ALEC MACLELLAN
TAJEMNICA PUSTEJ ZIEMI
2000
(...)
Śródziemcy
Niektóre z najwcześniejszych legend o Pustej Ziemi twierdzą, że zamieszkują ją olbrzymy, demoniczne istoty, "mały ludek", i mądra, pokojowo nastawiona humanoidalna rasa podobna do tej, której przedstawicieli spotkał Reinhold Schmidt. Jedni badacze uważają, że we wnętrzu naszej planety żyją ocaleli z katastrofy potomkowie Lemuryjczyków i Atlantów, którzy uciekli przed potopem zalewającym ich kontynenty. Drudzy zaś twierdzą, że Sródziemcy to ci sami "ludzie", o których z lękiem i podziwem mówi część najstarszych mitologii. Przytaczają starożytne opowieści o pewnym plemieniu, przewodzonym przez podobne bogom istoty. Przede wszystkim zaś mówią o Grekach i Rzymianach, którzy rozwinęli całą teologię dotyczącą takich istot i którzy wierzyli, że "bogowie" i "boginie" w rzeczywistości są wysłannikami ze świata wewnętrznego. Historyk William F. Warren tak znacząco skomentował tę tezę w swojej książce Paradise Found (Raj odnaleziony, 1953): "W wielu starożytnych rękopisach i dokumentach są wzmianki mówiące o «dolnym świecie» jako o prawdziwej i rzeczywistej siedzibie. Jestem zdania, że religie mylą się nauczając o «piekle» w dole - ponieważ po wnikliwym zbadaniu tych tekstów okazuje się, iż opisują one raczej «raj» niż o ognistą otchłań".
Autorem pierwszej pracy, w której snuł szczegółowe rozważania na temat tego, kim lub czym mogą być Sródziemcy, był pewien skandynawski intelektualista pracujący na uniwersytecie w Kopenhadze, profesor Ludvig Holberg (1684-1754). Jego napisana po łacinie i opublikowana w roku 1741 praca nosiła tytuł: Nicolai Klimii iter Subterraneum. Novatelluris Theoriam as Historiom Quintae Monarchiae adhuc Nobis Incognitae (Podróż Nielsa Klima do świata podziemnego). Holberg, który urodził się w Bergen w Norwegii, studiował w Danii, zanim został profesorem na tym samym uniwersytecie, najpierw filozofię i historię, a później metafizykę i retorykę łacińską. Ten inteligentny i ciekawski uczony napisał tę książkę, gdyż przez całe życie interesował się niezwykłymi legendami o świecie podziemnym krążącymi w jego rodzinnej Norwegii.
Dzieło Holberga opowiada historię pewnego mężczyzny, który, badając jakąś górę, przypadkowo trafia do Pustej Ziemi. Odkrywa tam centralne słońce, wokół którego krąży miniaturowa planeta, Nazar, a na wklęsłej powierzchni Ziemi żyje niezwykła rasa istot rozumnych. Jednakże Niels Klim dowiaduje się, że w przeciwieństwie do świata, który właśnie opuścił, we wnętrzu Ziemi dominują kobiety. Pozostawiwszy mężczyznom najbardziej podstawowe zadania, stworzyły utopijny kraj pokoju i harmonii.
Nikogo chyba nie zaskoczy, że Holberg wolał napisać swoją pracę po łacinie, ponieważ szybko została uznana w Danii za niebezpiecznie radykalną i - co prawdopodobnie zdarzyło się po raz pierwszy w dziejach teorii Pustej Ziemi - spróbowano wycofać ją z obiegu. Wprawdzie w następnym roku opublikowano jej angielski przekład, ale musiało upłynąć prawie pół wieku - i wiele lat od śmierci autora - zanim pojawiło się popularne duńskie wydanie.
Książka Holberga mogła zainspirować angielskiego prawnika, Roberta Paltocka (1698-1767) do zastanowienia się nad możliwością istnienia Pustej Ziemi i tożsamością jej mieszkańców. W każdym razie w 1751 roku Paltock opublikował swój własny wkład do tej teorii, dwutomową pracę The Life and Adventures of Peter Wilkins, a Cornish Man. Jej tytuł tak dokładnie wszystko wyjaśnia, że czytanie książki jest prawie niepotrzebne: "Życie i przygody Petera Wilkinsa, Kornwalijczyka: w szczególności dotyczą katastrofy jego statku w pobliżu bieguna południowego; jego zdumiewającego przejścia przez podziemną grotę do czegoś w rodzaju Nowego Świata; jego spotkaniu tam z Gawry czyli latającą kobietą, której życie ocalił i którą później poślubił, jego niezwykłej wędrówki do Kraju Glumów i Gawrys czyli latających mężczyzn i kobiet. Oprócz tego opis tej dziwnej krainy, z prawami, zwyczajami i sposobach zachowania jej mieszkańców, oraz relacja o niezwykłych transakcjach autora z nimi".
Strona tytułowa w podobnym tonie wspomina o odlocie Wilkinsa ze świata wewnętrznego w latającej machinie (kłania się UFO), uratowaniu go przez statek "Hector" i jego powrotnej podróży do Plymouth, gdzie, po opowiedzeniu swojej historii, zmarł w 1739 roku. Książkę ozdobiono serią drzeworytów przedstawiających Gawries, które również rządzą tym narodem nie znającym wojen i wszelkiego zła świata zewnętrznego. Angielski poeta Samuel Taylor Coleridge nazwał tę książkę "niezwykle pięknym dziełem" i użył kilku pomysłów w swoim poemacie Opowieść o starym żeglarzu.
Prawdopodobnie ani Holberg, ani Paltock nie chcieli, by ich czytelnicy rzeczywiście uwierzyli w świat wewnętrzny pełen dominujących kobiet lub skrzydlatych ludzi (chociaż taki pomysł mógłby im się spodobać), ale ich książki pomogły w ponownym podjęciu dyskusji na temat tej legendy. O dziwo, zainteresował się nią Giacomo Casanova (1725-1798), włoski libertyn, który w 1788 roku napisał Icosameron, książkę wyróżniającą się realistycznym tonem i wspaniałymi rozważaniami naukowymi, gdzie przepowiedział m. in. odkrycie elektryczności... dzięki pomocy Śródziemców. Według niego w świecie podziemnym żyją Megamikrowie - duzi-mali - mały ludek, który jest wielki duchem. Zamieszkują swój podobny do raju świat od niepamiętnych czasów i podobno są bez grzechu. Tutaj znów autor bez wątpienia zamierzał coś podkreślić, a nie wystąpić z poważną propozycją.
Niecałe pół wieku później kapitan John Cleves Symmes wysunął swoją teorię koncentrycznych sfer, ale uważał za niemożliwe, by ktoś już mieszkał we wnętrzu Ziemi. Według Paula Clarca (raport z "Atlantic Monthly"), jedyny ważny komentarz Symmesa w tej sprawie dotyczył przyszłości, kiedy ludzie będą mogli mieszkać w obu wymiarach:
Symmes oświadczył, że mieszkańcy powierzchni zewnętrznej będą się znajdowali na antypodach względem tych, którzy są tuż pod nimi, na powierzchni wewnętrznej, podobnie jak wobec mieszkańców przeciwległej strony Ziemi; natomiast mieszkańcy świata wewnętrznego znajdą się na antypodach tylko w porównaniu z tymi, którzy przebywają naprzeciwko nich po drugiej stronie, to znaczy, zewnętrzni mieszkańcy będą się znajdowali na antypodach względem dwóch rodzajów zamieszkujących Ziemię ludzi, natomiast ci ze świata wewnętrznego tylko jednego.
Jednakże pomysł Symmesa zainspirował książkę Symzonia: A Voyage of Discovery (Symzonia. Podróż odkrywcza) pióra niejakiego kapitana Adama Seaborna, opublikowaną w 1820 roku wraz z "Przekrojem Ziemi" ukazującym otwory na obu biegunach.
W swojej książce Seaborn opisuje wyprawę morską mającą odnaleźć wejście do Pustej Ziemi od strony bieguna północnego. Potężny prąd wsysa statek do wnętrza Ziemi i żeglarze odkrywają tam zaczarowany świat oświetlony przez dwa słońca i księżyc. Zamieszkuje go rasa o niezwykle białej skórze. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety ubierają się na biało dla okazania swojej czystości fizycznej i moralnej. Wydają się spokojni i łagodni, ale rozwinęli przerażający arsenał broni, którego najwidoczniej zamierzają użyć do ochrony swojego świata przed skalaniem go przez żyjących na powierzchni przedstawicieli homo sapiens. Kiedy marynarze odkryli, że w podziemnej krainie są wielkie złoża złota i zaczęli chciwie na nie zerkać, wszechwładny monarcha tego utopijnego świata bez ceregieli kazał im się wynosić.
Wysunięto przypuszczenie, że to sam Symmes mógł być "kapitanem Adamem Seabornem", gdyż wiele wskazuje na to, że nazwisko pisarza jest wymyślone i nic o nim nie wiadomo. Jednakże ja sam i pewna liczba innych badaczy nie podzielamy tego poglądu z powodu dobrze znanej determinacji Symmesa, który pragnął, aby Ameryka zaanektowała Pustą Ziemię, miejsce, które, jak wierzył, będzie przyjazne, a nie wrogie ludziom. W eseju The Autorship of Symzonia (O autorstwie Symzonii) napisanym dla "New England Quarterly" Hans-Joachim Lang i Benjamin Lease opowiedzieli się za kandydaturą Nathaniela Amesa, autora morskich opowieści; natomiast w egzemplarzu tej książki znajdującym się w Library of Congres w Waszyngtonie, jej autorstwo przypisuje się niejakiemu Jaredowi Sparksowi.
Trzydzieści lat po opublikowaniu Symzonii dwóm prawdziwym marynarzom przypisano dowodzenie wyprawami mającymi odnaleźć wejście do świata Symmesa. Notatka w grudniowym numerze miesięcznika "Izis" z roku 1941 stwierdza:
Pewien Anglik, kapitan Wiggins, przeczytał swoją rozprawą w "Society of Arts " na John Street o podróży do świata podziemnego. Podróżnik ten, po przebyciu 80 stopnia szerokości geograficznej północnej, ujrzał zalesioną krainę obfitującą w dziką zwierzynę; jej mieszkańcy mówili po hebrajsku i mieli wysoką kulturę. Może są oni potomkami zaginionych plemion Izraela, które powędrowały na północ od Eufratu, by zamieszkać w kraju, gdzie nigdy przedtem nie było ludzi? Mniej więcej w tym samym czasie kapitan Tuttle, stary amerykański dowódca wielorybnika, odwiedził "Symzonię": ta relacja podobna jest do poprzedniej, z tą jednak różnicą, iż stwierdza, że w świecie podziemnym co czwarta zima jest łagodna i że można tam dotrzeć parowcem.
Willis George Emerson, który w 1908 roku opisał podroż Olafa Jensena do świata wewnętrznego, oświadczył, że stary rybak powiedział mu tuż przed śmiercią, iż miejsce to zamieszkuje rasa jasnoskórych olbrzymów. Mężczyźni są wysocy na 4 metry, a kobiety niższe o kilkadziesiąt centymetrów. Obie płcie noszą haftowane tuniki i sandały. Mają łagodne charaktery i żyją ponad pięćset lat. Według Jansena olbrzymi ci dysponują tajemniczą mocą potężniejszą od elektryczności, którą napędzają swoje maszyny i wyposażenie (przypomina mi to raczej moc zwaną Vril, którą omówiłem w mojej poprzedniej książce Zaginiony świat Agharti).
Brazylijski komandor Paulo Strauss ma podobne zdanie i własną teorię na temat historii jednego z najbardziej znanych zniknięć w tym stuleciu:
Ci podziemni ludzie mają budowę ciała podobną do mieszkańców powierzchni Ziemi, są jednak bardziej od nas zaawansowani. Są wśród nich tacy, którzy przybyli z zewnętrznej powierzchni naszej planety i postanowili tam pozostać, łącznie z pułkownikiem Percym Fawcettem, angielskim badaczem, który zniknął w 1925 roku podczas wyprawy badawczej, i jego synem Jackiem. Nie zostali oni zabici przez Indian w Matto Grosso, jak się powszechnie przypuszcza, ale znaleźli wejście do Pustego Świata, zeszli tam i zostali. Jeszcze po wielu latach żona Fawcetta twierdziła, że utrzymuje kontakt telepatyczny ze swoim mężem, który przebywa w jakimś podziemnym świecie.
Raymond Palmer w 1945 roku opublikował w "Amazing Stories" szereg opowiadań, które miały być oparte na "pamięci rasowej". Twierdził w nich, że w Pustej Ziemi żyje nie jedna, lecz dwie rasy. W tych relacjach, "spisanych" przez Richarda S. Shavera (1907-1975), pensylwańskie medium, [pierwsza, wydana w marcu 1945 roku, nosiła tytuł I remember Lemuria (Pamiętam Lemurię)], mówi się, że wnętrze naszej planety zamieszkują resztki imigrantów z jej powierzchni, zmuszonych szukać schronienia pod ziemią ponad 12 000 lat temu. Tam uciekinierzy podzielili się na dwie grupy. Jedna z nich, tak zwani "abandoneros" (skrócone do "deros") są wysoko rozwinięci technicznie, lecz mają złe zamiary. Posiadają latające maszyny (znów UFO) i różne złowieszcze przyrządy, których można użyć do obudzenia "żądzy mordu" w nic nie podejrzewających ofiarach. To właśnie deros, zdaniem Shavera, są odpowiedzialni za większość zła w naszym świecie - za wojny, wypadki, morderstwa i samobójstwa. Jednak ich najgorsze plany czasami krzyżuje malejąca liczba członków bardzo inteligentnej i pokojowo nastawionej pierwotnej rasy znanej jako "teros".
Nic więc dziwnego, że doszło do wielkiej debaty nad tymi opowieściami - często nazywanymi "Tajemnicą Shavera" - i określonymi przez periodyk "Life" jako "najsłynniejsza awantura, która wstrząsnęła światem fantastyki naukowej". Lecz przez całe życie Richard Shaver twierdził, że wierzy bez zastrzeżeń w to, co napisał. "Nie jestem naukowcem", oświadczył broniąc swoich opowieści, "ale przeczytałem wszystkie książki naukowe, które zdołałem zdobyć - i w rezultacie jeszcze mocniej uwierzyłem, że przypomniałem sobie prawdę".
Może jeszcze bardziej interesująca jest relacja naocznego świadka, amerykańskiego geologa, który należał do grupy pracującej na Antarktydzie podczas Międzynarodowego Roku Geofizycznego. Mężczyzna ten wraz z kolegą przeprowadzał eksperymenty na wybrzeżu Knox, kiedy nagle świat przesłonił im "silny biały wir", który, jak zdawali sobie sprawę, nie mógł być zjawiskiem meteorologicznym. Wiedząc na pewno, że w sąsiedztwie nie ma nikogo, obaj mężczyźni ruszyli w stronę niezwykłej trąby powietrznej i odkryli, iż nie wywołał jej śnieg, lecz rodzaj gorącej białej pary wodnej o ostrym zapachu, którego nie umieli określić. W środku z białej chmury, kiedy się rozwiała, ujrzeli konstrukcję w kształcie kopuły, wysoką na około dwa metry, o średnicy mniej więcej dziesięciu metrów. Lśniła jak szkło.
Mimo że nie wątpię w kwalifikacje i uczciwość obu wymienionych w tej relacji uczonych, poproszono mnie, abym nie podawał ich nazwisk. Przytaczam jednak tutaj historię opowiedzianą własnymi słowami przez jednego z nich.
Najpierw uznałem, że jest to coś nieznanego znajdującego się pod ziemią, może pochodzenia wulkanicznego. Jednocześnie zafascynowany i przerażony, pobiegłem w stronę kopuły. Początkowo, gdy ujrzałem dwie poruszające się postacie, pomyślałem, że ktoś dotarł tam przede mną. Lecz potem zmroziło mi krew w żyłach, kiedy zobaczyłem, że nie są to ludzie, lecz okrągłe "stwory", żółtawe, nie wyższe niż metr, podobne do balonów, lecz niezdarnie poruszające się po lodzie i tylko w połowie napompowane, kołyszące i obracające się wokoło. W pobliżu nich lub na nich znajdowało się światło przypominające mi blask palnika acetylenowo-tlenowego. Mała kula jakby wybuchła przede mną, rozrzucając wokół niebieskie iskry. Wpadłem w panikę i rzuciłem się do ucieczki. "Uciekaj!", zawołałem do mojego przyjaciela, który pozostał z tyłu. "Uciekaj, szybko!" Odwróciliśmy się, by spojrzeć za siebie dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się w naszym bezpiecznym pojeździe. Przez kilka chwil widzieliśmy odbicia kopuły, a potem ujrzeliśmy inny biały wir. Widać też było odbicie na niebie, ale ledwo dostrzegalne, potem zaś, kiedy chmura zniknęła, na łodzie nic nie było.
Nie ma zgodności na temat tego, co właściwie ujrzeli uczeni. Relacja sugeruje, że natknęli się na UFO, które wylądowało na lodzie, może tuż przed lotem do południowego wejścia do Pustej Ziemi. Lecz jeśli tak było, wygląd "stworów" w dziwnym pojeździe nasuwa przypuszczenie, iż jej mieszkańcami raczej są kosmici niż humanoidzi.
Jeszcze jeden raport doprowadza tę niezwykłą opowieść do naszych czasów. Według artykułu zamieszczonego w "The National Enquirer" z 25 lutego 1992 roku, duński uczony i podróżnik, Edmund Bork, niedawno wrócił z międzynarodowej wyprawy, która ubiegłego lata wyruszyła na poszukiwanie otworu na biegunie północnym. (Bork dowodził tą ekspedycją). Wygląda na to, że znalazł on tę szeroką na 2252,6 kilometra dziurę, dzięki zdjęciu zrobionemu przez satelitę ESSA-7. Duńczyk powiedział reporterowi:
Na biegunie północnym jest dziura, która prowadzi do tropikalnego raju znajdującego się w środku Ziemi. Ma on własne słońce, płytkie, ciepłe morza i bujną, tropikalną roślinność. Co więcej, tamtejszy kontynent zamieszkuje wysoko zaawansowana i bardzo pokojowo nastawiona ludzka rasa. Normalnie nie widać tej dziury z powietrza z powodu grubej powłoki chmur nad biegunem północnym. Jest niewidoczna również dlatego, że mieszkańcy Pustej Ziemi zasłaniają ją elektronicznymi "kurtynami świetlnymi". Kurtyny te dają złudzenie wielkich, zaśnieżonych pól lodowych dzięki poddaniu manipulacji holograficznej śniegu i lodu otaczającego dziurę na biegunie. Ponieważ jest ona tak duża, ma bardzo mały spadek i dlatego polarnicy nawet nie zdają sobie sprawy, że wchodzą do innego świata.
"National Enquire" dodał w postaci przypisu:
Niektórzy ludzie twierdzą, że weszli do dziury na biegunie północnym. Jest wśród nich William Shavers, amerykański pilot wojskowy, który rozbił się na biegunie północnym podczas II wojny światowej. W roku 1956 pewne wędrowne eskimoskie plemię również powiedziało kanadyjskiemu reporterowi, że znalazło "zieloną krainę na szczycie świata".
To ostatnie zdanie zasługuje na więcej uwagi, ponieważ część badaczy i podróżników wierzy, że Inuici są blisko związani z Pustą Ziemią i może nawet stamtąd pochodzą. Na pewno pozostają jednym z najbardziej tajemniczych ludów na Ziemi, żyją w najbardziej wrogim dla człowieka środowisku i niewiele wiadomo o ich pochodzeniu. Pewne autorytety uważają, że Inuici są najstarszymi mieszkańcami półkuli północnej. Zamieszkują obszar, którego natura nie przeznaczyła dla ludzi, i na który dotarli przypadkiem.
Norweski polarnik Nansen w książce In northern Mists (W północnych mgłach, 1911) napisał o swoich kontaktach z Eskimosami, czyli Inuitami i w pewnym miejscu stwierdził:
Kiedy przypomnimy sobie, że gdy Eskimosi próbują nam powiedzieć, skąd przybyli, wskazują na północ i opisują kraj, gdzie przez cały czas świeci słońce, łatwo jest zrozumieć, iż Norwegowie, którzy kojarzą strefy polarne z końcem świata, zastanawiają się nad tymi osobliwymi słowami. Nic więc dziwnego, że uważamy ich za niezwykły, może nawet nadprzyrodzony lud, który równie dobrze mógł przybyć z wnętrza Ziemi.
W 1909 roku, kiedy kontradmirał Robert Peary badał biegun północny, z zaskoczeniem dowiedział się, że jego eskimoscy przewodnicy wierzyli, iż "wyruszył on, by znaleźć «wielki lud» na północy, z którego się wywodzą". Peary zrozumiał, że mieli na myśli jakiś raj, którego mieszkańcy władali wielkimi mocami. Sądząc po tym, co zdołał wywnioskować o ich religii, Eskimosi wierzyli, iż po śmierci "zejdą pod ziemię, gdzie słońce nigdy nie zachodzi i wody nigdy nie zamarzają".
Charles Berlitz w książce World of Strange Phenomena opowiada historię dwóch archeologów, Magnusa Marksa i Froelicha Raineya, którzy w czerwcu 1940 roku prowadzili wykopaliska w Ipiutak. Odkryli tam starożytne ruiny, które byli w stanie opisać tylko jako "Arktyczne Megalopolis". Rzędy pogrzebanych pod lodem i śniegiem kamieni i wyszukane eskimoskie rzeźby wskazywały, że było tam co najmniej osiemset domostw rozciągniętych wzdłuż wybrzeża na ponad 1,5 kilometra. Mieszkało w nich około czterech tysięcy osób.
Według Raineya było to niewiarygodnie dużo jak na wioskę eskimoskich myśliwych, dlatego wysunął następujące przypuszczenie: "Mieszkańcy tego Arktycznego Megalopolis przynieśli swój kunszt z jakiegoś zaawansowanego kulturalnie ośrodka".
W swojej pracy Not of this World Peter Kolosimo stwierdza równie znacząco: "Eskimosi wierzą, że deportowano ich w «wielkich metalowych ptakach» [znowu UFO!] z rejonów, które dzisiaj leżą w tropikach. Inna eskimoska legenda, równie znana jak ta, mówi, że niektórzy ich praojcowie, teraz martwi lub «zabrani do nieba», później wrócili obdarzeni magicznymi mocami, których nigdy przedtem nie mieli".
William Reed i Marshall B. Gardner, którzy, pisząc swoje książki, pełnymi garściami czerpali z relacji Nansena i Peary'ego, doszli do takiego samego wniosku w sprawie pochodzenia Eskimosów. Jak zauważył Theodore Fitch w Our Paradise Inside the Earth: "Zarówno Reed, jak i Gardner oświadczyli, że po drugiej stronie gigantycznej lodowej zapory musi istnieć jakaś rajska kraina. Obaj uważali, że żyje we wnętrzu Ziemi rasa małych, brązowoskórych ludzi. Możliwe, iż Eskimosi wywodzą się z tego ludu".
I rzeczywiście tak jest. Całkiem niedawno, 26 kwietnia 1998 roku, londyńskie czasopismo "The Sunday Times" doniosło: "Na skraju pól lodowych na biegunie północnym odkryto zaginione plemię ciemnoskórych Eskimosów". Uczeni mają nadzieję, że będą mogli przeprowadzić badania nad tymi mężczyznami i kobietami, ich stylem życia, kulturą i tradycjami, oraz wszelkimi różnicami między nimi a ich bledszymi bliźnimi. Czas pokaże, czy badania te staną się wielkim krokiem naprzód na drodze do odkrycia innej tajemnicy Pustej Ziemi: kim są jej mieszkańcy (jeśli w ogóle jest zamieszkana)?