Francis King
JAJO KOSMICZNE I UŁUDNY WSZECHŚWIAT
Wszechświat nieskończony jest żydowską abstrakcją. Skończony, zaokrąglony wszechświat jest wyobrażeniem całkowicie aryjskim.
Peter Bender
Lodowa teoria wszechświata, w formie zaakceptowanej przez Hitlera i Himmlera, została - bardziej niż jakakolwiek inna teoria okultystyczna - oficjalnie włączona do nazistowskiej ideologii Trzeciej Rzeszy. Jednak jeszcze jedna teoria okultystyczna dotycząca natury wszechświata, chyba jeszcze bardziej dziwaczna niż teoria Hörbigera, była aktywnie popierana przez pewną liczbę wysokich urzędników hitlerowskich. Należał do nich Goering, dowódca nowego niemieckiego Luftwaffe z jego siejącymi przerażenie stukasami i messerschmittami - człowiek, który kontrolował życie gospodarcze kraju, sprawując pieczę nad realizacją planu czteroletniego *[Plan ten, który miał przygotować niemieckie siły zbrojne do ofensywy na Zachodzie, oparty był na haśle "Armaty zamiast masła" i częściowo stanowił odpowiedź nazistowskich Niemiec na radziecki plan pięcioletni wprowadzony przez Stalina.] oraz był "wielkim łowczym Rzeszy"; w błyszczących mundurach własnego projektu prowadził zagranicznych dygnitarzy na polowania w zasobnych w zwierzynę niemieckich lasach.
Teoria, która zyskała specjalną protekcję Goeringa i przynajmniej częściowe jego oddanie, nazywała się doktryną pustej Ziemi. Jej rosnąca popularność i związki z nazistami ilustrują, jak odrzucone przez świat nauki teorie ewoluują w kierunku kultu i są wchłaniane w zasób idei i poglądów, które utrzymują się w specyficznej intelektualnej atmosferze okultystycznej kontrkultury. Ukazują też, w jaki sposób nawet najbardziej ekscentryczne odmiany takich odrzuconych teorii zyskują poparcie przynajmniej części okultystów. Nic ma wątpliwości, że antyortodoksja narodowego socjalizmu skłoniła niektórych nazistów do przyjęcia idei i poglądów tak dziwacznych, że ich orędownicy sprawiać mogą wrażenie ludzi niespełna rozumu.
Choć, jak zobaczymy, doktryna pustej Ziemi zaowocowała jednym z najdziwniejszych wydarzeń drugiej wojny światowej i śmiercią kilku członków NSDAP w obozach koncentracyjnych, jej początki były wielce szacowne. Wszystko zaczęło się od artykułu opublikowanego w roku 1692 w "Philosophical Transactions", piśmie brytyjskiego Royal Society - wtedy, jak i dziś, najbardziej poważanego z angielskich towarzystw naukowych.
Autorem artykułu był astronom Edmund Halley, ten sam, którego imieniem nazwano sławną kometę. Halley był zaprzyjaźniony z wielkim Izaakiem Newtonem i w gruncie rzeczy to dyskusja miedzy obu tymi uczonymi mężami skłoniła ostatniego z nich do napisania epokowego dzieła Principia, w którym zawarł matematyczne formuły będące podstawą wszystkich współczesnych osiągnięć techniki, od samochodu do rakiety kosmicznej.
Halley zgadzał się całkowicie z przedstawionymi w Principiach teoriami i częściowo finansował nawet ich wydanie drukiem. Sądził jednak, całkiem słusznie, że fizyka Newtonowska, która trafnie i kompetentnie tłumaczy zjawiska tak różnorodne, jak ruchy planet i trajektorie lotu kuł armatnich, nie rozwiązuje jednak pewnych problemów związanych z Ziemią. Jednym z nich były niezrozumiałe magnetyczne odchylenia i fakt, że bieguny magnetyczne Ziemi - te, które wskazuje igła kompasu - nie pozostają na jednym miejscu i zmieniają nieznacznie swoją pozycję.
Halley w artykule z 1692 roku próbował podać matematyczne uzasadnienie tego zadziwiającego zjawiska. Jeśli przyjąć rozumowanie, że Ziemia nie jest - jak się powszechnie uważa - szczelnie wypełniona materią, ale jest pusta w środku i składa się z trzech koncentrycznych skorup jak trzy zewnętrzne warstwy cebuli, z których zewnętrzna jest zamieszkana przez ludzkość, wtedy przyczyna magnetycznych odchyleń jest łatwa do wyjaśnienia. Właściwie pozostaje już tylko wniosek, że bieguny magnetyczne są w rzeczywistości usytuowane na jednej lub obu wewnętrznych skorupach Ziemi, i że te wewnętrzne skorupy obracają się wokół swojej osi z nieco odmienną prędkością niż skorupa zewnętrzna.
Poglądy Halleya wywołały spore zainteresowanie po pierwszej ich publikacji, ale wkrótce emocje opadły i większość matematyków i fizyków zapomniała o tej teorii.
A jednak przynajmniej jeden człowiek stał się zagorzałym zwolennikiem hipotezy Halleya dotyczącej pustej w środku kuli ziemskiej. Tym człowiekiem był Cotton Mather, purytański duchowny z Massachusetts. Pastor ów pisywał na temat czarnej magii, czarnoksięstwa i opętania przez diabła i za jego to głównie sprawą doszło do histerii towarzyszącej skazaniu domniemanych czarownic podczas pamiętnego procesu w Salem w 1692 roku.
Komentarz Mathera do teorii pustej Ziemi Halleya zachował się w jego dość dziwacznej spuściźnie literackiej, co sprawiło, że wiedza o tej hipotezie przetrwała - prace Mathera są bowiem nieprzerwanie studiowane przez tych, których fascynują opowiadania o duchach, goblinach, demonach i innych zjawach nocnych. To nieustające zainteresowanie pismami Mathera doprowadziło w dziewiętnastym wieku do odrodzenia wiary w możliwość, że Ziemia jest pusta w środku, a w naszym stuleciu - do zaangażowania się w nią nazistów.
Przed owym dziewiętnastowiecznym odrodzeniem powstała jednakże jeszcze jedna odmiana tej teorii i ona również zasługuje na krótką wzmiankę. Teoria ta została sformułowana przez sir Johna Lesliego, szkockiego fizyka, który twierdził, że Ziemia składa się z masywnej i litej zewnętrznej powłoki grubej na setki mil, otaczającej pustą przestrzeń, w której krążą dwa "wewnętrzne słońca" obracające się wokół wspólnego środka grawitacji. Leslie był tak pewny istnienia swych miniaturowych słońc, że posunął się nawet do nadania im nazw: pierwsze od greckiego boga podziemi nazwał Plutonem, drugie zaś Prozerpiną od półbogini, która według mitologii była żoną Plutona przez sześć miesięcy każdego roku.
Człowiekiem, który zapoczątkował odrodzenie teorii Halleya, następnie rozwinął ją i nadał jej rozgłos był John Cleve Symmes, urodzony w 1780 roku potomek długiej i wybitnej linii pastorów z Nowej Anglii, z których najwcześniejszy, Zachariasz Symmes, angielski purytanin, wyemigrował do Massachusetts w roku 1634.
Przodkowie Symmesa znali się dobrze z rodziną Matherów, nabywali egzemplarze wszystkich dzieł Cottona Mathera i przechowywali je jako schedę rodową. To właśnie lektura jednej z tych książek przemieniła młodego Johna Symmesa - a był on nienasyconym czytelnikiem - w zwolennika teorii zakładającej, że Ziemia jest wewnątrz pusta i złożona z kilku koncentrycznych skorup.
Symmes rozwinął ową teorię jeszcze przed trzydziestką. Uważał, że bieguny Ziemi są otworami prowadzącymi do wnętrza jej pustej skorupy. Doszedł do tego dziwnego wniosku w wyniku głębokich studiów nad dziełem Laplace'a, francuskiego astronoma i matematyka. Laplace wykazał, że Ziemia na równiku jest wybrzuszona, co trafnie uznał za wynik obrotów kuli ziemskiej wokół swej osi, i sugerował, że z tej samej przyczyny musiały powstać zagłębienia na biegunach. Zagłębienia Laplace'a, twierdził Symmes, są takiej głębokości, że prowadzą aż do wnętrza Ziemi.
Symmes nie spisał wyników swoich dociekań w jakiś zborny sposób i aby otrzymać zbliżony obraz jego kosmologii, trzeba się przyjrzeć zamieszczanym w czasopismach sprawozdaniom z jego wykładów, wywiadom z nim, a także działalności jednego z jego uczniów, który podjął się popularyzacji poglądów mistrza, oraz pamiętnikom spisanym przez syna Symmesa wiele lat po śmierci ojca.
Być może najlepszym streszczeniem poglądów Symmesa jest jego list otwarty, który napisał w 1818 roku, a następnie dał do druku i rozesłał do wszystkich kongresmanów w Stanach Zjednoczonych i do każdego naukowca w Europie.
St Louis, Missouri
Ameryka Północna
10 kwietnia, AD 1818
Do całego Świata:
Ogłaszam, że Ziemia jest wewnątrz pusta i możliwa do zamieszkania. W jej wnętrzu znajdują się twarde koncentryczne kule, jedna w drugiej, otwarte u biegunów na 12 do 16 stopni. Ręczę swoim życiem, że to prawda i jestem gotów przeprowadzić badania tego wnętrza, jeśli Świat udzieli mi poparcia i wspomoże w tym przedsięwzięciu.
Cleve Symmes z Ohio,
emerytowany kapitan piechoty
PS. Mam już przygotowaną do druku rozprawę na temat głównych założeń w tej sprawie.... Wzywam setkę dzielnych towarzyszy, z dobrym ekwipunkiem, aby wyruszyli z Syberii w porze jesiennej w zaprzęgach z renów na lody otwartego morza: Ręczę za to, że gdy idąc w kierunku północnym przekroczymy 80 stopień szerokości geograficznej, odnajdziemy krainę ciepłą i bogatą, pełną zwierzyny i roślinności, a może nawet ludzi. Powrócimy do domów wiosną następnego roku.
JCS
Pomimo powagi, z jaką Symmes bez wątpienia traktował swoją teorię i propozycję eksploracji północnego otworu Ziemi, nie znalazło się wielu takich, którzy podzielali jego opinie. Gazety pisały o owym arktycznym otworze, nazywając go "dziurą Symmesa". Żaden z naukowców, do których Symmes wysłał kopie swego listu otwartego, nie potrudził się nawet, aby potwierdzić jego otrzymanie. Co gorsza, większość ludzi uznała go za pomyleńca - pomimo medycznych zaświadczeń dowodzących zdrowia psychicznego, które wysyłał swoim korespondentom.
Symmes umarł w roku 1829, wyczerpany kampanią mającą przekonać świat do jego teorii i rozczarowany brakiem zrozumienia Kongresu Stanów Zjednoczonych dla jego prośby o przyznanie funduszy na zaplanowaną ekspedycję polarną.
Symmes pozostawił jednak po sobie kilku uczniów. W 1868 roku pewien człowiek nazwiskiem Lyons, podający się za "profesora", opublikował książkę zatytułowaną A HolIow Globe, w której nie tylko objaśniał rozwinięcie teorii Halleya dokonane przez Symmesa, ale utrzymywał, że to właśnie Symmes jest jej wyłącznym twórcą. Pięć lat później, w maju 1873 roku, "Atlantic Monthly" zamieścił nadzwyczaj fachowo napisany artykuł przychylny teorii Symmesa.
Jeszcze w 1914 roku Marshall B. Gardner, zainteresowany aeronautyką wyznawca teorii Symmesa, napisał A Journey to the Earth's Interior, Or, Have the Poles Really Been Discovered? (Podróż do wnętrza Ziemi albo o tym, czy bieguny rzeczywiście zostały odkryte), w której zaprzeczał, by Peary i Amundsen kiedykolwiek dotarli na bieguny. Sugerował, że obaj polarnicy po prostu kręcili się wokół biegunowych otworów, prowadzących do wnętrza Ziemi. On sam, pisał, poradziłby sobie z tym problemem, wykorzystując samolot. Właściwie potrzeba tylko jakiegoś wrażliwego na sprawy publiczne milionera, który by nabył dla niego, Marshala B. Gardnera, przystosowany do warunków arktycznych statek i maszynę latającą...
Wszelkie tego typu pomysły mogą się wydawać - delikatnie mówiąc - zwariowane, ale trzeba wiedzieć, że to właśnie rozsądek i zdrowie psychiczne utorowały drogę tym teoriom w nazistowskich Niemczech. Najpierw założenia teorii zostały przeniesione do Niemiec za sprawą Petera Bendera, pilota myśliwskiego cesarskich sił lotniczych w latach pierwszej wojny światowej. Bender był bliskim przyjacielem innego pilota o nazwisku Goering, następcy "czerwonego barona" (von) Richthofena na stanowisku dowódcy najwybitniejszej formacji lotniczej tamtych czasów, a ponad dwadzieścia lat później pierwszego (i ostatniego) człowieka, który nosił tytuł marszałka Rzeszy.
Goeringowi poszczęściło się jako pilotowi. W listopadzie 1918 roku powitał zakończenie wojny jako najbardziej znany z żyjących pilotów myśliwskich i w dodatku jako człowiek wolny. Bender miał mniej szczęścia. Liczba zestrzelonych przez niego samolotów nawet nie zbliżyła się do liczby, którą szczycił się jego przyjaciel, a w dodatku sam został zestrzelony przez Francuzów i ostatnie dwa lata wojny przesiedział w obozie jenieckim.
Literatura wszelakiej maści zawsze jest witana z radością przez nudzących się w zamknięciu więźniów. Bender nie był wyjątkiem, a ponieważ potrafił czytać w języku angielskim, z zainteresowaniem studiował jakieś stare egzemplarze amerykańskiego czasopisma, które przypadkiem znalazł w obozie.
Czasopismo, które odnalazł, nazywało się "The Flaming Sword" (Płonący Miecz) i od prawie trzydziestu lat propagowało pewną odmianę teorii pustej Ziemi, która była, całkiem dosłownie, przenicowaną teorią Symmesa. Tak, grzmiały wstępniaki i artykuły redakcyjne pisma, oczywiście, że Ziemia jest w środku pusta - tylko Symmes pojął wszystko opacznie. My, rasa ludzka, zamieszkujemy wewnątrz pustej w środku kuli ziemskiej, a nie po jej zewnętrznej stronic.
Ojcem tej teorii był samozwańczy "prorok Koresh", założyciel i w praktyce redaktor naczelny "The Flaming Sword". Prorok ów urodził się w roku 1839 w hrabstwie Delaware, w stanie Nowy Jork, jako Cyrus Reed Teed, syn niejakiego Jesse Teeda. Później, kiedy był już przekonany, że jest Wybrańcem spośród Najdostojniejszych, Koresh zaczął przywiązywać wielką wagę do imienia swego ojca, cytując z wielką powagą fragment z biblijnej Księgi Izajasza: "l wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni".
Przed trzydziestką Teed praktykował jako lekarz, a w wolnych chwilach zajmował się czymś, co nazywał "alchemią" - jak się zdaje, używał tego słowa dla określenia medytacji nad istotą wszechświata, nie zaś dla nieortodoksyjnej chemii.
Jego alchemia, bez względu na jej wartość była, jak się zdaje, wystarczająco skuteczna dla uzyskania tego, co Koresh uważał za "nadzwyczajne objawienie". Gdy którejś nocy w 1869 roku pracował w swoim "organo-alchemicznym laboratorium" (tak je nazywał), nawiedził go - pod postacią pięknej kobiety - duch przysłany prosto od Boga. Zjawa najpierw zwróciła się do niego imieniem Horos - imieniem, które Teed zanotował, ale go nie wyjaśnił - po czym nazwała go prorokiem Koreshem. Jako prorok, oznajmił anielski gość, Koresh musi zawładnąć mądrością wszechrzeczy. Teed natychmiast doznał objawienia. Jak pisze: "objawiła mi się wiedza całkowita wszystkich rzeczy, którą tylko boski pomazaniec mógł posiąść". Jednym ze składników tej wiedzy było to, co Koresh nazywał kosmogonią komórkową: "że powierzchnia, na której zamieszkuje ludzkość jest diametralnie odmienna od tego, co mówią na ten temat współczesne teorie naukowe, i Ziemia jest wklęsła..." Mówiąc innymi słowy chodziło mu o to, że żyjemy po wewnętrznej stronie pustej w środku Ziemi Symmesa.
Drogi życiowe Bendera i jego starego przyjaciela Goeringa po zawieszeniu broni w 1918 roku były bardzo różne. Ten ostatni został pilotem akrobatycznym i oblatywaczem prezentującym możliwości szwedzkich samolotów na zlecenie producenta. Poślubił następnie szwedzką arystokratkę, a wkrótce potem został czołową figurą w monachijskim oddziale raczkującej partii nazistowskiej. Odegrał sporą rolę w nieudanym puczu monachijskim w listopadzie 1923 roku, w czasie którego został poważnie ranny. Rana wymagała kilku operacji chirurgicznych, a pamiątką po niej był tak silny ból, że Goering stał się nałogowym morfinistą. Wprawdzie został wyleczony z uzależnienia od narkotyków, lecz niemal do końca życia zmuszony był zażywać niewielkie ich dawki. Pod koniec lat dwudziestych powrócił jednak do aktywnego uczestnictwa w politycznej działalności partii nazistowskiej. Wraz z Hitlerem doszedł do władzy, a w 1933 roku był już drugim pod względem znaczenia człowiekiem w Rzeszy. 20 czerwca Hitler formalnie wyznaczył go swoim następcą. Przez wszystkie te lata Goering zachował uczucie przyjaźni dla Petera Bendera i od czasu do czasu spotykał się ze starym znajomym.
Bender zainteresował się komórkową kosmogonią Teeda, dopracował ją i rozwinął. W broszurach, książkach, listach i artykułach w czasopismach okultystycznych zajął się walką propagandową o obalenie klasycznych nauk geograficznych i zastąpienie ich tym, czego już nie nazywał teorią, ale doktryną pustej Ziemi.
Bender twierdził, że cały widoczny wszechświat jest o wiele mniejszy, niż się powszechnie uważa. Ludzkość żyje po wewnętrznej stronie skorupy próżnej w środku Ziemi; w jej wnętrzu znajduje się ciemna sfera niebieska, wokół której obracają się luźno z nią połączone punkty świetlne. Tworzy to w rezultacie, tzw. wszechświat ułudny (będący czystym złudzeniem). "Gwiazdy" widziane na niebie są oczywiście niewielkimi punktami światła przymocowanymi do sfery niebieskiej tego ułudnego wszechświata. Słońce, czerwona kula rozgrzanej skały, ma zaledwie czterysta kilometrów średnicy, planety zaś, bardzo małe, krążą wokół centralnej sfery. Noc zapada wtedy, gdy Słońce znajduje się po drugiej stronie tego "wszechświata", a to, czy widoczny jest na nocnym niebie Księżyc i planety, zależy po prostu od ich położenia względem obserwatora i sfery centralnej.
Po dojściu nazistów do władzy, zwolenników doktryny Bendera nie dotknęły represje, jak innych okultystów, i chociaż ich publikacje stały się trudno dostępne, nie spotkał ich los wielu innych prac ezoterycznych - na przykład propagujących teozofię czy magię seksualną Aleistera Crowleya.
Głównym powodem tej względnej nietykalności była bez wątpienia długoletnia przyjaźń pomiędzy Peterem Benderem, głównym rzecznikiem doktryny, a Goeringiem, który nie tylko bronił swojego przyjaciela przed wrogością należących do SS wyznawców lodowej teorii wszechświata, ale nawet wierzył, że może istnieć niewielka szansa, iż owa doktryna jest prawdziwa.
Taki bezstronny i otwarty stosunek Goeringa do tej teorii wydaje się na pierwszy rzut oka dość zaskakujący. Człowiek ów, który zawsze wykazywał skrajny polityczny i gospodarczy realizm (pomijam tu jego odrażającą ideologię), był chyba ostatnią na świecie osobą, która wytknęłaby Peterowi Benderowi - nawet z żartobliwą ironią - jego szczególny rodzaj wariactwa.
W rzeczywistości jednak ten - nieomal poważny - stosunek Goeringa do doktryny pustej Ziemi był całkowicie zgodny z jego psychologiczną strukturą. Podsumował to zresztą celnie Hitler, często wnikliwy i złośliwy obserwator cech charakteru swych bliskich współpracowników *[Pomimo sporadycznych dowodów nieznajomości charakteru jakiegoś człowieka, jak w wypadku Ribbentropa, niedorzecznego i zacietrzewionego ministra spraw zagranicznych, którego nazwał "drugim Bismarckiem".]. Odpowiadając na zarzuty dotyczące stylu życia Goeringa, podobno powiedział: "To człowiek renesansu, musicie o tym pamiętać."
Hitler miał rację: Goering, bardziej niż ktokolwiek inny w jego czasach, przypominał książęta i polityków z piętnastego i początków szesnastego wieku. Wspaniałe mundury ze złotymi galonami, często osobliwe, nieznane medale i ordery na jego piersi, cały ten krawiecki splendor (jak jego słynne futro, w którym wyglądał na krzyżówkę gangstera z luksusową dziwką), który na kim innym wydawałby się raczej dowodem skłonności homoseksualnych, u Goeringa wskazywał natomiast na heteroseksualną męskość, iście pawią dumę i rozkoszowanie się w materialną stroną życia. Podobnie renesansowa była autentyczna miłość Goeringa do sztuki, chociaż jego gust był dość tandetny - miał zamiłowanie do wszystkiego, co przeładowane ozdobami i krzykliwe, uwielbiał kamienie szlachetne i swą prywatną armię pierwszorzędnych skoczków spadochronowych z Luftwaffe, dla których wojna ograniczyła się do bezsensownych parad w wiejskiej posiadłości Goeringa.
Tak jak kultura i obycie renesansowych książąt, ich mecenat nad sztuką i miłość do literatury klasycznej nic wykluczały gotowości do przemocy, morderstw i najobrzydliwszych okrucieństw, również artystyczna wrażliwość Goeringa szła w parze z całkowitą bezwzględnością i brakiem miłosierdzia wobec osobistych wrogów i zupełnym brakiem zainteresowania tym, aby choć opóźnić, nie mówiąc już o ukróceniu, prowadzoną przez nazistów eksterminację europejskich Żydów
Większość książąt epoki renesansu nie była pewna swej religijnej przynależności. Odeszli już od bezwzględnego i ślepego katolicyzmu swych średniowiecznych przodków, a filozoficzny poganizm świeżo odkrytych pism hermetycznych późnego okresu klasycznego, choć oddziaływał na nich, nic zdołał jednak okiełznać ich uczuć i emocji. W rozterce często zwracali się ku tej lub innej formie jasnowidztwa czy wróżby; ci sami ludzie, którzy czytywali Platona w oryginale, konsultowali swe decyzje z wróżbitami, czarownicami i wiedźmami. Tę samą niepewność religijną połączoną ze skłonnością do zabobonów nietrudno dostrzec w osobowościach wielu renesansowych artystów. Dlatego Cellini, być może największy rzeźbiarz i złotnik, jakiego kiedykolwiek wydała ludzkość, nie tylko był artystą i żołnierzem. Nieraz padało na niego podejrzenie o herezję, a jak zanotował w Żywocie własnym, zadawał się też z czarnoksiężnikami i brał udział w magicznych obrzędach, których celem było wywoływanie demonów i nadawanie im cielesnej postaci.
Połączenie doświadczenia wojskowego i artystycznej wrażliwości Celliniego z religijnym zagubieniem tak rozpaczliwym, że gotów był nawet eksperymentować z czarami, było odbiciem psychologicznej postawy Goeringa. Uwielbiał sztukę, blichtr i paradność życia wojskowego, ale brakowało mu autentycznej wiary w jakąkolwiek polityczną czy religijną ideę - nawet jego oddanie nazizmowi było raczej sprawą wygody i wyrachowania niż głębokiego przekonania. Choć bez wątpienia żywił głęboką nienawiść do niemieckich lewicowych rewolucjonistów (wpłynęły na to pewne osobiste przeżycia z okresu po zakończeniu wojny), to Żydami - jak się zdaje - raczej pogardzał niż ich nienawidził. Natomiast jego stosunek do obcych, w odróżnieniu od niemieckich komunistów, był dość obojętny, tak że od samego początku miał wiele wątpliwości co do planu zaatakowania Rosji.
Człowiek ten, bez żadnych głębszych filozoficznych przemyśleń i uczuć, był - co wynikało z samej natury jego duchowej pustki niemalże zmuszony bez uprzedzeń ustosunkować się do teorii pustej kuli ziemskiej Petera Bendera.
Pierwszym powodem tolerancji okazanej przez nazistów owej doktrynie była zatem przyjaźń Goeringa z Benderem oraz gotowość tego pierwszego do przyjęcia założenia, że teoria Bendera nic musi być niezgodna z rzeczywistością.
Drugim powodem wyrozumiałości nazistów był fakt, że doktryna pustej Ziemi została zaakceptowana i przyjęta przez wysoko postawione osoby w niemieckiej marynarce wojennej.
Marynarka wojenna - z trzech rodzajów sił zbrojnych Rzeszy - była nastawiona najbardziej nazistowsko. Już w czasach cesarstwa jej oficerowie znani byli ze swej brawury i fanatycznego oddania Niemcom. Pamiętajmy, że to oni stali się bezpośrednią przyczyną niemieckiej rewolucji w 1918 roku, kiedy - dla zachowania honoru - zapragnęli wyprowadzić flotę na otwarte morze i stoczyć z aliantami ostatnią desperacką bitwę.
W 1919 roku, po podpisaniu traktatu wersalskiego, którego postanowienia ograniczały niemiecką flotę wojenną do minimalnych rozmiarów, zwolniono ze służby tysiące marynarzy oraz oficerów i pozostali w niej tylko ci, którzy byli najbardziej nacjonalistycznie nastawieni. W okresie demokratycznej Republiki Weimarskiej, czyli od 1919 roku aż do dojścia do władzy Hitlera, marynarka wojenna była zaniedbywana, finansowo i pod każdym innym względem, co w połączeniu z nacjonalizmem oficerów stworzyło we flocie silne pronazistowskie podłoże *[Fakt, że w marynarce byli też wysocy rangą oficerowie, tacy jak admirał Canaris, nastawieni antynazistowsko nie może oczywiście przesłaniać ogólnej sytuacji.]. Po obaleniu systemu weimarskiego nurt ten ujawnił się, a wzmocniły go pomyślne negocjacje Hitlera prowadzące do angielsko-niemieckiego układu morskiego z 1935 roku. Traktat ów formalnie ograniczał wielkość niemieckiej marynarki do 35 procent sił morskich imperium brytyjskiego. Ponieważ jednak pozwalał Niemcom na zachowanie stuprocentowego parytetu w rozwoju floty podwodnej i milcząco odchodził od ustaleń z Wersalu, które były podstawą stosunków pomiędzy Wielką Brytanią a Niemcami, został z zadowoleniem przyjęty przez korpus oficerski niemieckiej marynarki wojennej.
Prestiż nazistów generalnie, a Hitlera w szczególności wzrósł jeszcze bardziej, kiedy po podpisaniu traktatu natychmiast ogłoszono wprowadzenie programu rozbudowy i przezbrojenia floty. Do wybuchu wojny w 1939 roku weszły już do służby dwa pancerniki, cztery krążowniki, siedemnaście niszczycieli i czterdzieści siedem łodzi podwodnych, ponadto rozpoczęto budowę, a częściowo dozbrajano, kolejne dwa pancerniki, cztery krążowniki, lotniskowiec, pięć niszczycieli i siedem łodzi podwodnych.
Niektórzy z najbardziej entuzjastycznych hitlerowców pośród wysokiej rangi oficerów marynarki wojennej wierzyli w okultystyczne teorie w ogóle, a w teorię Petera Bendera w szczególności - w rezultacie marynarka była bardziej przygotowana zająć się praktycznym zastosowaniem technik okultystycznych niż reszta niemieckich sił zbrojnych. Oficerowie marynarki, którzy byli sympatykami okultyzmu, nie tylko popierali działania Goeringa zapewniające ochronę Benderowi, ale także wierzyli, że jego dziwaczna doktryna pomoże Niemcom wygrać wojnę na morzu. Ich argumenty były następujące:
Jednym z największych problemów dowódców sił morskich jest precyzyjna lokalizacja sił nieprzyjaciela. Od czasów okrętów żaglowych aż do pierwszej wojny światowej wiedza o pozycji i zmianach kursu okrętów przeciwnika była ograniczona do sytuacji, kiedy flota nieprzyjacielska znajdowała się w zasięgu pokładowych przyrządów optycznych. Rozwój lotnictwa, a zwłaszcza lotniczego zwiadu morskiego oraz wynalezienie radaru spowodowało olbrzymi postęp w tej dziedzinie, ale wcale nie zlikwidowało problemu. Samolot bowiem - pomijając już kwestię narażenia samotnych samolotów na działania przeciwnika - zmuszony był patrolować tysiące mil kwadratowych oceanu i z łatwością mógł przeoczyć okręt wroga. Możliwości radaru też były bardzo ograniczone z powodu jego niewielkiego zasięgu. Potrzebna była zatem metoda, która rozszerzyłaby zasięg wykrywalności obiektów przez radar do setek, a nawet tysięcy mil.
Przyjmując, że teoria pustej Ziemi jest zgodna z rzeczywistością, można by to osiągnąć kierując antenę odpowiednio silnego urządzenia radiolokacyjnego nie w kierunku horyzontu ale w górę, w niebo. Fale radiowe dotarłyby wówczas do wewnętrznej powłoki pustej kuli ziemskiej, po czym zostałyby odbite w kierunku swego źródła dając echo, które przetworzone na obraz na lampie elektronopromieniowej, wskazałoby, co dzieje się w tym miejscu wklęsłej powierzchni Ziemi, w które antena została wycelowana.
Należało zatem, kontynuowali swój wywód orędownicy doktryny pustej Ziemi, przeprowadzić serię eksperymentów z morskim radarem. Takie eksperymenty byłyby zarówno powtórzeniem, jak rozwinięciem doświadczeń prowadzonych przez proroka Koresha za pomocą urządzenia zwanego przez niego rektylineatorem. Koresh mianowicie wyznaczał nim linię prostą, równoległą do poziomu morza, prowadzącą od wybrzeży Florydy w ocean, a linia ginęła w wodzie. Miał to być oczywisty dowód, że poziom wody jest dalej wyższy od poziomu lądu stałego, co oznacza, że ziemia jest wklęsła - chyba że urządzenie to nie nie było tak sprawne, jak twierdził jego użytkownik.
Co ciekawe, argumentacja zwolenników teorii pustej Ziemi z niemieckiej marynarki wojennej była tak przekonująca, że udało im się doprowadzić do przeprowadzenia doświadczeń z radarem. W roku 1942, kiedy wysiłek wojenny Niemiec nie pozwalał na marnowanie czasu, energii i materiałów, wysłano nad Bałtyk niemiecką ekspedycję naukową wyposażoną w najlepszy dostępny sprzęt radarowy, celem sprawdzenia, czy w założeniach teorii Petera Bendera kryje się jakaś prawda. Ustawiono stację radarową, a jej antenę wycelowano w niebo pod kątem 45 stopni.
Pełni entuzjazmu zwolennicy teorii pustej Ziemi oczekiwali na sygnał, że fale radiowe zostały odbite w punkcie znajdującym się w odległości jednej ósmej drogi mierzonej wokół wklęsłej powierzchni globu.
Niestety, jak można się spodziewać, takie echo nie zostało odebrane. Pomimo przestrajania radaru i kolejnych desperackich prób pokonania jego "niewłaściwego funkcjonowania", urządzenie zachowywało się zawsze zgodnie z konwencjonalną wiedzą na temat rozmiarów i kształtu świata.
Kierownictwo partii hitlerowskiej było prawie zawsze bezlitosne wobec tych, którzy zawiedli pokładane w nich zaufanie. Fiasko programu radarowego wyznaczyło granicę hitlerowskiej tolerancji dla doktryny pustej Ziemi. Jej orędownicy zostali zamknięci w obozach koncentracyjnych, pomimo że byli to przeważnie oddani sprawie narodowi socjaliści. Wśród ofiar znalazł się Peter Bender - wpływy Goeringa nie były już wystarczająco duże, by mógł go uratować.
Wielu więźniów umarło w obozach. Ludzie, którzy podjęli próbę połączenia swych nieortodoksyjnych poglądów kosmologicznych z polityczną nieortodoksyjnością narodowego socjalizmu, mieli wiele powodów, by żałować swojej decyzji *[Wystarczająco duża ich liczba przeżyła jednak prześladowania, aby z kolei zapewnić przeżycie samej doktrynie pustej Ziemi. Jeszcze w 1948 roku niejaki Karl E. Neupert wydawał broszury wychwalające geniusz Petera Bendera i jego nauki. Nawet dziś niektórzy z wierzących w latające spodki zapewniają, że obiekty te przybywają z wnętrza Ziemi, dostając się do atmosfery przez otwory w biegunach - innymi słowy, ponownie odgrzewają "dziury Symmesa".].
Francis King "Szatan i swastyka. Okultyzm w partii nazistowskiej", 1996 r.