Martin Gardner
Pseudonauka i pseudouczeni
wydanie oryginalne 1957 r.
ZIEMIA PŁASKA I ZIEMIA PUSTA
Każdy uczeń w szkole wie, że Ziemia jest ciałem stałym o kształcie kuli lekko spłaszczonej na biegunach, otoczonej bezkresnym Wszechświatem. Od kiedy w roku 1519 Magellan opłynął Ziemię, w jej kulistość mało kto może już wątpić. I właśnie dlatego, że ów pogląd przyjęto powszechnie, kształt Ziemi stał się przedmiotem zabawnych spekulacji wielu pseudouczonych.
W naszym stuleciu zdobyły sobie licznych zwolenników trzy dziwaczne teorie dotyczące kształtu Ziemi. Pierwsza, to teoria Volivy głosząca, że Ziemia jest płaska; druga, że kula ziemska jest wydrążona i otwarta na biegunach, oraz trzecia i najbardziej niewiarygodna ze wszystkich, że żyjemy po wewnętrznej stronie pustej kuli.
Trudno doprawdy uwierzyć w to, że wykształcony Amerykanin, żyjący w pierwszym dziesięcioleciu ery atomowej, może wątpić, że Ziemia ma kształt okrągły. Tymczasem takich jest kilka tysięcy! Większość z nich mieszka w małym, nudnym miasteczku zwanym Zion, w stanie Illinois, nad brzegiem jeziora Michigan, w odległości około czterdziestu mil na północ od Chicago. Ludzie ci, to resztka kwitnącej niegdyś sekty religijnej, zwanej Chrześcijańskim Kościołem Apostolskim w Zionie, założonym w roku 1895 przez szkockiego znachora, Johna Alexandra Dowiego.
W roku 1905 Dowiego usunięto siłą ze stanowiska generalnego superintendenta tego kościoła. W ciągu następnych 30 lat sześciotysięcznym społeczeństwem kierowała żelazna ręka Willburna Glenna Volivy. Większość mieszkańców pracuje w Ziońskich Zakładach Przemysłowych, produkujących najróżnorodniejsze artykuły, począwszy od sznurowadeł, aż do belek. Żadne miasto w Ameryce nie miało bardziej purytańskich praw. Automobiliści jadący wzdłuż wybrzeża jeziora szybko nauczyli się omijać to miasto, ponieważ za palenie papierosów lub gwizdanie w niedzielę groził im areszt lub grzywna.
Voliva był brzuchatym, łysym panem o ponurym wyrazie twarzy, ubranym zwykle w zmięty surdut, z olbrzymimi białymi mankietami. Całe życie był głęboko przekonany o tym, że Ziemia jest płaska jak placek, z biegunem północnym pośrodku, a południowym rozciągającym się wzdłuż obwodu placka. W ciągu wielu lat obiecywał nagrodę w wysokości 5000 dolarów każdemu, kto udowodni, że Ziemia jest kulą. Odbył też kilka podróży dookoła świata, wygłaszając na ten temat odczyty. W jego jednak mniemaniu nie objechał globu, lecz jedynie zakreślił koło na płaskiej powierzchni Ziemi.
Zdaniem Volivy, olbrzymie zwały lodu i śniegu uniemożliwiają statkom dotarcie do skraju Ziemi, zapobiegając tym samym ewentualnemu wpadnięciu statku do Hadesu. Pod Hadesem leżą podziemia, w których mieszkają duchy pewnej rasy zamieszkałej na Ziemi jeszcze przed Adamem i Ewą. Gwiazdy są znacznie mniejsze niż Ziemia i obracają się wokół niej. Księżyc jest ciałem mającym własne światło. A Słońce? Posłuchajmy, co na ten temat mówi Voliva:
"...Jakże niedorzeczna jest myśl, że średnica Słońca wynosi miliony mil i że odległość jego od nas równa się 91 000 000 mil! Średnica Słońca wynosi tylko 32 mile, jego odległość od nas nie przekracza 3000 mil. Tak musi być i żadne rozumowanie tutaj nie pomoże. Przecież Bóg stworzył Słońce po to, by oświetlało Ziemię, dlatego więc musiał umieścić je blisko, aby czyniło zadość swemu przeznaczeniu. Co byśmy pomyśleli o kimś, kto zbudowawszy dom w Zionie lampę mającą go oświetlać umieściłby w Kenosha w stanie Wisconsin?".
Specjalny numer czasopisma tej sekty "Leaves of Healing" (Uzdrawiające kartki), z dnia 10 maja 1930 roku poświęcono wyłącznie astronomii. Ów 64-stronicowy zeszyt jest chyba najpełniejszym (z tego co się ukazało drukiem) wykładem naukowych i biblijnych racji Volivy, że Ziemia jest płaska i nieruchoma.
"Czy ktoś, kto traktuje sprawy poważnie - pyta autor w jednym z artykułów - może uczciwie stwierdzić, iż wierzy, że Ziemia porusza się z tak zawrotną prędkością? Jakże to jest możliwe? Gdyby tak było, podróżowanie w kierunku zgodnym z jej ruchem byłoby łatwiejsze, niż w kierunku przeciwnym. Wiatr powinien wiać stale w kierunku przeciwnym do tego, w jakim porusza się Ziemia. Gdzież są jednak ci ludzie, którzy by w to wierzyli? Gdzie jest człowiek, który wierzy w to, że gdy podskoczy na Ziemi i pozostanie w powietrzu w ciągu jednej sekundy, wyląduje w odległości 193,7 mili od miejsca, w którym podskoczył?".
W jednym z najbardziej znanych doświadczeń dowodzących obrotu Ziemi posługujemy się urządzeniem zwanym wahadłem Foucaulta. Składa się ono z dużego ciężarka zawieszonego na długiej nici. Na skutek bezwładności ciężarek w czasie wahań pozostaje w jednej i tej samej płaszczyźnie wtedy, gdy Ziemia pod nim się obraca. W wyniku doświadczenia obserwujemy, że płaszczyzna wahań wahadła Foucaulta powoli obraca się. Wspomniany artykuł Volivy najwyraźniej odwołuje się do tego dowodu. "Gdyby ruch Ziemi miał jakiś związek z ruchem wahadła - pyta autor - dlaczego musielibyśmy wprawiać je w ruch? Każdy kto myśli poważnie, przekona się o tym, że w rzeczywistości, gdyby Ziemia wirowała z prędkością, jaką jej przypisują astronomowie, wahadło odleciałoby w przestrzeń i tam pozostało".
W tym numerze magazynu głównym punktem obrony jest dwustronicowe zdjęcie 12-milowej linii brzegowej jeziora Winnebago w stanie Wisconsin.
"Użyto aparatu fotograficznego Eastmana 8 na 10 - brzmi wyjaśnienie. - Soczewki znajdowały się dokładnie na wysokości trzech stóp nad wodą. Każdy może pojechać do Oshkosh i, o ile dopisze pogoda, zobaczyć to na własne oczy. Mając dobrą lornetkę można dostrzec niektóre drobne obiekty na przeciwległym brzegu, z czego wynika poza wszelką wątpliwością, że powierzchnia jeziora jest płaska, czyli jest linią poziomą... Wartość naukowa tego obrazu jest niezmierna".
Niesłychana ignorancja Volivy ułatwia nam dostrzeżenie pobudek psychologicznych, kryjących się za tymi nieprawdopodobnymi poglądami. Trudniej je natomiast dostrzec w przypadku maniaków mądrzejszych, którzy potrafią ukryć swoje właściwe motywy działania za zasłoną erudycji i żwawą polemiką. W przypadku Volivy mamy dwie pobudki: chęć obrony dogmatów religijnych i obłędna wiara w swoją wielkość - wiara tak daleka od rzeczywistości, że aż graniczy z psychopatią. Pierwsza pobudka nie wymaga objaśnień. "Jesteśmy fundamentalistami" - zadeklarował gdzie indziej Voliva - "Jesteśmy jedynymi prawdziwymi fundamentalistami". Istotnie miał rację. W Biblii mamy wiele miejsc, które brane zbyt dosłownie sugerują, że Ziemia jest raczej płaska, niż kulista; tymczasem jedną z podstawowych doktryn kultu Dowiego - jego istotą, jak by ktoś mógł powiedzieć - jest dosłownie przyjmowanie każdego słowa Biblii.
Jednak wyjaśnienie astronomii Volivy tylko na podstawie jakiegoś racjonalistycznego sposobu interpretacji Pisma Świętego byłoby niepełne. W minionych wiekach, oczywiście, takie wyjaśnienie wyczerpywałoby sprawę. W pierwszych stuleciach chrześcijaństwa, zanim zdobyto zupełnie przekonywające dowody na to, że Ziemia jest okrągła, wielu inteligentnych i całkiem rozsądnych teologów wolało interpretować dosłownie pewne wersety Starego Testamentu. Możemy zrozumieć dlaczego, na przykład, Św. Augustyn lub Marcin Luter głosili, że żadna istota ludzka nie może mieszkać po drugiej stronie Ziemi, gdyż nie byłaby w stanie zobaczyć Chrystusa zstępującego na Ziemię przy drugim wcieleniu. Ale co mamy myśleć o człowieku dwudziestego wieku, nie chcącym uznać kulistości Ziemi?
Odpowiedź na to znajdziemy w manii wielkości Volivy. Uważa wszystkich astronomów, za "biednych, ciemnych i zarozumiałych głupców", i chwali się: "Potrafię w walce intelektualnej rozbić w drzazgi każdego człowieka na świecie. Nie spotkałem nigdy ani profesora, ani badacza, który by wiedział z każdej dziedziny jedną milionową tego, co ja wiem". Kiedyś w czasie procesu sądowego Voliva zawołał: "Każdy, kto walczy przeciwko mnie, padnie. Zapamiętajcie te słowa! Cmentarze są pełne tych, którzy chcieli mnie obalić. A ten nowy spisek też się znajdzie na cmentarzu. Zniszczy ich wszechmoc boska". Aczkolwiek sekta Volivy liczyła zaledwie dziesięć tysięcy ludzi, jednak uważał on za słuszne oznajmić, że "dopiero rozpocząłem moje prawdziwe dzieło. Nawrócę resztę Stanów, a następnie również i Europę...".
Voliva wielokrotnie przepowiadał koniec świata. Mimo że lata 1923, 1927, 1930 i 1935, które miały być latami zagłady, minęły szczęśliwie, nigdy nie przyszło mu na myśl, że ta ciągła niechęć niebios do runięcia nam na głowy dowodzi jego omylności. Zaskoczeniem była także jego śmierć w roku 1942, ponieważ dzięki diecie złożonej z orzechów brazylijskich i maślanki miał dożyć 120 lat.
Dzisiaj w Zionie czasy się zmieniły. Pojawiły się tam inne sekty. Odwołano purytańskie prawa. Dziewczęta używają szminki do ust i lakierują paznokcie; nawet ukazanie się w szortach na głównej ulicy nie pociąga za sobą sankcji karnych. Dziwnym zbiegiem okoliczności Uniwersytet Nowojorski, jako nowy właściciel, sprawuje rządy w Zakładach Przemysłowych w Zionie. Istnieje jednak jeszcze parę tysięcy starych epigonów Volivy, żyjących spokojnie w zrzeszeniu, którzy wierzą w słowa swego nieżyjącego mistrza; że: "tak zwani fundamentaliści odcedzają komara ewolucji, ale przełykają wielbłąda współczesnej astronomii".
Chociaż trudno znaleźć wyznawcę płaskiej Ziemi, zarówno w Zionie jak i gdzie indziej, który nie byłby fundamentalistą, jednak błędem byłoby przypuszczać, że pochodzenie tej dziwnej wiary tkwi w przesądach religijnych. Najlepszym przykładem teorii dotyczącej kształtu Ziemi, która nie wywodzi się z wierzeń religijnych, jest teoria wydrążonej Ziemi, stworzona przez kapitana piechoty amerykańskiej Johna Clevesa Symmesa. Po wyróżnieniu się odwagą w wojnie 1812 roku Symmes wycofał się z wojska i spędził resztę życia próbując przekonać naród o tym, że Ziemia składa się z pięciu koncentrycznych kul, z otworami na biegunach o średnicy kilku tysięcy mil każdy.
Po raz pierwszy ogłosił tę teorię w roku 1818, w szeroko rozesłanym liście otwartym, w którym nawoływał setki "odważnych towarzyszy" do odbycia wespół z nim ekspedycji polarnej, w celu odkrycia na biegunie "dziur Symmesa". Dziury te stały się później przysłowiowe. Kapitan bowiem niezłomnie wierzył w to, że ocean przepływa przez oba otwory biegunowe i że życie roślinne i zwierzęce kwitnie zarówno po stronie wklęsłej, jak i na wypukłej powierzchni następnej kuli.
Im bardziej wyśmiewano teorię Symmesa, tym bardziej wzrastał gniew jej twórcy i tym energiczniej szukał on "faktów" potwierdzających swą teorię. Stało się to jego obsesją. W ciągu 10 lat wędrował po Stanach, wygłaszając mowy swoim nosowym, jąkającym się głosem i usiłując zebrać fundusze na planowaną podróż. W latach 1822 i 1823 zaapelował nawet do Kongresu, aby sfinansował jego wyprawę. Petycje te spokojnie odrzucano, aczkolwiek za drugim razem udało mu się, dzięki darowi przekonywania, pozyskać 25 głosów. W roku 1829 na skutek nadmiernego wysiłku związanego 2 wykładami podupadł na zdrowiu.
W Hamilton, w stanie Ohio, gdzie mieszkał przed śmiercią, możemy oglądać zwietrzały pomnik, postawiony przez syna Symmesa swemu ojcu. Kamienny model pustej wewnątrz Ziemi wieńczy ten pomnik.
Najbardziej wyczerpujące opisy teorii Symmesa zajdziemy w dwóch książkach: w
Symmes' Theory of Concentric Spheres (Teoria Symmesa sfer koncentrycznych) napisanej w roku 1826 przez Jamesa Mc Bride'a, pierwszego nawróconego przez Symmesa, oraz w
The Symmes' Theory of Concentric Spheres (Teorii Symmesa sfer koncentrycznych), opublikowanej w roku 1878 przez jego syna Americusa Symmesa. Znajdziemy tam setki argumentów na rzecz "pustej" Ziemi; argumentów zaczerpniętych z fizyki, astronomii, klimatologii, z wędrówek zwierząt i z opisów podróży. Oprócz tego planeta pusta wewnątrz, podobnie jak kości szkieletu, jest dowodem doskonałości i oszczędności, z jakimi Stwórca te sprawy rozwiązuje. Jeden z uczniów Symmesa tak to sformułował: "Pusta wewnątrz Ziemia, zamieszkała od środka, daje w wyniku największą oszczędność materiału. Rozum, zdrowy rozsądek i wszystkie przykłady we Wszechświecie każą nam przyjąć ostatecznie tę teorię" - mówi syn kapitana.
Przekonania Symmesa nie uczyniły żadnego wyłomu we współczesnej nauce, odbiły się jednak silnie w dziedzinie książek typu "science fiction". W roku 1820 anonimowy autor, ukrywający się pod pseudonimem kapitana Seaborna, ogłosił zmyśloną groteskę o Ziemi-pustaku, pt.
Symzonia. Jest to przyjemnie opowiedziana historia o podróży statkiem parowym do otworu w biegunie południowym Ziemi, dokąd silny prąd morski zaniósł statek poza "krawędź świata". Po wklęsłej stronie Ziemi kapitan Seaborn odkrył ląd nazwany przezeń Symzonia. Spotkał tam rasę życzliwych sobie istot, ubranych w śnieżnobiałe szaty, mówiących śpiewnym językiem i żyjącym w ustroju socjalistycznej utopii. Edgard Allan Poe w niedokończonej
Narrative of Arthur Gordon Pym (Opowieści Arthura Gordona Pyma) opisać miał podobną podróż. Prawdopodobnie Jules Verne nie pisał swojej podróży do środka Ziemi pod wpływem teorii Symmesa, jednak inni autorzy licznych powieści i nowel opierali się bezpośrednio na tej teorii.
Czy Symmes nie oparł swojej teorii na spekulacjach wcześniejszych? Nic na to nie wskazuje, aczkolwiek podobnego poglądu broni wcześniejsza książka Cottona Mathera z roku 1721 pt. The Christian Philosopher (Filozof chrześcijański). Mather z kolei zapożycza swoją teorię z broszury opublikowanej w roku 1692 przez znanego astronoma angielskiego Edmunda Halleya (którego imieniem nazwano kometę). Otóż Halley przekonuje nas o tym, że Ziemia składa się z warstwy o grubości 500 mil i dwóch warstw wewnętrznych o średnicach porównywalnych do średnic Marsa i Wenus, oraz stałego kulistego wnętrza o średnicy zbliżonej do średnicy Merkurego. Każda z tych warstw - zdaniem Halleya - może być siedliskiem życia. Stałe oświetlenie w dzień zapewniają tym warstwom bądź "specjalne świetliki", takie jakie umieścił Wergiliusz na Polach Elizejskich, bądź też świecąca atmosfera miedzy warstwami. Kiedy w roku 1716 pojawiła się wspaniała zorza polarna. Halley sugerował, iż jest to świecący gaz ulatniający się z wnętrza. Ponieważ Ziemia jest spłaszczona przy biegunach, warstwa zewnętrzna w tych punktach jest oczywiście odrobinę cieńsza - rozumował Halley - i dlatego gaz łatwiej tamtędy się wydostaje.
W roku 1913 mieszkaniec Aurory w stanie Illinois, Marshall P. Gardner, konserwator maszyn w dużej fabryce gorsetów, opublikował własnym kosztem małą książkę pod tytułem
Journey to the Earth's Interior (Podróż do wnętrza Ziemi). Podobnie jak Symmes opisał w niej pustą wewnątrz Ziemię. Dostawał jednak szału na każdą wzmiankę o tym, że swoją ideę oparł na wcześniejszej doktrynie. W roku 1920 rozszerzył książkę do 456 stronic. Na pierwszej stronicy widzimy fotografię autora - tęgiego człowieka z kwadratową twarzą, bladymi oczyma i zwisającymi czarnymi wąsami.
Gardner odrzuca "fantastyczną koncepcję" Symmesa o wielu kulach koncentrycznych twierdząc, że istnieje tylko jedna - zewnętrzna, o grubości 800 mil. Wnętrze tej kuli oświetlane jest stale przez Słońce (o średnicy 600 mil). Na obu biegunach są otwory o średnicy 1400 mil. Inne planety mają budowę podobną. Tak zwane "czapki polarne" na Marsie są w rzeczywistości otworami, przez które czasami można dojrzeć blaski wewnętrznego słońca Marsa. Na Ziemi zaś widzimy je w formie zorzy polarnej, wychodzącej z otworu na biegunie północnym.
Zamarznięte mamuty odnajdywane na Syberii pochodzą z wnętrza Ziemi, gdzie niektóre z nich może tam jeszcze żyją. Z wnętrza Ziemi pochodzą także Eskimosi, jak to wynika z ich legendy o kraju, gdzie stale trwa lato. Jeden rozdział poświęca autor opisowi wyimaginowanej podróży poprzez Ziemię, od jednego bieguna do drugiego. Piękna, kolorowa ilustracja pokazuje wewnętrzne słońce tuż nad linią horyzontu wody, w chwili gdy statek zbliża się do wielkiej krawędzi. Siedem innych rozdziałów poświęcił autor opisowi różnych ekspedycji na biegun północny. Gardner dowodzi, że w rzeczywistości żaden odkrywca nie znalazł się na biegunie.
Autor oznajmia, że nie spodziewa się "bezstronnego przyjęcia" swoich poglądów, a to ze względu na "konserwatyzm uczonych, którzy nie zadają sobie trudu zrewidowania swoich teorii, zwłaszcza wtedy, gdy staje się to konieczne wobec odkryć... dokonanych niezależnie od wielkich uniwersytetów". "Uczeni - tak się skarży - tworzą swoją zawodową masonerię. Jeśli do nich nie należysz, nie będą cię słuchali". Wierzy jednak, że w końcu ogół społeczeństwa przyjmie jego poglądy i wymusi na uczonych przyjęcie ich.
Gardner wyraźnie zaznacza, że nie wolno go mylić z innymi pretendującymi do uczoności, jak na przykład z Symmesem, którzy nie opierają swojego myślenia na pewnych faktach. "Łatwo jest zaprzeczyć wszystkim faktom naukowym i stworzyć sobie własne wytłumaczenie powstania Ziemi. Człowiek, który tak postępuje jest pomylony". Podobnie jak wszyscy inni obłąkani uczeni. Gardner nie jest w stanie potraktować siebie samego inaczej, niż jako zapoznanego geniusza, chwilowo ośmieszanego, lecz predestynowanego do przyszłych zaszczytów. Nieuniknienie porównuje siebie do Galileusza. Uwaga świata odwróciła się od jego wcześniejszych książek jedynie w wyniku wybuchu pierwszej wojny światowej.
I jak na ironię w sześć lat po opublikowaniu przez Gardnera bardzo kosztownego, nowego, poprawionego wydania jego dzieła, admirał Richard Byrd przeleciał samolotem nad biegunem. Oczywiście nie dostrzegł tam żadnej dziury. Gardner przestał wtedy wygłaszać swe wykłady i publikować artykuły, niemniej aż do śmierci, która nastąpiła w roku 1937, był wciąż przekonany o tym, że jego teoria ma pewne zasługi.
Jakkolwiek fantastyczna była teoria Symmesa i jej modyfikacja w redakcji Gardnera, obie zostały pobite absurdalnością przez teorię innego Amerykanina - Cyrusa Reeda Teeda z roku 1870. Jej autor w ciągu 38 lat z niesłabnącą energią wykładał i bronił swego poglądu, że Ziemia jest pusta w środku i że mieszkamy po wewnętrznej jej stronie!
Niewiele wiemy o wcześniejszym okresie życia Teeda. Urodził się na farmie w Delaware County, w stanie Nowy Jork i w młodości był wiernym baptystą. Podczas wojny secesyjnej był żołnierzem Armii Zjednoczenia, przydzielonym do szpitala polowego. Potem ukończył Eklektyczną Szkołę Medyczną w Nowym Jorku i rozpoczął praktykę w Utica w stanie Nowy Jork (eklektyzm był w ubiegłym stuleciu bardzo modną metodą lekarską, sprowadzającą się do stosowania bezwartościowych lekarstw ziołowych).
System Kopernikański, z nieskończoną przestrzenią i olbrzymimi słońcami, musiał przerażać młodego Teeda. Tęsknił za przywróceniem Kosmosowi właściwości zawartych w Piśmie Świętym - za małym, podobnym do macicy, schludnym Wszechświatem. Nie mógł oczywiście wątpić w to, że Ziemia jest okrągła; przecież marynarze okrążali Ziemię. Jeśli tak jest, to gdzie jednak kończy się przestrzeń? Trudno sobie wyobrazić, że można iść i iść i nigdzie nie dosięgnąć jej granic.
Pewnej nocy 1869 roku Teed, siedząc w swoim laboratorium, które założył w Utica do badań alchemicznych, miał widzenie, które szczegółowo opisał w broszurze pt.
The Illumination of Koresh: Marvelous Experience of the Great Alchemist at Utica N. Y. (Oświecenie Koresha: Zdumiewające doznanie Wielkiego Alchemika z Utica, stan Nowy Jork). Objawiła mu się piękna kobieta, która opowiedziała o jego dawnych wcieleniach i o roli, do jakiej jest przeznaczony, jako nowy Mesjasz. Ujawniła mu klucz do prawdziwej kosmogonii. Tym prostym kluczem było, że żyjemy na wewnętrznej strunie Ziemi. Astronomowie mają we wszystkim rację, z tym tylko, że wszystko to się dzieje wewnątrz Ziemi. Czyż w Piśmie Świętym Bóg nie mówi, że "zmierzył wodę w zagłębieniu swej ręki"? (Izajasz 40;12). Im dłużej nad tym Teed medytował, tym. bardziej się przekonywał o prawdziwości twierdzenia. W roku 1870 opublikował pod pseudonimem "Koresh" (Hebrajski odpowiednik Cyrusa) dzieło pt.
The Cellular Cosmogony (Kosmogonia komórkowa), w którym naszkicował nowe rewelacyjne odkrycia astronomiczne.
Zdaniem Teeda, Kosmos jest podobny do jajka. Żyjemy po wewnętrznej stronie skorupki; we wnętrzu jajka znajdują się: Słońce, Księżyc, gwiazdy, planety i komety. A co na zewnątrz? Absolutnie nic! Wnętrze jest wszystkim. Nie jesteśmy w stanie zobaczyć całego wnętrza, ponieważ atmosfera ziemska jest zbyt gęsta. Skorupa jajka ma grubość 100 mil i składa się z 17 warstw. Pięć wewnętrznych - to warstwy geologiczne, pod którymi leży pięć warstw mineralnych, pod spodem zaś siedem metalicznych. Słońce znajdujące się w środku otwartej przestrzeni jest ciałem niewidzialnym: widzimy jedynie jego odbicie, które bierzemy za Słońce. Słońce centralne jest w połowie jasne, w połowie ciemne. Jego obrót wywołuje złudzenie wschodu i zachodu Słońca. Księżyc jest odbiciem Ziemi, planety zaś są odbiciami "tarcz rtęciowych unoszących się między warstwami metalowych płaszczyzn". Ciała niebieskie, które widzimy, nie są materialne; są to miejsca ogniskowania się światła, którego istotę zbadał Teed szczegółowo za pomocą praw optyki.
Wahadło Foucaulta zajmuje w jego książce cały rozdział. "Najbardziej zadziwiające w tym wszystkim - pisze Teed - jest to, że wielu pretendujących do nazwy uczonych akceptuje ten eksperyment".
Według teorii Teeda, obrót płaszczyzny wahań wahadła następuje pod wpływem Słońca. Cały ów eksperyment - tak wnioskuje autor - "jest najprawdziwszym nonsensem i kiedyś 'uczeni' będą się śmieli z własnej głupoty".
Ziemia rzeczywiście wydaje się wypukła, lecz w myśl wywodów Teeda jest to tylko złudzenie optyczne. Jeśli zadamy sobie trud przedłużenia linii horyzontu dostatecznie daleko, napotkamy zawsze na zakrzywienie Ziemi ku górze. Takie doświadczenie wykonał istotnie w roku 1897 zespół geodetów-koreshejczyków w Gulf Coast na Florydzie. W ostatnim wydaniu książki Teeda jest zdjęcie pokazujące grupę wybitnych uczonych z brodami, w czasie pracy. Używając kompletu trzech tzw. dwuteówek ułożonych w kwadrat - Teed nazywa to urządzenie "rektilineatorem" (wyprostowywaczem) - wytyczali oni prostą o długości 4 mil, biegnącą wzdłuż brzegu, aby w końcu utknąć w morzu. Podobne doświadczenia wykonano w poprzednim roku na powierzchni kanału odpływowego Old Illinois
*[Teeda teoria pustej Ziemi i inne tego rodzaju teorie są bardzo podobne do tego, co głosił Duran
Navarro, prawnik z Buenos Aires. Według relacji ogłoszonych w "Time" w dn. 14 lipca 1947 Navarro uważa, iż grawitacja jest w istocie siłą odśrodkową, powstająca w wyniku obrotu pustej wewnątrz Ziemi zamieszkałej po jej wewnętrznej stronie. W miarę jak się oddalamy od powierzchni Ziemi w kierunku środka kuli, siła oczywiście musi maleć. W tym środku elektrony i protony są tak silnie skupione, że tworzą pewien "foton", którym jest Słońce.
W tejże notatce "Time" zawiadamia o tym, że w Berlinie ukazała się wiadomość jakoby Ziemia obraca się nie z zachodu na wschód, lecz w kierunku przeciwnym. Do takich wyników doszedł Valentin
Herz.
W Niemczech również doszło w końcu do tego, że pseudo-uczeni dostali raz w skórę. Zachodnioniemiecki adwokat Godfried Bueren zaofiarował śmiało 25 000 marek (około 6000 dolarów) każdemu, kto udowodni, iż jego teoria Słońca-pustaka jest niesłuszna. Według niego Słońce jest płonącą warstwą zewnętrzną, otaczającą zimne wnętrze. To zimne jądro, pokryte roślinnością staje się niekiedy widoczne jako plamy słoneczne, będące tylko krótko trwającymi rysami na rozżarzonej powierzchni Słońca. Niemieckie Towarzystwo Astronomiczne starannie rozprawiło się z tą teorią; a kiedy Bueren odmówił zapłacenia, Towarzystwo wszczęło kroki sądowe. I nie do uwierzenia - sąd przyznał rację astronomom! Pana Buerona zmuszono do zapłacenia sumy, którą zaofiarował, plus koszty sądowe.].
Podobnie jak inni pseudouczeni usiłujący wywrzeć na czytelniku wrażenie posiadania rozległej wiedzy naukowej, również Teed starał się za pomocą żonglerki słownej tak sprawę zaciemnić, aby była trudna do zrozumienia. Tak, na przykład, planety są "kulami substancji skupionej przez wpływ dośrodkowych i odśrodkowych wahań substancji...". Komety zaś są "czymś złożonym z sił kruozycznych, wywołanych kondensacją substancji przez rozproszenie substancji kolorowej w przerwach przy otwarciu obwodów elektromagnetycznych zamykających przepust energii słonecznej i księżycowej''.
Cechy obłędu Teeda ujawniają się w sposób niewątpliwy w goryczy, z jaką atakuje uczonych "ortodoksyjnych", nazywając ich "oszustami" "szarlatanami", którzy "przekupują" swymi pracami naukowymi "ufnych czytelników". Cały rozdział książki poświęcił "niedorzecznej opozycji" i "upartej niechęci" jego wrogów. Porównuje siebie (tak jak to czyni niemal każdy pseudouczony) do wielkich nowatorów z dawnych czasów, którzy również mieli trudności z uznaniem ich poglądów. "Opozycja skierowana przeciwko naszym pracom jest dzisiaj czymś równie niedorzecznym, absurdalnym i idiotycznym, jak wystąpienia przeciwko pracom Harveya i Galileusza". W innym miejscu czytamy:
"Zużyliśmy wiele energii i wysiłku, aby problem koreshańskiej uniwersologii poddać dyskusji publicznej. Wysiłki nasze spotkały się jednak z bezczelnym ośmieszaniem i najprzykrzejszymi prześladowaniami, które spotykają, zgodnie zresztą z uświęconą regułą, wszystkie innowacje sprzeczne z ustalonymi zamiłowaniami ogółu... Będziemy dotąd żądali uznania naszej kosmologii, dopóki obrońcy fałszywej 'nauki' nie poczują się zagrożeni...".
I tutaj następuje szokująca i rewelacyjna deklaracja:
"...poznanie wklęsłości Ziemi... jest poznaniem Boga, ponieważ wiara w wypukłość Ziemi jest zaprzeczeniem Boga i jego dzieła. Wszyscy, którzy się przeciwstawiają Koreshanizmowi, są antychrystami".
Nie dziwmy się więc, że Teed uważał siebie za Mesjasza. Nie dziwmy się też zbytnio temu, że jego lekarska praktyka w Ulica, gdzie był znany jako "zwariowany doktor", nagle skończyła się. Żona jego, w stanie depresji i chora, opuściła go (jego jedyne dziecko, Douglas Teed stał się później znanym na południu artystą i portrecistą). W końcu "Cyrus Wysłannik", jak siebie nazywał Teed, porzucił całkowicie medycynę i poświęcił się wyłącznie głoszeniu swoich rewelacji.
Musiał być znakomitym mówcą. W Chicago zdobył sobie tak duże uznanie, że osiedlił się tam w roku 1886 na stałe, założył "Szkołę życia" (College of Life) i czasopismo pt. "Guiding Star" (Gwiazda Przewodnia), wkrótce zastąpione przez "Flaming Sword" (Płonący Miecz). Potem założył "Jedność Koreshańską", małą wspólnotę, mieszczącą się na Cottage Grove Avenue. W roku 1894 "Chicago Herald" przypisał mu 4000 uczniów i obliczył, że w samej Kalifornii zarobił swymi kazaniami 60 000 dolarów. Pismo to przedstawia Koresha jako "niedużego, gładko ogolonego człowieka, w wieku 54 lat, o niespokojnych oczach, które płoną i błyszczą jak rozpalone węgle...". Na swych wyznawców, zwłaszcza na płeć słabą, działał hipnotyzująco. W latach późniejszych nosił zawsze płaszcz w stylu księcia Alberta, czarne spodnie, rozwiewający się krawat z białego jedwabiu, i miękki czarny kapelusz z szerokim rondem. Trzy czwarte jego uczniów stanowiły kobiety.
W książce Carla Carmera Dark Trees to the Wind (Ciemne drzewa na wietrze) napisanej w roku 1949 znajdziemy doskonały rozdział o koreshanizmie, zawierający relację jednego z członków tej sekty, o tym jak stał się jej wyznawcą. Jego zdaniem istotną rolę w powodzeniu kultu odegrała tęsknota do powrotu do łona matki. Członkiem tym był fryzjer z hotelu Shermana w Chicago. W roku 1900 szedł pewnego dnia wzdłuż State Street i nagle wpadł mu w oczy olbrzymi napis: "Żyjemy wewnątrz", pod nim jakiś człowiek mówił coś do małego tłumu ulicznego i sprzedawał zeszyty "Płonącego miecza". Fryzjer kupił jeden zeszyt. "Przeczytałem go tegoż wieczora w łóżku - mówi - i zanim zasnąłem, żyłem już wewnątrz".
W roku 1890 Koresh otrzymał na Florydzie niedaleko Fortu Meyers kawałek ziemi, gdzie założył miasto Estero. Nazwał je "Nowa Jerozolima" i przepowiedział, że pewnego dnia stanie się ono stolicą świata. Poczyniono przygotowania na przyjęcie ośmiu milionów wiernych. Tymczasem przybyło dwustu. Niemniej jednak zrobili oni wszystko, aby utrzymać tę kolonię, wbrew szyderstwom kilku miejscowych dzienników.
Śmierć Teeda, która nastąpiła na skutek ran zadanych mu przez szeryfa Fortu Meyers w roku 1908, była bardzo kłopotliwa. Teed napisał bowiem książkę pt.
The Immortal Manhood (Nieśmiertelna ludzkość) w której głosił, że po "śmierci fizycznej" nastąpi jego zmartwychwstanie; wówczas zabierze do nieba wszystkich tych, którzy pozostali mu wierni. Gdy zmarł 22 grudnia, członkowie wspólnoty rzucili pracę i czuwając przy zwłokach wznosili modły. Po dwóch dniach ciało Koresha zaczęło wykazywać oznaki rozkładu. Nadeszło i minęło Boże Narodzenie. W końcu wkroczył w to urzędnik sanitarny i nakazał pogrzebać ciało.
Uczniowie Teeda pochowali swego ukochanego przywódcę w betonowym grobie na Wyspie Estero. W roku 1921 huragan podzwrotnikowy zalał wyspę i olbrzymie fale zmyły grób. Nie znaleziono ani śladu po zwłokach Teeda.
Sympatyczne pisemko sekty "Płonący miecz" nie umieściło nawet wzmianki o śmierci Teeda. Wychodziło dalej aż do roku 1949, kiedy to pożar zniszczył drukarnię. W roku 1946 w jednym z numerów wspomniano o tym, że Teed w dziedzinie alchemii przewidział bombę atomową. W roku 1947 pozostało zaledwie kilkunastu wyznawców kultu, procesujących się o prawa własności.
W Niemczech pisma Teeda stały się podstawą kultu, który w antynaukowym klimacie ruchu nazistowskiego bujnie się rozplenił pod nazwą "Hohlweltlehre" (Nauka o pustym świecie), albo jako "doktryna pustej ziemi", proklamowana po raz pierwszy przez Petera Bendera, lotnika ciężko rannego podczas pierwszej wojny światowej. Bender długi czas korespondował z koreshanami, aż do swojej śmierci w nazistowskim obozie koncentracyjnym. Jego praca w dalszym ciągu znajduje uznanie w Niemczech, zwłaszcza u Karla E. Neuperta, którego książka
Geokosmos jest najważniejszym źródłem kultu.
W Ameryce, po 60 latach mężnej walki, "Płonący miecz" poddał się. Jego ostatni numer zawiera artykuł pełen oburzenia na opublikowany przez "Life" obraz przedstawiający słone równiny w Utah. Obraz ten ma za zadanie wykazać wypukłość Ziemi. Wydawca "Miecza" napisał list do "Life", tłumacząc ich pomyłkę. "Life" odpowiedziało: jednak odpowiedź tę wydawcy "Płonącego miecza" uznali za wykrętną.