezidentyfikowani imiennie.

 

 

OBJAŚNIENIA NAZW I SKRÓTÓW

BND - Bundesnachrichtendienst - federalna służba wywiadowcza Republiki Federalnej Niemiec.

CIA - Central Inteligence Agency - Centralna Agencja Wywiadowcza Stanów Zjednoczonych, powołana do życia w 1947 r. jako główne centrum wywiadowcze. Głośna z wielu akcji wywrotowych i zamachów za granicą, zmierzających do utrzymania starych, względnie pozyskania nowych pozycji amerykańskich.

KGB - Komitiet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti - Komitet Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR (radziecka bezpieka).

Loża P-2 - faszyzująca, tajna organizacja masońska, tworząca wewnątrz włoskiego aparatu władzy coś w rodzaju paralelnej struktury państwowej, podejrzana o związki z prawicowymi terrorystami i światem przestępczym oraz o działania przeciwko ustrojowi konstytucyjnemu Włoch. Na jej czele stał Licio Gelli, który jeszcze przed rozwiązaniem loży uciekł z więzienia szwajcarskiego i do dziś nie wiadomo, gdzie przebywa. W skład Loży P-2 wchodzili wybitni politycy, biznesmeni, wysokiej rangi wojskowi oraz szefowie tajnych służb. Skandal wokół P-2 wybuchł wkrótce po nieudanym zamachu na Papieża. Ujawnienie działalności loży doprowadziło do ustąpienia rządu włoskiego.

Nowa Camorra Zorganizowana - w skrócie Camorra, neapolitańska odmiana sycylijskiej mafii, na której czele stał Raffaele Cutolo. Jej członkowie (ok. 120 osób) zostali skazani w trzech wielkich procesach w 1985 r.

Partia Ruchu Narodowego (MHP) - tureckie faszystowskie ugrupowanie powstałe w 1965 r., na czele którego stał płk Alpaslan Turkesh. MHP miała za granicą ponad 100 filii, które koordynowano z Frankfurtu nad Menem. Po puczu generałów tureckich w 1980 r. została zdelegalizowana.

Stasi - skrótowe określenie służb bezpieczeństwa NRD.

"Szare Wilki" - Młodzieżowa komórka Partii Ruchu Narodowego. W 1980 r., na krótko przed delegalizacją, działało w Turcji 1700 sekcji "Szarych Wilków", skupiających 200 tys. członków. Już w 1976 r. wyrokiem sądowym uznano działalność tej organizacji za granicą za sprzeczną z prawem, co spowodowało przekształcenie się tam "Szarych Wilków" w Federację Towarzystw Tureckich Idealistów.

SISMI - Służba Informacji i Bezpieczeństwa przy włoskim ministerstwie obrony.

SISDE - Służba Informacji i Bezpieczeństwa przy włoskim ministerstwie spraw wewnętrznych.

SUPER-SISMI - powołana do życia wewnątrz włoskiego wywiadu wojskowego (SISMI), z polecenia P-2, tajna grupa, którą kierowali Santovito, Musumeci i Pazienza. W sierpniu 1981 r., po ujawnieniu listu członków loży masońskiej P-2, nastąpiło rozwiązanie SUPER-SISMI, a grupa wojskowych została postawiona przed sądem.






EUGENIUSZ GUZ - ZAMACH NA PAPIEŻA - 1





Większa dawka top secret