Życie
z dnia 2001-03-09
I śmieszno, i
straszno
Piotr Semka
Mój
wuj, najuważniejszy recenzent moich felietonów, zdziwił się niedawno, że
nawet słowem nie wspomniałem w swoich tekstach o słynnym już wywiadzie
Adama Michnika z generałem Kiszczakiem. To proste - broniłem się
nieporadnie pod surowym spojrzeniem wuja - felietonista pisze o tym, co
jest dla niego nowe lub o tym, co go dziwi. W tym sensie miłość naczelnego
"Wyborczej" do ekipy stanu wojennego to dla mnie nic nowego. Ostatni
raz dziwiłem się dziewięć lat temu, gdy z kamerą telewizyjnego programu
Reflex filmowałem nieco zdumiony randkę Michnika z Urbanem w radiowej
Trójce. Teraz zdziwienie i oburzenie pozostawiam innym moim szanownym
kolegom po piórze. Czy jednak nic w działaniach Adama Michnika już mnie
nie dziwi? W ostatnich czynach i pismach tego sławnego męża jest w czym
wybierać i czemu się dziwować. Oto Adam Michnik co rusz dzieli się ze swoimi czytelnikami
- wycinkami na swój temat. Autoobsesja Michnika wokół własnej osoby
przekracza granice, do których latami zdążył nas już przyzwyczaić. Niczym
przeczulona na swoim punkcie gwiazda przekopuje się przez stosy gazet, by
z nożycami w ręku wycinać wszelkie opinie na swój temat. Wystarczyła
krótka wzmianka Piotra Zaremby na temat roli Michnika w szykowaniu
historycznego sojuszu UW-SLD, która ukazała się na łamach
"Rzeczpospolitej", by już na drugiej stronie "Wyborczej" sam naczelny
cytował ją jako nonsens dnia i okraszając ją rysunkiem z "Polityki" o tym,
jak straszna babcia zasłuchana w Radio Maryja straszy wnuczka Michnikiem.
Naczelnego "Gazety" żart na swój temat najwyraźniej nieźle ubawił, bo
uhonorował go tytułem Dowcipu Tygodnia. W tym tygodniu mistrz nożyc
trafił na nowy trop. Na deskę hańby na drugiej stronie "Wyborczej" trafił
redaktor naczelny "Znaku" Jarosław Gowin, który pozwolił sobie na
niedostatecznie uniżone wobec "Gazety" opinie. Kto będzie następny, skoro
już nawet w krakowskim "Znaku" hula demon nonsensu? Czy można sobie
wyobrazić naczelnego "Frankfurter Allgemeine Zeitung", który na czołówce
swojej gazety cytuje ze świętym oburzeniem w oczach tych niegodziwców z
innych gazet, którzy osmielili się z nim nie zgodzić? Czy miewa takie
zachcianki choćby Serge July - bliski druh Michnika z paryskiej
"Libération"?
W tej sytuacji ze zdumieniem przeczytałem na łamach
"Wyborczej" list otwarty Jacka Kuronia, w którym ten rzadko wypowiadający
się ostatnio polityk wyraża aprobatę dla wywiadu Adama Michnika z
generałem Kiszczakiem. Swoje poparcie Kuroń uzasadnia w specjalnym liście
do gazety, w którym wyjaśnia, że sytuacja jest szczególna, bo Adam
"znalazł się w opałach". Jak pisze Kuroń - "burza, jaką wywołała
rozmowa Adama Michnika z generałem Czesławem Kiszczakiem, robi na mnie
wrażenie zbiorowej potrzeby potępienia moralnego. Nic tak nie poprawia
naszej samooceny jak negatywna ocena postępowania bliźniego. Wprawdzie
Ewangelia przestrzega nas - nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni - ale
jakże trudno zrezygnować z możliwości poprawy swojego samopoczucia".
Przecieram oczy. Czy to list z połowy lat 70., gdy Michnik nie miał okazji bronić się w oficjalnych
mediach przed nagonką propagandy totalitarnego państwa? Czy przyjaciel
Jacka Kuronia jest bezbronny wobec jakiejś nagonki? Bo przecież od
określenia "zbiorowa potrzeba potępienia" już krok od wizji moralnego
linczu na pozbawionym możliwości obrony druhem. Z tekstu Kuronia nie
można się domyśleć, że występuje on w obronie człowieka, który dysponuje
do woli największą gazetą w Polsce. Którego zawsze wiernie wspierają
prezydent RP, poważna partia, intelektualiści od Nowego Jorku po Sydney,
tuzin tygodników, najostrzejsza dziennikarka telewizyjna i nawet kilku
duchownych. Owszem, znalazło się paru publicystów i paru pełnych
dobrej woli kapłanów, którzy podjęli dyskusję lub nawet wyrazili tylko
swój żal wobec wybielania generała Kiszczaka i deformowania prawdy o
stanie wojennym. Naczelny "Gazety Wyborczej" do obrony swojego wywiadu
zmobilizował czołówkę swoich publicystów, ciągnął ten temat przez parę
tygodni, mobilizując (w ramach redakcyjnej łapanki?) do komentowania
wywiadu z Kiszczakiem nawet recenzentów muzycznych swojej gazety. I
oto okazuje się, że w tej sytuacji można postrzegać Michnika jako ofiarę
nagonki i najniższych instynktów pismackiej sfory, w którego obronie - jak
za dawnych lat - staje druh z korowskich czasów. Co znamienne, tego
typu tyrada ukazuje się na łamach, na których już bez najmniejszej żenady
obraża się i pozbawia praw do jakiegokolwiek godnego traktowania rzecznika
Nizieńskiego.
Dawni wojownicy z czasów opozycji z ochotą sięgają
po siłę medialną wielosettysięcznych nakładów, samemu nie gardząc
drastycznymi ocenami adwersarzy, lubią prowokujący styl i wyraziste gesty,
ale w razie krytyki natychmiast czują się bezbronnymi ofiarami. Bronią się
nawzajem - oskarżając krytyków o "zbiorową potrzebę osądzania moralnego".
Jak głosi wieść gminna - redaktorzy "Wyborczej" z niepokojem
konstatują, że odejście Heleny Łuczywo do pracy nad portalem internetowym
"Gazety" nie służy jakości tekstów, trafiających na łamy "Wyborczej" spod
pióra Adama Michnika. Helenie Łuczywo zdarzało się już nieraz przepraszać
na łamach "Wyborczej" za wybryki szefa. Każda władza demoralizuje, ale
władza absolutna demoralizuje absolutnie. W dziennikarstwie ta prawda
także się sprawdza.
|