Lampa -  październik 2005

 

 

Wygrać kulturę

 

 

 

Robert Tekieli tłumaczy Piotrowi Mareckiemu, że "brulion" istnieje, choć nie ukazuje się jako pismo

 

 

 

 

 

PIOTR MARECKI: Często pytają pana o "brulion"?

 

ROBERT TEKIELI: Bardzo często.

 

W jaki sposób pan opowiada o tym teraz? Czy "brulion" się skończył?

 

- "brulion" miał początek, ale nie ma końca. Był happeningiem ciągłym w czasie, więc - mówiąc najprościej - "brulion" się ukazuje, tylko że czytelnicy nie są tego świadomi. Jeśli ktoś pamięta ostatnie dwa wydane jednocześnie woluminy podpisane nazwą "brulion", to niebieski dotyczył New Age'u, a brązowy składał się ze świadectw ludzi. W tej chwili z Piotrem Wojcieszkiem i Michałem Jeżewskim wydaję Popularną encyklopedię new age, a z innym wydawnictwem drugą serię książek, tęczową, i to są świadectwa. Dotychczas ukazały się trzy tomy Encyklopedii, jedna pozycja w "tęczowej serii", niedługo będzie druga.

 

Znam te książki. Pojawia się na nich logo "brulionu". To zastanowiło mnie, bo myślałem, że "brulion" to już historia.

 

- To jest kwestia definicji, tylko i wyłącznie.

 

Doszły mnie też słuchy, że pozbył się pan archiwum "brulionu", tego pierwszego?

 

- To nie jest prawda.

 

A na ile chce pan jeszcze mówić i opowiadać na temat pierwszej odsłony czasopisma?

 

- Chrześcijaństwo jest religią, która nie każe się wypierać rzeczywistości, która była. Ostatnio spotkałem się z Piotrem Matywieckim, o którym kiedyś "Gazeta Wyborcza" napisała, że założył polską Lożę Wielkiego Wschodu - lub Zachodu, nie siedzę w tym temacie - z którym razem byliśmy w "Tygodniku Literackim". Rozmawialiśmy o tamtych czasach i on mi powiedział, że wtedy kompletnie się ze mną nie zgadzał, ale - jak powiedział - widział uczciwość i żarliwość tego, co robię. Pytał mnie, czy piszę dalej wiersze, itp. Uświadomiłem sobie wtedy, że czas odcinania się od przeszłości, odcinania, które było przejawem słabości, już się skończył. Pan Bóg oddał mi moją przeszłość. W tej chwili ten okres życia nie jest już częścią mnie, w tym sensie, że nie jest on aktywny, jest tylko i wyłącznie wspomnieniem, doświadczeniem, już mnie nie zatruwa. W związku z tym mogę mówić o tym jak o części siebie. Przemiana, która się dokonała w moim umyśle i w mojej podświadomości, czyli w sercu, jest całkowita i w tej chwili mogę dopiero powiedzieć, że zostałem wyleczony z tego, co w tamtym "brulionie" było złe. Przecież my organizowaliśmy festiwal okultystyczny, publicznie osądzaliśmy osoby, które rozbijały swoje związki, zostawiały dzieci. Z jednej strony - jak powiedział mi Marek Jurek - jesteśmy pierwszym pokoleniem w polskiej kulturze, które odważyło się na coś takiego, bo w ich środowisku też podobne zdarzenia miały miejsce, ale oni zamknęli na nie oczy i dalej się komunikowali z tymi osobami, nie wyrażając żadnego zdania na temat ich grzechu. Publiczne osądzanie naszych przyjaciół, którzy popełnili błędy nie wynikało jednak z chrześcijańskiej pokory i świadomości, że trzeba myśleć o ludziach, a nie o ich czynach, w sensie czyny osądzać a ludzi nie. Nie było w tym miłości. Była moja pycha i poczucie wyższości. Więc, ostatecznie, atak na Podsiadłę i Czarka Michalskiego wyrządził wiele krzywdy i był niesprawiedliwy, ponieważ my także mieliśmy pokusy, by zdradzać i na zasadzie projekcji atakowaliśmy ich niewspółmiernie do ich winy. Dzisiaj wiem, że to był błąd, że to było oparte na pysze, a nie na współczuciu dla tych dzieci, tak jak sobie wtedy to racjonalizowałem. W związku z tym mogę powiedzieć, że wreszcie doświadczenie tego "brulionu", który zorganizował największy w Europie festiwal okultystyczny (dzięki pomocy Zbigniewa Sajnóga kalifornijscy sataniści na tę imprezę przysłali nam siedemdziesiąt filmów!), jest już za mną. Myśmy wtedy mieli szesnaście tysięcy nakładu i nam się wydawało, że to jest mocne. Byliśmy przekonani, że ten model komunikowania się z rzeczywistością i promowania dowolnych rzeczy - nie złych, bo nie rozróżniałem na dobre i złe, tylko na mocne i słabe - wystarczy i że nie musimy brać odpowiedzialności za treści, które za sobą niesie. On się zakończył klęską. Zbigniew Sajnóg trafił do sekty Niebo. Szukam z nim kontaktu i chcę z nim rozmawiać, bo jest to wielki talent, genialny człowiek, społeczeństwo straci, jeśli nie będzie tworzył.

 

Utrzymuje pan kontakty z ludźmi, którzy tworzyli pierwszy "brulion"?

 

- Utrzymuję kontakty z wieloma osobami, natomiast to nie są relacje, takie jak były kiedyś. Byliśmy grupą ludzi, która miała do wykonania pewne zadanie, skupiła się wokół mojej osoby i to zadanie wykonywała. Z mniejszym lub większym zapałem, bo "brulion" był dyktaturą. W tej chwili na przykład chcę rozmawiać z Manuelą Gretkowską, nie czytałem jej książek, więc jestem wolny, będę rozmawiał z osobą, a nie z tym, jak ona się prezentuje teraz w mediach.

 

Na ile śledzi pan i obserwuje dalsze książki autorów, którzy debiutowali w "brulionie"?

 

- Zupełnie nie śledzę, to w ogóle mnie nigdy nie zajmowało. Modliłem się za niektóre osoby, niektóre w ogóle nie chcą ze mną utrzymywać kontaktów, bo jestem osobą, która co widzi, to mówi. Jeśli znany muzyk rockowy wprost mówi, że fajnie jest z panienkami po koncercie, odpowiadam mu "Co na to twoja żona?". Więc nie utrzymujemy kontaktów. Muszę czytających poinformować że wywiad jest 1. autoryzowany, 2. że w rozmowie z Piotrem Mareckim wymieniłem imię i nazwisko tego muzyka J. Konjo na przykład poczuł się urażony tym, że w "Tygodniku post-Nowożytnym", w tekście Uśmiechnięta rozpacz przywołaliśmy jego słowa, wskazujące, że jego historia wskazuje na to, że żyje według wskazań kultury śmierci. Napisaliśmy to z troski o niego, a nie po to, żeby mu zrobić krzywdę.

 

Nie spotyka się pan już ze Świetlickim, Baranem, Podsiadło?

 

- Nie widziałem się z Marcinem Świetlickim od piętnastu lat, z Marcinem Baranem rozmawiałem raz czy dwa razy z Jackiem Podsiadło właściwie nie mamy kontaktów. Trzeba jednak pamiętać, że "brulion" był czymś bardzo dziwnym, ja na przykład ze Stasiukiem nigdy się nie widziałem twarzą w twarz, korespondowaliśmy i ja mu tłumaczyłem, że Mury Hebronu to jest książka, której on nie powinien wydać w tej formie. Jako "brulion" spotkaliśmy się chyba tylko jeden raz, kiedy właściwie był już koniec, na imprezie w Ponurzycy. Pojawiły się pieniądze, żeby wynająć jakąś szkołę pod Warszawą w puszczy. Właściwie to było bardziej dla telewizji zrobione, która kręciła to niby-spotkanie redakcji. W "brulionie" nie było spotkań redakcji w sensie tradycyjnym, "brulion" to były indywidualne kontakty różnych osób ze mną. Ileś osób, sześć czy siedem miało wpływ na kształt pisma, bo one mieszkały w Krakowie, natomiast wszystkie inne były od Chicago po Tybet. Można powiedzieć, że skorzystaliśmy z rozwoju mediów elektronicznych.

 

Nie chcę pana pytać o tę pierwszą odsłonę "brulionu", bo udzielił pan na ten temat setki wywiadów, chciałbym bardziej porozmawiać o tym, co było później. Pojawiło się masę, lepszych lub gorszych, komentarzy na temat pana konwersji. Jak pan je przyjął?

 

- Jako "brulion" byliśmy atakowani od samego początku i byliśmy wytrenowani w znoszeniu złej prasy, korzystaliśmy z głośnego odbioru w mediach jako z akcji promocyjnej. Właściwie nie zauważałem tych komentarzy. Był jeden tekst, który mnie dotknął. Tekst Krzysztofa Vargi w "Gazecie Wyborczej". To był czas, kiedy zrzucałem pancerz człowieka, który dzięki tym blachom może udawać, że rzeczywistość go nie dotyczy, że go nie można zranić, że ma swoją pieśń do zaśpiewania i olewa wszystko inne. To był początek leczenia mnie z niedojrzałości. Kiedy się nawróciłem, zdjąłem ten pancerz, ale nadal nie byłem człowiekiem dojrzałym. Nie twierdzę, że dzisiaj jestem dojrzały. Wiem jednak, że jeśli człowiek jest mocny, może przyjąć każdą prawdę, czy każde kłamstwo. Natomiast moment, kiedy ukazał się tekst Vargi, był szczególny, bo wówczas zdjąłem ten pancerz i byłem jak glista, jeszcze bez wytrenowanych mięśni duszy, cnót, no i duch mój był mdły. Nie oznacza to oczywiście, że dziś jestem wytrenowany (w końcu pamiętam, że Gdynię zbudowano...). Ten tekst wydał mi się skrajnie nieuczciwy i dotyczył również mojego przyjaciela Zbyszka Sajnóga. Chyba to mnie najbardziej ubodło. Innym podobnym zdarzeniem było, kiedy Wojtek Bockenheim uczestniczył w akcji "Przekroju" przeciwko nam. Zastanowiło i rozśmieszyło mnie zdanie, które powiedział, że do Absolutu nie podchodzi się na kolanach, a to właśnie nieprawda, no bo Absolut, Bóg jest gotów przyjąć nas w każdej postaci i w każdej postawie, natomiast ta na kolanach jest jak dotąd najlepiej wypróbowana. A ponieważ jestem skrajnie pysznym człowiekiem, to ona jest dla mnie najbardziej odpowiednia.

 

Czy nie sądzi pan, że polska kultura zbyt szybko zapomniała o "brulionie"?

 

- Tak tego nie odbieram. Hasło "brulion" jest w encyklopediach PWN. Były prace magisterskie, doktorskie, do dziś przyjeżdżają młodzi ludzie zbierający materiały do różnych prac o "brulionie". Gdzieś tam jesteśmy w podręcznikach szkolnych. Natomiast ponieważ doświadczenie "brulionu" było zawsze skrajne i mało kto reflektował na ten temat i potrafi to w ogóle ogarnąć. Kiedy jechałem do Giedroycia, traktowano mnie tam jako najwybitniejszego redaktora młodego pokolenia. Stawiano mnie w jednym rzędzie z Grydzewskim i Giedroyciem. Robili to wybitni profesorowie i wspaniali poeci. I to chyba w tej chwili nie jest kwestia mojej pychy, mówię o tym, jak było. Czy kultura zapomniała, czy nie? Dla mnie to jest nieistotne. Żeby tworzyć pokolenie, trzeba mieć pewnego rodzaju samodzielność. Recepcją nie należy się zajmować, bo ona podlega swoim prawom, a te są bardziej prawami rynku, mody, niż wartości. Zrobiliśmy pismo, które sprzedawało szesnaście tysięcy wysoce intelektualnych egzemplarzy na poziomie, na który nie wchodziła paryska "Kultura". Stworzyliśmy nową formułę kultury współczesnej, jak to pisała Maria Janion. Istotne jest, że poprzednie pisma kulturalne funkcjonowały w kulturze, która była liniowa, "brulion" wszedł w kulturę, która zaczęła być polifoniczna i stworzył pewien model. "Fronda" w tej chwili naśladuje ten model, dziś przekonuję, że powinni wyrosnąć z modelu transgresji, przekroczeń, bo to jest dość wąskie i ograniczające. Ogranicza ich do prawicowych kontestatorów. A to jest nisza niszy. Sztuka jest użytkowa, nie ma innej sztuki, jak użytkowa. Jeżeli nie służy życiu, to jest martwa, nie ma jej. Więc jeśli współcześni "artyści" potrafią zrobić wokół siebie zainteresowanie i biorą setki tysięcy złotych podatnika, stawiając np. paprotki w ciemnych pokojach, nazywając to sztuką, to jest to skandal. Krytyka powstała w czasach renesansu i w XIX wieku zabiła sztukę, wyprowadziła ją w ślepy zaułek. Sztuka jest użytkowa, musi być ludziom do życia potrzebna. Rozmawiałem z ojcem Salijem, który chrzcił moją żonę i dziecko, zapytałem czemu traci czas na odpowiedzi na listy w jakimś pisemku. Odpowiedział mi: jeśli jednej osobie można uratować duszę, to wszystkie książki są mniej ważne. Wtedy zrozumiałem, na czym polega rola człowieka kultury. Dlaczego Norwid zbłądził? Dlaczego Słowacki zbłądził? Dlaczego Mickiewicz zbłądził? Dlaczego u nas nie ma takich ludzi jak Szekspir czy Dante? Dlaczego zawsze najwięksi geniusze strzelają sobie w kolano? Bo dali sobie wmówić, a właściwie to kultura nowożytna wmówiła im, że to oni są najważniejsi, natomiast Szekspir był sługą, Dante był sługą, Homer był sługą. Kultura, która nie służy człowiekowi, jest martwa. Nowy model kultury nie jest spektakularny, ale mnie na tym nie zależy. Jeśli uda nam się wygrać kulturę, to będą całe tomy na nasz temat; jeśli nasi uczniowie, ludzie których zainspirujemy, tworząc cywilizację miłości... Bo proszę zobaczyć, mamy proroka, jest nim Jan Paweł II, mamy mistyka - siostrę Faustynę. Pierwszego polskiego mistyka. Może "Ozon", a później telewizja, z której nie zrezygnowaliśmy będą obecne na rynku, może się wiele zmienić.

 

Czyli te media mają służyć cywilizacji miłości? Tak pan rozumie "wygrać kulturę"?

 

- Te media mają stworzyć kulturę, która będzie służyła ludziom. Kultury, cywilizacje i społeczeństwa to są formy przejściowe, one umierają. Mamy świadectwo wielu kultur, które zginęły, rozmyły się, które zaczęły odpowiadać na zasadnicze pytania na kilka sposobów i zbłądziły. Na pytanie o dobro, wolność musi być jedna odpowiedź. Forma życia, jaką jest cywilizacja, musi dawać ludziom jasną odpowiedź, taką albo taką. Kultura nowożytna stanęła w miejscu, w którym jest śmierć albo życie. Jeśli pójdzie dalej tym tropem, jakim idzie, umrze, stanie się z nią to samo co stało się z Rzymem, z kulturą arabską. Więc jeśli uda nam się wypracować formułę i jeśli ta formuła będzie wystarczająco atrakcyjna, ale nie przez sposoby jakimi "brulion" tworzył swoją atrakcyjność, tylko przez swą istotę, że ona sięga fundamentów życia i daje ludziom coś, co jest im do życia potrzebne, wtedy w encyklopediach będą strony na temat "brulionu". A jeśli wygra Adam Michnik i to on będzie poprzez swoich uczniów pisał encyklopedie XXII wieku, to nie będzie w ogóle o "brulionie", ale jest mi to w pewnym sensie obojętne.

 

Przez "Ozon" i telewizję chce pan nadal robić "brulion"?

 

- "brulion" jest happeningiem ciągłym w czasie. Poniekąd przez wszystkie moje działania robię "brulion". Kiedyś zrobiłem dla "Naszego Dziennika" kampanię "Świat jest lepszy, niż piszą o tym gazety", potem dla RTL7, która nie ujrzała światła, bo udało się przewrócić ekipę Pawlickiego. "Idź z dzieckiem na spacer, ostatecznie możesz zostawić je z nami". To jest formuła mediów atrakcyjnych i odpowiedzialnych. Kiedy słyszę Radio Plus, nie mówię o jego jakości, ale gdy słyszę ich hasło "Łagodne Przeboje", kiedy obserwuję ileś tam projektów medialnych, które próbują zrealizować ten pomysł, to się cieszę. Jeśli uda nam się zorganizować system mediów, które będą służebne wobec odbiorcy, które będą pokazywać świat, takim jaki on jest, uda nam się wygrać kulturę. Pamiętam, miałem kiedyś na Radzie Programowej rozmowę z szefem TAI. On tłumaczył, że te wszystkie "Teleexpresy", dzienniki i tak dalej, są jak to zwierciadło przy gościńcu. Nie wytrzymałem i powiedziałem mu, że z form informacyjnych telewizji zrobił show. Jeśli pokazuje faceta, który sobie strzela w głowę w "Teleexpresie" o godzinie siedemnastej... Proszę sobie wyobrazić, co dzieje się z dzieckiem, które zobaczy takie zdarzenie w telewizji. To dziecko jest na jego sumieniu, czy on tego chce czy nie. Dla dziecka może to być trauma, która skrzywi jego los do końca życia.

Oczywiście nie chodzi o to, żeby pokazywać rzeczywistość wyidealizowaną, jak np. działo się w poprzednim "Ozonie", gdzie się mówiło o "pozytywnych wartościach". Nie chodzi o pozytywne wartości, tylko o dobro. A to są dwie zupełnie różne rzeczy. Nie można selekcjonować informacji na takie, które my przyjmujemy do wiadomości i te, które odpychamy. Redakcja jest redukcją, chodzi o to, żeby rzeczywistość tak redukować, by powstał prawdziwy obraz świata. Jeśli się ogląda programy informacyjne w większości telewizji świata, to z tego zestawienia informacji wynika, że świat jest zły, a to nieprawda, to jest materialna nieprawda. Media na całym świecie, poza kilkoma sektorami w Stanach Zjednoczonych i gdzieś tam jeszcze, pokazują nieprawdziwy obraz świata. Chcemy stworzyć media, które będą pokazywały prawdziwy obraz świata.

 

Nie ma pan takiego wrażenia, że to za pomocą spektaklu chce pan kreować, szerzyć cywilizację miłości? l że spektakl i tak pożre wszelkie dobre intencje?

 

- Nie, trzeba się tylko z bezwzględnością wobec siebie starać być uczciwym i autentycznym.

 

Mam takie wrażenie, że spotykamy się w okresie, który jest ważny w pana życiu, że w tym momencie może uda się panu zrealizować swoje wizje, mówię tutaj o tym, że parę tygodni temu został pan zastępcą redaktora naczelnego "Ozonu", że zbliżają się wybory, po których być może nastąpi IV RP? Do III RR a właściwie RPRL, "brulion" zawsze podchodził krytycznie...

 

- Mam dylemat, czy pójść na wybory. Konstrukcją, o którą chodzi, jest inny system, inne ułożenie relacji państwowych, społecznych, kulturowych, wszelkich. Stoję teraz przed dylematem, czy uczestniczyć w kulturze politycznej tego kraju, bo dotąd wydawało mi się, że powinienem świadczyć, że to jest gówno i po prostu nie chodzić na wybory. Jeden raz zmusiła mnie do tego żona, żałuję, że byłem i głosowałem i nie wiem, co teraz zrobię. Z drugiej strony coraz bardziej dociera do mnie, że jeśli środowiska chrześcijańskie, katolickie i środowiska ludzi dobrej woli, którzy nie są wyznaniowo zdeklarowani, ale są ludźmi, którzy kierują się wektorem wewnętrznej sprawiedliwości (czasami są to ludzie porządniejsi od wielu katolików) nie przejmą odpowiedzialności za państwo, to ono pójdzie w złym kierunku. Nie wiem czy model, jaki dotychczas panował, model nieuczestniczenia: robimy swoje, tworzymy zamknięte grupy, szkoły, przedszkola, spotkania, zjazdy, jeździmy do Częstochowy (dwieście tysięcy ludzi z Odnowy w Duchu Świętym), działamy w neokatechumenacie (50 tysięcy ludzi), powinien przekształcić się w model uczestniczenia. Już Ruch Obrony Życia Stanisława Markowskiego wraz z ruchem "Precz z przemocą w telewizji" zaczynają oddziaływać realnie na kształt polityczny tego kraju. Być może jesteśmy w momencie, kiedy należy to zrobić, tego jeszcze w sobie nie przepracowałem. Widzę kilku polityków, którzy kierują się wartościami, ale nie wiem czy mam do nich zaufanie.

 

Ale nie działa pan w pojedynkę. Z jaką grupą ludzi zaczyna pan realizować idee, o których rozmawiamy? Czy to się da ugryźć pokoleniowo, środowiskowo? We wcześniejszych wywiadach wspominał pan, że to "Fronda", "brulion" i "Arcana" wprowadzą nas w XXI wiek. Tworzy pan teraz w "Ozonie" jedną ekipę z Grzegorzem Górnym z "Frondy", który jest pana przełożonym, bo pełni funkcję naczelnego.

 

- Tak jak pokolenie AK miało swój czas formacyjny, tak jak pokolenie "Solidarności" miało swój czas formacyjny, tak teraz powstało coś takiego jak pokolenie Jana Pawła II. Używanie słowa pokolenie jest co prawda nieprecyzyjne, bo jest to raczej rodzaj sytuacyjnego sojuszu, ale używajmy tego sformułowania. Każde z tych pokoleń miało tak zwane przeżycie pokoleniowe, i pokolenie JPII jako pierwsze w historii Polski ma przeżycie formujące pozytywne, a nie negatywne: czas śmierci papieża i to co wtedy się działo. Śmierć starca właściwie na ekranach telewizorów. Jeśli nam uda się zrozumieć, na czym to pokolenie polega, czyli zrozumieć ludzi, którzy byli formowani przez cały pontyfikat, uda się nam. Kiedy zobaczyłem jedną z dziennikarek, która zaczęła relację z umierania papieża w najgorszy jaki sobie można wyobrazić sposób, i kiedy spostrzegłem, że po dwóch godzinach, mając łzy w oczach zaczęła mówić, że to nie jest ważne, czy on żyje czy nie, tylko ważne jest, co się z nami dzieje, jeśli reporter TVN-u płacze i schodzi z anteny, to mogę jedynie stwierdzić, że coś dziwnego, pozytywnego wydarzyło się wtedy. Nikt tego chyba do końca nie rozumie, ale rola redaktora polega na tym, żeby nie rozumieć a czuć, bo zanim to przejdzie przez filtr świadomości, już jest za późno. Miałem w swoim życiu okres trzymiesięczny, kiedy pisałem wiersze i one zawsze były mądrzejsze ode mnie o pięć lat, to znaczy ja je zaczynałem rozumieć dopiero po pięciu latach. Praca redaktora dokładnie na tym samym polega, żeby robić i po jakimś czasie rozumieć. Najlepsi redaktorzy mają łaskę równowagi wewnętrznej, która nie pozwala im odlecieć, bo kierując się intuicją można odfrunąć. Pierwszy "brulion" skończył się dlatego, że ja odfrunąłem, postawiłem tylko na wyobraźnię, na intuicję. W tej chwili najważniejszą kategorią dla mnie jest zdrowy rozsądek i w chwili, w której nastąpi synteza intuicji i rozsądku, wreszcie będę mógł powiedzieć, że staram się być dobrym człowiekiem i że te dwanaście lat, w których Pan Bóg wyżarzał ze mnie starego człowieka, zaowocuje nową jakością. Wtedy być może uda nam się poprowadzić to pokolenie przez dwadzieścia pięć lat następnych, bo w trakcie roku jubileuszowego uświadomiłem sobie, że skoro Pan Bóg dał mi tyle dzieci, to być może będzie łaskawy i zachowa mnie przy życiu do momentu, kiedy będą samodzielne. Tak sobie pomyślałem, że w następny jubileusz będę mógł podsumować swoje życie i do 2025 roku mam nadzieję, że uda się choć trochę zmienić Polskę i Europę. Przy pomocy Jana Pawła II, który jest świętym i który jest już w niebie. Jak pokazuje historia, święci o takiej osobowości jak on, czy święty Franciszek, Maksymilian Kolbe, Andrzej Bobola, który w moje życie wszedł bezpośrednio, mam tego absolutne dowody, które mogą być świadectwem, choć nie naukowym potwierdzeniem, bo to jest inna sfera duchowa, a nie zjawiskowa. Więc mam nadzieję, że on i siostra Faustyna zrobią po swojej śmierci znacznie więcej niż dotychczas. Że to jest jakby przygotowywanie. Myślę sobie, że po coś się ci rockmani i dziennikarze nawracają, że to wszystko jest po coś. Jakiś inżynier w Łodzi zaczyna robić portal antyaborcyjny w czasach, kiedy nie ma w ogóle specjalistów z tego zakresu i on po dwóch latach jest najlepszym znawcą w Polsce w tej kwestii, bo czyta po angielsku i robi kawał dobrej roboty. Gdzieś są ludzie, którzy walczą z pornografią na ulicach. O takich ludziach Krzyś Koehler napisał kiedyś "partyzanci prawdy". Jeśli uda się teraz stworzyć centrum, które będzie służebne wobec nich, uda nam się zaszczepić cywilizację miłosierdzia.

 

Jaką by chciał pan pełnić w tym funkcję? Jako redaktor?

 

- Dla mnie to jest nieistotne, jaką będę funkcję pełnił w "Ozonie", przełamałem się, potrafię nie być na pierwszej linii i to jest cud, bo cały czas działałem w zupełnie inny sposób, uwodziłem ludzi i kierowałem nimi. Dziś nie chodzi o uwodzenie, a o idee. Przyjmowane przez ludzi w wolności. Główna idea dziś to "otwarta ortodoksja", niedawno do mnie dotarło, że to jest idea Jana Pawła II. Ja ją zapisałem osiem czy dziewięć lat temu w "brulionie" w liście do Krzysia Koehlera i Czarka Michalskiego, w którym mówiłem, że prawda jest kulista, a systemy poznawcze starają się ją opisać przy pomocy prostych. Są tam jeszcze jakieś inne bzdety, ale tam jest kilka istotnych zdań, jak właśnie to, że nie ma sprzeczności pomiędzy otwartością a ortodoksją. Rzeczy dane przez Kościół jako dogmaty są pewne, natomiast dużo prawdy niosą ze sobą ludzie dobrej woli, nawet źli ludzie. Przez cztery lata zastanawiałem się, dlaczego kłamstwo ma moc i dotarło do mnie, że dziewięćdziesiąt pięć procent tego, co powiedział Nietzsche to prawda, a pięć procent to kłamstwo, podobnie jest u Tomasza z Akwinu, tylko, że o ile w przypadku Tomasza z Akwinu te pięć procent fałszu jest umieszczone w miejscach nieistotnych, o tyle u Nietzschego kłamstwo jest umieszczone w punktach węzłowych i cały jego przekaz jest przeciwny życiu i prawdzie, natomiast Tomaszowy służy do dziś. Nie czytałem Tomasza z Akwinu i okazało się, że kiedy zacząłem go czytać, jego rozpoznania przyjmowałem jako oczywistości. W Radzie Programowej dotarło do mnie, że argument ma swoją siłę, jeśli ktoś potrafi rozmawiać patrząc sobie w oczy, i nie uruchamiać emocji to można wymienić się elementami prawdy. Nie wiem, czy pan pamięta, na samym początku tak zwanej demokracji w Polsce była w telewizji debata Michnik-Kaczyński. Michnik, który zaczął przegrywać w sposób ewidentny, zaczął krzyczeć i uruchamiać emocje, bo to był jedyny sposób, żeby on wyszedł z tej rozmowy sądząc, że ma rację, gdyby nie krzyczał, nie wymachiwał rękami tylko słuchał, to zostałby przekonany. Ja jestem człowiekiem średniowiecza, dla mnie debata polega na tym, że się słuchamy. Niestety jestem człowiekiem monologu, strasznie trudno jest mi słuchać, ale chciałbym słuchać innych ludzi i próbuję to robić.

Zobaczyłem, w jaki sposób komuniści w Radzie Programowej, którzy nie mieli racji i którzy formułowali spokojnie argumenty na bazie okruszynek prawdy, przekonywali ludzi, którzy albo mają mętlik pojęciowy w głowie, albo intelektualnie nie byli przygotowani. Którzy uznali, że np. profesor Toeplitz jest profesorem i takie rzeczy mówi, więc trzeba przyjąć to z autorytetu. Zobaczyłem też, jak on przegrywa z argumentem, niezależnie od aparatu intelektualnego, którym włada. Ma potężny aparat intelektualny, choć gdyby służył prawdzie, byłby dziesięciokrotnie mocniejszy. Zobaczyłem, że każdy musi przegrać z argumentem, bo argument ma moc zniewalającą, pod warunkiem, że nie uruchamiamy w sobie mechanizmów obronnych, takich jak emocje.

 

Nie odpowiedział mi pan na pytanie, czy rzeczywiście ten okres, kiedy zaczął pan pracę w "Ozonie" jest wyjątkowy w pana życiu?

 

- Każdy jest wyjątkowy.

 

Czy to nie jest tak, że w tym momencie czuje pan, że idee, o których pan mówi, mogą zostać zrealizowane? Że pojawiły się okoliczności, które mogą to panu umożliwić? Wydaje mi się, że w okresie kilku ostatnich lat raczej było cicho o Robercie Tekieli. Czy to jest tak, że teraz to się zmieni? Że znowu pan zaistnieje?

 

- Ja tego tak nie postrzegam, to jest postrzeganie zewnętrzne. Mnie zupełnie nie zależy na zaistnieniu i w ogóle słowo "zaistnieć" jest chore.

Nigdy nie pracowałem z partnerami, w "brulionie" nie było partnerów, były osoby, z którymi podpisywałem "kontrakty", ale to nie było partnerstwo, raczej zimny sojusz albo byli ludzie, których uwiodłem intelektualnie, emocjonalnie, lub w jakikolwiek sposób, którzy postawili swój los na mnie. Natomiast zdrowym podejściem jest sojusz partnerów, kiedy Maksymilian Kolbe z szesnastką gruźlików przyszedł na pola Teresina i zbudował pierwszy barak. Pan był kiedykolwiek w Niepokalanowie?

 

Niestety nie.

 

- Proszę sobie kiedyś tam pojechać. To jest dzieło giganta. W tej chwili nie ma jego uczniów, ani nikogo, kto by potrafił to kontynuować. On robił największą gazetę na świecie, dwa miliony egzemplarzy w tamtych czasach i zaczął robić telewizję. Przed wojną. Pojechał do Japonii, żeby się tego uczyć i tych rzeczy nie zrobił dlatego, że uwodził ludzi, ale przekonywał ich - jak święty Bernard, jak wszyscy ci, którzy przedstawiali prawdziwe idee, które miały swoją temperaturę, swoją moc i za którymi stał Pan Bóg. To nie jest wcale tak, że sądzę, że za moimi ideami stoi Pan Bóg, tyle razy się pomyliłem, tyle razy nie rozumiałem o co Mu chodzi, że nigdy w życiu tak nie pomyślę. Odkrywanie Jego pomysłów, jak On sobie to wyobraża jest skrajnie trudne, ale są ludzie, którym się to udawało, to udaje się dzięki pokorze. Kiedy jest wewnętrzny porządek, ład, praca nad sobą... We wspólnocie MMW czyli "Modlitwa, Media, Współpraca", czekamy na swój czas. To jest grono ludzi mediów oraz instytucji medialnych. To jest koalicja tożsamości, która nie polega na tym, że przejmujemy sobie firmy i robimy konsorcjum, tylko wykładamy idee i każdy komu jest po drodze, idzie z nami. W mediach Kościół jest niezbędny i nie o to chodzi, żeby to były media konfesyjne, tylko media promujące życie, a nie śmierć. Prawdę, a nie fałsz. Od Maksymiliana Kolbe uczymy się partnerstwa, uczymy się tego od jego i jego braci, którzy byli jego partnerami. Od tych kilkunastu gruźlików, którzy zrobili największe imperium medialne w świecie. Do Polski ostatnio przyjechał człowiek, który uczył się zarządzania przez kilkanaście lat w Australii, i widział różnorodne papiery św. Maksymiliana Kolbe. Okazało się, że Kolbe wymyślił schematy zarządzania, które są w tej chwili odkrywane w latach 60., 70., 80. na Zachodzie jako genialne, a on to zrobił w roku '20 czy 1930...

 

Uważa pan, że wasza koalicja odniesie także tak ogromny sukces?

 

- Zobaczymy.

 

Co jeszcze w najbliższym czasie ukaże się w "brulionie"?

 

- Nie wiem, na pewno dużo książek, zobaczymy co będzie dalej.

 

Czyli należy ogłosić, że "brulion" nie umarł.

 

- Można ogłaszać cokolwiek, nie ma znaczenia, co my ogłosimy, bo "brulion" funkcjonował, funkcjonuje, a to jak jest postrzegany... Ja już nie gram na logo "brulionu", ono się pojawia, bo Fundacja brulionu jest instytucją, która daje do tych książek ISBN i ono się pojawia tam tylko dlatego, że musi tam być po prostu.

 

Fundacja "brulionu" cały czas działa?

 

- Oczywiście.

 

Cele nadal te same?

 

- Tak, zmniejszanie przepaści pomiędzy słowem publicznym a prywatnym jest dalej głównym celem.

 

 

2 września 2005

 

 

 

 

 

rozmowa jest częścią książki Piotra Mareckiego o najważniejszych polskich czasopismach kulturalnych po 1989 roku, która ukaże się pod koniec października 2005

 

 

 

 

 

Robert Tekieli (rocznik 1961) poeta (tom Nibyt, 1992), redaktor naczelny ukazującego się w latach 1986-98 w postaci papierowej pisma "brulion", od którego wzięło się określenie pierwszej generacji pisarzy debiutujących w III RP. Na początku lat 90. współredagował "Tygodnik Literacki" a później przygotowywał także telewizyjne programy kulturalne "Alternativi" oraz "Dzyndzylyndzy". Za rządów AWS był przewodniczącym Rady Programowej TVP. Od sierpnia 2005 r. razem z szefem "Frondy" Grzegorzem Górnym kieruje tygodnikiem "Ozon". 


Piotr Marecki (rocznik 1976) redaktor naczelny kwartalnika "Ha!art", współautor książki Tekstylia, poświęconej literaturze następnej po "brulionie" generacji polskich twórców z roczników 70. i 80. 



 






NOWY KONSERWATYZM LAT 90-TYCH










bruLion - wybór tekstów